-Gdzie jest Leonard?- Ann szukała wzrokiem wśród mieszkańców czarnoskórego przyjaciela.
Był jej drugą częścią rodziny. Charlie biegł obok niej
nawołując, że obcy nadchodzą. Nie było to normalne wydarzenie, nie zdarzało się,
aby ktoś z nieznanych im osób przybywało od strony wody w takiej ilości. Co
innego pojedyncze jednostki, które nie zagrażały tej licznej zbiorowości. Prócz
harpunów i narzędzi, dzięki którym łapali zwierzęta właściwie nie mieli broni.
Charlie zza swego pasa wyciągnął nóż, którym obrabiał ryby. Złapał Ann za rękę
zatrzymując ją w jednej chwili. Chwycił jej twarz w swoje dłonie odgarniając
włosy, aby widzieć jej oczy.
- Trzymaj się z tyłu, jak co to uciekaj… Nie patrz na
nikogo.- nakazał.
- A Leonard?- jęknęła nadal wytrwale szukając drugiego
przyjaciela.
- Srać na niego… Zawsze gdzieś polezie. – przeklną pod nosem
rozglądając się.
Wtedy z jednego metalowego ‘’domostwa” wyszedł rozleniwiony
czarnoskóry mężczyzna. Miał na głowie zaplecione warkoczyki. Nie różnił się
niemal niczym od pozostałych czarnoskórych mężczyzn. Był jednak drobny.
Wyglądał specyficznie będąc tak chudy a jednocześnie wysoki.
- Ooo!- rozciągnął szeroko ramiona w geście powitalnym. Ann
wyrwała się z rąk Charlie i podleciała do Leonarda tuląc się do niego.
- Nadchodzą obcy… Musimy się zebrać…- powiadomiła go ledwo
łapiąc oddech. Poczuła jak kamień spada jej z serca, kiedy miała go w
ramionach.
- Co robimy? Uciekamy!?- zawołał spanikowany. Charlie aż
napiął mięśnie szczęki. Typowe zachowanie czarnoskórego. Stłamsił w sobie
epitety skierowane pod adresem przyjaciela i ruszył w stronę głównego placu.
- Ja walczę o nas... Nikt nie powinien uciekać… Wybiją nas
jak dziki w lesie… - ruszył biegiem tam gdzie mieli zebrać się wszyscy. Leonard
został sam na sam z Ann, która wiodła wzrokiem z ciemnowłosym mężczyzną.
- Uciekamy?- powtórzył. Był w podobnym wieku, co Ann, zawsze
jego niegodne zachowanie usprawiedliwiała tym faktem. Teraz jednak zmarszczyła brwi. Pierwszy raz
mieli stawić czoło nieznanemu. Czuła, że nie powinna wybierać między jednym a
drugim mężczyzną.
- Choć… musimy dopilnować aby nie zrobił czegoś głupiego.
Pociągnęła chudzielca za rękę ruszając biegiem za Charlie.
Był już na placu wśród innych mężczyzn. Niemal nie było tam kobiet. Dzieci były
rzadkością, właściwie każda niemal ciąża kończyła się poronieniem. Była ich
garstka. Ann przedarła się pomiędzy rosłymi mężczyznami, nie puszczając
Leonarda. W końcu wpadła na ciało przyjaciela. Odwrócił się i zmierzył ją
wzrokiem.
- Miałaś być na tyłach…- i zerknął wrogo na Leonarda.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego pomimo wszystko z błyskiem w oku.
- Ktoś musi pilnować abyś się nie pozabijał.- odpowiedziała.
Pomimo wszystko nie potrafił mieć kamienną twarz, kiedy przy niej przebywał.
Uśmiechnął się nieco odwracając wzrok.
- Nie zrób sobie krzywdy.- rzucił dając jej do ręki nóż. Służył
do obrabiania gałęzi, był dłuższy i lżejszy niżeli ten, co sam trzymał w dłoni.
Pokiwała głową. Wtedy usłyszeli równy dźwięk kroków. Leonard wystraszony
spojrzał po bokach, natomiast Charlie złapał Ann chowając ją za siebie.
Na samym początku grupy mężczyzn, ubranych w czarne mundury
z widoczną czarną, lśniącą bronią, szedł starszy generał. Chyba tak można było
go nazwać, jeśli bez problemu szło porównać tą grupę do armii.
- Cholera…- przeklną cicho Charlie rozglądając się po
przestraszonych twarzach zgromadzonych.
- Przybyliśmy w pokoju!- oznajmił siwy mężczyzna o rosłym
ciele. Cisza jednie się pogłębiła. Ann prawie nic nie widziała zza pleców
Charliego jednak widząc przerażone oczy Leonarda mogła spodziewać się
najgorszego. Zacisnęła usta opierając policzek o ciało przyjaciela. Brunet
nieco mocniej się spiął próbując zerknąć na nią jednak się prędko opanował.
Musiał być skupiony.
- Zbliża się do was epidemia dżumy. – jego głos był donośny,
ta informacja spowodowała chaos. Powstały szepty, rozgrabiasz. Niebieskooka
wyprostowała się.
- Wszyscy wiemy jak jest obecnie z lekami… nie ma ich.
Wszyscy jesteście bezbronni. My możemy pomóc!
- Jak to MY! A wy co?- krzyknął ktoś z boku.
Generał spojrzał na niego niemal morderczym spojrzeniem.
Westchnął zrezygnowany.
- Spójrzcie na nas a na was…
Was otacza woda… jest wilgotno. Każdy może tu wejść… będziecie padać
jeden po drugim. My mamy wszystko: skafandry, izolatki… - wymieniał odliczając
na palcach. Znów powstały szepty.
- Co robimy?- zwrócił się ciemnoskóry do pozostałej dwójki.
- Można im zaufać… może to brednia?- powiedziała na głos
Anna. Jak na złość wtedy wszystko umilkło a jej głos poniósł wiatr. Generał od
razu odszukał ją wzrokiem, przez co Charlie jeszcze bardziej chciał ją za sobą
schować. Na marne.
- Zawsze radzę w takich momentach przekonać się na własnej
skórze… jednak wtedy nie będzie dla was ratunku.- kilka żołnierzy z jego armii
roześmiało się gardłowo wyśmiewając głupotę dziewczyny. Upuściła głowę czując
rumieniec na twarzy.
- Co macie nam do zaoferowania?- uniósł głos Charlie, jak
zwykle chcąc bronić przyjaciółki. Leonard zerknął na niego, nie rozumiejąc, po
jakiego grzyba się wychyla? Nie lepiej być w tyle, niezauważonym? W ten sposób
człowiek nie naraża się na nic. Tak można dłużej przeżyć. Generał kiwnął w stronę bruneta i przeszedł
kilka kroków po zabłoconym podłożu.
- Zabieramy was do nas... Połączymy siły. Potrzebujemy
jednostek, które potrafią czytać, pisać… mają wiedze w dziedzinie medycyny, lub
też są sprawne w zdobywaniu ziół. Musimy odtworzyć to, co zostało
zaprzepaszczone. Tak więc… Kto z was to potrafi? Kto ma takie wiadomości?
Zapewnimy wam bezpieczeństwo…
- Ja mam księgi!- odezwał się nagle Leonard zanim generał
skończył mówić. Ann rozchyliła usta patrząc na niego. Nie patrzył na nią. Tak
szybko im zaufał?
- Synu… przynieś je natychmiast.- zarządził generał, posyłając
po niego jednego z żołnierzy. Dwójka przyjaciół nawet nie była wstanie
zareagować.
- Co on robi… nie mieliśmy się rozdzielać… - szepnęła
dziewczyna splatając palce z dłonią Charliego. Ten zagryzł wargę patrząc jak
przyjaciel wraca z całym swoim zbiorem, jak generał ściska mu dłoń.
- Tchórz… usłyszał o dżumie i ucieka.- powiedział przez
zaciśnięte zęby. Spojrzał na Ann i westchnął. Czy mógł ryzykować ich życie
jedynie przez pryzmat ufności do jakiejś grupy.
- Ona potrafi czytać i pisać… - podniósł dłoń niebieskookiej,
kiedy nawet się nie spodziewała.
- Co? Nie! Nie!- szarpnęła się.- Co ty do cholery robisz? A
co z tobą?- spojrzała na niego z wyrzutem dostrzegając, że idą w jej kierunku
dwóch żołnierzy.
- Leonard się tobą zaopiekuje, nie możesz ryzykować. Ja tu
zostanę.- zarządził.
- Nie… Charlie do cholery… Nie zostawię cię tu samego!- krzyczała
na niego wściekła. Oboje wiedzieli że on stawia jedynie na siłę. Nie tego
szukali żołnierze oraz generał. Zacisnęła usta czując smutek. To nie było
dobre. Szybko szukała powodu, dla którego i on mógł z nimi jechać, nie mogła go
zostawić. Przysięgli sobie, aby nigdy wzajemnie siebie nie zostawiać. Kiedy
dotknął ją jeden z żołnierzy odrzuciła jego rękę.
- Ann proszę…- szepnął brunet odsuwając się nieco od niej.
Teraz nie była ważna przyjaźń. Najważniejsze było jej zdrowie, choć nie był
pewny czy może zaufać czarnoskóremu i powierzyć mu opiekę nad dziewczyną.
- Charlie zna się na ziołach… nikt inny nie jest równie
sprawny fizyczny by zdobywać te trudne dostępne.- głos dziewczyny wydawał się
jakby nie wychodził z jej ciała. Mężczyzna przeklną pod nosem. Oni się nie
poddają. Choć była w tym połowie prawda, brunet nie chciał wyprowadzać nikogo z
błędu. Nie dbał teraz o to że nie posiadał żadnej wiedzy. Był jej nawet wdzięczny
za kłamstwo, które przyszło zbyt łatwo.
Właśnie… wszystko szło za łatwo. Tak samo instrukcja i czas
zebrania garstki osób. Każdy miał prawo do wzięcia kilka rzeczy. Już przed zapadnięciem
zmroku byli na łodziach. Płynęli w nieznane.
- Wiedziałem, że zrobicie to co ja. Jednak macie trochę
instynktu samozachowawczego.- objął ich ramieniem czarnoskóry mężczyzna. Charlie
nawet nie obdarzył go spojrzeniem.
- Raczej głupoty… płyniemy w nieznane, z obcymi.- szepnęła
Ann rozglądając się niepewnie. Czuła ścisk w żołądku trzymając na kolanach
swoje notatki. Brązowooki patrzył przed siebie dostrzegając zarysy miejsca, do
którego zmierzali. Wielkie latarnie.
- Mają elektryczność… Kim oni kurwa są?- przeklną zwracając uwagę
pozostałej dwójki.
Właśnie… kim oni są? Chyba nie tego się spodziewali.
Kolejny rozdział.
Czuję się jak na początku Tumburulki kiedy dodawałam po dwa rozdziały.
Co o tym wszystkim myślicie?
Macie już jakieś obrazy postaci?
Co o nich sądzicie?
Czekam na wasze komentarze!
Mój setny post <3
Mój setny post <3
kurde, ledwo przeczytałam rozdział 1 a już 2... zajebiste *u*
OdpowiedzUsuńuffff dziękuję :) ciesze się, że się podoba :)
UsuńSpokojnie, na dziś to ostatni rozdział :)
Jestem i ja :) więc pokolei...
OdpowiedzUsuńJak weszłam w nową odsłonę bloga pomyśłałam "Jakieś surowe tło...kojarzy mi się z więzieniem." ale zaczęłam czytać dopiero dziś i muszę przyznać, że cieszę sie ogromnie że to coś innego niz ff, mimo iż kocham wszystkie które przeczytałam i czytam, ale przyznam szczerze że mam przesyt i potrzebuję czegoś "normalnego" :)
Jeszcze gdzieś z tyłu głowy mam Świecę a tu wyskoczyłaś w przyszłość, ale to dobrze bo ja lubię takie historie. Moja wyobraźnia działa więc jest dobrze :)
Teraz rozumiem dlaczego takie a ni inne tło, myślę że pasuje do opowiadania. Podoba mi się.
Z niecierpliwością będę czekać na dalsze losy.
Pozdrawiam i ślę buziaki i duuuużo weny i czasu :*
XXX
Wena na bank się przyda :)
UsuńMyślę że czasami warto puścić się w coś nieznanego i innego niżeli to co stało się "modne" stąd moja inność opowiadania :)
I cieszę się że zrozumiałaś kolorystykę, oraz że ci się podoba :) Jedynie pozostaje mi życzyć tobie wytrwałości w czytaniu:)
Wielkie dzięki.