piątek, 26 grudnia 2014

Opowiadanie "Świeca' rozdział 15.

                
                                                            15.

      





          Pięć dni.
          Tyle potrzebował dwór, aby móc zorganizować niewielki pogrzeb jednego z trzech braci. Nie było możliwości, aby Kaspin przebył swą ostatnią drogę do Hiszpanii. Zwłoki zbyt szybko zaczęły się rozkładać. Nie zobaczyła go żona, ani dzieci. Nie pożegnały go osoby, za którymi najbardziej tęsknił. Oddał swe ostatnie tygodnie życia na rzecz znalezienia małżonki jego brata. Za to odnalazł Edwarda. Na pewno nie chciał umierać. Millie z łzami w oczach stała oddalona od grupy mężczyzn w uroczystych frakach. Panowała mroczna cisza. Wzrok blondynki sunął po twarzach znajomych jej zbyt dobrze. Ed, Alexander... To wydarzenie ich zespoliło. Na te kilka dni zapomnieli o konflikcie, o walce, o uczuciach do przyszłej królowej Anglii. Karol nerwowo zaciskał dłonie i próbował zachować kamienną twarz, jednak nie wychodziło mu tak jakby tego chciał. Żaden z męskiej części żałobników nie okazywał tak emocji jak nastolatka. Był tam też William i jego podwładny Robert. Millie nie mogła na to patrzeć, nie mogła jednak nic zrobić. Nie miała dowodów. Znowu była na przegranej pozycji.
        W dodatku wszystko nabrało prędkości. Śmierć Kaspina zmieniła wiele wyroków, choćby to, kto będzie królem Hiszpanii. Mianowicie to właśnie Alexander miał największe prawo, jak i chęci, aby przejąć tron. Co z blondynką. Wiedziała, że rozwiązaniem problemu jest jedynie zaginione pismo Alfreda. To jedynie oświecenie innych jak wiele kłamstw popełnił jej ojciec było wstanie uprościć im życie. O to przecież prosił ją umierający, o to, aby walczyła. Musiała walczyć o swoją miłość. Wiedziała, z kim zadziera, że jej ojciec jest nieobliczalny, że przecież w każdym momencie Edward może podzielić los swego brata, albo Alexander.
          Po tym, co zobaczyła tamtego dnia, to, co przeżyła, spowodowało, że nigdy więcej nie mogła patrzeć na swe życie jak wcześniej. Poprzednio chciała zapomnieć, udawać ze nic się nie stało a tym bardziej nie zmieniło. Zrobiła sobie przez to krzywdę. Teraz nie zamierzała stoczyć swe myśli gdzieś daleko, to nie dawało efektów. Zło zawsze wracało, zło pod postacią Williama. Dość uciekania, chowania się. Dość krycia się za plecami innych. Miała walczyć o miłość, o siebie
         Zerknęła na Edwarda. Mocny szok wpłynął na jego pamięć. Coś się odblokowało i przypomniał sobie kilka wydarzeń, które ściśle wiązały się z zmarłym i ich dzieciństwem. Przypomniał sobie o więzi, która łączyła braci. Dlatego tym bardziej trudniej było mu się pogodzić z śmiercią.
        Millie właśnie go chciała pocieszać, to dla niego chciała być wsparciem, być przy nim w samotny wieczór, trzymać za rękę teraz, kiedy starał się być twardy jak kamień. Choć wiedziała, że to nie jej miejsce, że oficjalnie powinna być przy Alexandrze to i tak znała swoją prawdę, tą, którą zarządził król Hiszpanii. Miała być żoną Eda, to mu od zawsze była przeznaczona.
        Otarła łzy, kiedy to ksiądz wygłaszał ostatnie słowa pożegnalnej mowy. Zerknęła na swego ojca. Jak zwykle maska, jak zwykle udawał kogoś, kim nie był. Nienawidziła go szczerze. Gwałty, intrygi... Ale nie zabójstwo. Nagle zdała sobie sprawę, że przecież William chciał zabić Edwarda. Tak niewiele brakowało. To, dlatego od początku go nie akceptował. Musiał wiedzieć czyim jest synem a i tak milczał. William to zło i zbyt łaskawie oraz łagodnie jest życzyć mu tego samego, co wyrządził innym.
       Grób zasypano piaskiem, kiedy ciało Kaspina znajdowało się już na samym dnie. Dziewczyna zagryzła dolną wargę. Powoli mężczyźni odchodzili z tego miejsca, a na czele ich był Edward. Jak zwykle chciał robić to, co należy ignorując swoje uczucia. Millie ruszyła szybki krokiem w stronę dworu. Nie czekała na Karola ani na Alexandra. Był Ed. Świadoma, że każdy dzień był na wagę złota musiała wiedzieć i ufać w to, co czuła. Zbyt dobrze rozpoznawała miejsce, w którym zamykał się mężczyzna. Znajoma im wieża chowała ostatnio więcej niżeli w wcześniejszych latach.
         Drzwi były uchylone, kiedy dosięgła szczytu. Wchodząc do środka ujrzała go, skulonego, z twarzą schowaną w dłoniach. Siedział tam gdzie kiedyś ona, gdy malował jej portret. Zamknęła za sobą drzwi, kiedy usłyszała pierwsze łkanie. Objęła jego głowę i schyliła się, aby go do siebie przytulić. Nie bronił się. Objął ją w pasie. Głowę oparł o jej brzuch i wybuchł płaczem. Chciała być dla niego silna, dlatego zagryzała wargi byle by nie poddać się aurze pogrzebu. Gładziła jego włosy czekając aż się uspokoi. Nie przychodziło mu to łatwo, jednak ona miała czas. Na niego mogła długo czekać, a to, że pozwolił jej być przy sobie, kiedy był w takim stanie, jedynie utwierdzało ją w fakcie, że coś ich łączy. W ogólnym twierdzeniu mężczyzna nie powinien okazywać uczuć a tym bardziej swej słabości. A więc Edward pierwszy raz złamał swe słowo, swe wytyczne. Nie chciała go teraz z niczego rozliczać, chciała być jedynie przy nim. Kiedy ucałowała go w czubek głowy uniósł twarz, aby spojrzeć na nią.
Jego wąsy i broda były mokre od łez. Otarła mu policzki.
- Dlaczego?- Zapytał jednak ni jak wiedziała, o co mu chodzi. Przyciągnął ją do siebie tak, aby mogła mu usiąść na kolanach. Oparł czoło o jej przedramię i zamknął oczy.
- Dlaczego umarł, kiedy ma... Miał rodzinę. - Westchnął nie rozumiejąc wszystkiego. Ona nie mogła milczeć, kiedy znała całą prawdę. Nie przed nim. On znał ją najlepiej na całym tym świecie.
- On nie umarł...- Szepnęła patrząc na jego twarz, jak się zmienia. Jak znajomo marszczy brwi i unosi brązowe oczy na nią z bólem wypisanym, jak na stronnicach ksiąg.
- Millie...- Westchnął zrezygnowany. - Przecież leży zakopany.-Pokazał swoją stronę rozumienia jej słowa. Blondynka przecząco pokiwała głową i splotła palce zbierając w sobie odwagę.
- On nie umarł on... Go... To nie był wypadek... Mój ojciec...- Mówiła jąkając się.
Nie miała odwagi spojrzeć mu prosto w oczy.
Czuła jedynie jak jego ciało się napina, jak prostuje swój tors i nabiera głośno powietrza.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- Silił się na łagodny ton jednak mu nie wyszło. Słyszała jak zadrżał mu głos. Niebieskooka jednak milczała. Miała pustkę w głowie.
          Może nie powinna tego mówić tego dnia? Może inaczej to powinna rozwiązać? A co jeśli sprowadzi tym jeszcze większe zło na kolejnego z rodu? Ponosiła duże konsekwencje prawdy. Ciągle pamiętała, że w świecie mężczyzn jest małą lichą gałązką kiełkującą z ziemi, łatwo było ją złamać, podpalić, nadepnąć. Nie stanowiła dla nikogo przeszkody, jedynie mogła szkodzić.
- Millie!- Warknął malarz biorąc jej twarz w swoje dłonie zmuszając do spojrzenia na siebie.
Jej niebieskie oczy znów opowiadały mu znajomą historię jej cierpienia. - Dlaczego ty coś wiesz?- Mówił z obawą w głosie.
- Bo tam byłam.- Wyrzuciła z siebie szybko.
To było najgorsze, czego mógł się spodziewać Edward. Musiał wziąć głęboki oddech, po czym spojrzał na nią ponownie, próbując być spokojny.
- Jak to?- Zapytał a jego brązowe oczy skupiły się na jej różowiejących się policzkach. Zeszła z jego kolan, po czym usiadła obok niego. Chciała jakoś dzięki temu zyskać na czasie oraz poczuć się pewniej.
 Na marne. 
Nic nie pomogłoby jej w tym momencie.
- Spędzałam z nim czas w salonie... Rozmawialiśmy. On... Zbyt dobrze mnie odczuł. Moją przeszłość... To, co zrobił William.- Zagryzła spierzchnięte usta i spojrzała na wzór na swej sukni.
- Co?!-Uniósł głos wstając z miejsca.
- Nie chciałam, aby znał prawdę.- Szepnęła jednak ten chodził rozzłoszczony po niewielkiej powierzchni wieży. 
W końcu się zatrzymał wsadzając ręce do kieszeń fraka i westchnął.
- Co dalej?- Zapytał zmęczony tym dniem.
Millie milczała chwilę sprawdzając czy nie wybuchnie gniewem. Nie chciała stanąć na polu jego gniewu. Tego bała się najbardziej i to mogło ją zranić. Kiedy widziała jak czeka, jak jego mięśnie szczęki się nieco rozluźniają złapała zimne powietrze w usta i zamknęła oczy.
- Przyszedł William... Kaspin chciał mnie stamtąd zabrał. Obiecał mi, że mi pomoże z ojcem... Że da się coś zrobić. Ale on mnie nie chciał puścić... A twój brat nie wyszedł beze mnie. Uderzyli go, przywiązali do krzesła a mnie... Kaspinowi wlali do gardła truciznę... Dostawał paraliżu mięśni... Widział... William na jego oczach mnie...- Zadrżały jej usta, a po policzkach spłynęła łza. Nie umiała patrzeć na niego, znów czuła się niczym. Rzeczą.
- Po wszystkim zostawił mnie z nim... Jeszcze żył. Chciał abym powiedziała wam, że was kocha...-Mówiła szlochając.
           Edward przetarł dłonią twarz. Nie umiał znowu się złamać. Kipiała do niego nienawiść do Williama. Był gotów ruszyć, aby zabić króla Anglii. Musiał zapłacić za te wszystkie zła, jakie wyczyniał. Nie mógł być bezkarny. Miara się przebrała. Ruszył w stronę drzwi jednak wtedy usłyszał głos blondynki.
- Ed...- jęknęła. - Oni...  Oni kłamali. Z pismem od ojca twego. Podrobili je. To ty, a nie Alexander, miałeś stać się mym mężem. - Wyjaśniła wstając z swego miejsca.
To go spiorunowało. Patrzył na nią uchylając swe usta jakby chciał coś powiedzieć jednak z nich nie wypływały żadne słowa. Sparaliżowały go te wiadomości.
- To nie ważne...- Rzucił nagle, chłodno, odzyskując świadomość swych myśli.
- Słucham?- Teraz ona go nie rozumiała.- Twój ojciec chce abyśmy byli małżonkami! A ty mówisz nieważne? Oni nas oszukali!- Podniosła głos o oktawę przybliżając się do niego.
- Nie masz dowodów... Może chcesz wykorzystać sytuacje... Nie wiem. To nie jest ważne. Nie to...- Mówił szybko urywając końcówki słów, po czym przetarł dłonią wąsy.
        To zraniło ją. Wiedziała ze ma swoje priorytety, ale osądzać ją o wykorzystywanie śmierci Kaspina tylko po to, aby stać się jego żoną? Cofnęła się o krok chwytając się serce, zaciskając przy okazji mocno usta.
- Nie masz dowodów.- Chciał ją od siebie odsunąć. Nie chciał robić sobie nadziei, nie tym powinien teraz się martwić. Teraz ważniejsze było to, aby odegrać się na Williamie.
- Będę walczyć.- Nie wiedziała czy mówi to do Eda czy do Kaspina dotrzymując mu danego słowa. Malarz jednak wyszedł z tego odosobnionego miejsca.

Została sama.




          Zbyt szybko przebiegał czas. Zapadła decyzja. Alexander miał wrócić do Hiszpanii i zostać następcą króla. To on miał przekazać wiadomości o śmierci Kaspina. Jednak nie zmieniła się decyzja, co do ślubu z Millie. Dziewczyna nie miała dowodów i nie chciała zaczynać działać dopóki nie będzie mieć ich w ręce. Na dniach zaczynały być pakowane wielkie kufry. Wraz z nimi miał się wyprowadzić Edward. Nie znała jednak jego planów. Ślub miał się odbyć szybko, bez większych ceremonii. Miała Coraz mniej czasu. Nie wiedziała gdzie miała szukać, czy w ogóle jeszcze istniał jakiś dowód. Wiedziała, że nie może liczyć na dobrą wolę przyznania się do winy przez Roberta czy Williama. 
Było to niemożliwe.
           Przeszukiwała każdy skrawek dworu wuja. Wydawało jej się, że to jak szukanie igły w stogu siana. A co jeśli dany list został spalony? Trwała w swej niepewności, szukała nie mając w nikim oparcia. Nie chciała, aby kogoś z jej bliskich spotkał ten sam los, co Kaspina.
          Każdego dnia po próbnej przymiarce szycia purpurowej sukni, którą miała ubrać na ślub wybierała się przeszukiwać kolejne segmenty. Nic. Nawet odważyła się wejść do pustej komnaty ojca. Przekreśliła wszystkie swoje szanse. Pozostał jedynie pokój Roberta, jednak ten ostatnio niemal go nie opuszczał.
       A jednak, zdarzył się i dzień, kiedy wspólnik Williama opuścił swoją norę. Jeszcze dotąd jej serce nie dygotało tak głośno. Jeszcze nie czuła tyle emocji. Wiedziała, że gdy zostanie przyłapana, jej losy są marne. Lecz musiała walczyć o swoje życie, tak jak chciał tego Kaspin.
       Wchodząc do pomieszczenia przypominała sobie jej pierwsze spotkanie z Edwardem, to, kiedy poprosił o coś do jedzenia. A następne? W lesie… wtedy się nią zaopiekował. Był włóczęgą, bała się go, a jednak, jako jedyny zdobył jej zaufanie. Już wtedy czuła coś wartościowego do niego, lecz musiała wszystko zsuwać na poboczny plan. Przecież nie miała być taka jak jej matka, tego nie chciał Karol. A co jeśli ona mogła mu udowodnić, że miłość może być pogodzona z obowiązkami? Właściwie walczyła o dużo ważnych spraw. Po za swymi uczuciami, po za Edwardem, po za dotrzymaniem słowa Kaspinowi, po za udowodnieniu wujkowi… walczyła o prawdę.  Jeśli mogła udowodnić, że podrobił list od króla Alfreda to i mogłaby udowodnić, kto zabił najstarszego z braci.
         W pokoju panował chaos. Było w nim pełno kartek, na których były nuty, książki, notatki. Bała się, że wpłynie na ten bałagan w widoczny sposób. Nie wiedziała czy coś może znaleźć. Rozglądała się uważnie dookoła stojąc w jednym miejscu. Po chwili na wierzchu biurka zauważyła czerwoną pieczęć, która była połamana w drobny mak. Podbiegła do owego miejsca i zobaczyła list. Ten list. Usta zadrżały jej, kiedy chwytała w wątłe dłonie pożółkły papier. Pogładziła opuszkami palców starannie pisane litery składające imię tego, za którego miała wyjść za mąż. Edward. Łzy napłynęły jej do oczu. Na ten moment czekała.
Wreszcie mogła głęboko wziąć oddech. Była uratowana. Ruszyła szybkim krokiem w stronę
drzwi.
Kiedy właśnie z nich wychodziła natrafiła na Roberta. Był oniemiały i nie wiedział jak zareagować.
-, Co ty tu!- Syknął mierząc ją wzrokiem. 
Wtedy zauważył trzymany przez nią oryginalny list od króla Hiszpanii. Pobladł od razu.
- Nie twój interes…- odpowiedziała unosząc dumnie głowę. Chciała jak najszybciej się oddalić jednak ten chwycił ją za nadgarstek dłoni i zmrużył oczy.
- Oddawaj to!- Mówił przez zaciśnięte zęby zbyt nerwowo, przez co ucinał końcówki słów. W tym momencie przez hol przeszło kilka pokojówek, które zatrzymały się nieco dalej, przyglądając się im. Millie uśmiechnęła się do nich i z tym samym, perfidnym uśmiechem spojrzała na bruneta.
-, Co mi zrobisz przy świadkach?- Zapytała na głos tak, aby kobiety dosłyszały. Obie od razu zaczęły szeptać pomiędzy sobą. Usta mężczyzny zawęziły się w panice.
-, Jeśli mi tego nie oddasz William mnie zabije!- Dodał a jego głos wydawał się piskliwy. Millie zaśmiała mu się prosto w twarz, po czym momentalnie spoważniała wyrywając swoją dłoń z jego. Wyprostowała się a jej niebieskie oczy były zimne jak lód.
- Nie byłeś taki łaskawy, gdy on mnie krzywdził…, gdy zabijałeś Kaspina… zło powraca. Życzę ci tego z całego serca.- Powiedziała szepcząc, po czym ruszyła w stronę służek kłaniając im się uprzejmie. 
Było już późne popołudnie… jednak miała jeden cel. Serce rwało jej się, gdy tylko stanęła przed drewnianymi drzwiami. Zapukała w swój specjalny sposób. Nigdy nie czekała aż otrzyma zaproszenie wejścia do środka. Tym razem było inaczej.
          Usłyszała ciężkie kroki. Dziwnie się czuła mając świadomość ze nawet po takim dźwięku rozpoznać, w jakim jest nastroju. Spoważniała specjalnie i schowała list za plecami.
Wtedy zaskrzypiały drzwi i ujrzała go. Zarośnięte policzki i broda, zmęczony wzrok i sine worki pod oczami. Cierpiał po stracie brata, ale i jej. Z trudem stała cierpliwie. Chciała od razu mu zwrócić, choć jedno z jego potrzeb. Nie tak łatwo. Nie mogła mu przebaczyć tego, że zawsze się od niej oddalał w trudnych dla nich momentach, łatwo rezygnował, dla dobra sprawy.
- Dlaczego do mnie zawitałaś? Nie ma tu Alexandra?-Zapytał chłodnym tonem. Stłumiła westchnięcie jak i wywrócenie oczu.
Musiała trzymać się swoich ram wychowania, chciała być oficjalna dla niego.
- Zwróciłam się do twych drzwi, aby to ciebie spotkać. Gdybym chciała ujrzeć Alexandra to znam drogę. Nie muszę z ciebie robić konsultanta.- stwierdziła. Znów pojawił w jego oczach błysk, który zauważyła wtedy, gdy pierwszy raz nie zgodziła się z tym, co on mówił. Lubił jej inność wiedziała to. Lubił, że igrała z nim słownie, że nie była taka jak inne.
- Niegodne jest przebywanie w komnatach mężczyzn o późnych porach. Przyszły małżonek może być nieufnie zaaferowany, gdy dowie się o owym momencie.- Powiedział chcąc ją od siebie znów odsunąć i już zamykał drzwi. Postawiła jednak stopę pomiędzy drewnianą częścią futryny i przechyliła głowę na bok.
- Sądzę, że mój przyszły mąż nie będzie mieć mi tego za złe, ale dla pewności po 
wszystkim go powiadomię.- Odpowiedziała z lekkim uśmiechem na ustach i bez większego zaproszenia przekroczyła próg jego pokoju. Wszystkie obrazy były już przykryte tak, aby móc je przetransportować. Nie miał wielu rzeczy, jednak nawet te nieliczne były już w kufrach.
-, Kiedy zamierzasz opuścić dwór?- Zapytała nadal chowając za sobą list.
- To nieistotne…- westchnął przecierając zmęczone oczy i prostując się w kręgosłupie.
- Ah… racja… mój błąd… książę Edward nigdy nie powiadamia o swoich ucieczkach… jakże miałoby być inaczej.- Udała jego westchnięcie i oparła się o parapet jego okna. 
Mężczyzna przyjrzał jej się badawczo, po czym spojrzał gdzieś na bok.
- Wyjeżdżam po jutrze…- odpowiedział ściągając z szyi musznik, przez co został jedynie w białej koszuli i czarnych spodniach.
 Przyglądała się temu uważnie napełniając się tym wszystkim. Specjalnie robiła to, aby go sprowokować. Uchyliła usta jakby chciała je lekko zagryźć, ale udała zawstydzoną, kiedy on to spostrzegł.
 Edward uniósł zainteresowany jedną brew do góry, nie panując nad swoją mimiką.
- Tuż przed mym ślubem… Cóż jest tego powodem?- Zapytała udając znacznie głupszą. Edwardowi nie umknęło to. Zmarszczył brwi i zrobił kilka kroków w jej stronę.
- W co ty grasz?- Zapytał prosto nie chcąc się bawić w to, co sobie wymyśliła.
- To raczej ciebie należy o to zapytać. Pierw jesteś przy mnie, chcesz mnie bronić a gdy zjawia się ktoś, kto mógłby być moim zalotnikiem ty uciekasz… uczucie wyparowuje? Zapominasz? Jakie są tego zasady? A może to jest jak świeca? Raz zapalona, raz zgaszona? Masz coś takiego w sobie? Takie moralne emocje? Podziwiam…, ale i współczuję.- Również się do niego przybliżyła a jej język stał się ostry jak nóż. Znów musiał uciec jej spojrzeniu.
- Nic nie rozumiesz…- jego głos był ponury i wyrażał jego ból serca.
- Rozumiem zbyt dobrze… Kochasz mnie jednak nie na tyle, aby o mnie walczyć…, Co to za mężczyzna, który czeka aż manna z nieba sama spadnie? Co to za mężczyzna, za którego kobieta musi zdobywać możliwość spędzenia razem przyszłości? Co to za mężczyzna, który nigdy nie powiedział swej ukochanej, co czuje? I co to za mężczyzna, który… nie uwierzył kobiecie, która mu, jako jedynemu zaufała.- Mówiła szybko, lecz wyraźnie. Pod koniec głos jej lekko zadrżał, ale nie chciała przestać.
Jego oczy zrobiły się większe i spojrzał na nią uważnie.
- Millie…- szepnął, lecz ta przecząco pokiwała głową na znak, aby zamilkł.
- Stwierdziłeś, że kłamię, i ze mój mąż nie będzie rad, że tu przyszłam… sam to oceń.- Podała mu wtedy list.
      Był kompletnie zagubiony jednak przyjął go ściągając brwi aż zrobiły mu się poziome kreski pomiędzy. Z biegiem słów na twarzy pojawiało się zdziwienie, lecz zmarszczki znikały.
Nie wierzył w to, co czyta. Spojrzał na nią i na owe pismo ponownie.
- Co to?- Zapytał a dłonie zaczęły mu drżeć.
- List… oryginalny od twego ojca. Tak jak mówiła. William z Robertem podrobili pisma. Miałam być twoją żoną. Nadal mam być.- Lekko gestykulowała przy tym jednak emocje z niej upłynęły, kiedy zobaczyła radość w jego oczach. 
Spojrzał na nią ponownie a kartka z jego dłoni upadła na ziemię. Oboje jednak się nią nie przejmowali. Momentalnie znalazł się obok niej chwytając ją za biodra. Brązowe oczy odzyskały blask.
- Wątpiłem w ciebie…- obwiniał się dotykając dłonią jej policzka.
- Niewybaczalny błąd.- Zaśmiała się. Nie chciała rozwlekać owego problemu na więcej chwil.
- Ktoś o tym jeszcze wie?- zapytał niepewny.
- Nie… ale jak sądzisz mąż będzie zły, że tu jestem?- Zapytała unosząc brew a Edward się zaśmiał.
- Mąż nie widzi w tym niczego niegodnego.- Odpowiedział i zaraz po tym ich usta się złączyły. 
         Millie jednak miała inny plan. Nie mogła tak po prostu zostać jego żoną. Odsunęła się od niego a on z zamglonymi oczami spojrzał na nią pogłębiony w rozkoszy tej małej pieszczoty.
         Jej dłonie powędrowały do gorsetu. Tam znajdowała się różowa wstążka. Uchwyciła kawałek kokardki i pociągnęła sprawnym ruchem. Gorset od razu się poluźnił. Ed stał jak wmurowany patrząc na to, co robi blondynka. Osunęła ramiączka sukni, która od razu została zrzucona na ziemię. Została jedynie w białej halce, która była jej jedynym ubiorem w obecnym czasie. Z ust mężczyzny wydało się cicho westchnięcie. Wtedy przybliżyła się do niego. 
W odruchu chwycił ją za kształtne biodra przyciągając do swojego torsu. Brązowe oczy badały ciało, które było wypukłe i odznaczało się na cienkim materiale, który okazywał części ciała w mglistym półmroku. Jednak chwilę po tym spojrzał na bok zagryzając dolną wargę.
- Millie… nie… nie możemy. Jeszcze nie wiadomo, co nam los przyniesie. Nie jesteś moją żoną.- Mówił to jąkając się, widocznie walcząc z swoją rządzą, która zagościła w jego ciele. Niebieskooka chwyciła go za podbródek, aby spojrzał na nią.
- Co do mnie czujesz?- Zapytała łagodnym tonem.
- Millie…- westchnął uciekając wzrokiem.
- Co do mnie czujesz?- Ponowiła pytanie. Edward zamknął oczy nabierając głęboko powietrza.
- Kocham cię, najbardziej na świecie… Bez ciebie… Nie ma mnie bez ciebie.- Powiedział poważnie a jego głos był stanowczy. Wiedziała ze nie kłamie. 
Wtedy usłyszał ponowny świst materiału. Kiedy otworzył oczy ona stała już przed nim naga.
Złote włosy spływały po ramionach aż do krągłych piersi. Usta uchyliły mu się i stracił mowę łaknąc tego widoku.
- To mi starczy.- Szepnęła przybliżając się tak, aby umożliwić mu kontakt z nią.
          Był spragniony czułości, dawno nie miał w swej obecności kobiety. Od dawna fantazjował w myślach na temat ukochanej. Teraz mogło się to ziścić. Nie miał siły dłużej protestować, nie po tym, co przeszli. Pozwolił sobie pierwszy raz odrzucić moralne myślenie. Chciał jej, i chciał kochać ją w każdym aspekcie tego słowa. Niedługo po namiętnych pocałunkach znaleźli się nadzy na ziemi. Millie bała się, tego, co może się stać. Przecież nie była już dziewicą w dodatku zbliżenie z mężczyzną oznaczało ból. Nie w tym przypadku. 
         Rozkosz, jaka ją przepełniła była nieokreślona. Pierwszy raz czuła potrzebę odwzajemniania tego, co dawał jej mężczyzna. Pierwszy raz z jej ust wydobywały się jęki rozkoszy a nie krzyki bólu. To Edward uczył ją, czym jest pieszczota, czym są usta kochanka na jej ciele. Pierwszy raz wygięła się pod mężczyzną w łuk czując, że nic już na świecie nie ma po za nimi. Oddech był dla nich zbędny, urwany, niemal nieprzemyślany. 
Kiedy leżeli na dywanie zmęczeni, lecz w swych objęciach nie musieli niczego mówić. Edward, co jakiś czas obdarowywał sowią ukochaną pocałunkami w czubek potarganych włosów. Niedługo po tym zasnął, ona nie potrafiła. Patrzyła na niebo za oknem zbyt dobrze wiedząc, że musi iść do swej komnaty, aby nikt tego nie zauważył. Nie byli jeszcze małżeństwem. List schowała pod jednym z obrazów, przyodziała halkę a następnie suknię zwinęła w kłębek. Eda przykryła ciepłą kołdrą i złożyła na jego ustach pocałunek. Uśmiechnął się lekko przez sen.
- Tak bardzo cię kocham.- Szepnęła przeczesując jego stargane włosy. 
          Wstała z ziemi i wyszła z pokoju. Kiedy podeszła po omacku do swych drzwi usłyszała chrząknięcie. Pisnęła przestraszona. Za jej plecami stał William z zapaloną świecą. Na jego ustach pojawił się ten dobrze znany jej uśmieszek zła.
- Skąd to wracamy?- Zapytał jednak ona czuła jak głos ugrzązł jej w gardle. 
Nie umiała nawet wołać pomocy, a tak niedaleko był pokój Edwarda, który by ja uratował.
- Cóż… słyszałem o twoim złotym łupie. Gratulacje. Widać już świętowałaś z ukochanym…. Cóż… Jedynie powiem ci żebyś uważała. Ja wiem… ty wiesz… Pilnuj swego oblicza Millie…Po za tym zawsze będziesz moja… - szeptał tym złym tonem, po czym zdmuchnął świeczkę. Dziewczyna bała się, że poczuje jego dotyk. Myliła się. Zniknął. Stała tam oddychając głęboko, a cisza piszczała jej w uszach.
 Znów się bała.


I oto rozdział :) 
Przepraszam ze dopiero teraz ale nie miałaj jak się zebrać.
Mam nadzieję że do urodzin jeszcze coś napiszę :)
Jak się wam podobało?
I mała niespodzianka
Zobrazowanie sceny z dzisiejszego rozdziału :)
 ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA :)

sobota, 13 grudnia 2014

Radosna twórczość Tumburulki

Oto co dziś wytworzyłam w sobotnie popołudnie :) 
Bo sprzątanie to nie tylko przymus, ale i przyjemność :)
No i to zauważenie błędu w nazwie Bastille XD 
Bezcenne :)
Obie rzeczy zdobią już ściany :) 
Zawsze jakieś drobiazgi pokazujące mój charakter :)


Opowiadanie "Świeca" rozdział 14.




 Dziś wybiło 18 tysięcy wyświetleń. Z tej okazji nieco dłuższy 
rozdział, jednakowo nie dla wszystkich. 
Treści zawarte w rozdziale są 
przeznaczone dla osób powyżej 18 roku życia. Czytacie na swoją odpowiedzialność.
Pierwszy raz w moim opowiadaniu dokonuję takiego czynu. 
Mam nadzieję, że docenicie wysiłek :) 
Dziękuję, że jesteście tyle czasu ze mną :) 
Miłego czytania i zachęcam do komentowania....
Wasza Tumburulka.




                                                                    14.






                Wybiegła za nim na mroźny i mżysty poranek. Od razu na swych policzkach poczuła chłodne krople, które były pieszcząco delikatne, lecz również zimne.
-Ed!- Krzyknęła biegnąc za nim. 
On zbyt szybko się oddalał, a jednak wystarczył dźwięk jej głosu, aby się zatrzymał. Zerwał z swej szyi ozdobną chustę i rzucił nią o błotnistą ziemię.
- Mam dość!- Ryknął na całe gardło nie odwracając się do niej przodem. 
Nie przelękła się go. Podbiegła do niego jednak nie pozwolił jej się do siebie zbliżyć.
- Nie dotykaj mnie! Jesteś jego własnością!- Było widać jak wstąpiła w niego furia, którą wbrew niemu chciała nad nim panować.
- Nie jestem niczyją własnością! Może gdybyśmy pojechali do twego ojca… zrozumiałby.- Znów ponowiła zbliżenie się do niego jednak on był zbyt urwisty.
- Nie! Dość! Dość…- schował twarz w dłonie jakby to miało go oddzielić od tego, co czuło jego złamane serce. 
Ona milczała, czuła się odtrącona, pomimo że wiedziała, iż to najbardziej egoistyczny fakt, jaki mogła obecnie przyjąć. To przez nią, a raczej jej przeznaczenie nie mogli być razem, to przez jej ojca nie zostali mężem i żoną wtedy, kiedy zadecydował o tym król Hiszpanii. Wszystko skupiało się po jej stronie.
-, Co teraz będzie? Nie zniknę z twego życia… To twój brat…- odezwała się w końcu a jej dolna warga zaczęła drżeć z zimna.
- Tak naprawdę ich nie pamiętam… ja… może wrócę do Hiszpanii. Poznam większą część rodziny, tu mnie nic nie trzyma. Już nic.- Mówiąc to spojrzał na nią swoimi smutnymi, brązowymi oczami. Wiedział, że ją rani, ale musieli to zakończyć.
- Przytul mnie…- szepnęła obejmując się ramionami. Czuła, że zaraz rozpadnie się na miliony kawałków przez tak czytelne odtrącenie. Długo jedynie jej się przyglądał jej się. Czuła ciężar jego wejrzenia. W końcu przecząco pokiwał głową.
- Nie mów do mnie Ed, mam na imię Edward.- Pouczył ją chłodniejszym tonem niżeli powietrze. 
            Wtedy z dworu wybiegł Aleksander zmierzając ku im. Malarz spojrzał w stronę swego brata, wkładając ręce w kieszenie spodni.
- Ed…- jęknęła dziewczyna wiedząc, że to finalny koniec, coś, czego nikt nie mógł zmienić, a na pewno nie bez zgody mężczyzny. 
Kiedy jej przyszły mąż zjawił się obok niej, od razu nałożył na nią ciepły koc i objął ramieniem. Coś jednak w jej wnętrzu się buntowało. Patrzyła na Edwarda, który się cały napinał i ruszył w kierunku stajni. Zagryzła dolną wargę, aby się nie rozpłakać.
- Da sobie radę.- Odezwał się Alexander. Chciała go niemal zamordować za tak błahe podejście do sytuacji. Ojciec braci rozdzielał tą dwójkę na zawsze.
- Kocham cię, królowo mego serca.- Zaśmiał się mężczyzna dając jej całusa w mokre już włosy. – Choć bo będziesz chora.

             Spiorunowały ją jego słowa. Jak mógł tak po prostu powiedzieć tak ważne słowa? Pierwszy raz byłą pewna, że narzeczony mówił je wiele razy, wielu kobietom… kiedy to Ed nigdy nikomu nie powiedział tych słów. Zdała sobie sprawę jak ważne i mądre było to, co mówił jej, Kaspin. Przyszły władca Hiszpanii był najbardziej normalny z ich trójki, najbardziej dysponujący możliwością poprawnej komunikacji z drugą osobą. Edward był wstrzemięźliwy i bardzo opanowany w swych czynach oraz słowach, Alexander za to jego przeciwnością. Jednak to właśnie wolałaby doznawać mniej bodźców niżeli zbyt dużo. Nadal nosiła na sobie skazę, która zapadła na jej psychice dzięki ojcu.
            Kiedy więc narzeczony, wieloletni żołnierz na polu bitewnych, prowadził ją do dworu cała się trzęsła. Inni mogli to przypisywać jej skromnemu odzieniu, ona jednak wiedziała, że ma to swoje korzenie w jej sercu. Wchodząc do holu nikogo nie napotkała. Spojrzała na wysokie schody i wiedziała, że nie da rady wejść. Zacisnęła wątłą dłoń na poręczy chcąc zebrać siły. Na darmo. Alexander nadal przy niej stał i widząc jej zachowanie, wziął ją na ręce. Wydawało się jakby podniósł piórko, w ogóle nie odczuł jej ciężaru. Przemierzał schody równym tempem a ona nawet nie miała siły powiedzieć, aby ją puścił. 
Czy był sens rwania się niepotrzebnie?
            Przecież on teraz miał do niej pełne prawo, po ślubie jego dotyk ma stać się przesłanką ich związku. Kiedy poczuła pod sobą miękką kołdrę swego łóżka zacisnęła dłonie w pięści na fraku Edwarda. Nie chciała się pozbyć rzeczy, dzięki której czuła mokry zapach jego ubrania. To tak jakby prawie był obok niej. Musiała użyć dużo wyobraźni po jego słowach, aby coś takiego w ogóle pojawiło się w jej głowie. 
Kiedy Alexander położył na niej dodatkowe koce zamknęła oczy. Czuła jak policzki ją pieką od zimna, do którego się przyzwyczaiły przez czas, kiedy stała w deszczu. Mężczyzna nachylił się i odgarnął z jej twarzy zbłądzone kosmyki blond włosów, po czym pocałował ją w czoło.
- Pokochasz mnie tak jak jego… zrobię wszystko by tak było.- Powiedział szeptem i ruszył do drzwi. 
W nich minął się z Amandą, która znała zbyt dobrze decyzję króla Hiszpanii. Ukłoniła się wychodzącemu mężczyźnie a następnie usiadła niedaleka łoża, w którym zasypiała zdruzgotana Millie.




            Lato w większości już przeminęło, a na pewno te jedyne ciepłe dnie Anglii. Ślub miał się odbyć na początku jesieni, wydawało się, że czasu jest dość sporo, jednak każdego dnia Millie popadała w jeszcze większy popłoch. Nie miała ujścia swych emocji. Nie mogła liczyć na rozmowy z Edem, które zawsze jej pomagały. Nie mogła powierzać swych uczuć Amandzie, bowiem miała i tak zbyt wiele na głowie. Została przydzielona Alexandrowi i jedynie to musiało jej przyświecać. Tak bardzo chciałaby już zostać królową Anglii, dzięki czemu mogłaby poświecić się czemuś pożytecznemu a nie jedynie czekaniem na to, co los na nią sprowadzi.  
           Edward nie wyprowadził się z dworu, jednak, jeśli przed ogłoszeniem, kto będzie jej mężem nie odzywał się tak obecnie bardzo często zabierał głos w jej rozmowach jednak znakomicie ją negując. To dodatkowo utrwalało ją w tym, co czuła, cierpiała dodatkowo. Najdziwniejsze było to, iż nie miała mu tego za złe. Buntował się wewnętrznie, kiedy widział po swych ostrych słowach w jej oczach ból, ale też zrozumienie. A robił to wszystko, dlatego aby go znienawidziła, aby to w jego bracie dostrzegła mężczyznę jej życia. Na marne. 
Spór między średnim a najmłodszym z rodu ciągle się wyostrzał, wisiało nad nimi nieporozumienie i uczucie do jednej kobiety. To nigdy nie jest dobrą przesłaną dla dwóch charakternych mężczyzn. Gorsze od wypowiedzianych słów, były te, które wisiały napinając atmosferę.
         Karol to wszystko widział, widział ten nieszczęsny trójkąt uczuć i musiał coś z tym zrobić. Nie umiał milczeć, nie umiał być bezstronny. Po wielokrotnych rozmowach z Kaspinem obrał swoją strategię. Pewnego dnia postanowił wziąć dwóch braci na polowanie. Millie nic o całym fakcie nie wiedziała. 
Kiedy weszła do niewielkiego salonu gdzie przebywał jej przyszły szwagier i nie spotkała przy nim żadnego z jego braci nieco się zdziwiła.
- Nie powiedzieli ci abyś się nie denerwowała.- Powiadomił ją mężczyzna przeczesując palcami swoją okazałą brodę.
- Nie było to miłe rozwiązanie wzięte pod uwagę… przecież tam oboje mogą stracić zmysły w dodatku trzymając dłonie na strzelbach. To może skończyć się tragicznie!- Panikowała dziewczyna gotowa ruszyć na koń, aby ich poszukać.
- Millie, są dorosłymi mężczyznami. Po za tym Karol nie pozwoli na niegodziwe czyny. Myślę, że i tak masz zbyt wiele na swym sercu, aby cię jeszcze czymś obciążać.- Stwierdził zapraszając ją, aby usiadła obok niego na kanapie. Zagryzając dolną wargę usiadła. Dłonie z strzyknięciem zacisnęła w pieści na swych kolanach.
- Jak sobie radzisz?- Zapytał mężczyzna patrząc na nią na wprost.
- O czym mówisz?- Jak zwykle przed obcymi udawała, że nic się nie działo w jej życiu złego.
- O porzuceniu miłości do Edwarda, a pokochaniem Alexandra.- Wyjaśnił bez omijania tematu. Jego mądre oczy były tak ciepłe jakby był jej ojcem. 
Całe skrępowanie tych uczuć odeszło. Zamknęła jedynie oczy, aby czasem jakieś niepokojące łzy jej nie spłynęły po policzkach.
- Nie radzę sobie… Nie chcę sobie radzić, nie chcę pokochać Alexandra. Przepraszam, że mówię to tobie, mężczyźnie, który nie powinien tego wiedzieć, ale to wbrew mnie. Wolałabym zrzec się prawa do posiadania męża, dzieci, tronu… tylko, aby móc być Edwarda. – Wyznała szczerze jak tylko mogła. Kaspin pokiwał głową i ułożył na jej dłoni swoją dłoń.
- Wiesz, że miłość jest zbyt kosztownym czynnikiem nawet, jeśli kieruje się nim w sprawach życia. Liczy się status, nie uczucie.- Mówił łagodnie nie chcąc powiedzieć czegoś, co by wywołało u niej skrajne emocje.
- Tylko, że ja byłabym żoną tego, kogo kocham gdyby nie mój ojciec… Byłabym z nim szczęśliwa…- szepnęła owijając się swymi ramionami.
- Mój też nie jest bez winy. Dziwię się, iż sprzeciwił się waszemu ślubowi, myślałem, że me słowa go przekonają, że słowa istotnie go zadowolą. Myliłem się… - westchnął bezradny przeczesując swoje włosy wolną ręką.
- Mój ojciec wiecznie niszczy mi życie…- dodała otwierając oczy i pacząc przez siebie tępo.
- Co to znaczy?- Uniósł brew mężczyzna wyczuwając napływające na nią inne emocje niżeli te związane jedynie z jej braćmi.
- To przez niego mama musiała uciekać na Nową Ziemię, to przez niego nie wiedziałam, kim jest mój ojciec… to przez niego Edward stracił pamięć, później chciał mi go odebrać kusząc propozycjami dotyczącymi Włoszech… W dodatku odebrał mi coś… Alexander, gdy się dowie rozwiąże małżeństwo… - straciła panowanie nad swymi słowami. 
Zbyt późno ugryzła się w język. Kaspin wyprostował się słysząc to wszystko.
- Millie…- szepnął próbując zdobyć jej spojrzenie, na marne. Na jej policzkach jedynie pojawiły się rumieńce.
- Co on ci zrobił?- Zapytał spokojnie, jednak szło wyczuć jego zdenerwowanie. 
Kiedy zacisnęła jedynie mocniej usta wstał szybko z kanapy i przeszedł się po salonie od jednej ściany do drugiej.
- Niech cię diabli Williamie!- Warknął wściekły.
- Ktoś o tym wie?- Znowu zwrócił się do blondynki jednak ta szybko pokręciła przecząco głową.
- Jedynie Ed… znalazł mnie w lesie…- wyjąkała czując jak jej najczarniejsza tajemnica wychodzi na jaw. Coś, co mogło zniszczyć całą monarchię Dove.

Kaspinowi nagle wszystko się ułożyło w całość. Nagle miał klarowny widok na całą sytuację.
- To przed tym miał cię bronić. Matko… miał cię bronić przed twym ojcem. Czemu wszyscy inni tego nie widzieli?! Jakim zbrodniarzem jest William!- Wszystko się w nim gotowało. 
           Nie umiał sobie nawet wyobrazić, co czuła dziewczyna. Miał córki jednak na przeklniecie swego życia nie pomyślał o nich w inny sposób, nie spojrzał na nie jak na obiekt fascynacji. Były córkami, kwiatami najpiękniejszymi, jakie mógł mieć w swym ogrodzie, wyhodowanymi ciężką pracą.
- On nie wiedział pierw…- odezwała się zbyt cicho, aby mógł ją zrozumieć. 
Jednak zwróciła jego uwagę. Zmarszczył brwi siadając na powrót obok niej. Teraz jednak ostrożnie, nawet nie próbując jej dotykać. Był lekarzem, widział nie raz po takich zbrodniach kobiety.
- Słucham?
- Ja… poszłam tam zamiast Amandy… Sergiusz kazał jej tam iść… on jej nienawidzi. Naprzykrzyłam się mu a ona wzięła wszystko na siebie… Ja wzięłam jej ubrania i poszłam… William przyszedł i… ja nie wiedziałam.- Mówiła a jej usta drżały zniekształcając wypowiadane słowa. Po policzkach spłynęły jej samotne łzy.
- A później?- Dopytywał. Musiał wiedzieć wszystko by móc działać.
- Zrobił to jeszcze dwa razy. Raz w pokoju… a drugi przy… tam byli jacyś mężczyźni… i Robert.- Rozkleiła się, kuląc swe ciało jakby bolał brzuch po silnym uderzeniu. 
Kaspin zakrył usta dłonią. Wstał z miejsca, po czym stanął przy oknie. Nie podziwiał widoku, szukał rozwiązania. Jednak nie umaił, jedyne, jakie widział to zabicie Williama, z wcześniejszą i bardzo bolącą sterylizacją.
- Kiedy się dowiedział ze jesteś jego córką?- Zapytał zerkając na nią. Ona jednak nawet tego nie widziała. Czuła się winna, że to mówi, przecież to mogło ją skreślić. Przecież Kaspin mógł ją nazwać winną temu wszystkiemu i spalić na stosie. Co jeśli w Hiszpanii inaczej na to się patrzy?
- Dopiero po ostatnim razie… później tylko wspominał… Robert miał być jego kluczem do mnie…, Kiedy stałabym się jego żoną… Miałby do mnie prawo i on.- Było za późno, aby cokolwiek tuszować, kłamać.
 Jedynie całkowita prawda mogła ją ochronić i wola Boska. Kaspin przeszedł kilka kroków po czym znalazł się obok niej i przytulił do siebie.
- Twój ojciec jest potworem… Obiecuję ci, że nie dopuszczę, aby uzyskał satysfakcję swych czynów… Zajmę się tym. Zniknie z twego życia. On i Robert.- Mówił a ona chciała w to wierzyć.
- Nie wyjadę, jeśli nie rozwiąże się tej sytuacji nie uwłaczając twej godności. William zapłaci za wszystko.- Wysyczał a wtedy do salonu wszedł właśnie ten, o którym wspominał przyszły król Hiszpanii. 
            Jak zwykle na jego twarzy widniał ten perfidny uśmiech. Za nim szedł Robert i dwóch innych mężczyzn, służba króla. Dziewczyna od razu się wyprostowała jednak nie zdążyła otrzeć łez.
- Jak widzę cudownie spędzacie czas wspominając moją świetlną osobę! Cudownie! Może przyłączę się do was!- Klasnął w dłonie jak uraczona prezentem mała dziewczynka. 
Zamrugał szybko kilkakrotnie powiekami, po czym jego uśmiech zniknął. To tego mężczyzny bała się najbardziej. Znów widziała w jego ciemnych oczach to zło godne piekła.

Kaspin podniósł się szybko z kanapy ciągnąc za sobą dziewczynę.
- Niestety mamy inne plany na spędzanie tego popołudnia.- Odpowiedział chłodnie wyczuwając coś niepokojącego w owej sytuacji.
- Oh! Ależ nie! Poczekajcie! Zostaw mi, chociaż mą urodziwą córkę!- Chwycił Millie za drugą rękę i przyciągnął szybszym pociągnięciem w swe objęcia. Oboje się tego nie spodziewali. 
Hiszpan stanął nieco zaskoczony jednak nie zamierzał odpuścić. Podszedł do króla gotowy walczyć o dziewczynę.
- Bez niej się nie ruszę stąd. Wiedz, że twe dni są policzone w tym królestwie.- Zagroził mu mężczyzna, lecz William i pozostali wybuchli gromkim śmiechem. 
Niebieskooka bała się coraz bardziej. Ten strach zbyt mocno ją paraliżował.
- Nawet nie wie jak bardzo jego chwilki są policzone.- Stwierdził Robert. 
         Zmienił się, przynajmniej to dostrzegła Millie patrząc na jego bladą twarz, jednak jego włosy jakby były bardziej ustabilizowane a ubranie schludne. Przypominał jej ojca. Najgorsza kopia, jaka mogła przyjść na świat.

Kaspin spojrzał na młodzika jednak wtedy jeden z służby zamachnął się. Jedynie głuchy dźwięk sprawiłby jedyna osoba, która chciała jej obecnie pomóc upadła bezwładnie na ziemię.
- Zwiążcie go.- Zarządził William.
- Nie!- Krzyknęła Millie wyrywając się z objęć ojca jednak ten był zbyt silny.
- Nie pamiętasz naszych zasad maleńka? Cóż… przypomnimy ci je…- zaśmiał się, po czym pchnął nią o ziemię. Była zbyt wiotka, aby mogła się temu wzbronić.
 Upadła jak szmaciana lalka właśnie wtedy, kiedy ciało Kaspina było podnoszone i przywiązywane do drewnianego krzesła. Wtedy poczuła mocne kopnięcie w dolną część krzyża.
- Pomocy!!- Zawyła w bólu. Nigdy nie wołała pomocy, nigdy nie odważyła się. Jednak teraz nie tylko ona była zagrożona.
- Krzycz… nikogo nie ma na dworze. Kazałem służbie zająć się stajnią i ogrodem… Krzycz a będzie jeszcze gorzej.- Przykucnął przy niej. 
Gorszył ją jego widok. Podniosła się na łokciu, aby tylko opluć mu twarz. Od razu za to dostała siarczysty policzek w twarz. Nie na żarty mężczyzna poczuł się poniżony. Wstał z ziemi ocierając twarz jedwabną chusteczką.
- Rozebrać ją.- Nakazał chłodnym tonem.
- Nie!- Jej głos ugrzązł w gardle.
- Nie mieliśmy znowu tego robić.- Odezwał się Robert nie rozumiejąc czegoś.
- Stul pysk! Nie podaruję suce!- Warknął porzucając widocznie swój plan. 
             Dwóch rosłych mężczyzn urządzili sobie z rozbierania dziewczyny istną zabawę. Rwali jej suknię, komentowali na głos jej ciało. Wszystko przesycone było jej bólem i ich brudem myśli oraz czynów. Kiedy była naga, potargana i płacząca, na jej ciele widniały już kilka czerwonych zadrapań. 
Wtedy ocknął się Kaspin. Na początku nie rozeznał panującej sytuacji, ale gdy zobaczył blade ciało dziewczyny chciał się zerwać z miejsca.
- Mały rycerzyk.- Zaśmiał się przez zaciśnięte zęby król odwiązując sznur przy swych spodniach.
- Nie waż się jej dotykać!- Ryknął Hiszpan chcąc się uwolnić z lin, na marne, jedynie dodatkowo się zaciskały.
- Mało, co masz do mówienia…, ale więcej do patrzenia. Jednak… to nie jedyna atrakcja tego popołudnia. Robert!- Pstryknął palcem, kiedy jego spodnie podały mu do kolan. 
Nie krępował się swoim obnażonym ciałem. Czy ktoś taki jak on ma skrupuły? Millie zamknęła oczy odwracając oczy. Ojciec widząc to jedynie wybuchł śmiechem i podniósł ją z ziemi ciągnąc za długie włosy. Pozostawił ją w pozycji klęczącej przed sobą.

         Wtedy Robert podszedł do Kaspina z kubkiem pełnym jakiejś substancji. Służący zbyt chętnie pomogli mu wlać owe coś mu do gardła, prawie dławiąc go płynem.
-, Czego chcesz?!- Zapytał uwięziony wbijając w króla oczy.- Puść ją… masz mnie.- Nadal walczył o blondynkę, kiedy ta modliła się w duchu o ich wybawienie.  Wtedy właśnie została przyciągnięta do męskości mężczyzny i agresywnie zmuszona do haniebnej czynności.
- Oh…- westchnął William z rozkoszą na ustach, kiedy rytmicznie zmuszał dziewczynę do ruchu głowy.
- Widzisz kochany Kaspinie… wyeliminować ciebie i tak chcieliśmy… a że powiedziała ci prawdę… cóż… szlachetnie, że chciałeś… oooh…. Chciałeś jej pomóc. Przed śmiercią taki dobry…- mówił przerywając, co jakiś czas, aby wziąć głębszy oddech.
- Trucizna…- lekarz zbyt dobrze odczuwał jak paraliżują mu się nogi w kolanach oraz dłonie.
- Mięśnie przestają funkcjonować na kilka godzin… serce też mięśnie. Udusisz się.- Powiedział bezkompromisowo Robert dumny z swej przygotowanej mikstury zerkający, co jakiś czas na nagie ciało swej niedoszłej żony.
- Jesteście chorzy!- Kaspin nie odpuszczał, chciał się wyrwać. 
Nie mógł patrzeć na to wszystko. Nie myślał nawet o tym, że zostawi swoją rodzinę, osieroci dzieci i żonę… chciał pomóc Millie, która płakała służąc swemu ojcu niczym prosta sekutnica. William jednak miał urozmaicone plany, co do zabawiania się swą córką. 
           Znów ją pchnął jednak tak, aby oparła się rękami do przodu. Tuż przed krzesłem uwięzionego mężczyzny dochodziło do czegoś niewybaczanego.  Słychać było tylko ciężkie oddechy dwójki jak i jęki króla. Kiedy skończył uwalnianie swych emocji zadowolony pozostawił córkę na chłodnej ziemi? Kaspin na to wszystko nie patrzył? Po jego policzku ciekła łza.
- Ach… byłbym zapomniał. Twój ojczulek ma bardzo podobne pismo do mego… powiedzmy, że pomogłem mu zmienić zdanie, co do żeniaczki mej córki. Nie chcę by była szczęśliwa… A Alexander na pewno jej nie uszczęśliwi.- Zaśmiał się, po czym wyszedł z salonu zabierając swych parobków. 
Millie bezsilnie wstała z ziemi naciągając na siebie jakiś porwany materiał. Mężczyzna walczył już o każde tchnienie. Mógł liczyć się, że każdy oddech jest jego ostatnim i umrze w męczarni. Był tego zbyt świadomy, jako lekarz.
- Przepra…szam.- Mówił łapiąc oddech.

Millie ujęła jego twarz w swoje drżące dłonie. Mogła jego głową sterować jak u zabawki na sznurku.
- Nie mów nic… Skup się… oni zaraz przyjadą i cię uratują… Kaspin błagam.- Mówiła piskliwym głosem łkając.
- Kochałem… ich…- nadal próbował trzeźwo myśleć.
- Żonę i dzieci? Rodziców? Braci?- Próbowała mu ułatwić, aby jak najmniej mówił. Otarła mu łzę z policzka, i wszystkie kolejne.
- Wszystkich…- westchnął i z trudem otworzył oczy. Były już niemal nieobecne, straciły blask.
- Powiem im to… błagam dotrzymaj… jesteś silny. Kaspin błagam… z rób to dla swych córek…- prosiła. Ten jedynie niemal niezauważalnie uniósł kącik ust i jego twarz stała się spokojna.
- Walcz… Eda…- jego głos nikł. Nie miał już sił. Oczy powoli odpływały gdzieś na bok.
- Nie! Kaspin nie!- Dała mi kilka policzków, dzięki których odzyskała go na chwilę.
- Nie pozwolę ci zniknąć!- Mówiła szybko, niemal niezrozumiale. 
Szybko odwiązała go z krzesła jednak ten zsunął się prosto na ziemię. Nie miał nad sobą władzy. Ułożyła jego głowę na swych kolanach a mu jakby było lżej oddychać.
- Nie zamykaj oczu…- prosiła gładząc jego lekko siwe włosy.
- Podrobili… Ed miał… twój… tata… chciał.- Dukał jakby jego myśli za szybko znikały mu z głowy.
- Odnajdź…- szepnął i spróbował unieść dłoń. 
Millie ujęła jego palce w swoje, aby się nie męczył. Spojrzała mu w oczy i widziała jak zbiera się w sobie walcząc o ostatnie sekundy.
- Odnajdź… walcz…- powtórzył, po czym jego skupione oczy zniknęły. 
Choć patrzył na wprost niej coś się zmieniło. Spojrzała na jego klatkę piersiową. Nie ruszał się. Nie oddychał. Nie ruszał się. Nie docierało to do niej przez moment. Wtedy zauważyła ze sama przestała oddychać oczekując na coś. 
Przyłożyła szybko głowę do jego piersi. 
Nic. 
Odskoczyła od jego ciała z histerycznym krzykiem.
- Nie! Nie! Nie!- Wplątała palce w swe włosy nie mogąc łapać oddechu. 
Rozglądała się po pokoju, szukała ucieczki, pomocy. Ruszyła do drzwi.
- Pomóżcie! – Jej pisk rozszedł się po całym holu donośnie.
 Jednak odezwało się jedynie echo. Wtedy usłyszała kroki. Narodziła się nadzieja. Jednak wtedy ujrzała dwóch rosłych. Z uśmiechem weszli do salonu odpychając dziewczynę.
- Szybko poszło…- zaśmiał się jeden zwijając sznur.
- Młody dał zdwojoną dawkę. Nie chciał pana zawieść… -zawtórował mu drugi zaczynając pozorować śmierć Kaspina.
- On umarł!- Krzyknęła dziewczyna jakby oni o tym nie widzieli.
Jak mogli być tacy nieczuli. Wtedy oboje posłali do siebie znak. Ten pierwszy ruszył do dziewczyny, po czym przerzucił ją sobie przez ramie, jak worek pszenicy, którą zapewne nosił większość swego życia. Zaniósł ją do jej pokoju.
- Masz się ubrać. Zaraz przyjadą. Lepiej dla ciebie, aby nie rozpoznali, co robiłaś z swym ojcem.- Uśmiechnął się bluźnierczo uwydatniając swoje braki w uzębieniu.
Zostawił ją samą. Dopadła do szafy ubierając jedną z luźniejszych sukien, wtedy usłyszała wjeżdżające konie na plac przed dworem. Od razu ruszyła biegiem. Wciąż przed oczami miała ciało, Kaspina, które leżało tam samotnie. 
           Szybko znalazła się na trawniku gdzie byli bracia umarłego jak i jej wuj. Od razu zauważyli jej łzy, stan, panikę na twarzy.
- Co się stało!- Zeskoczył z konia Karol jak i pozostali podbiegając do niej.
- Kaspin… on… on nie żyje…- wyjąkała w spazmach płaczu prawie upadając na ziemię. Gdyby nie wuj pewnie i tak się stało.

Wtedy obok nich znalazł się William z maską na twarzy. Był równie zaalarmowany, co dziewczyna.
- Przed chwilą go znaleźliśmy… leży w salonie… - mówił urywając słowa. Edward i Alexander rzuciło się biegiem w tamtą stronę.
- Jak to się stało?- Zapytał Karol tuląc do siebie bratanicę, która nie miała siły utrzymać się na nogach. 
- Ja…- chciała zacząć dziewczyna jednak wtedy poczuła rękę ojca, która miała dać jej ‘’wsparcie” lub raczej powstrzymać od powiedzenia pewnych rzeczy. 
- Ona go znalazła… wpadła w panikę. Później przybiegłem ja.- Mówił relacjonując wymyślone wydarzenie.
- A gdzie byli pozostali? Gdzie służba?!- Oburzył się właściciel dworu.
- Za późno, aby ich osądzać. Musimy zająć się żałobnikami. – William przejął moralną stronę chcąc uniknąć rozczesywania sprawy dotyczącej służących, których odprawił do ogrodu.
- Millie, dasz radę dojść do dworu?- Zapytał dziewczynę. Była zbyt roztrzęsiona, aby odpowiedzieć. Wtedy przy niej znalazła się Amanda, widziała całe zgromadzenie z daleka i porzuciła przyporządkowaną jej pracę.
-, Co się stało?- Zapytała brunetka.
- Zajmij się nią, dobrze?- Poprosił Karol a następnie wraz z ojcem dziewczyny ruszył do braci, którzy odnaleźli ciało swego brata.
- Millie…- przyjaciółka nie wiedziała, co się stało.
- Zabili go…- szepnęła w amoku, po czym jej ciało domówiło posłuszeństwa. 
Upadła.





Mam nadzieję, że jesteście ciekawi jak dalej się to rozciągnie. 
Jakie emocje i odczucia?
Mam nadzieję ze poczuliście to co ja gdy to opisywałam :)
Miłego weekendu i jeszcze raz dziękuję za tyyyyyle wyświetleń!
Zapraszam do komentowania :)