poniedziałek, 9 marca 2015

Opowiadanie "Milion" rozdział 2.


-Gdzie jest Leonard?- Ann szukała wzrokiem wśród mieszkańców czarnoskórego przyjaciela.
Był jej drugą częścią rodziny. Charlie biegł obok niej nawołując, że obcy nadchodzą. Nie było to normalne wydarzenie, nie zdarzało się, aby ktoś z nieznanych im osób przybywało od strony wody w takiej ilości. Co innego pojedyncze jednostki, które nie zagrażały tej licznej zbiorowości. Prócz harpunów i narzędzi, dzięki którym łapali zwierzęta właściwie nie mieli broni. Charlie zza swego pasa wyciągnął nóż, którym obrabiał ryby. Złapał Ann za rękę zatrzymując ją w jednej chwili. Chwycił jej twarz w swoje dłonie odgarniając włosy, aby widzieć jej oczy.
- Trzymaj się z tyłu, jak co to uciekaj… Nie patrz na nikogo.- nakazał.
- A Leonard?- jęknęła nadal wytrwale szukając drugiego przyjaciela.
- Srać na niego… Zawsze gdzieś polezie. – przeklną pod nosem rozglądając się.
Wtedy z jednego metalowego ‘’domostwa” wyszedł rozleniwiony czarnoskóry mężczyzna. Miał na głowie zaplecione warkoczyki. Nie różnił się niemal niczym od pozostałych czarnoskórych mężczyzn. Był jednak drobny. Wyglądał specyficznie będąc tak chudy a jednocześnie wysoki.
- Ooo!- rozciągnął szeroko ramiona w geście powitalnym. Ann wyrwała się z rąk Charlie i podleciała do Leonarda tuląc się do niego.
- Nadchodzą obcy… Musimy się zebrać…- powiadomiła go ledwo łapiąc oddech. Poczuła jak kamień spada jej z serca, kiedy miała go w ramionach.
- Co robimy? Uciekamy!?- zawołał spanikowany. Charlie aż napiął mięśnie szczęki. Typowe zachowanie czarnoskórego. Stłamsił w sobie epitety skierowane pod adresem przyjaciela i ruszył w stronę głównego placu.
- Ja walczę o nas... Nikt nie powinien uciekać… Wybiją nas jak dziki w lesie… - ruszył biegiem tam gdzie mieli zebrać się wszyscy. Leonard został sam na sam z Ann, która wiodła wzrokiem z ciemnowłosym mężczyzną.
- Uciekamy?- powtórzył. Był w podobnym wieku, co Ann, zawsze jego niegodne zachowanie usprawiedliwiała tym faktem.  Teraz jednak zmarszczyła brwi. Pierwszy raz mieli stawić czoło nieznanemu. Czuła, że nie powinna wybierać między jednym a drugim mężczyzną.
- Choć… musimy dopilnować aby nie zrobił czegoś głupiego.
Pociągnęła chudzielca za rękę ruszając biegiem za Charlie. Był już na placu wśród innych mężczyzn. Niemal nie było tam kobiet. Dzieci były rzadkością, właściwie każda niemal ciąża kończyła się poronieniem. Była ich garstka. Ann przedarła się pomiędzy rosłymi mężczyznami, nie puszczając Leonarda. W końcu wpadła na ciało przyjaciela. Odwrócił się i zmierzył ją wzrokiem.
- Miałaś być na tyłach…- i zerknął wrogo na Leonarda. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego pomimo wszystko z błyskiem w oku.
- Ktoś musi pilnować abyś się nie pozabijał.- odpowiedziała. Pomimo wszystko nie potrafił mieć kamienną twarz, kiedy przy niej przebywał. Uśmiechnął się nieco odwracając wzrok.
- Nie zrób sobie krzywdy.- rzucił dając jej do ręki nóż. Służył do obrabiania gałęzi, był dłuższy i lżejszy niżeli ten, co sam trzymał w dłoni. Pokiwała głową. Wtedy usłyszeli równy dźwięk kroków. Leonard wystraszony spojrzał po bokach, natomiast Charlie złapał Ann chowając ją za siebie.
Na samym początku grupy mężczyzn, ubranych w czarne mundury z widoczną czarną, lśniącą bronią, szedł starszy generał. Chyba tak można było go nazwać, jeśli bez problemu szło porównać tą grupę do armii.
- Cholera…- przeklną cicho Charlie rozglądając się po przestraszonych twarzach zgromadzonych. 
- Przybyliśmy w pokoju!- oznajmił siwy mężczyzna o rosłym ciele. Cisza jednie się pogłębiła. Ann prawie nic nie widziała zza pleców Charliego jednak widząc przerażone oczy Leonarda mogła spodziewać się najgorszego. Zacisnęła usta opierając policzek o ciało przyjaciela. Brunet nieco mocniej się spiął próbując zerknąć na nią jednak się prędko opanował. Musiał być skupiony.
- Zbliża się do was epidemia dżumy. – jego głos był donośny, ta informacja spowodowała chaos. Powstały szepty, rozgrabiasz. Niebieskooka wyprostowała się.
- Wszyscy wiemy jak jest obecnie z lekami… nie ma ich. Wszyscy jesteście bezbronni. My możemy pomóc!

- Jak to MY! A wy co?- krzyknął ktoś z boku.
Generał spojrzał na niego niemal morderczym spojrzeniem. Westchnął zrezygnowany.
- Spójrzcie na nas a na was…  Was otacza woda… jest wilgotno. Każdy może tu wejść… będziecie padać jeden po drugim. My mamy wszystko: skafandry, izolatki… - wymieniał odliczając na palcach. Znów powstały szepty.
- Co robimy?- zwrócił się ciemnoskóry do pozostałej dwójki.
- Można im zaufać… może to brednia?- powiedziała na głos Anna. Jak na złość wtedy wszystko umilkło a jej głos poniósł wiatr. Generał od razu odszukał ją wzrokiem, przez co Charlie jeszcze bardziej chciał ją za sobą schować. Na marne.
- Zawsze radzę w takich momentach przekonać się na własnej skórze… jednak wtedy nie będzie dla was ratunku.- kilka żołnierzy z jego armii roześmiało się gardłowo wyśmiewając głupotę dziewczyny. Upuściła głowę czując rumieniec na twarzy.
- Co macie nam do zaoferowania?- uniósł głos Charlie, jak zwykle chcąc bronić przyjaciółki. Leonard zerknął na niego, nie rozumiejąc, po jakiego grzyba się wychyla? Nie lepiej być w tyle, niezauważonym? W ten sposób człowiek nie naraża się na nic. Tak można dłużej przeżyć.  Generał kiwnął w stronę bruneta i przeszedł kilka kroków po zabłoconym podłożu.
- Zabieramy was do nas... Połączymy siły. Potrzebujemy jednostek, które potrafią czytać, pisać… mają wiedze w dziedzinie medycyny, lub też są sprawne w zdobywaniu ziół. Musimy odtworzyć to, co zostało zaprzepaszczone. Tak więc… Kto z was to potrafi? Kto ma takie wiadomości? Zapewnimy wam bezpieczeństwo…

- Ja mam księgi!- odezwał się nagle Leonard zanim generał skończył mówić. Ann rozchyliła usta patrząc na niego. Nie patrzył na nią. Tak szybko im zaufał?
- Synu… przynieś je natychmiast.- zarządził generał, posyłając po niego jednego z żołnierzy. Dwójka przyjaciół nawet nie była wstanie zareagować.
- Co on robi… nie mieliśmy się rozdzielać… - szepnęła dziewczyna splatając palce z dłonią Charliego. Ten zagryzł wargę patrząc jak przyjaciel wraca z całym swoim zbiorem, jak generał ściska mu dłoń.
- Tchórz… usłyszał o dżumie i ucieka.- powiedział przez zaciśnięte zęby. Spojrzał na Ann i westchnął. Czy mógł ryzykować ich życie jedynie przez pryzmat ufności do jakiejś grupy.
- Ona potrafi czytać i pisać… - podniósł dłoń niebieskookiej, kiedy nawet się nie spodziewała.
- Co? Nie! Nie!- szarpnęła się.- Co ty do cholery robisz? A co z tobą?- spojrzała na niego z wyrzutem dostrzegając, że idą w jej kierunku dwóch żołnierzy.
- Leonard się tobą zaopiekuje, nie możesz ryzykować. Ja tu zostanę.- zarządził.
- Nie… Charlie do cholery… Nie zostawię cię tu samego!- krzyczała na niego wściekła. Oboje wiedzieli że on stawia jedynie na siłę. Nie tego szukali żołnierze oraz generał. Zacisnęła usta czując smutek. To nie było dobre. Szybko szukała powodu, dla którego i on mógł z nimi jechać, nie mogła go zostawić. Przysięgli sobie, aby nigdy wzajemnie siebie nie zostawiać. Kiedy dotknął ją jeden z żołnierzy odrzuciła jego rękę.
- Ann proszę…- szepnął brunet odsuwając się nieco od niej. Teraz nie była ważna przyjaźń. Najważniejsze było jej zdrowie, choć nie był pewny czy może zaufać czarnoskóremu i powierzyć mu opiekę nad dziewczyną. 
- Charlie zna się na ziołach… nikt inny nie jest równie sprawny fizyczny by zdobywać te trudne dostępne.- głos dziewczyny wydawał się jakby nie wychodził z jej ciała. Mężczyzna przeklną pod nosem. Oni się nie poddają. Choć była w tym połowie prawda, brunet nie chciał wyprowadzać nikogo z błędu. Nie dbał teraz o to że nie posiadał żadnej wiedzy. Był jej nawet wdzięczny za kłamstwo, które przyszło zbyt łatwo.
Właśnie… wszystko szło za łatwo. Tak samo instrukcja i czas zebrania garstki osób. Każdy miał prawo do wzięcia kilka rzeczy. Już przed zapadnięciem zmroku byli na łodziach. Płynęli w nieznane.
- Wiedziałem, że zrobicie to co ja. Jednak macie trochę instynktu samozachowawczego.- objął ich ramieniem czarnoskóry mężczyzna. Charlie nawet nie obdarzył go spojrzeniem.
- Raczej głupoty… płyniemy w nieznane, z obcymi.- szepnęła Ann rozglądając się niepewnie. Czuła ścisk w żołądku trzymając na kolanach swoje notatki. Brązowooki patrzył przed siebie dostrzegając zarysy miejsca, do którego zmierzali. Wielkie latarnie.
- Mają elektryczność… Kim oni kurwa są?- przeklną zwracając uwagę pozostałej dwójki.
Właśnie… kim oni są? Chyba nie tego się spodziewali.





Kolejny rozdział.
Czuję się jak na początku Tumburulki kiedy dodawałam po dwa rozdziały.
Co o tym wszystkim myślicie?
Macie już jakieś obrazy postaci?
Co o nich sądzicie?
Czekam na wasze komentarze!
Mój setny post <3

4 komentarze:

  1. kurde, ledwo przeczytałam rozdział 1 a już 2... zajebiste *u*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uffff dziękuję :) ciesze się, że się podoba :)
      Spokojnie, na dziś to ostatni rozdział :)

      Usuń
  2. Jestem i ja :) więc pokolei...
    Jak weszłam w nową odsłonę bloga pomyśłałam "Jakieś surowe tło...kojarzy mi się z więzieniem." ale zaczęłam czytać dopiero dziś i muszę przyznać, że cieszę sie ogromnie że to coś innego niz ff, mimo iż kocham wszystkie które przeczytałam i czytam, ale przyznam szczerze że mam przesyt i potrzebuję czegoś "normalnego" :)
    Jeszcze gdzieś z tyłu głowy mam Świecę a tu wyskoczyłaś w przyszłość, ale to dobrze bo ja lubię takie historie. Moja wyobraźnia działa więc jest dobrze :)
    Teraz rozumiem dlaczego takie a ni inne tło, myślę że pasuje do opowiadania. Podoba mi się.
    Z niecierpliwością będę czekać na dalsze losy.

    Pozdrawiam i ślę buziaki i duuuużo weny i czasu :*
    XXX

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wena na bank się przyda :)
      Myślę że czasami warto puścić się w coś nieznanego i innego niżeli to co stało się "modne" stąd moja inność opowiadania :)
      I cieszę się że zrozumiałaś kolorystykę, oraz że ci się podoba :) Jedynie pozostaje mi życzyć tobie wytrwałości w czytaniu:)
      Wielkie dzięki.

      Usuń