czwartek, 30 października 2014

3 miesiące i reklamy :)

Hej :) 
Z okazji trzech miesięcy mojej działalności w świecie blogów, chciałabym zrobić mały wyznacznik tego gdzie możecie znaleźć reklamy mego bloga, gdzie znajdziecie informacje, strony czy inne rzeczy, które możecie polecić znajomym :) lub też sami dzięki temu będziecie na bieżąco odnośnie bloga :) oraz to co zdołałam "osiągnąć" dzięki Wam! 
To dzięki takim miejscom dowiedzieliście się zapewne o istnieniu Tumburulki. Czas więc odwdzięczyć się tym wszystkim ludziom, którzy pozwolili na umieszczenie informacji o blogu :)
Zaczynajmy :)

jest to grupa stworzona (tak myślę) z potrzeby Stormersów. Miejsce, które zapewniło wielu osobom wolność od wszelkich myśli na temat Bastille i nie tylko. Stworzona 22 sierpnia. Skąd to wiem? Cóż, nieskromnie muszę przyzna,ć że jestem jej założycielką i niezmiernie jestem z tego dumna. Wiele osób reklamuje na niej swe blogi, talenty... Zapraszam wszystkich ludzi, którzy chcą należeć do normalnej grupy bez ograniczeń :) Myślę że jesteśmy inni od innych i chyba to jest najpiękniejsze!

jedna z lepszych grup o anime i mangach w Polsce. Przystojni admini(Seba i Piotruś naj!)! Nie śpią, działają. U nich również znajdziecie słówko o Tumburulce. Łączymy światy, współdziałamy:) Warto czasami podjąć taką współprace :) spróbujcie! nigdy nie wiadomo kogo się na swej drodze spotka!

Stronka dopiero przeze mnie odkryta i chyba też nowa :) Miła administratorka, różnorodność innych blogów. Światy różne i chyba to jest piękne. Nie ma przepaści, nie ma reguł, tworzysz? jesteś z nami :) Chyba tym powinni sugerować się ludzie. Wzajemne docenianie!

dość spora grupa. Głównie wpadają tam ogłoszenia opowiadań. Niestety zbyt wiele nie mogę o niej powiedzieć. Jednak polecam... może w wirze tylu opowiadań, jakie są tam dodawane, ktoś odnajdzie swój dom :)

oficjalny i jedyny profil Tumburulki na FB. Zapraszam wszystkich! To właśnie tam będę was powiadamiać o nowych rozdziałach, będę zapraszać do rozmów i odpowiadać na wasze pytania :) XD

6. Twitter Tumburulki - @tumburulka https://twitter.com/Tumburulka
cóż, znajdziecie tam nie tylko informacje o ilości wyświetleń w danym dzień ale różne moje głupie myśli, zdjęcia i filmiki XD zapraszam XD jednak traktujcie to z dozą rezerwy :)

W ciągu tych 3 miesięcy z znaleźliście się na blogu ponad 14600 razy :) 
Komentarzy (,łącznie z moimi) zaistniało 482 :)
Powstało dla was 73 posty w tym: 42 rozdziały "Koralika", oraz 6 rozdziałów "Świecy".
Dużo :) 
Chciałabym Wam podziękować za obecność, za cudowne trzy miesiące. Chciałabym sobie życzyć więcej ale.. każda przyszłość jest niepewna. 
Pamiętajcie zawsze o Tumburulce!
Miłego czytania wszystkich rozdziałów jak i komentowania! 
Wiecie jakie to dla mnie ważne! :)
WASZA TUMBURULKA!

Opowiadanie "Świeca" rozdział 6.

                                                                   6.


            Po ponad dwóch godzinach, mężczyzna w końcu wyglądał jak ktoś godny zaufania, ktoś kto jest urodzony w właściwym statusie społecznym. Był przystojny i niewątpliwie przypadający do gustu Millie. Był wysoki, jego broda była równo przycięta, jego oczy były brązowe, a włosy równo uczesane na prawą stronę. Miał na sobie czarny frak, białą koszulę, i czarne materiałowe spodnie. Blondynka nawet nie chciała wiedzieć skąd Amanda zorganizowała tak piękne ubranie. Przyszła królowa podeszła do starych ubrań włóczęgi i wyjęła z jednej kieszeni jedwabną chusteczkę. Była w kolorze ciemnej czerwieni. Pogładziła jej materiał przyglądając się dokładnie delikatnym zdobieniom. Złota nić była zabrudzona ziemią i trawą.
- Co to za litery?- zapytała spoglądając jak Amanda poprawia mu frak na plecach.
- Jakie?- zainteresował się mężczyzna dopinając spinkę przy mankiecie.
- Na tej chusteczce... Patrzcie.- podeszła z nią i ściągnęła brwi.
- Jest tu na początku ''E''- zauważyła brunetka patrząc przez ramię włóczęgi.
- Druga to ''G”?- próbował rozczytać bardziej zamazaną literkę.
- Dla mnie wygląda na ''D”.- stwierdziła blondynka.
- Może to jego imię? - zaproponowała Amanda stając obok przyjaciółki.
- Ed? Tak po prostu?- zdziwił się, gładząc swoją obciętą brodę.
- A jakbyś chciał mieć? Mości hrabia? Może jeszcze król?- prychnęła służąca zakładając ręce na piersi.
- Daj spokój Amadna...I tak musimy jakoś cię nazwać. Może po prostu pójdźmy w tą stronę? - zapytała dziewczyna spoglądając na mężczyznę. Ten przyglądał jej się badawczo jakby chciał wyłapać jej wszystkie myśli. Po chwili jego kącik ust nieco się uniósł i pokiwał głową.
- Jeśli taka jest pani wola.- powiedział nieco się prostując. 
          No tak, nie zapominajmy dzięki komu znalazł się na dworze, kto zadbał o jego wygląd, kto dawał mu szanse aby mógł rozwijać swój talent. Wdzięczność i ochrona, to jedyne co mógł jej zapewnić. A imię? Cóż, jak każde inne. Może i miało jakiś związek z przeszłością? A może to chusteczka od jakiejś jego kobiety? Tak bardzo chciał poznać całą prawdę kim jest. Zagryzł dolną wargę, kiedy kobiety zaczęły jeszcze rozmawiać na jakiś temat. On był jednak zagłębiony w swych myślach i jedynie przyjmował obraz jaki dawały mu oczy. Nie wiedział czemu, ale polubił to w jaki sposób gestykuluje nastolatka. Przy normalnej rozmowie, kiedy dużo się mówi, można zignorować tak wiele czynników. Dopiero milczenie daje nam prawo dojrzenie czegoś, co oczy zostawiają na odpowiedni moment. 
         Zauważył, że gdy się uśmiechała to przechylała głowę w jedną stronę. Przy sporze z Amandą często marszczyła brwi, a pomiędzy nimi pojawiała się pionowa zmarszczka. Miała różowe, zdrowe policzki jak i czerwone usta. Wydawała się zbyt delikatna na kogoś, kto miałby mieć pod sobą cały lud Anglii, kto miałby stoczyć wojny z innymi krajami. Tak łatwo było ją zniszczyć,  czego dowodem jest fakt, że ktoś robił jej krzywdę.
Niestety, to był świat mężczyzn.



           Przedstawienie Sergiuszowi Eda nie było łatwe. Miał bardzo podejrzaną minę, jednak tak jak stwierdziła Millie, nie zamierzał ukazywać swej prawdziwej twarzy. Dzięki temu blondynka mogła mieć przy sobie swego obrońcę. Amanda znowu była zagoniona do pracy, pomimo wytycznej iż powinna być przy przyszłej królowej w momencie, kiedy przebywała ona sama z mężczyzną. Przyzwoitka była nieodłącznym „wyposażeniem” każdej młodej, niezamężnej kobiety. Jednak odkąd wuj wyjechał, ten dwór w ogóle nie przestrzegał żadnych norm moralnych. Były tego zalety, Ed mógł być przy Millie cały czas, i zamieszkiwał pokój naprzeciw jej pokoju.
          Trzeciego dnia, odkąd był na dworze Karola Dove, blondynka postanowiła wziąć go do niewielkiej wieżyczki, gdzie okna były niczym ściany, tak wielkie. Słońce tego dnia dopisywało, a posłaniec przywiózł najlepsze płótna i przyrządy malarskie. Mężczyzna chciał je wypróbować.
- Tu jest perfekcyjne światło!- zachwycał się Ed wchodząc zaraz za Millie do pomieszczenia. 
           Ona sama odżyła, nie spotkała na swej drodze mężczyzny, który zrobił jej tyle krzywdy. Dzięki temu uśmiech coraz bardziej gościł na jej ustach. Ed był bardzo specyficznym lecz charyzmatycznym mężczyzną, przez co niebieskooka cieszyła się z faktu, że trafiła właśnie na niego.
- Wiesz, że musisz się postarać?- zapytała siadając na jednym z parapetów, na którym były grube, czerwone poduszki. Ed zajął miejsce na małym taboreciku i rozłożył swoje rzeczy na ziemi.
- Niby czemu?- zdziwił się unosząc przy tym brew.
- Jeśli przyjedzie mój wuj, będzie chciał cię sprawdzić. Zwłaszcza to co namalowałeś dzięki mojej łaskawości, w twym dworze.-powiadomiła go, wyjmując z kieszeni z swej peleryny list, które znalazła w kufrze matki.
- Nie musisz się lękać o mój los. Nocami maluję to co mam w duszy, za dnia to co dają mi oczy.- chciał być poważny, jednak uśmiechnął się do niej zalotnie. Millie spojrzała na niego i wywróciła oczami uśmiechając się.
- Dobrze, że nie jesteś ślepcem... sprawny język niewiele by ci zapewnił.- odpowiedziała otwierając jedną z licznych kopert.
- Oj widać jak jeszcze nie znasz świata...Niejedna by za niego drogo płaciła...- szepnął kładąc na sztaludze płótno.
- Co?- zapytała, ponieważ niedosłyszała połowy słów. Poza tym nawet jeśli by je dosłyszała, to by nie zrozumiała drugiego dna jakie wypowiadał Ed.
- Co masz w swych dłoniach?- zmienił temat zaczynając gruntować płótno białą farbą.
- Listy.- odpowiedziała ignorując tamte zdanie.
- Naprawdę?- zapytał udając tak sarkastyczny głos, że sam się z tego zaśmiał.
- Może skupi się pan na malowaniu?- jej głos nieco wykazywał zirytowanie. Nie lubiła kiedy ktoś traktował ją jak mniej rozgarniętą.
- Niech panienka nie będzie taka oficjalna.- mruknął, jednak zaczął ołówkiem rozrysowywać szkic tego co chciał namalować, a raczej kogo. Postanowił zrobić jej niespodziankę i namalować właśnie ją.
          Millie westchnęła bezradnie i zaczęła zagłębiać się w kolejne listy. Płynęło z niej tyle miłości, szczerych słów, troski, że nie mogła się doczekać kiedy spotka na swej drodze swego ojca. Chciała mu podziękować za każde słowo które napisał do matki.
- Nie płacz...- szepnął nagle przerywając ciszę. 
Blondynka zmarszczyła brwi i na niego spojrzała. Jego brązowe oczy przyglądały jej się z dozą niepewności. Dłoń zastygła mu z pędzlem w dłoni. Dopiero w tym momencie poczuła łzę na swej żuchwie. Otarła ją zmieszana swoim zachowaniem.
- Przepraszam...- odpowiedziała uciekając wzrokiem.
- Dlaczego przepraszasz?- zapytał nie rozumiejąc jej słów. Millie westchnęła i skupiła się na jego twarzy.
- Nie wypada płakać w obecności mężczyzny, poza tym to żałosne. Lepiej się śmiać, nawet z trosk.- uśmiechnęła się do niego. On jednak nie zmienił ani trochę mimikę twarzy. Nadal wyglądał jak ktoś kto się o nią boi.
- Według mnie, bardziej żałosne jest zmuszanie się do śmiechu kiedy dusza rwie się i jest porozrzucana po całej ziemi...- odpowiedział z charakterystyczną chrypką w głosie. Uśmiech znikł jej z twarzy. Znowu udowodnił jej jak bardzo mądrym mężczyzną jest. Opuściła głowę, a wzrok spoczął jej na dłoniach. Na palcach nie miała żadnego pierścionka, były blade, i zimne.
- List od ukochanego?- zapytał nie odpuszczając. Ciągle sprawiał, że musiała na niego patrzeć aby zrozumieć o co mu chodzi. On na powrót zaczął malować. Zerknął na nią i zauważył jej niepewność.
- To co czytałaś... to listy od twojego ukochanego? Zakazana miłość?- nie odpuszczał. Znowu łamał maniery jakie powinni przestrzegać. Usta jej się nieco rozwarły, ale od razu przecząco pokiwała przecząco głową.
- Nie.. to... to listy po mojej zmarłej matce. Od mego ojca... żyłyśmy na Nowej ziemi, bardzo ją kochał. Ją i mnie...- uśmiechnęła się gładząc stary papier kopert.
- Dlaczego z nim nie mieszkasz?- chciał od trzymać rozmowę, zwłaszcza, że ona sama zaczęła mówić.
- Wuj chciał abym zamieszkała z nim. Poza tym nigdy nie widziałam mego ojca, nigdy nie zjawił się w drzwiach naszego domu. Czułabym się dziwnie mieszkając z nim... Muszę poczekać na odpowiedni moment.- wyjaśniła. Zawsze usprawiedliwiała swego ojca. Był królem, miał zapewne dużo pracy i obowiązków. Córkę mógł poznać nieco później. Na pewno sam będzie chciał to uczynić.
- Gdybym kochał swoją żonę i dziecko, nic nie stanęłoby mi na drodze aby choć raz je zobaczyć.- stwierdził mówiąc w czasie kiedy robił zamaszyste ruchy.
- Wysłała mu świecę którą mieli zapalić przy naszej pierwszej wspólnej kolacji. On opisuje każdy drobiazg na tej świecy, jakby znał ją na pamięć. Teraz na pewno cierpi po stracie swej ukochanej... bądź wyrozumiały.- nakazała wstając z parapetu, nieco na niego zła. Mężczyźni którzy nie kochali, tak mało rozumieli.
- Nie gniewaj się ale... jeśli cierpi po jej stracie, to tym bardziej powinien chcieć cię mieć pod swoją opieką, aby tobie się coś nie stało...po za tym masz w sobie cząstkę twej matki, która zawsze będzie żyć. Owszem może przed tobą uciekać ale prawdziwy ojciec zapewniłby bezpieczeństwo swej córce. Nie bądź zbyt zapatrzona w wyidealizowanego ojca.- poradził jej. Był mężczyzną, który nie zmienia zdania tylko dla tego aby uniknąć konfliktu. Wytarł pędzel w szmatkę i znowu spojrzał na swoją towarzyszkę, która widocznie była przeciw jego zdaniu.
- Tym bardziej powinien cię wziąć do siebie, biorąc pod uwagę, że masz zająć jego miejsce. Wybacz za ostre słowa, jednak nie wiesz wiele o rządzeniu. Każda armia zdmuchnie cię z mapy ziemi, w oczach mężczyzn jesteś tylko kobietą. Młodą i wiotką, niegroźną. Ojciec powinien wziąć cię pod twardą rękę, aby dać wszystkim do zrozumienia, że tobie nic nie mogą zrobić, że to ty masz władzę.- mówił nadal mądrze, z dziwnym akcentem. Czasami zdarzało mu się ucinać głoski w słowach, jednak taki był jego urok. 
          Millie nie miała na siebie żadnej obrony. Mówił prawdę. Zagryzła dolną wargę i odwróciła się do niego tyłem, udając, że przygląda się lasom za oknem. Tak naprawdę chowała swój wstyd jaki czuła obecnie. Oparła czoło o szybę i zamknęła oczy. Ed westchnął cicho. Dawno nie obcował z kobietami, zapomniał jak powinien się w stosunku do nich zachowywać. Odłożył pędzel i wstał z taboretu. Podszedł do niej i chciał położyć na jej ramieniu swoją dłoń, jednak zdał sobie sprawę jaka jest brudna od farb. Zacisnął ją w pięść i zagryzł dolną wargę. Nie pożądane jest aby działać pchniętym przez pożądanie. Zaczął czuć wyrzuty sumienia przez własne słowa, a nie powinien mieć. Jednak... znów wydała mu się krucha, delikatna. Spojrzał na jej odsłonięty kark, który pieściła biała koronka. Zacisnął usta, a drugą ręką pogładził sobie przyciętą brodę. Jego zmysły zareagowały jak u każdego mężczyzny. Westchnął odwracając się do niej tyłem. Nie, on nic nie mógł. Ona była przyszłą królową, już za same myśli mógł zostać ścięty.
- Nie gniewaj się... może byłem włóczęgą ale znam się na życiu. Poza tym zostałaś zrodzona do posługi państwu. Czy chcesz czy nie ojciec zdecyduje kto będzie twym mężem, jak będziesz żyła... dla twojego dobra powinnaś go jak najszybciej poznać aby...wybrał słusznie.- ostatnie dwa słowa niemal wyszeptał. Dla swego dobra powinien mniej bać się o nią, i zająć się sobą. Jednak musiał spędzać z nią całe dnie, musiał i chciał. Kompletnie nie odpowiadał mu fakt tego co się z nim działo. 
Nie powinien.
- Masz rację.- powiedziała nagle przez co zwróciła na siebie jego uwagę. Odwróciła się do Eda przodem i jej niebieskie oczy sunęły po jego twarzy.
- Obawiam się, że kryjesz drugie dno w owym zdaniu.- przyznał szczerze, jednak się do niej uśmiechnął.
- Nie mam powodów, masz wiele racji, jednak również myślisz zbyt prostolinijnie jak typowy mężczyzna. Tego nie mam zamiaru oceniać... godne jednak jest twe staranie się, twa troska. Tego nie mogę skreślić.- podeszła do niego i dotknęła jego ręki na wysokości łokcia, miał podwinięte białe rękawy, przez co jej zimna dłoń spoczęła prosto na jego oliwkowej cerze. Aż poczuł jak robi mu się gęsia skórka od jej dotyku, lub tego zimna.
- Dziękuję za twą troskę... godziwie ci to wynagrodzę.- dodała z delikatnym uśmiechem. 
              Niechętnie poddał się i wejrzał w jej oczy. Żałował, że miała upięte włosy, tak ślicznie wyglądała kiedy miała rozpuszczone. Jednak jeden niesforny kosmyk pieścił jej różowy policzek. Zmarszczył brwi walcząc z pragnieniem odważniejszego dotyku, jednak nie mógł. Był mężczyzną z zasadami, a ona kobietą która zapewne miała już przysiężonego męża. Musiał być konsekwentny i odpowiedzialny. W dodatku ciążyła na nim odpowiedzialność za jej wiek. Była bardzo młoda, w takim wieku zbyt łatwo się jest zauroczyć w drugim człowieku, nie mógł pozwolić by była nieszczęśliwa z jego powodu. Wyprostował się i zerknął na bok.
- Wynagradzasz mi farbami i płótnem, niczego więcej nie potrzebuję.- odpowiedział próbując brzmieć naturalnie, jednak nieco chłodno. Blondynka ściągnęła brwi nie rozumiejąc go, jego nagłej zmiany jednak pokiwała głową.
- Kiedy wuj wróci postaramy się ci pomóc z twoją pamięcią.- obiecała po czym jej wzrok odnalazł obraz. Usta jej się rozwarły i puściła jego rękę. Kobieta na obrazie była taka szykowna, piękna. Miała delikatne rysy, różowe usta. Dokładność obrazu ją zaczarował. Stanęła przed nim chcąc dotknąć go opuszkami palców.
- Nie!- zakazał nagle mężczyzna. Millie spojrzała na niego lekko przestraszona jego nagłym, podniesionym głosem.
- Farba jeszcze nie wyschła.- wytłumaczył stając obok niej.
- Ach... oczywiście.- zarumieniła się i znów przyjrzała się obrazowi. Było widać za namalowanymi oknami takie same pola i lasy jak za tymi realnymi. Stosik listów z pieczęcią dworską. Materiał sukni, który spływam do samej ziemi.
- Gdyby ktoś widział ten obraz mógłby pomyśleć, że jesteśmy kochankami.- stwierdziła, a Ed aż się zakrztusił.
- Dlaczego?!- zapytał starając się wreszcie złapać oddech. Patrzył na nią z obawą. Domyśliła się? Czyta w myślach? Millie uśmiechnęła się szeroko prostując na sobie materiał sukienki.
- Tyle detali, taka dokładność... jakbyś znał me ciało. Jakbyś pieścił me usta nie tylko pędzlem, nie tylko oczami... że nie paliło mnie twe spojrzenie.- zaśmiała się. Brała to wszystko z dozą dystansu. Jednak on czuł jakby jego żołądek został zaciśnięty.
- Słońce nie jest tak dobre... wracajmy na kolację, pewnie już pora.- zaproponował wymyślając byle jaki powód. Znów dostał dowód na to jak bardzo niedoświadczona jest Millie w relacjach damsko-męskich. W wieku którym była, powinna wiedzieć już niektóre rzeczy, czy matka nie uczyła jej odczytywać męskie myśli? Nie słyszała o dwuznacznych słowach? Była zbyt bezpośrednia w swych zdaniach, tak jakby nie zdawała sobie wagi z nich.
          Dlaczego tak się działo? Blondynka kompletnie zaufała mężczyźnie. Jego obecność sprawiała, że czuła się bezpieczne, całe troski odeszły. Nawet wspomnienia poprzednich wydarzeń nie były aż tak silne. Udawała,  że są snem, a wszystko co miało styczność z Edem, było jawą. Dlatego pozwoliła sobie na więcej w jego obecności. Traktowała go jak męską odmianę Amandy.


            Zaledwie parę dni później doszła Millie informacja iż Karol ma powrócić na dniach do dworu. Radości dziewczyny była co niemiara. W dodatku nie spotkała tamtego złego mężczyzny przez cały czas. Czuła, że zły sen zniknął,że znowu jest wolna. Jednak zawsze coś musi pójść nie tak, zawsze jest jakieś ale. Blondynka coraz odważniej pozwalała sobie na samotne przechodzenie przez hole. Ed czekał zawsze na nią w jakiejś komnacie, gdzie rozmawiali kiedy on malował. Lubiła jego obecność, nawet sama Amanda stwierdziła, że nie jest taki zły. Tego dnia Millie chciała znaleźć dla Eda nowe pomieszczenie, które mógłby uwiecznić na obrazie. Szła ciemnym holem, kiedy doszły ją dźwięki rozmów i śmiechów. Były to męskie głosy. Nadzieja mówiła jedno – wrócił wujek być może wraz z znajomymi i Sergiuszem rozmawiali. Bez kompromisów weszła do komnaty i zamarła w połowie kroku. 
         W pokoju znajdował się spory kłęb dymu od cygar, unosił się zapach alkoholu, rozmowy przycichły. Spojrzała na każdego mężczyznę z osobna. Nikogo nie znała.
- Kogo to moje śliczne oczka widzą! Czyżby Sergiusz zadbał o naszą rozrywkę?- rozpoznała ten głos.
        Skierowała wzrok, w głąb pokoju gdzie światło niemal nie docierało. Na wygodnym krześle, w ordynarnej pozie siedział ON. Zło świata. Chciała uciekać, jednak w tym czasie inny mężczyzna zamknął za nią drzwi z głośnym trzaśnięciem. Półmrok pozwolił ocenić twarze nieznajomych. Wyglądali jak zbiry spod ciemnej lampy. Przeszedł ją dreszcz.
- Pomyliłam pokoje.- powiedziała. Starała się aby jej głos brzmiał odważnie, naturalnie, tak jakby się go nie bała. Niestety, zadrżał już od pierwszych dźwięków. 
         To jedynie wywołało falę śmiechu mężczyzn. Poczuła jak kolana zaczynają jej mięknąć, a policzki piec. Wtedy TEN mężczyzna wstał z krzesła zaciągając się dymem z cygara. Szedł mierząc ją wzrokiem. Kiedy stanął naprzeciw niej, wypuścił z płuc dym. Millie zaczęła kaszleć nieprzyzwyczajona do tego zapachu. Uśmiechnął się złośliwie widząc jej zaszklone oczy. Wsadził do ust cygaro by prawą dłonią mógł pogładzić jej policzek. Dostała dreszczy i odruchów wymiotnych, kiedy tylko go poczuła. Wszyscy byli cicho przyglądając się tej scenie. Czuła się jak okropne widowisko. Była zbyt mała w stosunku do rosłych mężczyzn. Było ich może z dziesięciu. Nie mogła policzyć, nie mogła się skupić nawet na tym by jej oddech był równy. Niemal pisnęła z przerażenia kiedy jego dłoń z policzka zjechała na szyję, a następnie na linię dekoltu gdzie była różowa kokardka. To ona trzymała gorset.
- Proszę nie...-szepnęła, kiedy jego palec powolnym ruchem zaczął naciągać wstążkę przez co gorset się poluźniał.
- Panowie... pragnę wam urozmaicić ten wieczór..- zaśmiał się nadal patrząc na nią, na to jak pojawiają jej się w oczach łzy. 
         Szarpnięciem rzuciła się w stronę drzwi, chcąc uciekać, jednak zastąpił jej drogę jakiś obskurny mężczyzna. Pchnął ją mocno w ręce TEGO. Wydała z siebie głośny krzyk przerażenia, jednak nie mogła walczyć, nie miała sobie równego. Została pchnięta na wielki stół, twarzą do blatu. Przycisnął ją tak, że uciskała policzkiem na drewno stołu. Znowu szybkim ruchem podciągnął jej suknię i zarzucił na plecy, a nogi rozsunął mocnym kopnięciem. Zamknęła oczy. Stało się. Grupa mężczyzn, jak oszalałe byki, dopingowała zbrodniarza. Łzy lały jej się strumieniami. Wszystko bolało. Znowu był agresywny, jakby chciał towarzyszom zaimponować. 
Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju, niepewnym krokiem wszedł... Robert. Stanął jak wryty widząc co ma miejsce.   
- Robercie! Przyjacielu!- zawołał mężczyzna, który właśnie pchnął mocniej Millie. 
          Modliła się o wybawienie. Przecież niebieskooki był dobrym człowiekiem, mógł jej pomóc, jego rodzice chcieli by była jego żoną. Jednak... Robert przyjął dziwną minę, jakby był przestraszony. Uciekł wzrokiem i podszedł do stoliczka z alkoholem. Wziął szklankę z wódką i usiadł na fotelu. Patrzył gdzieś w bok marszcząc brwi. Wtedy blondynka spaliła się wstydem, wiedziała, że nie ma ratunku. Robert stchórzył. Kim był zbrodniarz jeżeli Collght nie wyrwał jej z tej sytuacji? Bała się coraz bardziej.
          Z modlitwą na ustach o śmierć dotrwała końca. Nie słyszała dźwięków. Szybko znalazła się na ziemi, niemal nie mając styczności z rzeczywistością. Mężczyźni opuścili pokój w obawie, że coś jej się stało. Nie chcieli ściągać na siebie winy za jej śmierć. Była sama, jednak nie długo. Do pokoju powrócił Robert. Uklęknął przy jej głowie i dotknął policzków.
- Pani... Boże najświętszy co zrobiłeś?! Czemu taki grzech na nich zrzuciłeś! Czemuś taką jawnogrzesznicą! Pani!- mówił patrząc w sufit. Millie z próbowała wychwycić słowa. Nagle usłyszała kogoś głośne kroki. Śmierć? Nie... do pokoju wbiegł ktoś. Ktoś kto czegoś usilnie szukał.
- Millie!- krzyknął. Znała głos,  jednak głowa bolała ją, czułą się jakby dusza odłączyła się od ciała.
- Kim pan jest?!- oburzył się Robert. Wstał od blondynki, stając naprzeciw nieznajomego.
- Co jej zrobiłeś!- warknął. Dopiero teraz rozpoznała głos. Ed.
- To nie ja!- niemal pisnął francuz.
- To kto?!- brązowooki złapał go za zdobiony surdut i przyciągnął do siebie. Brunet był zbyt wątły aby mieć siłę się przeciwstawić.
- Proszę mnie zastawić! Bo zawołam o pomoc!- jęknął marszcząc nos. 
To zirytowało malarza do granic możliwości. Gdzie byli wszyscy kiedy Millie wołała pomocy? Działał impulsywnie. Słychać było jak z zgrzytem kości zaciska dłoń w pięść, a następnie ta dłoń dotyka policzka Roberta, jednak wcale nie pieszcząc jego skóry. Collght upadł na ziemię. Uderzenie było stanowczo zbyt mocne. Ed nachylił się do niego podciągając za materiał koszuli tak, że prawie się dusił.
- Co jej zrobili?- wysyczał.
- Nic!- bronił ''swoich'', jednak widząc zbliżającą się pięść pisnął.
- Nie! Mówię! Już mówię! Jeden... on ją... sama widocznie tego chciała! Może tak lubi na oczach wszystkich! Ale z nim?!Tuż grzech! Nic nie mogłem zrobić!- oburzył się znów Collght. Ed zmarszczył brwi nie rozumiejąc jego słów. Jednak znów poczuł jak w żyłach płynie mu szybciej krew.
- I nic nie zrobiłeś?!- mocnym pchnięciem obił jego głowę o twardą posadzkę. Szarpnął jego ramionami w górę by znów to powtórzyć. Robert zaczął krzyczeć z bólu. Już przed następnym agresywniejszym pchnięciem głową Francuza o ziemię, Ed usłyszał syknięcie Millie. To go obudziło. Musiał się nią zająć.
- Z tobą jeszcze nie skończyłem!- ostrzegł go po czym ruszył szybko do dziewczyny. 
           Leżała zgięta w pół. Policzki miała blade, cała przypominała płótno. Dotknął jej policzka. Bał się o nią. Był wściekły, najchętniej rozszarpał by na strzępy wszystkich dookoła. Kto mógł tak zostawić kogokolwiek? Kto mógł zostawić w takim stanie przyszłą królową?
-Millie!- szepnął biorąc jej głowę na swoje kolana. Zmarszczyła brwi czując napływ bólu. Jej włosy były w połowie upięte, a w połowie rozpuszczone. Musiała być bardzo źle traktowana, jeśli ktoś doprowadził jej wygląd do takiego stanu. Ed usłyszał za swymi plecami jak Robert wstaje szybko z ziemi i ucieka.
- Tchórz...- syknął wkurzony mężczyzna, patrząc na twarz blondynki. Po kilku minutach, gdzie czuwał przy niej, otworzyła oczy ujawniając chowane pod powiekami łzy.
- Przepraszam...- szepnął do niej. Miał ją pilnować, miał być jej obrońcą. Na jej bladych ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- To nic...- szepnęła z trudem. Zamknęła nieco oczy.
- Zabiorę cię do pokoju... Amanda się tobą zaopiekuję. Dorwę gada!- syknął biorąc ją na swoje ręce. Była lekka jak piórko, nawet nie poczuł jej ciężaru. Szedł holem, który prowadził do schodów.
- Boże co jej się stało?!- usłyszał głos Amandy, która nagle znalazła się obok nich z koszem pełnym prania.
- Coś ty jej zrobił!- momentalnie na niego naskoczyła.
- Cicho głupia! To nie ja!- syknął ciszej. Nie chciał aby ktokolwiek widział dziewczynę w takim stanie. - To nie jest miejsce na rozmowę... musimy jej pomóc. Uszykuj jej kąpiel!- nakazał i kiedy już ruszyli w stronę schodów przednimi stanął mężczyzna. 
            Rosły, z siwymi włosami na skroniach, z przepaską na oczach. Widząc Millie niesioną w ramionach obcego mu mężczyzny przeraził się ale i też poczuł niesmak.
- Millie!- jego głos był głośny i doniosły. Jednak dziewczyna nawet w takim stanie niczym przez mgłę odgadła kogo jest ten głos. Uniosła głowę i otwarła oczy.
- Wujku...- szepnęła i na jej ustach pojawił się uśmiech. Ed spojrzał na jej twarz. Kim musiał być dla niej ten mężczyzna, że pomimo takiego bólu jaki przeszła, była wstanie go powitać zbierając resztki sił.
- Mogłabyś mi wyjaśnić, co tu się dzieje?- zapytał tak jakby pozostałej dwójki nie zauważał.
- Ed mógłbyś mnie postawić na ziemi?- poprosiła. Nie chciał się zgodzić. Wiedział, że nie ma tyle siły.
- Ma pan z tym jakiś problem- zapytał Karol, mierząc oschłym spojrzeniem młodzieńca.
- Nie...- odpowiedział i pochylił się tak aby trzewiki dziewczyny znalazły się na kamiennej posadzce. Stanęła w pionie, jednak szybko się zatoczyła. Amanda od razu znalazła się obok niej, podtrzymując ją w talii.
- Jesteś pijana?- oskarżył ją wuj.
- Nie!- jęknęła dziewczyna. W Edzie aż się gotowało. Aż tak byli ślepi?
- Panie... Panienka Dove przechodzi gorsze dni kobiece... ostatnio ciągle mdleje... prosiłam panicza aby pomógł mi bo znów zasłabła.- mówiła Amanda, mistrzyni wymyślania usprawiedliwień, w dodatku takich których żaden mężczyzna nie mógł w żaden sposób podważyć przez swoją niewiedzę. Karol rozchylił usta jednak zaraz je zamknął i pokiwał głową.
- Ah... ehem...- westchnął uciekając wzrokiem. Wtedy do nich podszedł Sergiusz. Na ustach miał przyklejony uśmiech, a na jego widok Millie zrobiło się niedobrze. Ciągle się chwiała.
- Zaraz przyjdzie...- szepnął do pana domu, kamerdyner. Karol kiwnął głową i spojrzał na blondynkę.
- Przez ostatnie tygodnie stwierdziłem iż nadszedł czas abyś wreszcie poznała swego ojca. Nie było to łatwe dla mnie jednak...- westchnął ciężko i zacisnął szczękę kiedy usłyszał kroki. Z jednej z sal wyszedł mężczyzna. Szedł hardym krokiem i kiedy stanął przy Karolu, Millie zrobiła krok w tył. Oddech jej się urywał i chciała uciekać. Mężczyzna badawczym wzrokiem jej się przyjrzał, a następnie Amandzie.
- Millie... chciałbym abyś poznała swego ojca, króla Anglii. Williamie...- spojrzał na swego brata. 
           Ten patrzył wciąż na Amandę, jednak kiedy zauważył na kogo wskazuje Karol zrobił większe oczy jakby się czegoś przestraszył. Jednak zaraz przyjął marmurową twarz oraz sztuczny uśmieszek. Niemal szyderczy. Millie już nie mogła oddychać. Złapała ostatkiem sił rękaw Eda .
- To on!- pisnęła tak ciężko że tylko mężczyzna obok niej mógł to usłyszeć. Zaraz po tym spanikowana i wyczerpana zaczęła się krztusić by upaść na ziemię.
Zbrodniarz to William...
William to ojciec...
Millie przestała oddychać.


Rozdział tututut
Miał być nieco szybciej ale za dużo wzięłam 
na ten rozdział i mogłabym pisać i pisać :)
I jak wrażenia?
Tak, to jest ten rozdział za który pójdę do piekła!
Czekam na wasze opinie:)
Dzięki, że jesteście ze mną :)
Pozdrawiam!
Wasza Tumburulka!

środa, 29 października 2014

14.200 wyświetleń!


Ostatnio zaspałam z 14 tysiakami, więc dziś już nie! :)
Oto zdradzam wam małą tajemnicę
Wiecie kim jest ten pan? 
Na życzenie Ani powstało to zdjęcie...
DZIĘKUJĘ, ŻE JESTEŚCIE ZE MNĄ
zwłaszcza przez fakt ostatnich wydarzeń jakie się 
u mnie zapodziały doceniam bloga i grupę :/
Dziś zawita do was nowy rozdział.
Kto by pomyślał,
 że Tumburulka będzie mieć dla mnie taki sens...
że będzie mieć tyle wyświetleń,
że będę ją prowadzić tyle czasu...
Dzięki!
Kocham was!

wtorek, 28 października 2014

Opowiadanie "Świeca" rozdział 5.

                                                                  5.



              Po całym obrzędzie zakopywania płaszcza, który miał jednocześnie skreślić hańbę na jej obliczu, włóczęga pomógł jej dotrzeć na skraj lasu niedaleko dworu. Milczeli przez całą drogę. Jedyne co, to na pożegnaniu jej powiedział, iż w lesie zawsze znajdzie schronienie, a on da jej ochronę nie pytając o nic. Szlachetnie. Jednak teraz nie chciała myśleć w tych kategoriach. Po prostu zagryzła dolną wargę i ruszyła do dworu. Nie miała tamtej przeszłości. To nie była ona. Tylko tyle. Wchodząc do swego pokoju zobaczyła Amandę, która chodziła zdenerwowana po grubym dywanie.
- Millie!- rzuciła się przyjaciółce na szyję z ulgą w głosie. Blondynka zasyczała przez nieprzyjemny ból. - Gdzieś ty byłaś! Jak ty wyglądasz! Cała blada!- zaczęła oglądać przyszłą królową, po czym zamarła zauważając ślady po podduszeniach na szyi. Zrobiła wielkie oczy z przerażenia.
- Byłam na porannym spacerze.- odpowiedziała chłodno, jakby nic się nie stało tej nocy. Ominęła przyjaciółkę po czym ruszyła do wielkiej szafy. Wyjęła z niej biało-czerwoną suknię.
- Co ci się stało!? Skąd siniaki!-podbiegła do niej służąca drążąc temat.
- Zwiążesz mi włosy w lekki kucyk? Nie chcę nadwyrężać karku od nadmiaru spinek.- mówiła odwiązując swoją suknię, którą miała na sobie. Była brudna u stóp, więc należało ją wyprać. Millie nie była najlepsza w wędrówkach po lesie.
- Millie!- warknęła Amanda szarpiąc niebieskooką za rękę. Próbowała zwrócić jej uwagę na zadawane pytania. Wtedy niższa zauważyła w brązowych oczach strach jak i gniew. - Co się stało?- wysyczała. 
Wiedziała dlaczego tak się dzieje. Przyjaciółka była drugą matką w jej życiu, zawsze się o nią martwiła. Tym razem przerażenie było większe. Millie ogładziła policzek służącej i się delikatnie uśmiechnęła.
- Stało się coś słusznego... ale nie wypytuj proszę. To zostało już zakopane...- szepnęła z lekkim bólem w głosie.
- Przerażasz mnie...- odpowiedziała Amerykanka marszcząc brwi.
- Nie bój się... po prostu nie mamy o czym mówić. To się nie stało... tego nie ma. - brzmiała jak obłąkana. Właściwie powinna inaczej się zachowywać kobieta zgwałcona. Ona zachowywała się jakby to wszystko działo się w śnie. Chciała w to wierzyć. To były omamy. Amanda długo stała w milczeniu patrząc na przyjaciółkę. Nie miała w nawyku milczeć w takich sytuacjach, ale widząc dzikość w oczach blondynki  wolała odpuścić.
- Powinnaś się położyć. - stwierdziła pomagając rozpiąć jej suknie na plecach. 
Wtedy zauważyła pod bielizną sine place. Widziała takie u wielu niewolnic. Skąd więc one na bladej cerze niebieskookiej? Bała się poznać prawdę. Niektóre rzeczy były poza wiedzą służby.
- On też twierdził, że mam się położyć...- szepnęła znowu odpływając w otchłań swych myśli, które gubiły się z rzeczywistością, a przynajmniej tak twierdziła Amanda.
- Jaki on? Jak ma na imię?- dopytywała zsuwając suknię do kostek Millie.
- On...?- zapytała kiedy służąca wsuwała na nią białą suknię przeznaczoną do spania- nie wiem... on też nie...- odpowiedziała po chwili namysłu. Dziewczyna była zbyt zmęczona i mówiła już brednie.  Amanda spodziewała się najgorszego. 
          Pomogła położyć się blondynce do łoża i odwinęła jej stopy z białego materiału. Skrzywiła się widząc rany. Obmyła je delikatnie, po czym poszła zaparzyć dziewczynie ziółek na spokojny sen. Gdy wróciła to panna Dove już spała. Bała się o przyjaciółkę. Co musiało się zdarzyć tej nocy. Dlaczego wspominała o jakimś mężczyźnie bez imienia? Powiązała daw fakty w jedno. 
Gdyby tylko znała prawdę.


          Trzy dni Millie spędziła w swym łóżku, chcąc dojść do siebie. W końcu mówiła rzeczowo. Zmęczenie odebrało jej trzeźwe myślenie. Teraz wszystko wróciło do normy. Tak bynajmniej udawała. Nadal miała pełno myśli, których nie akceptowała. Czwartego dnia, wreszcie mogła ubrać upragnioną biało-czerwoną suknię. Ubrana jak przystało na kobietę o nazwisku Dove wyszła z pokoju. Amanda nadal miała dużo pracy na dworze, jednak Sergiusz jej odpuścił nieco, obdarzając ją dziwnymi uśmiechami. Millie wiedziała dlaczego tak się dzieje. Było jej niedobrze na samą myśl o kamerdynerze. Czekała jedynie na powrót Karola, aby mu wszystko wyjawić. Chciała aby spotkała go kara. Sprawiedliwość musiała być na świecie, a jeśli nie na ziemi, to w niebie. 
        Blondynka była bardzo religijna, jak nakazywała etykieta przyszłej królowej. Nad królem zawsze był jedynie Bóg. Postanowiła więc tego dnia odnaleźć małą biblioteczkę, o której opowiadał jej kiedyś Robert i tam poczytać biblię. Powolnym krokiem, pustymi korytarzami szła ze spuszczoną głową. Jej myśli zaczęły krążyć wokół przyszłości. Jaką będzie władczynią? Kiedy pozna swego ojca? Kim miałby zostać jej mąż? Kiedy ustaną wojny o Francję, Amerykę i Anglię? Kiedy wróci wuj?
- Hej kotku... pozwól, że wyrwę cię z pracy.- usłyszała nagle za sobą. 
        Nie zdążyła nic powiedzieć, odwrócić się. Znała ten głos. Sparaliżował ją znów strach. Momentalnie na jej ustach pojawiła się silna, męska dłoń. Ta agresywna, zabraniająca jej krzyczeć. Wciągnął ją, trzymają jej wątłe ciałko w pasie, za drzwi. Było to niewielkie pomieszczenie, pełne kurzy. Niczego tutaj nie było prócz paru starych krzeseł zrobionych z kamienia. Jej policzek został pchnięty na ścianę, a zaraz po tym poczuła jak jej suknia zostaje podciągnięta w górę.
- Zostaw mnie!- krzyknęła ile miała sił w gardle chcąc się wyrwać z jego ramion., obrócił ją szybko przodem do siebie. Dopiero wtedy zobaczyła jego twarz. Pierwszy raz w życiu. Zarost, brązowe oczy, lekko oliwkowa cera. Nie znała go. Uśmiechnął się niemiło i zacisnął prawą dłoń na jej piersi. Znowu ją to zabolało.
- Ostatnio lubiłem gdy cię bolało... ale spodobałaś mi się... więc dziś chcę cię tak abyś piszczała z rozkoszy...- zaśmiał się rozwiązując sobie spodnie. Znowu opadły mu jedynie do kolan. 
         Trzymając materiał jej sukni, uniósł ją bez problemu. po czym wsadził swoją męskość w jej obolałe ciało. Krzyknęła wyginając się lekko w łuk z bólu. Chciała ścisnąć jakoś uda, aby uniemożliwić mu mocnych pchnięć. Na marne. Jego napór na jej ciało i ścianę zadawał jej nowe spazmy bólu. Tym razem, jednak jej nie dusił. Zamknęła oczy odchylając głowę. Bolało ją tak jak tamtej nocy. Znowu czuła się niczym. Znowu popadała w niebyt. Znowu... On warknął rozzłoszczony widząc jej zachowanie. Szarpnął ją za kark tak aby na niego patrzyła.
- Masz na mnie patrzeć, kurwo!- w jego oczach było widać niemal duszę diabła. Oddech Millie stawał się  coraz bardziej urwany. Przestała się bronić przed jego ruchami. Musiała to przetrwać.
- Nawet robisz się mokra... lubisz to suko...- jęknął coraz bardziej wchłaniając się w rozkosz jaką odczuwał.
          Ona nie chciała pamiętać jego twarzy. Nie umiała nawet płakać. Policzki robiły jej się różowe, a jej nogi bezdusznie zwisały po obu stronach bioder mężczyzny. Była taka bezsilna. W końcu z jego gardła wydobył się dzikie warknięcie. Położył czoło na jej piersiach, które były ukryte pod materiałem sukni. Tym razem jej nie rozebrał. Oddychał ciężko. Millie złapała się na myśli, że gdyby miała nóż to by go zadźgała, a Bóg może by jej nawet wybaczył. Nienawidziła go, bała się jego ciała, jego oczu. Był najgorszym człowiekiem świata. Jedyną zaletą znania jego oblicza był fakt.  że gdy wróci wujek, będą mogli go odnaleźć i zabić. Tak, chciała jego śmierci. Znów zrobił jej krzywdę, choć w mniejszym stopniu. 
         Wyszedł z niej nie przytrzymując jej nawet. Nie miała sił w nogach więc łatwo upadła na ziemię, wprost w białą maź jaka została po całym incydencie na kamiennej posadzce. Mężczyzna poprawił włosy, ubrał spodnie i zapalił cygaro, które miał schowane w wysokim bucie.
- Musisz być dobrą służącą jeśli cię tak ubierają... Sprawuj się tak dalej, a będę miał cię na uwadze na moim dworze...- wysłał jej perskie oczko całkowicie zadowolony z tego wszystkiego co miało miejsce. Nacisnął klamkę od drzwi ale się zatrzymał i zagryzł dolną wargę.
- Ah... jeśli chodzisz na schadzki do lasu... nie radzę. Należysz już do mnie. Zapamiętaj to sobie, głupia krowo!- warknął z dziwną władzą w głosie po czym wyszedł.
         Drżała, leżąc na zimnej posadzce. Znowu całe wydarzenie się powtórzyło. Millie zwinęła się w kłębek i zaczęła płakać. Dopiero teraz. Nie była tutaj bezpieczna, nigdzie. Nie miała nikogo kto by mógł ją ochronić. Na każdym kroku mogła spotkać mężczyznę. Kim on był? Czego chciał na tym dworze? Znał jej wuja? A jeśli to wróg rodziny Dove, a Sergiusz z nim współpracuje?
         Po otarci łez blondynka wstała. Kolejna suknia musiała trafić do prania. Znowu czuła jego zapach na sobie. Jedyna zaleta to brak większych obrażeń. Roztrzęsiona trafiła do pokoju. Tam czekała na nią Amanda, która skończyła pracę. Zauważyła stan swej przyjaciółki, jej blade usta, i dziwną plamę na dole sukni. Bała się pytać. Pierwszy raz nie zadała żadnego pytania. Pierwszy raz bała się naprawdę. To było poza jej granicami. Służąca zaczęła się czegoś bać, czegoś co skrywał ten dwór. Nie miała już takiego porozumienia z Dove. Bezgłośnie przygotowała blondynce kąpiel. Pomogła z suknią i obolałym ciałem.
- Chcę iść do lasu... muszę z nim porozmawiać.- powiedziała Millie, dotykając opuszkami palców ciepłą wodę.
- Po co?- odezwała się w końcu Amanda.
- Obiecał mi ochronę...- spojrzała na brunetkę tak jakby to było oczywiste. Służka nie rozumiała. Jedynie musiała pokiwać głową i pomóc jej się osuszyć.


          Kolejnego dnia Millie zaplanowała znów ucieczkę z dworu. Jedynym ratunkiem był włóczęga. Wydawał się mądrym mężczyzną. Ubrała tym razem buty na płaskim obcasie i nieco krótszą suknię, aby jej nie po haczyć. Amanda zamierzała jej towarzyszyć. Musiała się dowiedzieć o jakie majaki jej chodzi. Wczesnym rankiem wymknęły się tylnymi drzwiami. Tym razem było jeszcze nieco ciemno na dworze. Zimna rosa słaniała się im u stóp. Do lasu dobiegły szybko. A dalej?
- Znasz drogę?- zapytała Amanda poprawiając swój warkocz. Rozglądała się zaniepokojona po gąszczu, który je obejmował.
- On nas znajdzie... idźmy.- stwierdziła blondynka z lekkim rumieńcem na policzkach. Przyjaciółka twierdziła, że jest z nią coraz gorzej. Znała przyszłą królową, to nie było w jej stylu. Zawsze uciekała od natury, zwłaszcza dzikiej, a co dopiero od ludzi zamieszkujących las. Obawiała się, że to jakiś majak i będzie trzeba wzywać lekarzy. Znalazły się przy obalonym pniu. Millie pogładziła jego strukturę.
- To tutaj...musimy poczekać...-poinformowała towarzyszę. Bała się tego jak na nią patrzyła brunetka. Wiedziała jak to wszystko wygląda. Czuła się sama jak psychicznie chora, a jednak musiała zacząć działać. Dwór ją przerażał, każde zetknięcie się z innym miejscem poza pokojem wydawało się zbyt przeraźliwe. Jej plan był niczym zwariowanie głupca. Nie dbała o to. Jedyna jej szansa była w nim.
Po chwili usłyszały łamanie się gałęzi. Zza drzewa wyszedł mężczyzna, zarośnięty, o niezadbanym wyglądzie. Amanda odruchowo cofnęła się o krok jednak Millie uśmiechnęła się z ulgą.
- Pani?- zdziwił się włóczęga i spojrzał na jej towarzyszkę.
- Witaj... - odpowiedziała, a jej oczy zaszły nieco mgłą.
- Kim on jest?!- oburzyła się służąca.- Wiesz, że to naganne dla ciebie zadawać się z ludźmi jego pokroju! To istny świniopas!- przypomniała jej dotykając jej nadgarstka.
- Zadaję się już z tobą... nie zaszkodzi mi znajomość z tym panem.- stwierdziła blondynka zagryzając dolną wargę. Włóczęga nieco się uśmiechnął słysząc te słowa. Amanda jedynie pokiwała głową. No tak, była pokroju mężczyzny, a Millie była zbyt nieszablonową przyszłą głową państwa.
- Po co tu przyszłyśmy?- fuknęła,  jednak próbując nadal chronić przyjaciółkę.
- Po obietnicę...- odpowiedziała nieco z bólem w głosie dziewczyna, po czym spojrzała na zarośniętego mężczyznę. Ten zamarł słysząc jej słowa. Nie wierzył, że mogło jej się znów coś zdarzyć złego. Usta mu się rozchyliły. Ile mogła mieć lat? Była bardzo młoda, tak niewinna... więc dlaczego ona? Wyprostował się nieco i przybliżył.
- Dotrzymam danego słowa, jak obiecałem.- odpowiedział honorowo.
- Dobrze...- odpowiedziała blondynka.- Dobre są pana maniery, pana umysł jest nieprzeciętny jak i talent. Przyda się to panu na dworze. - powiadomiła go prostując swoją suknię. Amanda aż oparła się o pień, a mężczyźnie tobołek spadł na ziemię.
- Co?- zapytała brunetka.
- To co słyszałaś.. zabieramy go na dwór. Obiecał mi ochronę, obiecał nie pytać... tylko mężczyzna może mnie ochronić...- wyznała próbując choć trochę wyjaśnić przyjaciółce wszystko.
- To nie jest chyba najlepszy pomysł. W jakim charakterze miałby się ktoś taki jak ja znaleźć na dworze? Jeszcze ochraniać panienkę? Nie mężczyzna mojego pokroju... nie w tym stroju- stwierdził włóczęga.
- Najlepszy z możliwych... Będę mecenasem sztuki. Amando, wiesz jak istotne jest aby głowa kraju doceniała artystów... czas abym i ja znalazła swych ulubieńców. Będzie nim on.. zadbamy o wszystko. O jego wygląd, ubiór, on ma talent...- mówiła jak natchniona Millie.
- To się nie uda... Sergiusz nas zabije jak go zobaczy!- oburzyła się służąca, widząc jedynie negatywne barwy tego planu.
- To dopilnujemy aby go nie zobaczył. Zaprowadzimy go do mojego pokoju, gdzie doprowadzimy go do porządku. Później zapoznamy go z Sergiuszem. Przy mężczyźnie nie odmówi mi, będzie musiał się właściwie zachowywać, nie znając jego pochodzenia... Pomóż mi jedynie go ogarnąć... resztę biorę na siebie... on jest jedynym ratunkiem.- monolog dziewczyny sprawił, że Amanda nie wiedziała co myśleć, by za chwile złamać swój upór. Pokiwała jedynie głową na znak, że się zgadza.
- Czy ja mam coś do powiedzenia?- uniósł brew włóczęga. Millie spojrzała na niego i lekko się uśmiechnęła jednak oczy były smutnej nadziei.
- Obiecałeś...- szepnęła patrząc na niego wyczekująco.
- Obiecałem ochronę, opiekę ale nie włażenie w mury dworu... jak ja mam cię tam bronić? - zapytał nie rozumiejąc do końca planu.
- Wystarczy, że będziesz... Jako mecenas będę musiała się tobą zaopiekować, pokazywać ci dwór, miejsca... tym mnie obronisz... Będziesz wtedy kiedy Amanda będzie mieć pracę. Za to masz zagwarantowane jedzenie, łóżko, dach na głową, świeże ubranie...Będziesz mieć wszystko aby malować i rysować...- wyliczała.
          Na jego nieszczęście oferta była zbyt obiecująca. On tak naprawdę nie dawał jej nic, a dostawał wszystko. Jednak i tak czuł się niezbyt dobrze w tym położeniu. Westchnął i przeczesał palcami swoją brodę.
- Dobrze...- odpowiedział biorąc w ręce swój tobołek. 
           Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech nadziei. Gdyby mogła zapewne by go przytuliła jednak... etykieta. Schyliła się jedynie pokornie i zaraz po tym w trójkę ruszyli do dworu. Było nadal wystarczająco wcześnie, aby niezauważeni przedostać się na piętro do pokoju Millie. Szybko go zakluczyli. Mężczyzna rozglądał się po pomieszczeniu zamyślony.
- Tak, jakbym znał to miejsce...- szepnął odkładając tobołek na ziemię.
- Byłeś już tu?- zapytała blondynka podchodząc do okien aby je zastawić ciężkim materiałem zasłon.
- Nie sądzę...- odpowiedział nadal próbując sobie coś przypomnieć.
- A temu co?- zapytała Amanda idąc do wanny z dzbanem wody.
- To znaczy?- dopytała Millie próbując zrozumieć przyjaciółkę.
- Zachowuje się jakoś dziwnie, w ogóle jak ma na imię?- jak zwykle brunetka była podejrzliwa.
- Nie pamiętam niczego... obudziłem się przy drodze... nie mam wspomnień... nie znam swego imienia... - wyjaśnił. Służąca prychnęła nie wierząc w takie bajki.
- Faceci zawsze o wszystkim zapominają... tak łatwiej...To nie choroba, to wygoda!- zaśmiała się i zmierzyła bruneta wzrokiem. Ten zmarszczył brwi próbując zrozumieć co ona robi.
- Nie patrz się tak, idę ubrania ci zorganizować...- odpowiedziała mu po czym wyszła z pokoju. Millie zaraz go zakluczyła aby nikt nie wszedł do środka.
- Rozbieraj się...- nakazała blondynka, a włóczęga aż się zdziwił. Niecodziennie słyszał nakazy z ust kobiet, a zwłaszcza takie.
- Niegodne jest takie zachowanie, nie znam cię...  Po za tym mówiłem że cię szanuję- zaczął jednak kącik jego ust zadrżał. Dziewczyna wywróciła oczami śmiejąc się.
- Jesteś zabawny twierdząc że jesteś mnie godzien...- odpowiedziała.
- Śmiejesz się choć widzę twój ból... czy znowu...?- powiedział ważąc słowa, jednak przerwał widząc jak poważnieje i ucieka wzrokiem w bok.
- Nie miałeś pytać...-szepnęła obejmując się ramionami. Kiwnął głową rozumiejąc. 
            Podszedł do wanny i zaczął zdejmować z siebie ubrania. Millie widząc to odwróciła się tyłem do niego. Choć miał na sobie dolną bieliznę, pod postacią białych pantalonów, nie powinna w ogóle przebywać z nim w jednym pomieszczeniu, kiedy był w takim ubiorze. Kiedy nagle usłyszała jego jęk, odwróciła się przodem do niego. Siedział zanurzony w wannie, oczy miał zamknięte, a kąciki ust lekko uniesione do góry. Błoga rozkosz która dawno mu nie była dana. Pierwszy raz widziała tak odzianego mężczyznę. Choć straciła to co najważniejsze, nigdy nie widziała nagiego, męskiego torsu, pleców czy też innych części ciała. Włóczęga wydał jej się stosunkowo zbyt atrakcyjny. Miał lekki zarost torsu, jednak jedynie w okolicy mostka. Z każdym powolnym krokiem w jego stronę widziała więcej. Jednak nie mogła bezustannie łaknąć jego wyglądu, kiedy on miał zamknięte oczy. W końcu brązowooki spojrzał na blondynkę i zmieszał się tym wszystkim. Odchrząknął nieco poprawiając się w wannie aby uniknąć dwuznaczności sytuacji. Mille rozwarła nieco usta speszona tym wszystkim po czym ruszyła do swej toaletki gdzie miała nożyczki oraz mały grzebyk.Musiała szybko znaleźć godziwe rozwiązanie swego haniebnego zachowania.
- Co zamierzasz?- zapytał widząc jak się zbliża.
- Musimy o ciebie zadbać.. wyglądasz na znacznie starszego z tą brodą... przytniemy ją, tak jak i włosy.- oznajmiła przesuwając do wanny krzesło.
- Ty to zrobisz?- zdziwił się jeszcze bardziej. Usiadła po jego prawej stronie i się lekko uśmiechnęła.
- Skąd te pytanie?- zapytała.
- Jestem prawie nagi, tyś jest młoda... nie powinno cię tu być, a co dopiero przebywać w obliczu mego ciała.- próbował jej uświadomić swoją racje. Ona jedynie przysunęła się tak, by jej dłonie mogły zacząć majstrować przy jego brodzie.
- Twa nagość nie wpływa na mnie. Niemal jej nie zauważam - skłamała- Masz być mym obrońcą... w innym wypadku nie byłoby mnie tu. Musimy być wiarygodni, od tego zależy to co się stanie...Dlatego ignoruję teraz etykietę i me dobre wychowanie... jest coś istotniejszego niż one.- mówiła marszcząc brwi. 
           Zawsze miała ten nawyk kiedy musiała wybierać między wartościami w swym życiu, nad dobrem a złem. Mężczyzna mógł teraz intensywniej jej się przyglądać. Była zbyt blisko niego, a on miał proste myśli. Była śliczna. Wtedy tak niewiele było potrzebne płci męskiej aby widzieć w kobiecie tą pożądaną stronę. Zagryzł dolną wargę aby ból sprowadził go na ziemię i nie tylko go.
- A więc co jest istotniejszego?- zapytał skupiając się na rozmowie niżeli na swych myślach.
- Mój honor... Honor przyszłej głowy kraju.-odpowiedziała ciszej.


Nowy rozdział :)
Miał być prędzej ale niestety sprawy mi się pokręciły :/
Ale jest...
dziś/wczoraj obchodziliśmy super okoliczność -
14.000 wyświetleń!
DZIĘKUJĘ:)
Mam nadzieję że kolejny rozdział świecy was zaciekawi...
w następnym będzie działo się jeszcze więcej :)
zapraszam!
i do komentowania!
i do czytania!
Pozdrawiam!
Tumburulka!

środa, 22 października 2014

Opowiadanie "Świeca" rozdział 4.

                                                                  4.




              Jej nagie ciało leżało na szkarłatnej czerwieni płaszcza, który został bezwładnie rzucony na łóżku zaraz przed nią. Po całej podłodze walały się strzępy sukienki, jak i bielizny, które mężczyzna porozrywał scyzorykiem. Teraz dziewczyna, leżała w wygiętej, nienaturalnej pozie pod naciskiem mężczyzny, który zbyt mocnymi pchnięciami sprawiał jej ból. Jego dłonie zostawiały czerwone ślady na jej bladej skórze. Był całym złem świata zlokalizowanym w jednej osobie. Nienawidziła go, chociaż nie znała jego twarzy. Wystarczył głos, który odebrał jej coś co miała najważniejsze, który sprawił, że poczuła się niczym. Zrobił coś po czym nigdy nie będzie tą samą Millie. Posiadł ją siłą. Był okrutny w tym co robił. Wiedziała, że długo pozostaną na niej siniaki na nadgarstkach, udach, piersiach, brzuchu... wszędzie. 
             Kiedy skończył osiągając szczyt wszystkiego co możliwe, odsunął się od niej umieszczając swoją męskość w spodniach. Do owego aktu nawet się nie rozebrał. Po prostu dążył do upustu pożądania erotycznego. Irracjonalnie skupiała się na zaciśniętych palcach, które trzymały z minimalną siłą materiał peleryny. Skupiała się na jego strukturze, na tym, że jest chropowaty i niemiły dla jej ciała. Słyszała głos mężczyzny, jednak teraz nie docierał do niej. Był tylko ten materiał. Dopiero ponowne uderzenie w jej różowy policzek sprawił, że się ocknęła.
- Wstawaj krowo... nie masz już czego tu szukać.- nakazał. 
Poczuła charakterystyczny zapach palonego cygara. Z sykiem usiadła na łóżku, choć raczej było to odruchem. Nie docierał do niej jeszcze ból, tego co zrobił. Była otumaniona.
- Ściągnij przepaskę... jeszcze spadniesz ze schodów...nie chcę mieć łatki tyrana..- było słychać sarkazm tego co mówił. Jednak zrobiła to co prosił. 
            Pierw oślepiła ją jasność pokoju. Nadal była noc. Nie wiedziała ile czasu mężczyzna się nią zabawiał. Dopiero po chwili odzyskała ostrość widzenia. Spojrzała na swe blade uda. Myślała, że nadal wzrok ją oszukuje. Jednak po dotknięciu czerwonej,rozmazanej mazi na nich, została jej ona na opuszkach palców. Zrobiło jej się słabo.
- Mówiłem coś!- ryknął mężczyzna. 
          Millie zdołała pomyśleć trzeźwo, na tyle aby owinąć się w płaszcz. Nie mogła nago uciekać. Nie spojrzała nawet na zwyrodnialca. Ruszyła słabym krokiem przez zimne hole. Jej nagie stopy marzły od kamieni po których stąpała. Jednak nic nie czuła. Kręciło jej się w głowie. Nie wiedziała gdzie idzie. Cudem dotarła do pokoju. Nie chciała nigdzie usiąść. Nie chciała niczego zabrudzić. Typowe dla owych czasów były wanny w pokojach kobiet. Teraz dziękowała za jej obecność. Amanda zadbała aby w sypialni były dzbany z wodą, już poprzedniego dnia.
          Dove zakluczyła drzwi, czerwony płaszcz zruciła z siebie. Do wanny, z dużym trudem nalała tyle wody ile tylko znajdowało się w czterech dzbanach. Weszła do lodowatej substancji. Była jednak znacznie przyjemniejsza, niż dotyk tamtego mężczyzny. Szybko woda zrobiła się różowa. Jednak blondynka zamknęła oczy. Chłód dawał jej zmęczonemu ciału ulgę. Czuła zimno, coś znacznie lepszego niżeli ból jej kobiecych okolic intymnych. Zęby jej dygotały. Dopiero stres opadał. Cała zaczynała drżeć i to nie tylko z zimna. Dochodziły do niej wszystkie słowa i gesty jakie przeżyła tej nocy. Zaczęła płakać zasłaniając twarz chudymi palcami. Wstydziła się siebie samej. Tak bardzo bała się przyznać do tego co czuła. Siedziała w wodzie aż nie nastał świt. Nie czuła nawet potrzeby aby iść spać. Nie umiałaby usnąć. Bała się, że sen byłby bardziej obfity w obrazy, które i tak ją nękały. 
          Wyszła z wody zziębnięta. Zrobiła to jakby z premedytacją. Może zachoruje, przecież grypa tak łatwo zabierała ludzi do grobu. A właśnie chciała umrzeć. Otarła się ręcznikiem, a następnie wciągnęła na siebie niedbale bieliznę jak i suknię. Każdy krok ją bolał. Związała włosy szarą wstążką, w ogóle ich nie rozczesując. Nie patrzyła w swe odbicie, nie umiała. Bała się swej twarzy. Spojrzała na czerwoną pelerynę. Jedyny namacalny świadek jej wielkiego sekretu. Zwinęła ją w kulę materiału po czym wyszła z pokoju. Jednak gdzie miała się udać? Wszędzie mogła trafić na kamerdynera, Amandę lub sprawcę. Musiała uciec. Drzwi wejściowe były zamknięte, dlatego udała się do tych tylnych, przeznaczonych dla służby. Krzątały się tam dwie kucharki. Na szczęście nie spotkała osoby, które by ją zaczepiły. Na dworze powitał ją bardzo chłodny poranek.
           Wiosna... dookoła wśród gąszczy i lasów, które odtaczały dwór wuja, znajdowała się mleczna mgła. Prowokowała do ucieczki. Millie z tego wszystkiego, zapomniała ubrać trzewików. Nie było czasu aby powrócić. Bosymi stopami przemierzyła trawnik. Biegła na ile pozwalał jej ból jak i łapany oddech. Łzy same znów ją nawiedziły. Bała się odwrócić, aby czasem w oknie nie zobaczyć znanego tylko sobie fraka. Pierwsze krzewy gęstego gąszczu nie były dla niej łaskawe. Pierwsze krwawe obtarcia, rozszarpany dół sukienki. Biegła dość długo. Dopiero gdy na jej drodze, w głębokim lesie, natrafiła na świeżo obalone drzewo, zatrzymała się. Oddychała ciężko. Kulę materiału rzuciła sobie pod nogi, a dłonie oparła o chropowatą korę drzewa. Jej oddech zamieniał się w biały dym, a usta były czerwone z zmęczenia. Zamknęła oczy chcąc ochłonąć. Jej ciężkie chrypnięcia zagłuszały śpiew ptaków. Dopiero po chwili usłyszała szelest łamanych gałęzi. Kwiknęła kiedy zauważyła po swej prawicy mężczyznę. Stał kilka metrów od niej przyglądając się jej badawczym spojrzeniem.
- Nie bój się!- powiedział znanym jej już głosem. Musiała wyglądać na wystraszoną. Nic dziwnego, po tej nocy każdy mężczyzna stawał się dla niej zagrożeniem.
- Śledzisz mnie?!- pisnęła cieniutkim głosikiem. Brązowe oczy złagodniały jeszcze bardziej,  widząc jej siny policzek. Włóczęga westchnął.
- Panienka jest bardziej zdziwiona faktem swego obecnego miejsca przebywania, jak mógłbym panienkę śledzić. Nie miałbym celu... - jego głos był spokojny. Miał w sobie potrzebną akceptacje jej zachowań. Był bardzo tolerancyjny z natury.
- Co więc robisz w tym lesie?!- oskarżyła go znowu, odwracając się przodem do niego, aby obserwować jego poczynania.
- Jestem włóczęgą... las to mój dom.- wyjaśnił robiąc krok w jej stronę.
- Nie zbliżaj się!- krzyknęła przestraszona. On momentalnie się zatrzymał. Mogła widzieć jego szczupłą sylwetkę, młodą twarz znacznie zabrudzoną, tak jak resztę ubioru.
- Krwawisz pani...- spojrzał na jej stopy. Zrobiła to samo co on. Nie dość, że brudne to jeszcze poranione.
- To nic...-szepnęła zdając sobie sprawę na powrót z bólu, który sprawił, że zgięła się w pół. Chwyciła się za podbrzusze. Włóczęga nie czekał na więcej. Podszedł do niej szybko.
- Usiądź o pani...- poprosił. Nie chciała aby ją dotykał, jednak nie miała siły stać na równych nogach. Oparła się o stary pień, i usiadła na ściółce leśnej. Mężczyzna przykucnął przy jej stopach marszcząc brwi.
- Może wdać się zakażenie...- dotknął skóry jej stóp, jednak szybko wyrwała je z jego rąk. Oczywiście spowodowało to kolejną falę bólu.
- Zimne jak lód! Chcesz mieć je ucięte?- stwierdził patrząc na nią nieco przerażony.- Co chcesz uzyskać?
- Nie waż się tak do mnie mówić!- warknęła na niego, broniąc swej godności, która była złudnym obrazem w jej głowie. Jednak włóczęga o tym nie wiedział.
- Przepraszam pani, jednak nierozsądek wypełnia twe oblicze. Rankiem w samej sukni? Bez trzewików? Blada jak mgła? Powinna panienka leżeć w łóżku!- mówił rozważnie rozgrzewając swe dłonie, jedną o drugą.
- Skąd to wiesz, włóczęgo?- zapytała nieco zdziwiona.
- Nie wiem...- odpowiedział krótko po czym uciekł wzrokiem w bok.- Niczego nie wiem...-dodał ciszej.
- Jak to niczego? Jakie twe imię? Czy tego też nie wiesz?- zakpiła próbując skupić się maksymalnie na rozmowie. To dzięki niej nie myślała o bólu. Brunet zagryzł dolną wargę i przetarł okazałą brodę.
- Nie wiem...- szepnął. Widać było jak bardzo jest mu wstyd z tej niewiedzy. 
Usta blondynki rozchyliły się w niedowierzaniu. Zerknął na nią i w swe ciepłe dłonie ujął jej zimne stopy. Znów chciała uciekać, bo się bała owego dotyku, jednak to ciepło było dla niej na ułamek bezpieczne.
- Jesteś włóczęgą od dziecka?- zapytała niepewnie już milej niżeli poprzednio. Przecząco pokiwał głową, rozgrzewając jej skórę.
- Nie... Raczej nie... nie wiem... Obudziłem się jakieś trzy miesiące temu... niedaleko. Nic nie pamiętam co i kim jestem...Nic...Mam to co jest teraz... ale... to za mało. - wzruszył ramionami. - Mam za dużą pustkę w głowie... brak wspomnień, twarzy....- zmarszczył brwi nie patrząc jej w twarz.   
- Nie wyglądasz na anglika...- zauważyła przyglądając mu się badawczo.- Jesteś... jak czysta karta...- zdała sobie sprawę po chwili. W tym momencie sama chciałaby niczego nie wiedzieć. Nawet za cenę swego majątku. Mężczyzna spojrzał na nią, swymi ciepłymi, brązowymi oczami i się do niej uśmiechnął.
- Wszystko co robię to ma intuicja...Dlatego wiem, że panienka powinna być w swych pokojach, dlatego wiem, że coś się złego działo... Jestem mężczyzną i wiem, że pewne bóle są pisane tylko kobietą...- mówił spokojnym tonem patrząc na jej dłoń położoną na podbrzuszu. Lubił postawić na swoim i mieć rację. Aż sparaliżował ją ogrom tego ile rzeczy zauważył. Chciała wstać szybko jednak zapomniała, że ociepla jej stopy.
- Jesteś medykiem?- próbowała zmienić temat.
- Wątpię... jednak wiem swoje... coś wymazało me wspomnienia ale nie wiedzę. - uśmiechnął się do niej szczerze szczęśliwy, że ma chociaż tyle. Millie pokiwała głową na znak, że rozumie.
- Niech pani tu zostanie...- poprosił wstając z ściółki. 
Podszedł do drzewa, gdzie zauważyła go na samym początku. Wyciągnął zza niego tobołek, równie ubrudzony, co ubranie mężczyzny. Położył go obok blondynki i wyjął skórę jakiegoś zwierza z wodą w środku oraz białe materiały. Przy okazji wypadły z tobołka różne rzeczy.
- Oczyszczę rany.- uprzedził. Polał stopy przyszłej królowej wodą i usunął wszelkie kolce. Aby odwrócić swoją uwagę spojrzała na rzeczy, które wysunęły się z jego dorobku. Zauważyła plik kartek. Bezwstydnie ujęła je i przybliżyła. Włóczęga widząc to nawet jej nie zabronił.
- Rysujesz?- zapytała, widząc liczne szkice przyrody jak i ludzi. Były niesamowicie dokładne i realne. Oczarowały ją. Nigdy nie widziała takiego stylu.
- Tego też nie wiem.- posłał jej oczko, śmiejąc się gdy owijał stopy materiałem.
- Igra pan, wykorzystując swoją ułomność.- wytknęła mu oddając rysunki. Na jej bladych ustach pojawił się uśmiech. Zapomniała o czymś, co wydawało jej się niemożliwe.
- Nie śmiałbym, raczej wola Boża zesłała na mnie taki niedostatek losu.- zaśmiał się wesoło szydząc z religijności.
- Jest pan niewiernym?- wydedukowała. Ich rozmowa była dziwna. Co chwile zmieniała tor. Nie przypominała już rozmowy włóczęgi z przyszłą głową państwa, lecz dwóch równych sobie osób.
- Jeśli wiara równa się z naiwnością... ja nie jestem naiwny.- mówił wiążąc tobołek w wygodny supeł.
- Niewiedza równa się z naiwnością...- stwierdziła odważnie. Spojrzał na nią i zauważyła błysk w jego oku.
- Nie należy pani do cichych kobiet... niecodzienna zaleta.- kiwnął do niej głową, wyciągając dłoń aby pomóc jej wstać. Jednak zignorowała ją i wstała sama. Zaśmiał się głośno widząc owe zachowanie.
- Dokąd panienka zmierzała? Niedługo musi pani wrócić... będą szukać, jeśli zauważą mnie z panienką..
         Zrozumiała zbyt dobrze o co mu chodzi. Było widać na jej szyi ślady podduszania, sine od uderzeń policzki i inne skazy na jej ciele. Uciekła wzrokiem zagryzając dolną wargę.
- Pomoże mi pan zakopać...coś?-nie miała w zwyczaju prosić o pomoc. 
       Tym razem jednak liczył się już dla niej czas. Odzyskała świadomość swej sytuacji. Nawet najmilsza rozmowa z dziwną osobą nie wymazałaby jej pamięci. Włóczęga kiwną głową i ruszył w głąb lasu. Nie wiedziała co ma robić więc podążyła za nim. Nadal miała obawy, przecież mógł ją zwabić, zdobyć zaufanie aby zrobić to co tamten.
Znaleźli się przy linii stykającego się pola z gąszczem. Ziemia była spulchniona.
- Nie trzeba kopać...- stwierdził i spojrzał na materiał.
- Szkarłatna czerwień... kolor tutejszych prostytutek... co ma wspólnego z kimś pokroju panienki?- uniósł brew. 
Ona tego nie wiedziała. W każdym okręgu prostytutki miały swój rozpoznawalny strój, jak i kolor, który cechował je w danym mieście, kraju...aby każdy mógł mieć świadomość z kim ma do czynienia. Millie nie wiedziała o przypisanych kolorach dla tutejszej warstwy kobiet. Usta jej się rozwarły to słysząc. Sergiusz spisał Amandę na straty? Chciał aby otrzymała ten status społeczny? Podstępna gnida.
- Wyglądasz jakbyś kogoś zabiła.- wywnioskował po jej minie.
- To nie ja zabiłam...-uklęknęła przy czarnej ziemi.- To ktoś tej nocy zabił część mnie.- dodała ciszej wykopując dół do którego wrzuciła materiał. 
Włóczęga usłyszał to jednak zbyt wyraźnie. Był mądry, zbyt mądry na zwykłego chłopa czy nawet mieszczanina. Umiał pisać i czytać, rozumiał medycynę, a przede wszystkim był mężczyzną. Wiedział skąd biorą się takie siniaki na ciele kobiet. Wiedział co może wywołać popłoch u tak młodej kobiety i strach. Patrzył na nią z uwagą. Choć nigdy nie powinien o tym pomyśleć to... chciał ją bronić.  
Włóczęga i głowa państwa.
Największa niedorzeczność.



Przepraszam!
Tak długo nie dodawałam niczego.
Tydzień? 
Za długo!
Zbyt wiele się działo...
jestem ostatnio magnezem na pecha :)
Nowy rozdział, następny już na dniach!
Jak wasze reakcje?
Dziękuję za komentarze pod dodatkowym zakończeniem Koralika!
Kocham was!
Miłej nocy!
Zapraszam do komentowania!

środa, 15 października 2014

13 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ!

Dziś(a raczej wczoraj) wybiło na Tumburulce 13 tysięcy wyświetleń! 
Z tego szczęśliwego powodu, zapytałam na grupie Bastille XXX na FB, czy  nie chcielibyście przeczytać jakiegoś uzupełnienia Koralika. Jednoznacznie odpowiedziały dziewczyny"Tak". Na pierwszy tor wypłynęła propozycja aby przedstawić wam alternatywne zakończenie Koralika... z hepiendem. Serce krwawi, jednak robię to dla was. 
Tak więc drogi czytelniku... oto przed tobą powrót do "Koralika". 
Mniej symboliczny... jednak :) 
Mam nadzieję, że się spodoba!



2016 rok.



         Ciepła woda w wannie była kojąca dla jej nerwów. Ostatnio zbyt wiele ich miała. Mała dopiero co ukończyła roczek. Dziewczynka siedziała w niewielkim nosidełku kiedy jej matka brała kąpiel. Nadal mieszkała z Peterem i Davidem. Po porodzie wydało to się najlepszą opcją. Pomimo, że Dan zdawał sobie sprawę, że jest ojcem, oraz z tej roli się idealnie zobowiązywał, to jednak nie zawsze był przy nich. Blu poczyniła w stosunku do niego pewne kroki. Już nie omijała go, był w jej życiu, jednak zawsze stawiała tą swoją barierę. Ufała mu jako ojcu swego dziecka, jednak nie jako mężczyźnie którego kochała. Za każdym razem rozpływała się na jego, widok kiedy brał małą na ręce. Starała się nie wspominać faktu jego zdrady kiedy była w ciąży. Zostawiła to za sobą. Najważniejsza była dla niej Ros i jej dobro.
         Tego dnia miała pierwszy dzień pracy. Chciała ukończyć studia zaocznie i zarabiać na ich utrzymanie. Owszem, Dan płacił coś w rodzaju alimentów, jednak Blu pod żadnym pozorem nie chciała tych pieniędzy wydawać na mieszkanie czy inne rzeczy, które sama powinna zapewnić małej. Teraz w końcu mogła to osiągnąć.
         Niestety wszystko, pomimo idealnego planu, zapowiadało się klapą od pierwszego dnia. Brak opieki dla Ros. Jeden kamień milowy. Ani dziadkowie dziewczynki, ani brat czy też przyjaciółki. Dopiero poprzedniego dnia odważyła się zadzwonić do Dana. Ten obiecał, że przyjedzie, pomimo trasy, którą miał w Japonii. Zdziwiła się. Kolejny raz pozytywnie ją zaskoczył. Raczej twierdziła, że zadzwoni do swej matki aby pomogła Blue.
        Dan okazał się prawdziwym facetem, jak i wzorowym ojcem. Owszem wyjeżdżał na długie tygodnie, nadal tworzył z Bastille, jednak nie było weekendu aby nie przyjechał do Ros. Czasami Blue miała wrażenie, że nie tylko do niebieskookiej dziewczynki przyjeżdża, jednak brunetka to wszystko ignorowała. Nie chciała myśleć o tym, co mogło jej się jedynie wydawać. Dan mocno pokochał Ros, i kochał nadal Blue. Pokochał ją jeszcze mocniej za to, że dała mu największy cud świata jakim była ich córka.
      Blue myjąc się w wannie i co chwila sprawdzała czy mała nie robi sobie krzywdy. Nagle usłyszała odgłos dzwonka domofonu.
- Blue! Dan przyjechał! Ja jadę już do pracy! Wpuszczam go! - wołał z dołu Peter, który wychodził do pracy później niżeli David.
- Zaraz wyjdziemy!- zawołała. Wyskoczyła z wanny i szybko owinęła się ręcznikiem. Małą wzięła na ręce i wylała wodę z wanny.
- Ros... zgadnij kto do ciebie przyjechał.- pocałowała córeczkę w głowę wychodząc z łazienki. Weszła do swego i małej pokoju, a wtedy w drzwiach stanął Dan.
      Nie wiedział czy ma się cofnąć czy wejść. Nieśmiało spojrzał na ciało brunetki. Tak dawno nie widział ją w tak skąpym, a jednocześnie, tak naturalnym wydaniu. Nic dziwnego,  że zmysły mężczyzny, który przyrzekł sobie wstrzemięźliwość od wszelkich kobiet, zareagowały tak szybko na widok tej jedynej.
- Spadłeś mi normalnie z nieba. Wielkie dzięki.- stwierdziła witając go wielkim uśmiechem.
       Odebrał to jako pozwolenie na wejście do jej sypialni. Podszedł do dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu i każdej dał buziaka w policzek na przywitanie. Starał się aby Blue mu tego nie zabroniła. To było jedyne wywalczone zbliżenie jakie dotąd mieli od niepamiętnych czasów. Blu uciekła wzrokiem gdzieś w bok, a uśmiech nieco jej zszedł. Trudno było jej ukryć wszelkie emocje,  jednak starała się jak umiała.
- Jestem jej ojcem tak? Tak. Nie masz mi za co dziękować. To mój przywilej i obowiązek. Poza tym dawaj mi już ją... ty chyba musisz się szykować. - zauważył biorąc na ręce dziewczynkę,  która odziedziczyła po nim kolor oczu.
- Racja!- była bardzo zdenerwowana. 
        Dan za dobrze ją znał aby przeoczyć to jak się zachowywała. Biegała irracjonalnie po domu w poszukiwaniu rzeczy,  które poprzedniego dnia uszykowała sobie na spokojnie. Zdał sobie sprawę jak bardzo jest jej potrzebny. Był wdzięczy losowi, że opiekunka nie mogła się zjawić od pierwszego dnia. Dzięki temu znów miał powód aby być przy nich. 
       W czasie kiedy Blue szykowała się na pierwszy dzień pracy, Dan zajął się córką. Dał jej kaszkę i mleko, oczywiście kosztem czystych ubranek i swej świeżej koszulki z Bastillowym nadrukiem. Nie przejmował się. Najważniejszy był uśmiech na twarzy córki. Dalej poszło jak z płatka. Rozśmieszanie Ros szło mu najlepiej, jak każdemu ojcu. 
W końcu do kuchni wpadła Blue, mając na sobie śliczną czarną sukienkę, buty na niewielkim korku oraz włosy upięte w kok. Dan aż przerwał wszelkie zabawy z małą aby na nią spojrzeć. Była śliczna.
- Ja... ja lecę... nie widziałeś kluczyki od samochodu?- zapytała odgarniając niesforny kosmyk, który opadał jej na twarz.
- Zapomnij, że będziesz prowadzić. Ros potrzebuje matki a ja...- za daleko pobiegł z swymi słowami. Odkaszlnął niby to przypadkiem i zmarszczył brwi.- Ja cię odwiozę... Wezmę małą do rodziców. - stwierdził chwytając córkę pod pachy aby podnieść ją z kanapy, gdzie obecnie leżała i się śmiała radośnie wyciągając do niego rączki.
- Ale...- jęknęła.
- Żadne ale... już wszystko gotowe. - stwierdził i wskazał na torbę małej, gdzie były wszelkie pampersy, pieluchy, i inne potrzebne rzeczy do dziecka. - Chodźmy... nie chcę abyś pierwszego dnia się spóźniła.- powiedział biorąc torbę w rękę. 
Opuścili dom i zapieli małą w odpowiedni fotelik. Jechali przez Londyn. Blue zaczynała pracę w placówce psychiatrycznej. W dużym wsparciem był Peter, który polecił ją swoim znajomym.
- Dziś wieczorem co robisz?- zapytał Dan parkując samochód.
- Przytulę małą i będę wdzięczna, że przeżyłam.- zaśmiała się zaglądając przez ramią na swoją córeczkę.
- Poczekam na ciebie...- uśmiechnął się do niej, jednak uśmiech zniknął widząc jej twarz tak blisko. Przyjrzał się jej oczom, a następnie ustom. Były takie kuszące. Ruszył się tylko o centymetr w jej kierunku, jednak ona się od razu odsunęła zbierając się do wyjścia z samochodu.
- Dzięki, że jesteś.- powiedziała i ucałowała go w policzek na pożegnanie. Zauważyła,  że zostawiła mu na nim cień swej pomadki. Wytarła mu ją dłonią i się zaśmiała.
- Miłego dnia kochanie.- powiedziała do córeczki, a ta odpowiedziała jej zabawnym kwiknięciem.
- Tobie też.- odpowiedział Dan ale posłał jej oczko. Blue uśmiechnęła się szeroko i wysiadła z samochodu. Smith jeszcze zaczął poprawiać coś z swym fotelem. Wtedy doszły go głosy z dworu.
- Jaka śliczna rodzinka...Mąż, dziecko... no, no...- westchnęła jakaś starsza kobieta.
- Em.. tak...dziękuję- odpowiedziała zmieszana Blue i ruszyła wraz z ową towarzyszką do budynku. Brunet uniósł się i spojrzał za ukochaną. Uśmiechnął się szerzej.
- No mała... czeka nas niezły dzień.- powiedział do córki i ruszył samochodem.
        Plan owego dnia był zawirowaniem. Nic dziwnego, że gdy wracał z córką do domu, ona spała już smacznie w foteliku. Nie pozostało mu nic innego, niżeli położyć ją do łóżeczka. Następnie zajął się czymś innym. Tego dnia tyle rzeczy mu się udało, ale wszystko zależało od tego wieczora.
        Blue wróciła taksówką do domu. Była zmęczona. Rozpuściła włosy już w samochodzie. Od kluczyła drzwi i jedynie w kuchni świeciło się światło, a w domu unosił się przyjemny zapach jedzenia. Powolnym krokiem ruszyła w tamtą stronę. Po kuchni krzątał się Dan. Nie mogła zaprzeczyć, swoim myślą. Ten widok był taki idealny. Dan czekający na nią w domu. Przecież mogli by tak razem mieszkać, być razem. Odgoniła swe myśli.
- Cześć.- odezwała się zwracając jego uwagę na siebie. Brunet uniósł swoje oczy na nią, poprawiając okulary. Uśmiechnął się szeroko do niej.
- Hej Mała....- zagalopował się. - Przepraszam...- dodał po chwili uciekając wzrokiem. Blu uśmiechnęła się nieco widząc to.
- Dawno mnie nikt tak nie nazywał...- zauważyła. 
Podeszła bliżej odkładając torebkę na wyspę kuchenną.
 - Ślicznie pachnie. Gdzie chłopacy? Powinni już być.- zauważyła rozglądając się czy przypadkiem nie siedzą w salonie.
- Pojechali do twoich rodziców... zostaną tam do jutra. Mała już śpi.- wyjaśnił za w czasu. Blue zmarszczyła brwi. No tak, relacje Davida i rodziców nieco się poprawiły, ale to nie powód aby spędzać razem z nimi wieczory.
- Czemu wyczuwam w tym twoją intrygę?- zapytała unosząc brew. Dan zaśmiał się wykładając półmiski do przygotowanej sałatki, oraz kurczaka.
- Chciałem spędzić z tobą wieczór.- przyznał się, poważniejąc.- To tylko kolacja... wiedziałem że nie będziesz chciała wyjść nigdzie, nie zostawiłbym Ros... tak więc mamy ją blisko, i możemy porozmawiać.- wyjaśnił zanosząc talerze na stół. Nie mogła mu tego odmówić.
- Pozwolisz, że przebiorę się w piżamę? Jestem wyczerpana, a przy okazji zobaczę małą.- spojrzała na niego błagalnie. Każda minuta w rajstopach i całej tej sukience była męczarnią.
- Jasne..- uśmiechnął się do niej. 
         Ruszyła więc na górę do swego pokoju. Otworzyła drzwi bardzo cicho. Niewielka lampka oświetlała łóżeczko Ros. Spała słodko. Blue weszła do łazienki gdzie była jej wyciągnięta, lecz najbardziej wygodna piżama. Zmyła makijaż, a włosy związała w kucyk. W tej podstawowej wersji zeszła na dół. Na stole stało już jedzenie. Kurczak, frytki i sałatka. Uśmiechnęła się widząc to wszystko. Przypomniał jej się najlepszy czas w ich „związku” kiedy tylko to jedli. Dan wstał od stołu i spojrzał na nią.
- Wiem strasznie wyglądam!- zaśmiała się podchodząc bliżej i usiadła na jednym z krześle.
- Ani trochę tak nie myślę.- przyznał nalewając jej wina.
- To wszystko tak pięknie wygląda... Nauczyłeś się gotować?- zdziwiła się, zmieniając temat. Smith nieco się zaróżowił i napełnił swój kieliszek alkoholem. Usiadł naprzeciw niej i oblizał dolną wargę.
- Sałatka jest moja!- obronił się bo Blum już zbyt dobrze wiedziała skąd ma potrawę. Zaczęła się śmiać.
- Ok... doceniam starania.- wyjąkała zakrywając usta dłonią.
- Mama sama stwierdziła, że bezpieczniej dla ciebie będzie jeśli sama to zrobi! Pierwszy tydzień pracy, a już zwolnienia lekarskie na zatrucie żołądka? Sałatką się nie zatrujesz...- sam zaczął się śmiać z swego tłumaczenia. Uniósł kieliszek z winem.
- Za dobry pierwszy dzień pracy?- zapytał. Blue pokiwała głową unosząc swój. Można było usłyszeć dźwięk zetknięcia się szkła.
- Gdyby nie fakt, że ty byłeś z nią, to bym dzwoniła chyba z milion razy czy wszystko z nią dobrze.- przyznała się. Cóż Dan był ojcem małej więc doskonale to rozumiał. Na bank bardziej by przeżywał trasę koncertową i rozłąkę z córką gdyby nie było przy niej Blue.
- Chociaż na coś się przydałem.- stwierdził podając jej miskę z sałatką. Kobieta nałożyła sobie jej trochę i zabrała się za kurczaka.
- Przestań... jesteś naprawdę wspaniałym ojcem... jak na wielkiego gwiazdora.- uśmiechnęła się do niego. Tak twierdziła. Ojcem był idealnym.
- Nie lubię gdy tak mówisz... i właśnie dlatego, że jestem kimś... to wszystko spieprzyłem.- stwierdził odkładając sałatkę na stół.
- Dan...nie chcę o tym rozmawiać. Nie mam teraz siły...- jęknęła upijając łyk wina.
- Pozwól mi mówić...- poprosił. Uciekła wzrokiem. - Wiem że ranię cię tym..Wiem też, że muszę to powiedzieć bo ranię cię też faktem, że pomijamy temat. Już czas Blue.- jego głos nieco zadrżał. Straciła apetyt. Ujęła kieliszek w dłoń i oparła się o krzesło.
- Dobrze...- stwierdziła nieco ściszonym głosem. Dan oparł się łokciami o stół, a dłonie splótł przy brodzie. Wziął głęboki oddech i zamknął swe niebieskie oczy.
- Żadna ilość mych przepraszam nie będzie odpowiednia... ja... osiągnąłem dno... straciłem ciebie... mogłem stracić Ros gdybyś tego chciała...- zaczął.- Nie usprawiedliwię nigdy tego... tego co zrobiłem...Nigdy nie zapomnę twoich oczu, kiedy poznałaś prawdę... To przepadło... to jak na mnie patrzyłaś... Ja to widzę nawet dziś. Wiem, że się uśmiechasz, wiem, że jesteś szczęśliwa... ale nie w sercu... nie gdy jestem blisko. Mam świadomość tego co straciłem... co mogłoby być... Ale wiem... wiem, że gdybym nie upadł... gdyby nie Kyle... gdyby nie twój brat... gdyby nie twoje oczy.... nigdy bym nie docenił narodzin Ros, tego kim ty jesteś.- westchnął. Otworzył oczy i zauważył, że Blue kieliszek jest już pusty, a po jej policzku spływa łza.
- Nigdy jednak to nie wygaśnie. Kiedyś trasa się skończy, kiedyś ludzie zapomną o mnie...Bastille zniknie... ty i Ros zawsze będziecie... zawsze będę was kochać... Tak Blue... nie boję się powiedzieć, że cię kocham... zawsze, na zawsze.- mówił spokojnym tonem, jednak pełnym emocji. Blu otarła łzy i wstała od stołu. Dan poderwał się szybko i stanął przed nią.
- Błagam nie uciekaj... proszę.- teraz złamał mu się głos, brwi ściągną mocno, a szczękę zacisnął jakby miał przyjąć ostry policzek. 
          Blue spojrzała na niego swymi brązowymi oczami i po prostu się do niego przytuliła. Zdziwił się jednak nie mógł się oprzeć temu. Ułożył dłonie na jej ciele, a policzek wtulił w jej ciemne włosy. Stali tak kilka minut, w zupełnej ciszy. Blue najzwyczajniej płakała, on jej na to pozwolił. Sam by to najchętniej zrobił, jednak męska duma nie pozwalała mu na to. W końcu brunetka uniosła opłakaną twarz i krótko ucałowała go w usta. Tylko musnęła jego wargi, po czym odeszła.


        Minęły cztery tygodnie. Trasa koncertowa Bastille dobiegła końca. Mieli wakacje. Wtedy dostał Dan zaproszenie na ślub jednego z krewnych. Wybrał właśnie Blue i Ros na swoje osoby towarzyszące. Ich stosunki się poprawiły... to znaczy, była ta niepewność. Oboje jakby bali się zrobić krok do przodu. Jednak kim mieli się stać? Parą? Mieli przecież dziecko, kochali się, znali swoje najczarniejsze wydarzenia z przeszłości. Nie... to nie mogło iść tą drogą.
        Blue idąc na ślub jednego z Smithów dziwnie się czuła, kiedy Dan obejmował ją w talli, jednocześnie pchając wózek z małą Ros. Wszyscy witali ich i uśmiechali się. Może brali ich za parę? W końcu zobaczyła resztę chłopaków z Bastille.
- Co oni tu robią?- zdziwiła się mówiąc do Dana.
- Todd był z nami kilka razy w czasie trasy koncertowej... nie ma rodzeństwa, ma nas za braci.- stwierdził Dan wzruszając ramionami. Przyjrzała mu się znów. Wyglądał bardzo seksownie w czarnym fraku, białą kamizelką i krawatem w tym samym kolorze. Blue odruchowo zagryzła dolną wargę.
- Blubluś!- zaśmiał się Kyle podchodząc do wózka z Caro. Zerknął do środka i aż kwiknął, a mała zaczęła się śmiać.
- Jaka kluska z girkami!- stwierdził kucając przy niej. Blue zaśmiała się i spojrzała na Smitha, który bardziej ją do siebie przyciągnął. Caroline uśmiechnęła się widząc jego dłoń na ciele swej przyjaciółki.
- Słyszałaś że Dan zabrał małą i Kyle'a na spacer? - zapytała rudowłosa spoglądając jak jej mąż zaczyna zaczepiać się w małą, a ta chwyta jego brodę. Ten znowu pisnął niczym mała dziewczynka.
- Cholera Kyle!- syknęła Caro uwalniając go z rączki Ros.
- O co chodzi z tym spacerem?- zainteresowała się Blue zerkając na niebieskookiego. Ten zaśmiał się patrząc na córkę.
- Byliśmy na placu zabaw... i czułem się jak z dwójką dzieci... Wcisnął się w małą huśtawkę, która pękła pod nim.- zaczął się śmiać.
- Nie pękła! To nietrwałe rzeczy robią! Uratowałem jakieś małe dziecko! Na moim miejscu mogła być Blublusia juniorka i co? A mi jeszcze kazali płacić!- oburzył się Kyle chwytając Ros za rączki.
- Gupi ludzie, Ros! Gupi!- zaćwierkał do dziewczynki która zapiszczała radośnie do chrzestnego.
- Chodźmy do środka.- stwierdził Dan.
- Mogę się nią zająć! Śluby mnie nudzą!- zajęczał brodacz. Blue zrobiła wielkie oczy i zerknęła na Caro.
- Daj mu tą uciechę... będę przy nim...- poprosiła przyjaciółkę.
- Niech tylko nie wpycha małej pizzy do buzi!- zawołał Will, który stał trochę dalej.
- Już ma kilka zębów! Może!- odkrzyknął do niego Kyle wytykając na przyjaciela język. 
       Dan zaśmiał się i kiwnął do Blue aby poszła za nim. Ślub odbywał się na polance. Były zrobione trzy małe namioty, zapewne miejsce przygotowania się panny młodej, pana młodego i księdza. Było ślicznie. Wszędzie polne kwiaty, bez przepychu, pełna natura. Blue usiadła w jednym z tylnych rzędów obok Dana i podziwiała całą scenerię. Było naprawdę pięknie. Doszukała się wzrokiem rodziców Smitha oraz jego siostrę z mężem. Uśmiechnęła się do nich na powitanie. Minuty mijały. Kyle z Caro oraz małą, siedzieli zaraz za nimi. Wszyscy zaczęli się niepokoić. Nawet Ksiądz się pojawił.
- No chyba to jakieś jaja...- wysyczał Dan rozglądając się szukając pary młodej.
- Spokojnie... może zaraz przyjadą.- próbowała go uspokoić Blue.
- Albo walą się w namiociku.- syknął do nich Kyle nachylając się ku nim. Kobieta zaśmiała się jednak brunetowi nie było do żartów. Zaczął się wiercić.
- Ile można czekać?- jęknął znów jednak głośniej.
- Dan!- upomniała go jego towarzyszka.
- Mam dość czekania!- stwierdził po kolejnej minucie oczekiwań, kiedy odliczał ją przy pomocy swego zegarka. Nagle wstał poprawiając frak i ruszył w stronę namiotów.
- Dan!- zawołała Blue.
- Cholera! Leć za nim!- stwierdził Kyle nie wiedząc co się dzieje. Zamrugała dwa razy po czym wstała i zrobiła co uznał za słuszne przyjaciel. Weszła do namiotu tam gdzie był Dan. 
Był pusty. Za nim były jakieś wieszaki, na nich pokrowce z ubraniami, kwiaty. Wszystko jakby czekało na właściwą parę.
- Dan co ty odstawiasz? Wszyscy czekają... może lepiej zadzwoń do niego.- stwierdziła zbliżając się do niego bardziej. Chciała aby się uspokoił. Wtedy się do niej odwrócił trzymając w dłoniach bukiet białych piwonii.
- Lepiej to zostaw...- chciała odebrać mu bukiet, zapewne panny młodej.
- Nie ma żadnego Toddiego...- powiedział drżącym głosem. Widziała poczucie winy w oczach mężczyzny oraz straszną niepewność. Nagle przed nią uklęknął. Oczy zrobiły jej się okrągłe. Cofnęła się o krok widząc jak wyciąga z fraku czerwone pudełeczko.
- Rzucam się z motyką na słońce zapraszając gości, organizując to wszystko. Stawiam siebie przed tobą. Wiem, że bycie ze mną nigdy nie było łatwe ale... wiem czym jest słuszna droga... wiem kim chcę być dla ciebie. Dla Ros... co chce jej dać. Chce być twym mężem, dla niej ojcem każdego ranka... Jeśli jest choć cień nadziei na to abyś mi wybaczyła... abyś zaufała... Jeśli mnie kochasz... Ostatni raz... Czy ty Blue Julie Grease chcesz zostaniać moją żoną, już dziś? - zapytał, a jego oczy tak wiele jej mówiły. Był przerażony tym co mówił, tą wielką niepewnością przed jaką stawał. Zorganizowanie ślubu w miesiąc nie było łatwym wydarzeniem, ale dał radę. Wszystko robił intuicyjnie, sam. Teraz wszystko zależało od niej. Od tego czy chciała.
- Chcę...-szepnęła ocierając łzy. Miała już dość tego co mówił jej rozum. Na powrót chciała czuć miłość. Jeśli popełniała błąd w swym życiu to chociaż raz nie będzie żałować. Nie może sobie niczego zarzucić. Miała dość odpychania go. 
          Dan wstał z ziemi i włożył jej na palec pierścionek po czym pocałowali się. Wreszcie, namiętnie po tylu latach. Długo nie mogli przestać.
- Kocham cię...- wyszeptała pomiędzy pocałunkami.
- Ja ciebie... zawsze i na zawsze...- odpowiedział przytulając ją mocniej do siebie.
- I patrz! Mówiłem, że gołębie się zejdą!- mlasnął Kyle wchodząc do namiotu.
- Gołębie...- prychnęła Caroline. Dan i Blue spojrzeli na parę i zaczęli się śmiać jakby byli pijani.
- Faceci znikać! Musimy pannę młodą zrobić na bóstwo w kilka minut!- nakazała hardym głodem rudowłosa.
- Ja nawet nie mam sukienki! A moja rodzina?!-zaczęła panikować Blue kompletnie zagubiona w tym szaleństwie. Smith ujął jej policzki w swoje dłonie tak aby spojrzała tylko na niego. Był oazą spokoju. Największy stres uciekł... zgodziła się. Teraz czekała go najlepsza rzecz w  ich życiu.
- Wszystkim się zająłem... Twoja rodzina jest w drugim namiocie, czekają na twoją decyzję... sukienkę uszyła ci Caro... nie martw się.- poprosił i obdarzył jej usta słodkim pocałunkiem. Zamknęła oczy próbując odzyskać tą siłę w sobie.
- Zobaczymy się przy ołtarzu.- szepnął całując ją w czoło po czym westchnął.
- Choć! Zobaczysz jak to fajnie jest mieć żoneczkę! Zawsze z jednego ślubu robią się dwa! Patrz co Will zrobił ze mną!- brodacz gadał jak najęty wskazując na swoją plastikową obrączkę. Jeszcze jej nie wymienili na złotą i chyba nie zamierzali. Kiedy Mężczyźni opuścili namiot Blue myślała że zemdleje.
- Rozbieraj się!- nakazała Rudowłosa z wielkim uśmiechem.
- A gdzie Ros?!- przypomniała sobie nagle. Przez te emocje prawie zapomniała o swym dziecku.
- Twoja mama ją przejęła.- uspokoiła przyjaciółkę wyciągając z pokrowca śnieżnobiałą suknię. Oczy brunetki się zaszkliły.
- Ohydna?- zapytała Caro marszcząc śmiesznie nos.
- Piękna... nie wierze, że to się dzieje...- stwierdziła mając nadzieję że to nie jakiś głupi sen.
- Lepiej uwierz... - dodała rudowłosa.
I się zaczęło. 
          Pierw suknia, poprawa makijażu, który się rozmazał, włosy, welon. W mniej niż dwadzieścia minut Blue przerodziła się w piękną pannę młodą. Trzymała w ręku bukiet białych piwonii, a oczy szkliły jej się do swego odbicia w lustrze. Caro sprowadziła do namiotu ojca dziewczyny, który miał ją doprowadzić do ołtarza. Wszyscy goście zajęli miejsca. Nie wierzyła w to, jaką wielką konspiracją wszystko było przykryte. Dan naprawdę się postarał. Nigdy nie spodziewała się aby mężczyzna mógł zrobić coś tak cudownego. Tym faktem skreślił wszelkie jej wątpliwości. Idąc pomiędzy rzędami krzeseł, nie mogła się nie uśmiechać. Sen nastolatki,  która poznała dwóch dziwnych mężczyzn przez internet, nagle stał się prawdą. Cała ceremonia była skrócona. Przysięga przepłynęła przez ich usta jakby znali ją na pamięć i zapadło odwieczne Tak przed Bogiem.
         Długo do niej nie docierał fakt co się stało. Dopiero w połowie wesela kiedy nad ich głowami świeciły gwiazdy, a zespół grał leniwą piosenkę spojrzała w oczy ukochanego.
- To nie mogło się wydarzyć...- stwierdziła cicho, a Dan zaśmiał się.
- Mógłby być z tego jakiś dobry film.- mruknął.
- Albo książka.- zawtórowała mu dając całusa w krzywiznę szczęki.
- I tak nikt by tego nie chciał czytać...- ocenił Smith.
- I tak by nikt w nas nie uwierzył...- dodała Blue. Tego dnia chłopacy ogłosili że kończą z trasami koncertowymi. To był koniec zespołu.
- Bastille już nigdy nie będzie dla mnie tym co kiedyś... Stało się dla mnie czymś dziwnym... pierw nieznanym zespołem, którym zanudzano w telewizji i radiu... później grupą do której należy mój przyjaciel... następnie marzeniem.... zbyt idealnym odwzorowaniem tego co czuję... euforią i miłością zrodzoną do ciebie.- szeptała.
- Agonią i łzami...- stwierdził Dan.
- Tak... cierpieniem... długim i siarczystym. Kupką kłamstw.. Widząc twoje zdjęcia... teledyski... filmiki...bolało.- przyznała nie chcąc omijać tematu.
- A teraz? Kiedy Bastille już prawie nie ma? Kiedy kończymy działalność?- zapytał ciekawy.
- Teraz...- zamyśliła się. - Bastille to oddzielny temat... Figuruje jako przeszłość... Teraz jest mój mąż, moja córka, moi przyjaciele... Bastille zniknęło a wraz z nim ból.
Dan nachylił się ku niej z uśmiechem po czym pocałował swoją żonę.


I jak?
Zapraszam do komentowania!
Zmęczona i niewyspana jutro Tumburulka!
ps.
Że się pochwalę:
Ja i Piotr (narzeczony) dziś obchodzimy 3 rocznicę naszego związku
błhehehehe :) 
musiałam :)
Kocham cię :*
Dobranoc!