niedziela, 4 stycznia 2015

Opowiadanie "Świeca" rozdział 16.



                                                        16.






              Zasnęła zaraz po tym jak poczuła na swej twarzy pierwsze promienie słońca. Nie miała snów. Choć słodko zmęczona, to jednak była przestraszona. Ciągle słyszała w głowie głos ojca. Na szczęście nie przerodziło to się w ilość koszmarów. Kiedy w końcu zapadła w głęboki sen, kiedy odpływała w beztrosce poczuła na swym policzku uśnięcie czyiś warg. Podniosła się szybko z zdławionym piskiem w ustach.
- Spokojnie Millie…- zaśmiał się Edward leżąc na łóżku obok niej.
 Jak zwykle miał na sobie idealnie skrojony frak, włosy w ładzie jakby noc nie istniała. Oczy świeciły mu jak gwiazdy w bezchmurną noc, a policzki miał zdrowo zarumienione. Jakby coś go odmieniło. Ona go odmieniła.
Upadła bezwładnie na poduszki uspokojona, że to on. Wejrzała znów na niego, Ed niewiele czekał. Wpił się w jej usta, spragniony jej bliskości, a zaraz po tym objął tak, aby jej głowa leżała na jego ramieniu, a prawą dłoń położył ja jej tali. Jego nos delikatnie przetarł jej skroń wdychając tak dobrze znany mu zapach.
- Tak mi cię brakowało, gdy się obudziłem a ciebie nie było.- Szepnął zamykając oczy.
- Wiesz, że nie mogłam tam zostać…, choć nie wiem czy nie byłoby tak lepiej…-westchnęła przyciągając go do siebie, aby móc się jeszcze bardziej przytulić. Pragnęła jego ciepła i bliskości.
- O co ci chodzi?-Zapytał unosząc nieco głowę, aby móc na nią spojrzeć. Skrzywiła się. Nie umiała go okłamywać a on był tego świadom.
- Kiedy wyszłam od ciebie… spotkałam mego ojca.- Aż poczuła jak ciało ukochanego całe sztywnieje. Skrzywiła się wtulając się w jego obojczyk.
- Zrobił ci coś?- Jego głos był chłodny, jednak jedynie mocniej ją do siebie przysunął.
- Nie… nie bój się… to znaczy powiedział coś dziwnego.- Szepnęła zamykając oczy.
- Co takiego?- Edward miał jedno nastawienie do mężczyzny. 
Odkąd dowiedział się, kto zlecił zabójstwo jego brata planował jedynie zimną zemstę, ten dodatkowy powód mógł jedynie sprawić, aby William jeszcze bardziej odczuł winę swych poczynań.
- Że zawsze będę jego…- usta Millie zadrżały bojąc się, co mogą przynieść takie słowa.
- To już jego plugawe życzenie… Nie bój się już. Niedługo nic nam nie stanie na przeszkodzie.- Ucałował ją w czubek głowy i położył głowę na jej poduszce. 
             Splotli swoje palce tak, aby nic po za ich dobrowolną wolą mogło rozdzielić.  Niedługo po tym jednak nie umieli tak po prostu leżeć spokojnie w jednym łóżku. Nie po tym, co razem przeszli i jak długo musieli skrywać swoje uczucia. Szybko znalazła się na jego ciele, w białej halce, która była zrobiona z cienkiego materiału. Gładził jej krągłości pozwalając sobie na zuchwalstwo w tym momencie. 
            Usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi. Za późno by odgrywać swoje role, by zamaskować to, co się działo. Oboje w swych ramionach spojrzeli w daną stronę. Stała tam brunetka, zaszokowana, z okrągłymi oczami. Trzymała w swych dłoniach dzban z wodą. Odstawiła przedmiot na ziemię i ruszyła w stronę łoża, odrzucając od siebie poczucie dyskomfortu.
- Czy wy poszaleliście?! Co jakbym to nie ja weszła? Co jeśli byłabym Alexandrem! Nie myślicie? Matko jedyna wierząca w wszystkie swoje dzieci! Nierozsądni!- Zaczęła unosząc swój głos. Podeszła jak najbliżej Eda i zaczęła ciągnąć go za rękę.
- Wstawaj! Zawsze taki rozsądny a teraz, co? Rozum spadł ci niżej? Każdy mężczyzna tak ma! Wiedziałam, że tak się skończy! Powinnam was pilnować całe dnie i noce!- Mówiła jak w transie. 
Millie nagle wybuchła śmiechem siadając na łóżku. Mężczyzna próbował się bronić, powiedzieć, chociaż słowo, ale na marne. Amanda była silną dziewczyną, przez co dała sobie radę pociągnąć go za sobą aż na środek pokoju.
- Dziewko opanuj się!- Szarpnął swym rękawem malarz i przeczesał dłonią włosy, które obecnie miał w nieładzie.
- To ja muszę mieć zdrowy rozsądek!- Założyła ręce na piersi jak zwykle gotowa do ostrej wymiany zdań.
- Amanda odpuść… nie musisz stać na straży mojej osoby.- Westchnęła blondynka wstając z łóżka.
 Spokojnym krokiem sprawiła ze była już koło dwójki. Edward szybko położył dłoń tak, aby ją objąć w pasie.
- Spoufalanie się wam tajemniczo w komnatach nie jest godne osobą waszych pokroi. Błagam was…- jęknęła przechylając głowę na bok.
- A gdy stanę się jej mężem?- Zapytał brązowooki mając w swych oczach te wesołe chochliki, gdy zerkał na Millie.
- Chcesz zabić brata?- Rzuciła nagle służąca wzdychając ciężko.
Miała ich za niepoprawną parę, która nagle poddała się zbyt dużej atmosferze miłości.
- Ed ma być moim mężem z woli Alfreda. Znalazłam pismo… oryginalne. Miałam od początku do końca nią zostać.- Oświeciła przyjaciółkę blondynka a jej różowe usta wygięły się w miłym uśmiechu. Amanda aż cofnęła się o krok patrząc na parę pełni zdziwiona. Jednak zaraz zaczęła piszczeć i przytulać przyszłych nowożeńców.
- Nie wierzę!- Pisnęła.
 Edward jedynie wywrócił oczami jak zwykle nie rozumiejąc reakcji kobiet. Jak skrajnie można okazywać emocje w przeciągu kilku chwil.
- Ale… to, co z Alexandrem? Matko.. Już goście pierwsi przybyli! Musicie jak najszybciej powiedzieć!
Zawsze miała głowę na karku i chciała pomagać w każdym trudnym lub kłopotliwym momencie. Millie i Edward spojrzeli na siebie, po czym ten ucałował ją w czubek głowy.
- Uszykuj się… ja pójdę po list. Jak mniemam schowałaś go pod jednym z twoich portretów.- Uniósł brew nieco patrząc na nią uważnie. Uśmiech na jej twarzy jedynie to potwierdził.
- Czytasz w myślach?- Zapytała marszcząc nieco swoje czoło udając złość jednak po tym się roześmiała wesoło.
- Znam cię… najbezpieczniej jest u mnie. Do twego pokoju mógł przyjść William czy Robert… Jesteś ostrożna.- Zauważył. 
Ujął jej podbródek w swoją dłoń i złączył usta w delikatnym pocałunku. Wiedzieli, że mogą ufać Amandzie. Odsunął się po tym od niej i kiwnął głową na odchodnym do służącej. W końcu zostały same. Przyjaciółka wyściskała w przypływie radości przyszłą królową. Radość była nie do opisania. Millie nie bała się stanąć przed gośćmi i powiedzieć im całą prawdę. Bała się, co może stać się po tym ze strony Roberta i Williama. Wiedziała jednak, że nie może odpuścić. Musiała walczyć o swoje szczęście. Co innego jej pozostało?
               Przy pomocy Amandy ubrała na siebie jedną z lepszych sukien, jakie skrywały jej skrzynie z ubraniami. Była w kolorze brązowym z złotą nicią, oraz wstążkami. Tak oto wyszła z pokoju gdzie czekał na nią Edward. Przyjął jej dłoń i założył na swoje przedramię. Razem zeszli po długich schodach idąc w kierunku największego z salonów. To tam Karol przyjmował gości wraz z Alexandrem. Słychać było już w holu głośne rozmowy. 
Tuż przed otworzeniem drzwi Edward złożył na dłoni swej towarzyszki pocałunek niczym obietnice. Zaraz po tym znaleźli się w wnętrzu. Millie nie rozpoznawała twarzy zaproszonych uczestników jej wesela. Największą cześć stanowili goście, których zawiadomił William.
- Millie! Kochanie! Tak długo na ciebie czekałem!- Uśmiechnął się szeroko Alexander podchodząc do dziewczyny z rozłożonymi rękami. Nieco zaniepokoił się obecnością przy jej boku Eda jednak postanowił tą myśl zaniechać. Ucałował policzki blondynki.
- Drodzy zebrani oto moja przyszła żona!- Powiedział donośnym głosem biorąc wolną dłoń Millie.
- Bracie… lepiej byłoby chwilowo zaprzestać tych zachowań.- Malarz miał konspiracyjny głos nie chcąc ośmieszać członka swej rodziny przy wszystkich.
- Co masz na myśli?- Zdziwił się starszy z rodu marszcząc przy tym nerwowo brwi. Znowu zerknął na złączone dłonie pary i zacisnął usta.
- Popełniono haniebny czyn.- Szepnęła Millie uciekając spojrzeniem w bok. 
Wtedy z odległej kanapy wstał William. Jego dumny i przewartościowany krok było słychać w całym salonie. Za nim szedł Robert, z głową opuszczoną nisko.
- Córko! Cóż za haniebny czyn?- Zapytał król Anglii zwracając na to całe zgromadzenie jeszcze większą uwagę gości. 
Wszyscy ucichli. Dziewczyna spojrzała na Edwarda. Jego bystre oczy nie straciły blasku. Widziała jak się prostuje gotowy do walki. Karol przetarł dłonią twarz nieco zmęczony.
- To nie ty masz być mężem Millie.- Powiedział do Alexandra pacząc mu prosto w oczy. Ten jakby dostał odsunął się jak oparzony.
- Coś ty mówisz?- Zapytał jednak chwila dedukcji sprawiła, że uchylił usta mierząc ich wzrokiem. – Co wyście zrobili? Haniebny czyn? Millie! Zdradziłaś mnie z mym własnym bratem i w dodatku śmiecie mi mówić, że nie ja mam być twym mężem?- Uniósł głos oburzony.
- To nie tak!- Głos dziewczyny podniósł się o oktawę, broniąc swej godności. – Niepoprawnie interpretujesz fakty!- Dodała robiąc krok w jego kierunku.
- Wypadałoby to wyjaśnić.- Odpowiedział Karol.
 Wiedział, że musi wejść w tą rozmowę. Wiedział, co łączy ta szaloną dwójkę i tak samo jak Alexander przyjął do siebie pewną wersje wydarzeń.
- To wiele panu wyjaśni.- Edward nie zamierzał nadużywać słów. Nie teraz. Wyjął spod swego fraku list z pieczęcią. Podał go panu domu. Brązowe oko zmierzyło papier oraz pieczęć.
- List od twego ojca…- rozpoznał go zbyt dobrze. – Widziałem go już.- Westchnął zrezygnowany.
- Ten jednak jest oryginalny.- Powiadomił go ściskając nieco mocniej dłoń dziewczyny.
              Millie badałam reakcję jej ojca. Ten z lekkim uśmiechem stał zapalając cygaro. Nie mogła rozpoznać, co knuje. Był największą zagadką, jaka stanęła jej na drodze.
            Karol czytał dość długo list, przez co Alexander jeszcze bardziej odczuwał emocje tej sytuacji. Czuł się ośmieszony tą sytuacją. Tracił wiele w tym momencie swego szacunku.  Kiedy Dove skończył bez słów podał kawałek papieru samemu zainteresowanemu. Ten łapał słowa niczym pasikoniki na polanie. Oczy skakały mu po starannie stawianych literach. Z ust wydobył mu się głośny świst. Spojrzał na dwójkę zagryzając dolną wargę ponownie.
- Czym jest prawda i kto to zrobił?- Zapytał, gdy opadły mu ręce do boków. Był bezradny.
- Jak mniemam jest to ktoś z domowników. O ile ten list jest oryginalny…- stwierdził Karol rozglądając się po zebranych.
- Najlepiej gdyby w tej sprawie odezwał się król.- odpowiedział Edward patrząc ostro na Williama. Młodszy z braci Dove uśmiechnął się mając w ustach cygaro i przechylił beztrosko głowę na bok.
- Nie rozumiem twych podejrzeń. Cóż miałbym na tym skorzystać? Hmmm? Władzę? Pieniądze? Znajomości?- Pytał, po czym z swych ust wypuścił kłęby dymu.- Ale ja to wszystko mam. – Zaśmiał się idąc w ich stronę powolnym krokiem. Spojrzał na Millie w sposób, który przyprawiał ją o mdłości.
- To wy macie powody by bawić się w fałszerstwo. A co jeśli ten list jest podróbką? Co jeśli oryginał odczytaliście pierwszego dnia? – Jego głos nagle zawisł a cisza w salonie aż piszczała. Spojrzał na swego brata i westchnął.
- Ah… czy nie przypomina ci ona jej matkę? Kłamstwa… romanse… nierządy?- Wywrócił oczami dotykając ramienia Karola. Ten się cały napiął jednak milczał.
- No tak! Nierządy… Byłbym zapomniał. Drogi Alexandrze… powinieneś znać swoją przyszłą…żoneczkę z innej strony. Myślisz, iż co pchnęło ją do takich zachowań? Cóż… nie pierwszy raz widziałem jak się wymykała z pokoju pana per malarza. Nie jeden raz znikała na noc i znajdowała schronienie w lesie w oddalonej izbie… Czyż to nie zawsze pokrywało się z ucieczkami? Czy nie brzmi to ci znajomo?- Spojrzał na Alexandra, któremu twarz stężała. William podkładał mu puzzle, które każdemu ułożyłyby się w całość. Goście zaczęli szeptać pomiędzy sobą pod adresem przyszłej królowej.
- Cóż… haniebne czyny zapewne były i to nie raz… tylko, co pchnęło was dopiero teraz do tego postępku. Ah! Może jesteś córko ma w błogosławionym stanie? A może byłaś? Ostatnio blada chodziłaś po domu… Może wypytać mam się twych służek, kiedy ostatnio przechodziłaś kobiece dolegliwości?- Jego głos był pełny jadu. Karol spojrzał gdzieś w bok. Nie wiedział jak oceniać tą sytuację. Wszyscy wydali na nią wyrok. Czuła to. Ośmieszona i zmieniona opinia. Nawet ze strony wuja.
- Nie odbierzesz mi jeszcze tego…- syknęła czując jak w niej coś się łamie.
- Słucham?- Zdziwił się król zainteresowany tym, że na jej policzkach pojawiają się łzy. Czuł ze wygrał tą wojnę.
- Millie..-Szepnął Ed przytulając do siebie dziewczynę jednak na marne. Ta się wyrwała z jego objęć, co przykuło uwagę tych, co na chwilę unikali jej widoku.
- Odebrałeś mi największy dar, który mogłam dać ukochanemu mężczyźnie, odebrałeś mi odwagę, niewinność, odebrałeś mi wiarę w swe ja… Dałeś mi lęk przed każdym cieniem, przed każdym dźwiękiem… dałeś mi strach o każdy dzień, gdy jesteś blisko. Odbierasz życie wszystkich, których masz dookoła siebie.- Wysyczała podchodząc do niego. Nie uważała na słowa. Nagle zapomniała o wytycznych.
- Millie, jak ty się zachowujesz w stosunku do ojca? – Uniósł się Karol nieco gniewnie.
- Jeśli mam mieć takiego ojca to wolałabym się nie narodzić!- Krzyknęła z mokrymi policzkami. Było słychać gorycz i prawdę w jej słowach.
-Cała wdzięczność…- prychnął William zakładając dłonie na torsie.
- Jak śmiesz twierdzić, że mam ci być czegoś wdzięczna? Może tych siniaków? Albo zakrwawionych sukien? – Zapytała teraz stając oko w oko z oprawcą. W pierwszym momencie przestraszył się jej słów.
 Poczuł zimny pot na karku jednak nadal był kłamcą. Robert, stojący z boku, pobladł widocznie. Do salonu weszła Amanda wraz z Sergiuszem oraz pozostałą służbą, bowiem miał być czas posiłku.
- Co to ca insynuacje wyssane z palca?! Czy ty wierzysz w to, co mówi ta żmija?- Krzyknął odsuwając się od niej. Ta jednak miażdżyła go spojrzeniem.
Karol przyglądał się temu próbując wszystko zrozumieć jednak nadal panował za duży chaos.
- Możesz nam wyjaśnić, o co chodzi?- Zapytał wuj próbując być spokojny.
- Nie… Millie nie warto. – Edward zrobił krok na przód. 
Nie chciał, aby przy tym zbiorowisku dziewczyna wyjawiała to, co zrobił jej ojciec. Nie wiedzieli, co to przyniesie. Dostatecznie on czuł napływ emocji, aby zaraz po spotkaniu wyrównać wszelkie długi.
- Edward… muszę.- Odwróciła się na moment do niego i owinęła swe ramiona dłońmi. 
            Stała w głuchym okręgu ludzi. Czuła spojrzenia na swym ciele, które tylko ważyły sprawiedliwość i poprawność słów, które wypowiadała. Wiedziała ze to jej jedyna opcja, jedyna ucieczka od tego zakłamanego świata, którym rządził mężczyzna bardziej zakłamany od diabła.
-To było niedługo po moim przyjeździe. Ty wujku wyjechałeś. Wraz z Robertem. Dni spędzałam z Amandą…, choć miała dużo pracy wytyczonej przez Sergiusza. Przywieziono wtedy kufry matki… kazałeś je zamknąć. Dlaczego jeśli należały do mej matki?- Pytanie padło bez odzewu, co jedynie udowadniało jak bardzo pogrążona jest swej opowieści.
- Sergiusz nas nakrył… Znów Amanda miała ponieść konsekwencje mego czynu. – Uniosła wzrok odnajdując przyjaciółkę w tłumie.- Dlaczego zawsze tak bardzo chciałaś się mną opiekować? Dlaczego?- Zmarszczyła brwi próbując to zrozumieć.
- Kamerdyner miał dać jej surową karę.- Kontynuowała opuszczając wzrok na swoją suknie.- Byłam w jej izdebce, kiedy przyniósł szaty, w które miała się ubrać i wstawić do danego pokoju. Nie wiedziałam, co to za szaty… nie wiedziałam, po co. Miała to być kara za coś, do czego ja ją nakłoniłam. Ten raz to ja chciałam ponieść karę. Tak powinno być.- Mówiła bardziej do siebie niżeli do obecnych. Głos jej ściszał jednak najbardziej zainteresowani wszystko słyszeli.
- Wzięłam ubrania i poszłam je ubrać… po tym wstawiłam się w danym pokoju. Później pojawił się on.- Zerknęła na Williama, który patrzył na nią wrogo. – Wiedział, że nie chce… krzyczałam, ale to potęgowało jego… jego agresje. Nie wiedziałam, kim on jest… naprawdę.-Spojrzała na Karola nie widząc niemal przez łzy. Rozmazane kontury jego postury niewiele jej mówiły.
         On jednak stał drżąc na ciele. Oddech miał cichy, bardzo płaski. Dłonie zaciskał odruchowo w pięści. Dopiero w tym momencie zauważył jak mocno ściska swe szczęki. Nabrał głośno powietrza w usta i spojrzał w stronę swych służących. Amanda miała łzy w oczach i zaciskała usta dłonią, a Sergiusz stał sparaliżowany.
- Czy to prawda?- Głos Karola był poważny i ciężki. Kamerdyner zbyt dobrze wiedział ze to do niego mowa. Spojrzał na swego pana jednak nie dał rady wymówić żadnego słowa.
- Czy to prawda, że oferowałeś nasze służące gościom? Williamowi?- Powtórzył pytanie. 
Sergiusz odchrząknął i wyprostował się unosząc twarz, aby ukazać jego postawę w tym momencie.
- Tak hrabio.- Odpowiedział krótko nie unikając tego, co może go spotkać. Spoglądając na przyszłą królową zdawał sobie sprawę, co on takiego zrobił. Nie był świadomy tego, do czego doszło.
- Możesz mówić dalej.- Stwierdził Karol łapiąc ciężko oddech.
- To brednie!- Odezwał się ponownie król Anglii.
- Radziłbym tobie zamknąć swój dziób!- Warknął na niego starszy brat. 
Millie była coraz bardziej skulona i opłakana. Edward podszedł do niej obejmując od tyłu. Zamknęła oczy chłonąc jego ciepło.
- Jestem tu…-szepnął a ona jedynie pokiwała głową.
- Po tym uciekłam do lasu. Edward mi pomógł… byłam w szoku. Wiedział, co się stało… widział me obrażenia.- Karol wtedy spojrzał na mężczyznę, który obejmował jego bratanicę. Dopiero teraz ułożył mu się powód pojawienia się obcego mężczyzny w tym domu.
- Później stało to się znowu…w pustym pokoju… znów wiedział, że nie chciałam.  Później w dzień, kiedy wróciłeś. Widziałeś mnie wtedy. Szukałam Edwarda… po prostu weszłam do nie tego pokoju, co trzeba… Był tam Robert… Jacyś mężczyźni… William zrobił to mi… przy nich.- Jakaś kobieta aż jęknęła z odrazą.
 Alexander odsunął się o kilka kroków do tyłu z trudem łapiąc oddech. Karol za to stał jak marmurowy pomnik. Minę miał nieodgadnioną i patrzył prosto przed siebie.
- Lecz dowiedział się, że jesteś jego córką po tym. – Oświadczył. Dziewczyna pokiwała głową.
- Widziałem i słyszałem wielokrotnie obietnice króla w stosunku do Millie. Fakt, że jest jego córką nie zmieniała w ogóle jego rządzy.- Poinformował Edward czując jak nogi blondynki odmawiają posłuszeństwa.
-, Co niedorzeczność…- westchnął jednak mniej pewnie. Rozglądał się poszukując kompanów, którzy go będą wspierać jednak nikt się nie odezwał.
- Może masz władzę, pieniądze, znajomości, ale nie miałeś Millie. Nie udało ci się mnie zabić, nie udało ci się zrobić z Roberta jej męża, to próbowałeś zmienić wolę mego ojca. Wiedziałeś ze ona musi zostać tu a Alexander będzie musiał wrócić po śmierci Kaspina. Lubisz bawić się w odbieranie życia… To twój idealny plan, aby ona została sama. – Nie bał się używać słów. Gdyby nie fakt, że był istotną podporą dla niebieskookiej już wymierzałby sprawiedliwość.
- Jak to? Co on ma do śmierci naszego brata?- Niemal wypiszczał Alexander przeczesując w nadmiarze wiadomości swe dłuższe włosy.
- Podał mu truciznę, Millie była świadkiem. Przy nim znów to jej zrobił. Myślę, że Robert miałby coś w tym temacie do powiedzenia.
Mężczyzna o bujnej czuprynie jeszcze bardziej zbladł. Musiał podtrzymać się o stół, aby nie upaść.
- Jeśli coś powiesz…- syknął do niego William tracąc grunt pod nogami.
- I tak mnie zabijesz…- stwierdził prostując się nieco. Był chudy i wątły, co teraz było widocznie widać. 
Wyszedł w stronę stojącej dwójki na środku, marszcząc s dłoniach nerwowo materiał śnieżnej koszuli.
- Ja… chciałbym przeprosić… ja..- Westchnął.
-, Co to ma znaczyć!- Głos króla był istnie spanikowany, przy tym dostawał nerwowych ruchów, nad którymi nie panował.
- Robercie…-Karol był znów zadziwiająco opanowany. Chłopak odwrócił się przodem do najstarszego z obecnych i skulił się potulnie.
- Ja… ja musze powiedzieć. Ja mam dość. Ja rozumiem wiele,…ale to już mania… Ja już nie umiem… On… Ja widziałem jak on ją… Nawet, gdy był świadom, że jest jego córką… A przecież to chore! Ja milczałem, bo ona milczała… po za tym zabiłby mnie prędzej niżeli bym komuś powiedział. I tak mnie zabijecie. Nie mam jak uciekać. Ja podałem truciznę Kaspinowi, jednak on mi kazał. Król tak chciał.- Mówił jąkając się właściwie, co kilka pojedynczych słów.
- Zabije cię zdradziecka żmijo!- Ryknął William a z jego ust wypadło cygaro.
- Nikt nikogo nie zabije!- Warknął Karol i ruszył w stronę Mili i Edwarda. Ona drżała na całym swym małym ciałku. Dove położył dłoń na ramieniu mężczyzny i ścisnął nieco.
- Przepraszam.- Szepnął, po czym drugą pogładził policzek bratanicy ocierając łzę.
- Byłem ślepcem…- jęknął wtedy usłyszeli głośny huk. Wszyscy rozejrzeli się po sobie.
- Gdzie on jest?- Alexander rozglądał się nerwowo nie mogąc odszukać obiektu, który zniknął.
- William uciekł.- Jęknęła jakaś kobieta z głębi salonu. Wszyscy wpadli w chaos. Pojawiło się masę głosów, które łączyły się w jedną niewyraźną kulę.
- Musimy go odszukać.- Edward był gotowy rzucić się w pogoni od razu jednak spojrzał na dziewczynę.
- Amanda!- Przywołał do siebie służącą.- Zaopiekuj się nią.- Nakazał i zaraz po tym ruszył biegiem wraz za Alexandrem i pozostałymi.
 Millie nie rejestrowała gdzie i kto znika. Czuła się wyczerpana tym wszystkim. Jednak była pełna wsparcia, które dał jej przed śmiercią Kaspin.
- Zawalczyła.- Szepnęła sama do siebie.
- Powinniśmy pomóc szukać…, Dlaczego to zrobiłaś? – Oburzała się Amanda. Była Wściekła na przyjaciółkę. – Choć!- Pociągnęła ja do siebie, po czym pchnęła w stronę holu.
- Musimy pomóc szukać. – Powtórzyła brunetka i zaczęła biec w stronę części kuchennej całego domostwa, zostawiając Millie samą. 
Nogi blondynki funkcjonowały powoli. Głośno łapała oddech, kiedy nagle usłyszała, że coś głośno upada. Idąc pustym holem była przekonana że to tylko wyobrażenie. Wszystko tak nagle umilkło. Zauważyła uchylone drzwi od pokoju, którego dotąd nie znała. Już dawno minęła miejsce gdzie powinna być Amanda. 
            Stanęła w progu, kiedy z jej ust wydobył się przeraźliwy krzyk. Widziała tylko krew. W głowie zakręciło się jej widząc w leżący nóż, który wyglądał jak umazany w farbie. Zbyt czerwonej. Upadła na kolana, przez co ciało mężczyzny niemal słaniało jej się ku niej.
- Dlaczego…- pisnęła z trudem łapiąc oddech. 





I jakie są wasze przypuszczenia?
Czekam w komentarzach :) 
No i dobranoc :)
Dzięki że jesteście!

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak, żeś usmiercila Eda to
    ....idź se wtedy w cholerę. Ją z tobą nie gadam XD ale na seriio mam nadzieję, że to ktoś inny niż Edzio. No...podobał mi się rozdział ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W cholere mnie już wysyłają. Jeszcze tego nie było xD z spokojnego opowiadania robie kryminał jakiś xD Daria i tak wiem że mnie kochasz xD

      Usuń
  3. Zamorduję cię jeśli uśmierciłaś Edziola! Ja myślę, że mógłby to być jeszcze Karol.. No ale jeśli ktoś ma z nich zginąć to wolę žeby to był Karol a nie Edziu :( ja mówiłam, że ty coś knujesz gnomie! I dobrze mówiłam! Jak zawsze zakończyłaś w takim momencie, że mam ochotę cię wysterylizować! Teraz jeszcze będę musiała czekać na rozdział ruski rok! Co to za robota?! Apeluję o jak najszybsze dodanie kolejnego rozdziału!! A ten mi się bardzo podobal, cholernie szybko go przeczytałam no i czekam na więcej, gnomie. ~Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oto właśnie wbiłaś Karolowi miecz w jego biedne stare serduszko. XD postaram sie dodać i napisać nowy rozdział jak najszybciej, obiecuje :) tak więc prosze zostawić w spokoju moje narządy w spokoju x*

      Usuń
  4. Jeju,super! Uwielbiam takie opowiadania :)
    zapraszam do mnie: http://i-wasted-time-for-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń