środa, 25 marca 2015

Przypomnienie :)

Witajcie!
Ostatnio przez brak czasu nieco nie mogłam napisać nowych rozdziałów. Nie martwcie się, to jedynie tymczasowe i sądzę, że już w weekend pojawi się Czwarty rozdział :) Przepraszam za zwłokę.
Dziś jednak chcę nowych bywalców Tumburulki zachęcić do przeczytania "starego" opowiadania: Świeca.
Tu macie już publikowany raz, przedsmak tego co zostało zawarte w siedemnastu rozdziałach :)
Pozdrawiam was i całuję!
Tumburulka.

PS.
Pamiętam, że na komórkach nie chodził umieszczony filmik, tak więc KLIKNIJCIE OTO TUTAJ



sobota, 14 marca 2015

Opowiadanie "Milion" rozdział 3.



        Mocne szarpnięcie było namacalnym znakiem tego, że znajdują się już na drugiej stronie… jednak właściwie, czego? Nie wiedzieli nawet gdzie się znajdują, nie wspominając o wyglądzie ziemi, która mogła przez te kilka lat się zmienić. Nikt jednak nie czuł potrzeby sprawdzenia tego. Ludzie zaniechali chęć odkrywania czy nawet tworzenia czegokolwiek. Byli odrętwiali. Mało kto był ciekawski i zapuszczał się w opuszczone zakamarki. Bezpieczniej było trwać w jednym punkcie… tym cechowała się zbiorowość, w której wychowała się trójka, lecz jedynie Leonard wpoił w sobie te zasady. 
       Teraz, gdy wychodzili pojedynczo w głąb gąszczu, czarnoskóry mężczyzna drżał nieco na ciele rozglądając się nerwowo po bokach. Kiedy Charlie na niego patrzył aż nóż otwierał mu się w spodniach. Obaj byli przeciwieństwami, które zapewne kiedyś by się pozabijały, a jednak łączyła ich Ann.
        Niebieskooka szła pomiędzy jednym mężczyzną, a drugim czując ścisk w żołądku. Na co oni się porwali? Jak długo będą szli? Choć zazwyczaj brunet uczył ją jak zachować spokój, jak nie bać się niespodziewanego teraz nie miała żadnej z zasad w swym umyśle, a nawet, kiedy chwytała jakiś punkt nie umiała się dostosować. Przerażali ją uzbrojeni mężczyźni, których wzrok był specyficznie władczy. Instynkt, którym zazwyczaj się kierowała obecnie nakazywał jej uciekać.  
         Jak długo szli? Nie wiadome im było poznać godzinowo czas…nikt nie uczył ich umiejętności czytania z nieba. Jedno było pewne, szarość nocy zastąpiła szarość poranka. Byli zmęczeni, niemal ostatkiem sił dotarli do wielkiej bramy, zbudowanej z lśniącego, oczyszczonego żelastwa. Nie nastąpił nawet trzask otwierania i przesuwania owych wrót. Odbyło to się bezszelestnie. Wewnątrz było jasno dzięki wielkim lampom, jakie kiedy używano na stadionach, ludzie chodzili w czystych ubraniach różnego koloru. Dla przybyłej grupki to było nowością. Nieuniknionym faktem było poczucie bycia gorszym. Około dwudziestoosobowa grupa zbiła się w mniejszą, nierozproszoną jedność. Ann odruchowo złapała dłonie mężczyzn czując się za mała widząc ogrom tego wszystkiego. Budynki miały srebrno-szaro-białe odcienie. Ogrodzenie nie oddzielało od nich przyrody, nawet drzewa wydawały się… właśnie, jakie? Bardziej zielone? Większe? Zadbane? Chyba wszystko po kolei.
         Nie trzeba było wiele, aby część przybyłych poczuła chęć pozostania.
        Charlie jednak był nieugięty i jakoś wyczuwał w tym drugie dno. Nie przekładał swego snu nad trzeźwą analizą. Prowadzono ich do najdalszego a zarazem największego budynku. Nadal wiele rzeczy było dla niego niezrozumiałych. Jego rodzina, jako jedna z nielicznych miała możliwość posiadania, choć jednego przodka pokolenia w tył. Jego ojciec żył aż do momentu, kiedy stał się mężczyzną, całkiem niedawno zmarł. Był mądrym mężczyzną i sam posiadał wiedzę swojego ojca i dziadka. To wszystko wpoił Charliemu. Brunet miał dużą wiedzę na temat rzeczy technicznych, które mogłyby mu pomóc w przetrwaniu. Teraz przypatrywał się każdej wieży strażniczej, każdej broni oraz wynalazkom.
Niedługo po tym znaleźli się w ciepłym wnętrzu wielkiego budynku.
- Podzielcie się na pięcioosobowe grupy.- nakazał generał idąc gdzieś długim holem. Było pewne, z kim Ann będzie podporządkowana. 
Czarnoskóry tak jak bardzo na ich starej ziemi odważnie wykrzykiwał, iż posiada księgi tak teraz był niemal zależny od ich dwójki.
- Teraz trzęsiesz dupą?- prychnął Charlie zakładając dłonie na torsie, przez co jego okazały biceps jedynie się napiął.
- O co ci chodzi?- zapytał Leonard jakby nie rozumiał w ogóle zachowania przyjaciela.
- A o to że jak masz problem to wiesz gdzie przyleźć z chujem…- przybliżył się do niego brunet. Ann od razu znalazła się między nimi. Nie raz występowała taka sytuacja.
- Ej… przestańcie. Mieliśmy się razem trzymać! Teraz nic nie da naskakiwanie na siebie… jesteście zmęczeni.- mówiła patrząc to na jednego to na drugiego.
- Ja do niego nic nie mam!- bronił się czarnoskóry unosząc ręce do góry.
- Ta kurwa zdziwiłbym się gdybyś coś do mnie miał… Taka pierdoła jak ty?- zaśmiał się brązowooki kpiarsko patrząc na drugiego mężczyznę.
- Cholera! Zamknijcie się!- ponagliła ich dziewczyna denerwując się dodatkowo ich sporem.- Wystarczy, że jesteśmy… gdzieś! Musimy razem się trzymać!
Nie mogli jej zaprzeczyć. Taka była zasada przetrwania. Obaj mocniej ścisnęli szczęki powstrzymując kolejne komentarze. Ona miała rację.
- Pierwsza grupa tutaj!- zawołał jeden z żołnierzy otwierając ciężkie drzwi do pomieszczenia. Każdy popatrzył po sobie by jako pierwsi ruszyli trójka przyjaciół oraz pewnych dwóch, starszych mężczyzn.
       W pokoju siedziały trzy osoby. Można było niemal poczuć jak oceniają ciała przybyłych. Generał stał z boku obserwując wszystko z wrodzonym dystansem.
- Panowie prosimy do tej Sali.- odezwała się w końcu kobieta wskazując na starszych członków pięcioosobowej grupy. – Pan czarnoskóry do drugiej sali a waszą dwójkę do trzeciej.- wskazywała kolejne drzwi.
- A…ale… jak to?- zapytał Leonard nie ruszając się z miejsca, jąkając się nieco w typowy dla siebie sposób. Wszyscy byli zdziwieni i nie spodziewali się nagłej selekcji.
- Musimy podzielić was na grupy ze względu na pewne wytyczne… zaraz po wstępnym badaniu i przeprowadzonej ankiecie zostaniecie połączeni i udacie się do miejsc gdzie odpoczniecie.- odezwał się generał. Charlie spojrzał na niego, wiedząc, jaką odgrywa rolę. Zdobywał zaufanie ludzi na ich ziemi, więc i tu je posiadał. Starsi mężczyźni od razu ruszyli do wskazanego miejsca. Leonard zmieszany i wystraszony niepewnie zrobił krok do przodu oraz kolejne. Ann zerknęła na Charliego, dobrze, że chociaż on był przy niej. Uśmiechnęła się nieznacznie do niego ruszając, jako pierwsza do drzwi z liczbą ‘’3’’.
        Kolejne pomieszczenie i kolejne osoby. Dwóch mężczyzn. Ann czuła, że mniejszością są kobiety, może przez fakt że je mniej edukowano o ile można tak nazwać chęć nauczenia kogoś podstawowych rzeczy.
- Kobieta tutaj, mężczyzna tu.- odpowiedział jeden z mężczyzn w białym ubraniu. Charlie usiadł od razu na kozetce a zaraz za nim blondynka stukając palcami w skórzaną poszewkę.
Zaczęło się rutynowe badanie, które odbywało się za parawanem każdej z dwójki. Ann przeszła nawet te ginekologiczne kilka razy pytając, po co, jednak nikt nie udzielił jej konkretnej odpowiedzi. Pobrano im krew oraz wymaz z wnętrza policzka.
- Teraz wypełnimy ankietę. Liczba osób w rodzinie?- zapytał mężczyzna w uniformie.
- Trzy siostry, dwóch braci, ojciec i matka… rodzice nie żyją.- od razu odpowiedział Charlie zerkając na przyjaciółkę, która siedziała naprzeciw niego.
- A ty?- ton mężczyzny nie był miły, zbyt oschły i ‘’profesjonalny’’.
- Nie wiem… rodzice nieznani.- wzruszyła ramionami, w typowy dla siebie sposób. jeśli chodziło o te tematy. Grymas niezadowolenia pojawił się na twarzy mężczyzny zapisującego coś na ankiecie.
- Ty nie miałaś dzieci… a ty?- spojrzał na Charliego. Ann poczuła jakby ktoś ścisnął ją za żołądek. Znała na wylot bruneta oraz jego przeszłość. Było to nieuniknione, po za tym innymi prawami rządziło się ich życie niżeli pięćdziesiąt lat prędzej.  
- Dwójka dzieci…- odpowiedział ciszej napinając pięści aż strzeliły mu kostki w palcach.
- W jakim są wieku?- dopytywał ankieter jakby nie zauważał, jaką reakcje wzbudza to w brunecie. Dziewczyna zmarszczyła brwi patrząc gdzieś w bok.
- Nie żyją, ich matki również.- uprzedził pytania a jego wzrok mógłby zabijać.
       Ankieta mogłaby trwać w nieskończoność. Były pytania o ilość partnerów seksualnych. co w ogóle nie zgadzało się z faktem tego w jakim celu byli w danym miejscu. Seks był czymś oczywistym, mało która osoba się przed nim obroniła. Kiedy jest się samemu albo ktoś się dobrowolnie oddaje albo ktoś komuś coś zabiera. Ann właśnie dla tego znalazła się w kręgu Leonarda oraz Charliego, aby ustrzec się nieco przed tym. Charlie po swoich doświadczeniach chronił ją przed tym. czego by nie chciała, jednak łączyły ich jedynie psychiczne relacje. Nie był to żaden trójkącik, mniej czy bardziej opłacalna transakcja. Przyjaźń to dobre określenie.
        W końcu ich wypuścili. Znaleźli się w czteroosobowych pokojach, bez podziału na płeć. Przed tym jednak doprowadzili ich do oddzielnych kabin gdzie jedna osoba z personelu ich umyła, przebrała oraz rozczesała włosy, jeśli zaszła taka potrzeba. Tak zmęczeni leżeli w piętrowych łóżkach. Czekali na powrót Leonarda.
- Coś mi tu śmierdzi…- szepnął Charlie do Ann, która leżała nad nim.
- Przyzwyczaisz się do zapachu świeżych rzeczy.- westchnęła nieco śpiąca.
- Nie o to chodzi… o to… wszystko… Te ankiety… sprawdzanie, co potrafimy…. Czuję się jak zwierzę w klatce…- mówił oddychając nierówno.
- Charlie…- dziewczyna zawisła z łóżka, aby na niego spojrzeć.- Odpocznij… znowu zaczynasz. Muszą wiedzieć, z kim mają do czynienia.- Dłonią sięgnęła do jego policzka i pogładziła go.
- Idź spać Ann… ja poczekam na naszego głąba.- uśmiechnął się do niej czując ciepło skóry kobiety. Pokiwała głową zdając sobie sprawę, że łóżka są zbyt wygodne dla niej niżeli te które miała w swym życiu możliwość poznać. Jednoosobowa drewniana część, pokryta niewielkim materacem z poduszką i kocem były rarytasem. Nic dziwnego ze zasnęła.
Charlie patrzył w szarawą ciemność oddychając miarowo. Im dłużej nie było czarnoskórego przyjaciela tym bardziej nie mógł zasnąć.





Kolejny rozdział
czekam na waszą opinię
coraz więcej wiecie o bohaterach 
i tak będzie się dziać w kolejnych rozdziałach
aby móc przejść do dalszej części opowiadania :)
Jak oceniacie?
Czekam na wasze komentarze!
Dzięki że jesteście!

poniedziałek, 9 marca 2015

Opowiadanie "Milion" rozdział 2.


-Gdzie jest Leonard?- Ann szukała wzrokiem wśród mieszkańców czarnoskórego przyjaciela.
Był jej drugą częścią rodziny. Charlie biegł obok niej nawołując, że obcy nadchodzą. Nie było to normalne wydarzenie, nie zdarzało się, aby ktoś z nieznanych im osób przybywało od strony wody w takiej ilości. Co innego pojedyncze jednostki, które nie zagrażały tej licznej zbiorowości. Prócz harpunów i narzędzi, dzięki którym łapali zwierzęta właściwie nie mieli broni. Charlie zza swego pasa wyciągnął nóż, którym obrabiał ryby. Złapał Ann za rękę zatrzymując ją w jednej chwili. Chwycił jej twarz w swoje dłonie odgarniając włosy, aby widzieć jej oczy.
- Trzymaj się z tyłu, jak co to uciekaj… Nie patrz na nikogo.- nakazał.
- A Leonard?- jęknęła nadal wytrwale szukając drugiego przyjaciela.
- Srać na niego… Zawsze gdzieś polezie. – przeklną pod nosem rozglądając się.
Wtedy z jednego metalowego ‘’domostwa” wyszedł rozleniwiony czarnoskóry mężczyzna. Miał na głowie zaplecione warkoczyki. Nie różnił się niemal niczym od pozostałych czarnoskórych mężczyzn. Był jednak drobny. Wyglądał specyficznie będąc tak chudy a jednocześnie wysoki.
- Ooo!- rozciągnął szeroko ramiona w geście powitalnym. Ann wyrwała się z rąk Charlie i podleciała do Leonarda tuląc się do niego.
- Nadchodzą obcy… Musimy się zebrać…- powiadomiła go ledwo łapiąc oddech. Poczuła jak kamień spada jej z serca, kiedy miała go w ramionach.
- Co robimy? Uciekamy!?- zawołał spanikowany. Charlie aż napiął mięśnie szczęki. Typowe zachowanie czarnoskórego. Stłamsił w sobie epitety skierowane pod adresem przyjaciela i ruszył w stronę głównego placu.
- Ja walczę o nas... Nikt nie powinien uciekać… Wybiją nas jak dziki w lesie… - ruszył biegiem tam gdzie mieli zebrać się wszyscy. Leonard został sam na sam z Ann, która wiodła wzrokiem z ciemnowłosym mężczyzną.
- Uciekamy?- powtórzył. Był w podobnym wieku, co Ann, zawsze jego niegodne zachowanie usprawiedliwiała tym faktem.  Teraz jednak zmarszczyła brwi. Pierwszy raz mieli stawić czoło nieznanemu. Czuła, że nie powinna wybierać między jednym a drugim mężczyzną.
- Choć… musimy dopilnować aby nie zrobił czegoś głupiego.
Pociągnęła chudzielca za rękę ruszając biegiem za Charlie. Był już na placu wśród innych mężczyzn. Niemal nie było tam kobiet. Dzieci były rzadkością, właściwie każda niemal ciąża kończyła się poronieniem. Była ich garstka. Ann przedarła się pomiędzy rosłymi mężczyznami, nie puszczając Leonarda. W końcu wpadła na ciało przyjaciela. Odwrócił się i zmierzył ją wzrokiem.
- Miałaś być na tyłach…- i zerknął wrogo na Leonarda. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego pomimo wszystko z błyskiem w oku.
- Ktoś musi pilnować abyś się nie pozabijał.- odpowiedziała. Pomimo wszystko nie potrafił mieć kamienną twarz, kiedy przy niej przebywał. Uśmiechnął się nieco odwracając wzrok.
- Nie zrób sobie krzywdy.- rzucił dając jej do ręki nóż. Służył do obrabiania gałęzi, był dłuższy i lżejszy niżeli ten, co sam trzymał w dłoni. Pokiwała głową. Wtedy usłyszeli równy dźwięk kroków. Leonard wystraszony spojrzał po bokach, natomiast Charlie złapał Ann chowając ją za siebie.
Na samym początku grupy mężczyzn, ubranych w czarne mundury z widoczną czarną, lśniącą bronią, szedł starszy generał. Chyba tak można było go nazwać, jeśli bez problemu szło porównać tą grupę do armii.
- Cholera…- przeklną cicho Charlie rozglądając się po przestraszonych twarzach zgromadzonych. 
- Przybyliśmy w pokoju!- oznajmił siwy mężczyzna o rosłym ciele. Cisza jednie się pogłębiła. Ann prawie nic nie widziała zza pleców Charliego jednak widząc przerażone oczy Leonarda mogła spodziewać się najgorszego. Zacisnęła usta opierając policzek o ciało przyjaciela. Brunet nieco mocniej się spiął próbując zerknąć na nią jednak się prędko opanował. Musiał być skupiony.
- Zbliża się do was epidemia dżumy. – jego głos był donośny, ta informacja spowodowała chaos. Powstały szepty, rozgrabiasz. Niebieskooka wyprostowała się.
- Wszyscy wiemy jak jest obecnie z lekami… nie ma ich. Wszyscy jesteście bezbronni. My możemy pomóc!

- Jak to MY! A wy co?- krzyknął ktoś z boku.
Generał spojrzał na niego niemal morderczym spojrzeniem. Westchnął zrezygnowany.
- Spójrzcie na nas a na was…  Was otacza woda… jest wilgotno. Każdy może tu wejść… będziecie padać jeden po drugim. My mamy wszystko: skafandry, izolatki… - wymieniał odliczając na palcach. Znów powstały szepty.
- Co robimy?- zwrócił się ciemnoskóry do pozostałej dwójki.
- Można im zaufać… może to brednia?- powiedziała na głos Anna. Jak na złość wtedy wszystko umilkło a jej głos poniósł wiatr. Generał od razu odszukał ją wzrokiem, przez co Charlie jeszcze bardziej chciał ją za sobą schować. Na marne.
- Zawsze radzę w takich momentach przekonać się na własnej skórze… jednak wtedy nie będzie dla was ratunku.- kilka żołnierzy z jego armii roześmiało się gardłowo wyśmiewając głupotę dziewczyny. Upuściła głowę czując rumieniec na twarzy.
- Co macie nam do zaoferowania?- uniósł głos Charlie, jak zwykle chcąc bronić przyjaciółki. Leonard zerknął na niego, nie rozumiejąc, po jakiego grzyba się wychyla? Nie lepiej być w tyle, niezauważonym? W ten sposób człowiek nie naraża się na nic. Tak można dłużej przeżyć.  Generał kiwnął w stronę bruneta i przeszedł kilka kroków po zabłoconym podłożu.
- Zabieramy was do nas... Połączymy siły. Potrzebujemy jednostek, które potrafią czytać, pisać… mają wiedze w dziedzinie medycyny, lub też są sprawne w zdobywaniu ziół. Musimy odtworzyć to, co zostało zaprzepaszczone. Tak więc… Kto z was to potrafi? Kto ma takie wiadomości? Zapewnimy wam bezpieczeństwo…

- Ja mam księgi!- odezwał się nagle Leonard zanim generał skończył mówić. Ann rozchyliła usta patrząc na niego. Nie patrzył na nią. Tak szybko im zaufał?
- Synu… przynieś je natychmiast.- zarządził generał, posyłając po niego jednego z żołnierzy. Dwójka przyjaciół nawet nie była wstanie zareagować.
- Co on robi… nie mieliśmy się rozdzielać… - szepnęła dziewczyna splatając palce z dłonią Charliego. Ten zagryzł wargę patrząc jak przyjaciel wraca z całym swoim zbiorem, jak generał ściska mu dłoń.
- Tchórz… usłyszał o dżumie i ucieka.- powiedział przez zaciśnięte zęby. Spojrzał na Ann i westchnął. Czy mógł ryzykować ich życie jedynie przez pryzmat ufności do jakiejś grupy.
- Ona potrafi czytać i pisać… - podniósł dłoń niebieskookiej, kiedy nawet się nie spodziewała.
- Co? Nie! Nie!- szarpnęła się.- Co ty do cholery robisz? A co z tobą?- spojrzała na niego z wyrzutem dostrzegając, że idą w jej kierunku dwóch żołnierzy.
- Leonard się tobą zaopiekuje, nie możesz ryzykować. Ja tu zostanę.- zarządził.
- Nie… Charlie do cholery… Nie zostawię cię tu samego!- krzyczała na niego wściekła. Oboje wiedzieli że on stawia jedynie na siłę. Nie tego szukali żołnierze oraz generał. Zacisnęła usta czując smutek. To nie było dobre. Szybko szukała powodu, dla którego i on mógł z nimi jechać, nie mogła go zostawić. Przysięgli sobie, aby nigdy wzajemnie siebie nie zostawiać. Kiedy dotknął ją jeden z żołnierzy odrzuciła jego rękę.
- Ann proszę…- szepnął brunet odsuwając się nieco od niej. Teraz nie była ważna przyjaźń. Najważniejsze było jej zdrowie, choć nie był pewny czy może zaufać czarnoskóremu i powierzyć mu opiekę nad dziewczyną. 
- Charlie zna się na ziołach… nikt inny nie jest równie sprawny fizyczny by zdobywać te trudne dostępne.- głos dziewczyny wydawał się jakby nie wychodził z jej ciała. Mężczyzna przeklną pod nosem. Oni się nie poddają. Choć była w tym połowie prawda, brunet nie chciał wyprowadzać nikogo z błędu. Nie dbał teraz o to że nie posiadał żadnej wiedzy. Był jej nawet wdzięczny za kłamstwo, które przyszło zbyt łatwo.
Właśnie… wszystko szło za łatwo. Tak samo instrukcja i czas zebrania garstki osób. Każdy miał prawo do wzięcia kilka rzeczy. Już przed zapadnięciem zmroku byli na łodziach. Płynęli w nieznane.
- Wiedziałem, że zrobicie to co ja. Jednak macie trochę instynktu samozachowawczego.- objął ich ramieniem czarnoskóry mężczyzna. Charlie nawet nie obdarzył go spojrzeniem.
- Raczej głupoty… płyniemy w nieznane, z obcymi.- szepnęła Ann rozglądając się niepewnie. Czuła ścisk w żołądku trzymając na kolanach swoje notatki. Brązowooki patrzył przed siebie dostrzegając zarysy miejsca, do którego zmierzali. Wielkie latarnie.
- Mają elektryczność… Kim oni kurwa są?- przeklną zwracając uwagę pozostałej dwójki.
Właśnie… kim oni są? Chyba nie tego się spodziewali.





Kolejny rozdział.
Czuję się jak na początku Tumburulki kiedy dodawałam po dwa rozdziały.
Co o tym wszystkim myślicie?
Macie już jakieś obrazy postaci?
Co o nich sądzicie?
Czekam na wasze komentarze!
Mój setny post <3

22.000 views!

22.000 tysiące wyświetleń...
Szło nieco trudno ostatnio ale jest!
Powracamy do starych czasów Tumburulki!
Obiecuje :*

Opowiadanie "Milion" rozdział 1.



         Trzynaście miliardów lat temu zaczęło się to wszystko. Dokładnie… Każda zmiana trwała długie tysiąclecia, nic nie zachodziło szybko, bezmyślnie. Bywały błędy, drogi bez wyjścia jednak wtedy nic na siłę nie było ciągnięte. Umierało. Wszystko jednak lubi przyspieszać, a może po prostu my to spowodowaliśmy? My… ludzie. W pewnym momencie technologia, jaką wynajdywaliśmy zaczęła nas przerastać. To nie było już dla nas tylko przez nas. Można przypisać każdej osobie błąd, ba całą listę błędów, które obecnie skłaniały wszystko do jednej wielkiej katastrofy. Komu jest bliżej do tej historii? Kto bardziej odczuwa jej wpływ. Wystarczy, że zamkniesz oczy i zdasz sobie sprawę z faktów, jakie staną się jasne, zauważalne… Od tego wszystkiego zaczęło się wszystko.


2075

          Nic nie jest takie same. Można nazwać to tylko zbiorowiskiem głupoty. Piasek pustyni znajdował się tam gdzie dotąd było miejsce największych luksusowych orgii i trwonienia pieniędzy, płonęły budowle znamienitych architektów. Nie ma już większych pokładów w religię, wiarę. To wszystko zostało zaniechane, to wszystko spowodowało TO.
         Życie toczy się w niewielkich osadach, zbudowanych głównie z starego, brudnego metalu. Wszystko ma jednolity kolor. Wszystkich ludzi jest widocznie mniej. Aby zapewnić sobie bezpieczeństwo musieli dążyć setki kilometrów, łącząc kultury i narodowości. Teraz nikt nie wiedział, kto kim jest. W tym świcie żyło już nowe pokolenie, uznające dawny świat za przestarzałą opowieść zdziwaczałych i schorowanych starców, którzy i tak niedługo umrą, lub zostaną bezlitośnie zabici.
Jest jedyne miejsce, które ucieleśnia wszystko to, co tworzył dawny świat.
       Arktyka, jedyne miejsce niezniszczone, niezaatakowane. Archiwum globu, wyglądem nie przypomina niczego wspaniałego. Znów kolorem przypomina te budowle, które zamieszkują ludności na stałym lądzie. Jednak tylko z bliska można przekonać się o ogromie tego miejsca. Znajdują się w nim arcydzieła z wszystkich muzeum świat, jakie można było uratować. Przedstawiciele wszystkich gatunków istot żyjących niegdyś na ziemi, zakonserwowanie po dwa okazy. Na potężnych serwerach zapisano wszystkie filmy, książki i raporty naukowe.
Nie szokuje nikogo fakt tego miejsca, lecz to, że wszyscy mogli tego uniknąć.
Mogliśmy się uratować…

        Kim są ludzie? Kim jest osoba zapisująca niewielkie zapiski nad zalewiskiem przypominające ocean, które odebrało życie już kilkaset osobą z ich grupy. Może to już było morze? Nikt z obecnych tego nie wiedział. Długie ciemne włosy, które ocierały się o tony blondu, rozwiewał wiatr. Właściwie nie znała pory roku, w którym obecnie się znajdowała ziemia. Nie było nawet wytycznych. Wszystko było takie same, monotonne. Nikt nie wyznaczał życia, nikt nie panował. Ciemno-granatowa woda była pełna chaosu, w który ingerował silny wiatr.  
- Ann!- zawołał mężczyzna biegnąc za nią.
       Jeśli ktoś wyobrażał sobie przyszłość, jako pryzmat otyłych ludzi może się mylić. Nie ucieknie nikt, kto nie ma kondycji, natura zabiera tych nieprzystosowanych. Idealnym okazem był Charlie. Wysportowany, młody mężczyzna koło dwudziestu pięciu lat… jednak nikt dokładnie nie wiedział, nikt nie prowadził metryk. Ciemne oczy i włosy mogłyby go charakteryzować na typowego Włocha jednak też miał rysy twarzy godne dawnych Hindusów. Był nieokreślony, jak wszyscy. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Była jego przeciwieństwem. Miała już niemal niespotykane wśród ludzkości niebieskie oczy. Młodsza od niego, osiągnęła już dawno dojrzałość biologiczną.
- Co Charlie?- zapytała, gdy z rozpędu usiadł tuż pod jej stopami. Jego oddech był stanowczo zbyt szybki, przez zanieczyszczone powietrze. Spojrzał na jej zapiski i pokiwał przecząco głową.
- I tak nic z tego nie pozostanie… Jesteśmy w czarnej dupie.- powtarzał się, czego była świadoma. Jednak nie miała przy sobie za wiele osób. Musiała go akceptować. Właściwie należała do tej liczniejszej grupy osób, które stanowiły jednoosobową rodzinę. Nie wie jak zmarli jej rodzice, czy miała rodzeństwo. Nie, nie przerażało ją to. Kiedy ktoś otacza się tym faktem, kiedy normą staje się nieposiadanie bliskich, człowiek zamienia się w istotę odrętwiałą. Jednak nigdy nie zaprzepaszcza się emocji. Zawsze jakieś tkwią, jest owa potrzeba przynależności.
- Jakby nie patrzeć jeszcze tak źle nie jest. Nie wiadomo, co jest na drugim brzegu.- stwierdziła zamykając jeden z nielicznych notatników, jakie posiadała. Ann należała do grupy osób, które potrafiły czytać i pisać. Był to wyczyn. W niektórym momencie rozwijania świata oraz edukacji, zaniechano ten wymóg. Usiadła obok niego opierając głowę na okazałym ramieniu.
- I to jest najgorsze. – szepnął wbijając wzrok w wodę.
- Jesteśmy tu bezpieczni…- przekonywała go, kładąc chudą dłoń na jego udzie. Zmarszczył brwi zerkając na to, co ona robi. Zagryzł dolną wargę wstając z ziemi. Znała jego zachowanie.
- I kto ci to powiedział? Wierzysz im? Tu nikt nic nie wie!- uniósł głos kopiąc jakiś niewinny kamień.
- Skąd ty do cholery masz takie katastroficzne myśli? Wiecznie węszysz jakieś intrygi, najazdy… Charlie odpuść.- westchnęła niebieskooka grzebiąc palcami w brudnej ziemi. On walczył sam ze sobą, z swoimi przekonaniami. Jak zwykle.
- Powinniśmy mieć plan.- powiedział zerkając na nią przez ramię.
- Mamy… trzymamy się razem zawsze i wszędzie. Starczy. Ty, ja i Leonard.- Wstała otrzepując ubranie z piasku.
- Ale nie taki… obrony… ataku… budować łodzie powinniśmy…
Ann wywróciła oczami i ruszyła w stronę ich obozu. Nim przeszła kilka kroków usłyszała za sobą krzyk nawoływania Charliego. Pokazała mu środkowy palec, właściwie nie wiedząc, co to oznacza. Nie musiała długo czekać aż znalazła się w jego ramionach. Zaśmiała się, jednak szarpnął ją mocno.
- Patrz!- krzyknął na nią chłodnym tonem odwracając w stronę wody.
- Nic nie wiedze…-westchnęła marszcząc nos. Wtedy dopiero zauważyła zbliżającą się łódź… Pierw jedna, następnie kolejne. Cofnęła się o krok. Było na niej pełno mężczyzn w ciemnych ubraniach, ni jak przypominających ich szmaty.
- Charlie…- szepnęła, ponieważ głos uwiązł jej w gardle. Mężczyzna splótł palce dziewczyny z swoimi, po czym pociągnął ją w głąb lądu.
- Biegnij… musimy ich ostrzec.- nakazał hardym głosem jednak iskrzyło się w nim swego rodzaju podniecenie. 
Było to, to na co czekał tyle czasu. 




Oto początek,
mało bo to rozgrzewka. 
Co sądzicie?
Znowu idę w coś nowego...
Liczę na wasze opinie :)
Powracam....