Prawa dłoń, na
której znajdowała się złota obrączka powoli pogładziła moją
białą suknię, która sięgała mi do samej ziemi. Dookoła mnie
roznosił się gwar licznych rozmów i śmiechów gości oraz dźwięki
melodii wygrywanej przez orkiestrę. Wzięłam głębszy oddech, zaciskając nerwowo usta po czym rozejrzałam się po wielkiej,
jasnej sali. Kilka osób tańczyło w rytm muzyki, zbyt dobrze
rozpoznawałam uśmiechnięte twarze, które w mym życiu pojawiły
się na przełomie kilku lat. Automatycznie kącik ust uniósł mi
się, wytwarzając na mej twarzy tak pożądany uśmiech w ważnym
dniu w mym życiu. Nie najważniejszym...
Wzrok szukał jedynie jednej osoby, która zniknęła niezauważona przeze mnie.
Szukając przesunęłam me spojrzenie na okrągły stół, przy którym
siedziała jedyna męska para. David i Peter. Nadal razem. Nadal
musieli walczyć z licznymi wścibskimi komentarzami. Ich relacje z
naszymi rodzicami nieco się ociepliły, David miał prawo wejść do
domu wraz z Peterem. Byli spójną całością. W najbliższych
planach mieli ślub. Chcieli przypieczętować w ciągu najbliższych
miesięcy to, co stworzyli na tak chaotycznym gruncie.
Obok Davida
siedział Chris, uśmiechający się do dziewczyny w swych ramionach.
Chrissy, tak oto miała na imię zadziorna blondynka. Była
ucieleśnieniem wszystkiego, czego mógł perkusista pragnąć od
losu. Sprawiała, że stał się szczęśliwym człowiekiem. Woody
spojrzał w moją stronę, jakby wyczuwając mój wzrok, po czym obdarzył
mnie tak znanym mi dobrze ciepłym uśmiechem i pokiwał ręką.
Nigdy nasza przyjaźń się nie zmieniła. On zawsze był. Tym
bardziej cieszyłam się z pojawienia tej dziewczyny w jego
życiu. Znali się już ponad rok. Cieszyłam się dodatkowo z tego, że zrozumiał jak bardzo się mylił co do uczucia którym mnie
darzył. Woody... mój ukochany przyjaciel.
-Mamo!- z
zamyślenia wyrwał mnie uradowany, cieniutki głosik małej
dziewczynki, która stała za mną. Odwróciłam się przodem do
niej.
Miała niecałe sześć lat. Jej policzki były różowe od
biegania wraz z innymi dziećmi. Niebieskie oczy były istnym
odzwierciedleniem oczu jej ojca, natomiast odcień ciemnych włosów, które sięgały jej do łopatek sprawiały, że przypominała mnie
z starych fotografii.
- Ros...-
zaśmiałam się przytulając córeczkę do siebie.- Jesteś cała
spocona.- zauważyłam ocierając czoło dziewczynki.
- Mamooo...
bendziesz ksienznickom juszzz zafsze?- zapytała z tak słyszalną
wadą wymowy.
Ukucnęła przed nią rozczulona słowami. Była tak
żywym dzieckiem. Uśmiech nigdy nie znikał jej z twarzy. Budowała
we mnie niesamowite uczucia. Tak mały człowieczek był iskierką w
mym życiu. Zawsze było jej pełno, zawsze miała dużo do
powiedzenia.
- Niestety...
Mama będzie księżniczką tylko dziś.- wyjaśniłam łapiąc
córkę za rączki.
- A tata
mófił, że ja jestem jego króleffenką.- pochwaliła się, a gdy
usta wygięły się w uśmiechu, w jej pucołowatych policzkach
ujawniły się dołeczki, tak bardzo podobne do tych Dana. Z
mniejszym uśmiechem dotknęłam dłonią jej policzka.
- Tata zawsze
będzie cię kochał.- przypomniałam jej, jak miałam w nawyku.
- I ja kocham
go...ciebie mamo teszzz.- przeciągle mówiła. Rzuciła się mi na
szyję. Przymknęła oczy obejmując w swych ramionach malutkie
ciałko. Jedyny cud jaki zrodził się w mym życiu.
- Kocham cię
Ros.- szepnęłam czując łzy pod powiekami. Zawsze zbyt mocno
przeżywałam, mówiąc to córce. Ucałowałam ciemne główkę
dziecka.
- A Tom zucał
we mnie paróffkami!-- przypomniała sobie, wykrzywiając usteczka w
podkówkę,skarżąc na młodszego od siebie o dwa lata rudowłosego
chłopca. Podniosłam się z ziemi kiedy obok nas przebiegał z
patykiem w ręce. Nicpoń odziedziczył iskrę charakteru po
rodzicach.
- Choć...
zaradzimy coś z tym.- puściłam oczko do córki i razem ruszyłyśmy do jednego z licznych stołów. Siedziała tam ciężarna Caroline,
spodziewająca się bliźniaczków oraz Kyle.
- Blubluś! -
powiedział z zachwytem brodacz, zauważając mnie. Nadal nie zmienił
nic w nastawieniu do mnie. To było chyba w tym wszystkim
najpiękniejsze.
- Mam małą
sprawę...Twój pierworodny, rzuca parówkami w Małą.-
powiedziałam mu na ucho kiedy brał Ros na kolana. Byłą jego
ulubienicą, którą oczywiście uczył jeść Kyle'a kanapki. Brodacz
był ojcem chrzestnym dla Ros.
- Czego ty od
niego chcesz? Jest rudy...- prychnął zabawnie, a Caro spiorunowała
go wejrzeniem. Nigdy ich związek nie należał do tych spokojnych i
miarowych. Nadal byli bujnym małżeństwem przepełnionym kłótniami
ale i dużą miłością. Trochę się jedynie wyciszyli po
pojawieniu się Toma.
- A może
dlatego, że ma takiego ojca?- zasyczała ciężarna.
- I
mamuśkę...- wymruczał jej, dając buziaka w policzek. Ros z
śmiechem zakryła oczy, robiąc obrzydzoną minę. Prze tyle lat
Kyle wreszcie nauczył się nieco naprawiać ich kłótnie innym
sposobem niżeli seks. Zaśmiałam się.
- Kyle...-
przypomniałam u o sprawie.
- No
doobra... pójdę do niego... nauczę go odpinania staników laską
siłą woli.- posłał mi oczko z kąśliwym uśmieszkiem, a Ros
szczypnął w brzuch. Mała zapiszczała śmiejąc się.
- Pa wuja!-
zawołała machając, kiedy brodacz odchodził od stolika.
- Jak się
czujesz?- zapytałam przyjaciółkę.
- Jeśli Tom
dużo kopał to teraz mam tam stado biegających wołów. Dwupak to wcale nie taka fajna sprawa...-
westchnęła Caro poprawiając swego koka. Spojrzałam na swą
córkę, która zrobiła wielkie oczy słysząc słowa rudowłosej.
Miała bardzo bujną wyobraźnię jak na tak małe dziecko,
jednocześnie była inteligentna.
- Ros...
ciocia żartuje. Porównuje tylko tak dzieci w jej brzuszku. Nie ma
tam wołów.- zaśmiałam się gładząc rozpuszczone włosy
dziewczynki. Przypomniałam sobie o osobie której szukałam. Znowu
uniosłam wzrok szukając tej jednej twarzy.
- Blue, a ty
nie tańczysz? Jako panna młoda, masz pewne obowiązki.- znalazł
się przy moim boku brat, obejmując mnie ramieniem.
- Muszę
poszukać Dana... gdzieś zniknął.- szepnęłam mu do ucha. David
westchnął bezsilnie. Ich relacja nadal była na niepewnym gruncie
choć znali się już niedługo za siedem lat.
- Może daj
mu trochę czasu? To dla niego kolejny krok...- stwierdził z
błagalnym wzrokiem.
- Zaopiekuj
się małą.- poprosiłam po czym kucnęłam przed córką.
- Ros muszę
odszukać tatusia... wuja David się tobą zajmie dobrze? Słuchaj
się go.- powiedziałam, patrząc w niebieskie oczy dziewczynki.
- Mogem iść
do tatusia?- zapytała.
-
Przyprowadzę tatusia aby z tobą potańczył dobrze?- poprosiłam
wymyślając na poczekaniu owe rozwiązanie. Ros była bardzo
usłuchanym dzieckiem, przez co radośnie potrząsnęła głową na
ową propozycję. Dałam jej buziaka w policzek, a następnym
obdarowałam brata, który zmarszczył brwi zaniepokojony tym
wszystkim co zamierzałam zrobić.
Czułam, że muszę.
Tego dnia.
Ruszyłam do tylnych drzwi sali, które prowadziły do wielkiego
ogrodu. Ślub odbywał się w ośrodku czasowym, a ogród był pełny
zaułków i zakamarków. Czułam, że właśnie tam znajdę Dana.
Serce biło mi mocno idąc kamienną ścieżką, kierowana przez
instynkt. W jednej z oddalonych drewnianych altanek o okrągłym
kształcie zauważyłam cień. Nieliczne lampki pozwalały mi
rozpoznać sylwetkę mężczyzny. Zacisnęłam dłoń na rzemyku, który miałam zawiązany na nadgarstku. Nadal widniał na nim
różowy Koralik Zagryzłam dolną wargę idąc najciszej jak
potrafiła. Przekroczyłam próg drewnianej altanki. Dan oparty
łokciami o barierkę patrzył przed siebie. Wiedziałam jednak, że
wyczuł moją obecność. Mieliśmy to już w krwi. Każdy gest,
każda mimika. Ciężko było mi oddychać. Dan powolnym ruchem
odwrócił się przodem do mnie. Miarowe światło pojedynczych
lampek oświecało jego twarz. Czas był dla niego łaskawy. Prócz
kilku zmarszczek koło ust i oczu oraz pierwszych siwych włosów na
skroni niemal się nie zmienił. Zmienił fryzurę. Wyglądał
znacznie poważniej w garniturze, który miał na sobie. Był już
kimś innym. Nie był szalonym piosenkarzem żyjącym chwilą.
Właściwie... nie miał już gdzie śpiewać. Trzy lata temu
Bastille ogłosiło zakończenie wszelkich tras koncertowych. Każdy
z chłopaków poszedł we własną stronę. Woody pracował w
londyńskim teatrze w orkiestrze. Kyle otworzył sklep muzyczny.
Will choć nie mógł być na weselu, przejął rodzinny interes po
swym ojcu. A Dan? Ustabilizował swe życie dopiero rok temu.
Otworzył wytwórnię płyt, pomagał młodym talentom z całego
świata odnieś to co udało się Bastille.
- To mogłem
być ja...- odezwał się po raz pierwszy do mnie tego dnia.
Uciekłam wzrokiem pod naciskiem jego niebieskich oczu.
- Dan..-
szepnęłam.
W mym życiu
trzy lata temu pojawił się mężczyzna. Właściwie poznałam go
znacznie wcześniej. Nie miałam usłanego życia różami. Po
narodzinach Ros długo dochodziłam do siebie. W pierwszych
tygodniach Dan był, jednak znowu musiał wrócić do koncertów,
fanek... Nadal nienawidziłam go za to, co zrobił. Nie miałam
zaufania. Zawsze twierdziłam, że widzę go ostatni raz w życiu, że
zniknie. Jednocześnie nikt prócz mnie lub niego nie mógł brać
na ręce małej. Bałam się. Była wszystkim tym co zostało po
miłości do Dana. A raczej było ucieleśnieniem tego co nadal też
czułam. Nigdy nie przestałam go kochać i może dlatego to był
mój błąd? Byłam jednym wielkim zastrzeżeniem. Dzięki pomocy
przyjaciół wyszłam na prostą. Choć nigdy nikomu o tym nie
powiedziałam, zawsze czekałam na to aby Smith powiedział mi abym
na niego poczekała.
Czy byłam wstanie mu wybaczyć zdradę? Tak.
Wybaczałam mu za każdym razem, gdy zjawiał się w domu Davida i
Petera. Przyjeżdżał naprawdę często. Chciał zajmować się
małą, chciał być kiedy pojawiły się jej pierwsze grymasy.
Kilka razy chciał mnie. Chciał próbować... jednak nie umiałam
dać mu kolejnej szansy. Na temat naszych uczuć milczeliśmy.
Ufałam mu w sprawach dotyczących Ros. Kiedy była chora umiał
rzucić wszystko by przyjechać do nas. Kiedy pierwszy raz szła do
przedszkola, był razem ze mną przy drzwiach od sali gdzie zaczynała
poznawać swoich rówieśników. Był przy mnie kiedy był dzień
matki, kiedy płakałam z rozczulenia bo zaśpiewała nam pierwszą
nauczoną w przedszkolu piosenkę. Mała uwielbiała go, a on kochał
ją nad życie. Jednak... nie miałam pewności co do tego co z nami
będzie.
Wytrzymałam trzy lata w niepewności i oczekiwaniu. Pewnego dnia na swej drodze
spotkałam mężczyznę spotkanego na weselu Willa. Alfredo...
zmienił się. Był kimś kogo potrzebowałam. Najważniejszą cechą
był fakt, że nie znikał na długie dni, że był stabilny w
wszystkim co robił, nigdy mnie nie okłamał i nie zdradził. Dawał bezpieczeństwo i pewną przyszłość.
Wiedział, że kocham Dana, jednak też zdawał sobie sprawę, że z
biegiem czasu i do niego moje uczucie się pojawiło. Nie tak silne,
jednak było. Dan choć szczerej niechęci do mężczyzny nigdy nie
zareagował. Prawdopodobnie wystarczyłoby jedno słowo abym wszystko dla niego rzuciła. Jednak ono
nie padło. Dan ocknął się niedawno zdając sobie sprawę, że
mnie traci. Widziałam jak chce odsunąć się w cień. Nie mogłam
mu na to pozwolić.
- Gdybym nie
był takim debilem.- westchnął rozmasowując palcami oczy.
Zrobiłam niepewny krok ku niemu.
- Nie mów o
tym... proszę. To wszystko już... nie ma sensu.- poprosiłam.
- Nienawidzę
go za to...że będzie mieć prawo cię dotykać... że ma do ciebie większe prawo ode mnie. Jednak jednocześnie wiem, że da wam to co ja nie umiałem.
To wasze życie... chcę dla was jak najlepiej.- zauważył również
przybliżając się do mnie. Widziałam ból wyrysowany na jego
twarzy.
- Ty zawsze
będziesz w naszym życiu. Ros cię potrzebuje. Nie pozwolę ci na
zniknięcie.- powiedziałam zbyt hardo. Zbyt mocno ujawniłam tak
bardzo skrywane drugie dno w tej wypowiedzi. Dan przecząco pokiwał
głową, chcąc przeczesać w odruchu włosy, jednak były za
krótkie. Spojrzał na mnie przybliżając się jeszcze bardziej.
Dzielił nas metr.
- Psuję
najważniejszą noc w twoim życiu. Powinnaś być przy mężu.-
stwierdził zerkając w stronę sali z której wydobywała się
rozmyta muzyka. Ja jednak patrzyłam tylko na niego.
- Pozwól, że
ostatniej nocy, w której zamykam coś z przeszłości, będę
decydować sama.- poprosiłam ściszonym głosem. Ten przytaknął
bezgłośnie.
- Nie
tańczyłem dziś jeszcze z tobą... -zauważył robiąc krok w
przód. Wystarczył jeden aby znalazł się zbyt blisko mnie. Tyle
miesięcy, tyle lat nasze ciała nie mogły się stykać poza
serdecznych gestów przyjaciół... kompanów w wychowywaniu
dziecka.
Uciekłam wzrokiem gdzieś na ziemię. Ułożył swoją
jedną dłoń na moich plecach. Poczułam przez cienką koronkę
ciepło zakazanych dłoni. Odruchowo, całkowicie niepowołanie,
przymknęłam oczy czując rosnącą gulę w gardle. Dan westchnął
zaciskając usta. Słyszałam jak jego oddech staje się płytki.
Zbadał wzrokiem moją twarz, a następnie ujął wolną dłonią
moją dłoń. Musiałam zebrać się w sobie aby przyjąć postawę
do tańca. Powoli zaczął kołysać się w takt muzyki, było to
raczej stąpanie z nogi na nogę.
- Jesteś
piękna.- szepnął mi do ucha, a oddech jakim obdarzył moją skórę
wywołał u mnie gęsią skórkę.
- Dan...-
jęknęłam spoglądając na niego.
- Pozwól, że
ostatniej nocy, w której cię tracę na zawszę będę mógł mówić
co chcę.- wykorzystał moje słowa jak to miał w nawyku. Kącik
jego ust uniósł się lekko jednak nie dosięgało to jego oczu.
- Nie mogę
ci tego zabronić...- zauważyłam badając jego twarz swoim
wzrokiem. Dłoń którą trzymał moją rękę, znalazła się po
chwili na moim policzki. Z opóźnionym refleksem zauważyłam, że
już wcale nie tańczymy.
- Nie rób
tego...- zdałam sobie sprawę co chce zrobić. Chciałam nawet się
odsunąć, jednak miał więcej siły niż ja.
-Nie robiłem
tego bo cierpiałaś, czekałem aż mi wybaczysz, czekałem aż mała
nieco podrośnie, czekałem nawet kiedy on zjawił się w twym
życiu... Czekałem za długo. Proszę. Nigdy więcej nie będę
mógł mieć cię w ramionach... nigdy więcej nie będę mógł
poczuć tak jakbym był cząstką ciebie... nigdy więcej nie będę
mieć nadziei, że kiedyś nam się ułoży. Nigdy więcej nie zrobię
tego w stosunku do ciebie... ale pozwól mi... pozwól mi ten
ostatni raz pokazać ci, że kocham ciebie i będę kochał tylko
ciebie do osranych, samotnych dni w mym życiu.- poprosił, a jego
oczy się zaszkliły. Po mym bladym policzku pociekła samotna łza.
- Blue...
nigdy nie przestanę cię kochać.- dodał. Uciekłam wzrokiem z
trudem łapiąc oddech. Łzy same cisnęły mi się pod powieki.
- Jest za
późno... mam męża...kocham go.- odpowiedziałam choć nie to
usta chciały mówić, nie to serce podpowiadało. Zacisnęłam dłoń
na jego ramieniu.
- Nie mówię
ci abyś od niego uciekła... nie wątpię w to, że coś do niego
czujesz jednak nie okłamuj mnie że... - zamilkł jakby ugryzł się
w język.
- Pozwól mi
usłyszeć to ostatni raz...- poprosił bezradny. Nie umiałam
walczyć z tym co we mnie rozbudził. Rozdarł wszystko to co
ukrywałam tyle lat.
- Kocham cię
Dan.- powiedziałam przyjmując łzy na policzki. Dan spojrzał na
mnie. Oboje się w tym momencie raniliśmy. Byliśmy świadomi, że
nic to nie da, ba wszystko pogorszy jednak czuliśmy potrzebę tej
chwili.
- Ja ciebie
też kocham.- szepnął by zaraz połączyć nasze usta w pocałunku.
Wspomnienia ożyły. Wydawało mi się, że nigdy nic się nie
zmieniło, że on zawsze był i całe zło między nami nie miało
miejsca. Na początku nasze usta uczyły się siebie od nowa, jednak
po chwili zbyt wiele nam się przypomniało. Głodne dłonie
mężczyzny znalazły się na mej sukni. Nie mogłam pozwolić na
nic więcej niżeli ten zakazany pocałunek. Odsunęłam się od
niego ocierając łzy.
- Blue... tak
bardzo cię przepraszam.- szepnął po chwili coś na co również czekałam
tyle lat. Czułam, że zaraz się rozpadnę. Dlaczego wszystko to
działo się dopiero dziś? Wystarczył by rok wcześniej. Teraz
zagryzłam dolną wargę zbierając siły.
- Ros
chciałaby zatańczyć z ojcem...- powiedziałam starając się aby
mój głos nie drżał. Czułam się jakby wszystko się ochłodziło
o parę stopni. Dan patrzył na mnie rozumiejąc. To był koniec.
Podszedł do mnie obejmując mnie mocno. Nie wiedział ile kosztuje
mnie jego dotyk. Już wiedziałam dlaczego tak doszczętnie omijałam
go.
- Zawszę
będę na ciebie czekał. Na ciebie i Ros...- szepnął całując mnie w głowę po
czym odszedł kierując się w stronę sali.
Zostałam sama.
Nie
walczyłam już z łzami. Usiadłam na drewnianej ławeczce
wybuchając spazmami tego co czułam. To był koniec początku.
Kiedy usłyszałam kroki otarłam szybko łzy, jednak osoba zauważyła
je wcześniej niżeli ja zaczęłam coś z nimi robić.
-
Kochanie...- westchnął Alfredo wchodząc do altanki. Usiadł obok
mnie. Wtuliłam się w jego ciało zamykając oczy.
- Rozmawiałaś
z nim...- nie pytał. Wiedział. Jego wyrozumiałość w tym temacie
była niesamowicie wielka. Kochał mnie mocniej niżeli ja mogłam
go pokochać.
-
Przepraszam...- wyszeptała, kiedy podawał mi paczkę chusteczek.
On ucałował mnie w czoło z zrozumieniem w oczach.
- Nie masz za
co przepraszać... to dla ciebie trudne. Jesteś moją żoną...
Jednak tej nocy musisz mieć czas na zamknięcie przeszłości na
zawsze za sobą.- powiedział gładząc moje ramie.
- Jesteś dla
mnie za dobry.- stwierdziłam pociągając nieco nosem.
- Nie można
być za dobrym dla kogo kogoś kogo się kocha. - zauważył wstając
z ławeczki.- Choć...goście czekają na tort.- wziął mnie za
rękę po czym powolnym krokiem ruszyliśmy ku sali. W połowie
drogi zatrzymałam się.
- Co jest
grane?- zapytał nie rozumiejąc dlaczego odchodzę do miejsca gdzie
była czarna, spulchniona ziemia.
Przykucnęłam nad nią robiąc
mały dołek. Z zawzięciem rozwiązałam rzemyk i ściągnęłam z
niego koralik. Chwilę pogładziłam plastikowy materiał w palcach
po czym wsadziłam go do dołka. Był wszystkimi wspomnieniami. Był
wszystkim co symbolizował moją zmianę. Wypadek, dwa lata w
zamknięciu, poznanie Bastille, Dan, ciąża...Był moją
przeszłością. Szybkim ruchem zasypałam dołek ziemią.
- Co robisz?-
Alfredo przybliżył się kiedy wstawałam otrzepując dłonie.
- Zamykam
przeszłość...Zakopuję Koralik....
Koniec...
Nie mam słów aby opisać to co obecnie czuję więc...
proszę tylko aby każdy kto przeczytał Koralika choć w jakimś stopniu zostawił po sobie ślad.
Wybaczcie... jestem rozklejona.
Już w ciągu najbliższych dni nowe opowiadanie pod tytułem "Świeca".
Mam nadzieję, że wrócicie.
Dziękuję, że byliście.
Kocham was...
Tumburulka.
Kama... Coś Ty ze mną zrobiła... Siedzę i płaczę jak małe dziecko i dziękuję Bogu, że przeczytałam to teraz a nie w autobusie jutro rano.. To było.. Piękne. Cudowny Koralik. Ten rozdział... Rozłożył mnie na łopatki. Kiedy zorientowałam się, że to ślub Blue, pomyślałam - może zeszła się z Danem? Później zdałam sobie sprawę, że na pewno nie będzie takiego happy endu i nie wrócili do siebie. Zastanawiając się, kto może być mężem Blubci - pomyślałam - ALFREDO. (pamiętasz to, jak Ci czytam w myślach) ale później myślę, no nieeee, gdzie Alfredo.. A tu nagle KABUUUUUM, Alfredzio wyskakuje z dupy jako mąż Blue. I najgorszy moment w rozdziale... Kiedy Blu rozmawiała z Danem, kiedy się całowali i przytulali... Płakałam jak bóbr.. Potem przestałam, a kiedy Blue zakopywała Koralik, zaczęłam znowu cholernie płakać. Nie, żebybbyło to coś złego, bo to jeat tylko i wyłącznie komplement świqdczący o tym, jak wspaniale potrafisz pisać. Hratuluję z całego serca. I dziękuję, że stworzyłaś coą tak cudownego i tak bardzo mnie poruszyłaś, dziękuję, że miałam zaszczyt czytać to dzieło. Będę za nimi wszystkimi tęsknić, serce boli.. Kocham. ~Ania
OdpowiedzUsuńCholera Kamila zabiję cię! Ja się łódze że tu Blu i Dan, razem, ślub, a ty mi tu z jakimś afropaflo wyskakujesz. Co do cholery?! Why! -Taki mały opierdziel- zaskoczyłaś mnie.... Nic nie mam do. Powiedzenia....ssok
OdpowiedzUsuńI ja Ciebie też Kocham Kamcia, za to, że dałaś mi te godziny spędzone na czytaniu, za uronione łezki, za niekontrolowane wybuchy śmiechu spowodowane tekstami Kyle'a i za spojrzenia ludzi w pracy, którzy nie rozumieli czym się tak ekscytuję przy porannej kawie :)
OdpowiedzUsuńZakończenie piękne, ale czuję złość na D&B, że tak zaprzepaścili swoją szansę na miłość.
Dziękuję za Koralika i będę oczywiście śledzić następne opowiadanie :)
Pozdrawiam.
Ja... To jeden z pierwszych razy, kiedy tak przeżywałam to, co zdarzyło się w opowiadaniu. Prawie cały rozdział płakałam. To było nieprzewidywalne zagranie. Oczywiście nie wiem, ile czasu próbowałam się otrząsnąć po rozdziale, żeby móc zacząć pisać komentarz. Dobra, to nawet nie był płacz tylko niezidentyfikowany szloch rozpaczy ;-;
OdpowiedzUsuńA teraz monolog.
Zaczęłam czytać Koralika, kiedy już pojawiło się kilka rozdziałów. Przebrnęłam przez nie, uważając, że Twój talent pisarski nie istnieje. Nie wiem dlaczego, ale kilka dni później znowu wróciłam i czytałam, chociaż miałam tego nie robić. Teraz mogę z całą pewnością stwierdzić, że masz do tego dryg. Widać ogromny wzrost jakości. Poza tym wydaje mi się, iż piszesz nieprzewidywalnie - kolejny plus. No i dobrze grasz na emocjach.
Gratuluję dotrwania do końca przy Koraliku. Wielu ludzi nie kończy pisanych fanfiction, ale ty tego dokonałaś. Jeszcze raz brawo.
Pozdrawiam i weny życzę
Kornelia xx
Kurde.... szczerze to wiedziałam że nie będzie happy endu choć to względne pojęcie i może to było właśnie to. Gdzieś w głębi miałam nadzieję że się jednak zejdą. Ale to by było zbyt proste i nie wszystkie opowiadania muszą sie szczęsliwie kończyć, takie zakończenie to łatwo napisać. Bum! i wszystko wraca do normy jak każdy by chciał. Ale nie tu... Bardzo mi sie podobał ostatni rozdział w sensie zakończenie bo podobał mi się cały Koralik :) Jest pierwszym ff który przeczytałam od początku do końca, niecierpliwie czekając na kolejne rozdziały. Zazwyczaj zaczynałam jakieś i zapominałam później. Był fajnie napisany, łatwo się czytało i zaskakiwał z rozdziału na rozdział :) Wycisnęłaś u mnie wiele łez aż sama sie sobie dziwie :D No i dzięki Tobie to i ja zaczęłam pisać swoje ff za Ci bardzo dziękuję :) Czekam niecierpliwie na kolejne opowiadanie... Muszę ochłonąć :)
OdpowiedzUsuńBuziaki :*
Ale jak to...on...a ona...z nim...CO!? ;-;
OdpowiedzUsuńJa tu sie kurde jakieś hepi endy czy coś tam jak to sie mówi, Blue bedzie z Danem a ty dupa :'(
Ehh trudno... Czekam na nowe opowiadanie xx
Jejuś jejuś. Jestem rozerwana emocjonalnie w tym momencie, popadam w depreche i nie wiem co mam ze sobą zrobić. Czuję, że... a właściwie to teraz nic nie czuję hahah tak jakbym nie istniała i nic nie istniało. Nie wierzę, że potrafisz tak wstrząsnąć emocjami, łoo ludzie. Jestem na prawdę pełna podziwu za całego Koralika. Byłam tutaj od samiusiego początku. Kiedy na Bastille Poland dodałaś link do Tumburulki i od razu dałam go w zakładki. Było to moje zdecydowanie ulubione ff(chociaż ja nawet tego ''ff'' nie chcę nazywać, to jest ''dzieło'':D ) Koralik był dla mnie taki inny i wyjątkowy, że aż nie mam słów. No, a ZAKOŃCZENIE było również mistrzowskie, serio Kamila ja nie mogę, ale to wszystko takie nieprzewidywalne i na początku czytam, że biała suknia, obrączka i banan na twarzy się pojawia, że Blum wzięła ślub z Danem a tu nagle bomba emocji i łzy w oczach miałam jak rozmawiali ten ostatni raz i jak zakopywała ten koralik. Ale z jednej strony wszystko dobrze się zakończyło i jak zazwyczaj bywa, że czytelnik ma sam dokończyć sobie każde opowiadanie to ja dokańczam je w taki sposób: Za te parę lat Alfredo zrobi coś strasznie okropnego co zrani Blue, a ona nie będzie mogła się po tym pozbierać i kiedy spotka się z Danem któregoś razu to ich uczucia ożyją tak serio serio i będzie szczęśliwa rodzinka już na dłuuuuugie dłuuuuuuuugie lata, do końca życia:) I jak tak sobie to dokończyłam to jest mi o wiele lepiej hahaha.
OdpowiedzUsuńOd początku Tumburulki mówiłam, że nie umiem pisać komentarzy. No, a tutaj wszystko samo na język mi przychodzi i to z taką łatwością, że mogłabym tu pisać jeszcze dłużej:D
Kocham Cię za to wszystko no i, że mogłam cieszyć się z każdym nowym rozdziałem i za te wybuchy śmiechu i szklanki w oczach i za ukazanie Bastille w taki sposób. Dziękuję<3
O jezu ;'( płaczę wiedziałam że nie będzie happy endu ale Alfredo ?! ;-; no cóż .NAJLEPSZE FF jakie czytałam ♥ Czekam na następne i mam nadzieję że będzie tak cholernie dobre jak to ♥
OdpowiedzUsuńCholera, poryczalam się jak małe dziecko... wspaniały rozdział, ale jednak wolałabym gdyby na miejscu Alfredo byl Dan. Ehh no ale ok, nie można mieć wszystkiego :P tak czy inaczej : RYCZE I NIE MOGE PRZESTAĆ! // G.B.
OdpowiedzUsuńKompletnie nie wiem co napisać, jak wyrazić to co czuję po tym rozdziale, więc po prostu piszę cokolwiek, żebyś wiedziała, że jestem obecna i nie opuszczę tego bloga :*
OdpowiedzUsuńPłaczę. NIe mam słów, by opisać moje odczucia...
OdpowiedzUsuńKochana, jesteś niesamowita.
Pozdrawiam i ślę buziaki, no_princess :*