11.
Millie stała chwilę w pustym holu. Po głowie krążyły jej różne myśli. Kim byli owi mężczyźni? Czy powinna może odszukać Eda i porozmawiać z nim o tym? O słowach, które wymierzył jej ojciec niczym siarczyste policzki? Jednak z drugiej strony znów miała przeczucie, że jej losy, jej przyszłość jest znowu zachwiana. Tylko czy nie czekało jej przejście w jeszcze coś gorszego? Czy jest coś gorszego niż ojciec, który ma na celu zrobić z niej prywatną sekutnicę? Zacisnęła usta ruszając szybkim krokiem w stronę salonu.
Znała dom już wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, iż salon składał się z dwóch odgrodzonych części. Jednak ta z jadalną a druga z typowym miejscem do czytania. Millie weszła do pomieszczenia jadalnego, gdzie nie było nikogo, przez drzwi dla służby. Słyszała męskie głosy za cienką ścianą. Drzwi łączące były uchylone. Karol i goście właśnie oczekiwali zjawienia się Williama oraz Roberta. To oni mieli podejmować decyzje. Blondynka ścisnęła mocniej dłoń wściekłą z tego wszystkiego. Traktowali ją jak niepełną rozumu. Zdawała sobie sprawę, że jest to normą tej epoki, że takie jest prawo spostrzegane przez mężczyzn jednak ona coraz bardziej się temu buntowała.
- Chodżmy pierw coś zjeść…- powiedział Karol, kiedy do ich pokoju wpadł król a za nim szedł skulony Robert. Przyszły mąż Millie wyglądał na osobę, której nawet trudno zaufać, wrodzony tchórz. Był po za wszystkim, w swoim wyimaginowanym świecie.
Blondynka dopiero teraz zdała sobie sprawę, że cała piątka zbliża się nieubłagalnie do miejsca gdzie była. Musiała szybko się ewakuować. Wtedy za drzwiami od holu usłyszała glos Sergiusza. Nie miała ucieczki. Zerknęła za siebie. Jedna ściana była zakryta ciężką, bordową kotarą, która zasłaniała jakiś obraz. Jedyna ucieczka. Dziewczyna niewiele myśląc schowała się za materiał, który zasłaniał ją w całości. Przestrzeń między kotarą a ścianą była wystarczająca nawet dla dwóch osób. Stanęła tak, aby sklepienie dwóch części zasłony lekko uchylały jej rąbka tego, co działo się w pokoju. Zaraz po tym w części gdzie była jadalnia weszli mężczyźni oraz służba.
Panowała gromka cisza. Sama Millie obawiała się, że jej oddech jest zbyt ciężki i głośny. Każdemu z mężczyzn podano kielich z winem a następnie jadło. Tak naprawdę żaden z nich nawet nie przejawiał zainteresowanie jedzeniem. Każdy patrzył na każdego, no po za Robertowym wyjątkiem. Ten złapał za upieczonego kurczaka i zaczął objadać kości.
- Nie rozumiem skąd nagle pojawienie się panów…- westchnął zrezygnowany Will jak zwykle odgrywając swoją rolę tak bardzo idealnie.
- To raczej nasz ojciec nie rozumie postępowania króla.- Odpowiedział starszy z braci splatając dłonie przed sobą na stole.
- Co w tym trudnego do pojmowania? Ma córka wychodzi za wybranego przeze mnie mężczyznę.- Prychnął ojciec dziewczyny upijając łyk wina. Był tak przyzwyczajony do smaku alkoholu, że nawet się nie skrzywił.
- Może fakt, iż nasz ojciec już dawno ustosunkował się, co do króla córki i jednego z rodu Gardea. Były nawet poniesione kroki ku temu wszystkiemu…- zaczął Alexander przeczesując wąsy w dziwny sposób. Siedział idealnie przodem do zasłoniętego obrazu, przez co Millie mogła go obserwować.
- Insynuujesz coś?- Wysyczał William unosząc się na łokciach. Karol zmarszczył brwi widząc to wszystko.
- Chyba mnie o czymś nie poinformowałeś bracie…- odchrząknął prostując się dumnie. Starszy z rodu Dove miał w sobie tą wrodzoną dumę. Blondynka uwielbiała się mu przyglądać. Tak powinien wyglądać król.
- Nie miałem ci nic do przekazania.- Stwierdził mężczyzna zakładając nogę na nogę. Blondynka przesz lufcik w materiale widziała tylko tył głowy swego ojca. Może i lepiej, nie umiała spoglądać prosto w te czarne oczy.
- Nie sądzę…- odpowiedział Kaspin i zerknął na swego brata.
- Nasz ojciec, to znaczy król Hiszpanii wysłał kilka miesięcy temu do króla odpowiednie pismo. Sytuacja na Nowej Ziemi uległa pogorszeniu. Ludność buntuje się chcąc wypędzić kolonizatorów… chcą utworzyć niepodległe państwo. –Mówił ten starszy. Wtedy wzrok Alexandra zaczął błądzić po ścianach pomieszczenia.
- Potrzebny jest sojusz Anglii i Hiszpanii… bo za kilka lat nie wiadomo, co nas zastanie.- Głos Kaspina był bardzo odważny i poważny. Millie nie miała wątpliwości, że to właśnie on stanie na tronie po swym ojcu. Przynajmniej takie odczuwała wrażenie.
- Nie widzę sensu insynuowania rzeczy, które są tylko wymysłami.- Machnął ręką William lekceważąc wszystko, co mijało się z jego wizją. Był zbyt dużym arogantem jak na władcę. Karol jednak był trzeźwym umysłem i z wielkim zaangażowaniem słuchał mężczyzn. Pogładził swoją brodę i westchnął ciężko.
- Czy macie dowód na swe słowa?- Zapytał po chwili.
Alexander wstał z swego miejsca i podał wujowi dziewczyny zapieczętowane pismo. Na moment zapadła cisza. Młodszy z braci stanął oparty o krzesło. Niechętnie czuł potrzebę siedzenia kolejną godzinę. Jak zwykle jego ciekawskie oczy chciały chłonąć miejsce. Nic się niemal nie zmieniło od czasów, gdy był na tym dworze, jako dziecko, z całą swoją królewską rodziną. Powoli wzrok przemierzał każdy metr ściany aż natrafił na coś.
Millie.
Zauważyła jak jego oczy połyskują. Cofnęła się przestraszona. W kąciku jego ust zauważyła coś na kształt uśmiechu jednak mogło jej się zdawać, bo od razu wszystko zniknęło. Odchrząknął, po czym powolnym krokiem, niczym znudzony przeszedł całą jadalnie aż do wielkiej kotary. Blondynka miała już serce na dłoni. Była niemal pewna, że zaraz zostanie zdemaskowana a ojciec na odosobnieniu złamie kolejny raz Boskie prawo. Alexander jednak odwrócił się plecami stojąc także zasłaniał jej cały widok. Jednocześnie nikt nie mógł dostrzec dziewczyny.
Oddech zrobił jej się nierówny. Zdziwiła się. Nie wyjawił jej? Stała, wpatrując się w jego brązowy frak. Jego rosłe ramiona były na wysokości nieco wyższej niżeli jej głowa. Po chwili uśmiechnęła się.
- Wychodzi na to, że Alfredo jak zwykle chce ratować nam skórę.- Odezwał się w końcu Karol odkładając owe papiery od króla Hiszpanii.
- Co za niedożerane dyrdymały! – Oburzył się William, co zwróciło dopiero teraz uwagę Roberta. Kaspin westchnął ciężko. Nie tolerował takich osób. Jako lekarz należał do osób o dość ścisłym umysłem, dążącym do porozumień. Pogładził złotą obrączkę na swym palcu. Miał żonę i dzieci, jako przyszła głowa państwa musiał odsuwać od siebie przerośnięte emocje a zająć się losem kraju.
- Dyrdymałę jest fakt, iż chce król dopuścić do ślubu córki z nic niewnoszącym szlachcicem.- Stwierdził najstarszy z braci, po czym spojrzał na Karola.- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie ma tutaj przyszłej królowej. Sądzę, że i ją należałoby wprowadzić do tej rozmowy.
Tak, owi Hiszpanie mieli zupełnie inne spojrzenie na kobiety. Nie odsuwali je tak bardzo jak Anglicy.
- Po co?! Ona nawet nic nie zrozumie! Równie dobrze możemy postawić tu świnię!- William nie panował nad swoim gniewem. Był świadom, że jeśli Millie nie zostanie żoną Roberta to nie będzie mieć nad nią już żadnych władz.
Zapadła cisza.
Karol zrobił się cały czerwony słysząc słowa pod adresem swojej ukochanej bratanicy. Wstał od stołu zaciskając mocniej pięść.
- Nie waż się tak mówić o Millie!- Warknął.
- Jest tylko kobietą! Może jeszcze ją zapytamy o zdanie?- Zakpił król również stając z swego miejsca.
Dziewczyna za kotarą odsunęła się do tyłu czując jak jej policzki robią się czerwone. Bała się, co tam mogło się wydarzyć? Może powinna wyjść z ukrycia. Alexander zerknął przez swe ramię zaledwie na sekundę rejestrując stan dziewczyny. Jednak nie mógł nic zrobić. Wyprostował się zaplatając ręce za plecami.
- Pozwolę sobie przypomnieć, że jest aż kobietą… w dodatku przyszłą głową Anglii. Jeśli król ma takie a nie inne spojrzenie na jej płeć to jestem niezmiernie zawiedziony.- Kaspin z przekąsem spojrzał na młodszego Dove. To Hiszpan był tym starszym, poważniejszym. Williama traktował z przymrużeniem oka tak jak wielu rozpieszczonych szlachciców. Taki król to dla Anglii pewna śmierć.
- Nie po to się spotkaliśmy… należy znaleźć porozumienie.- Odezwał się w końcu Alexander. Jego głos miał miły akcent, dość specyficznie mówił po angielsku. Dopiero teraz dziewczyna zdała sobie sprawę, dlaczego w wielu romansach tak owocnie opisywano Hiszpanów, jako kochanków licznych dam dworów. Głos i owy akcent robiły swoje.
Karol usiadł na swym fotelu i złapał kilka głębszych oddechów, które miały mu pomóc w odnalezieniu spokoju.
- Kaspin ma racje…Nie możemy przejść obojętnie przy fakcie tego, co dzieje się na Nowej Ziemi, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to Millie będzie najbardziej utożsamiana z odkrytym lądem. To ona się tam wychowała. Ślub z krajem współkolonizacyjnym byłby nawet korzystnie wskazany… Kładąc Roberta a któregoś z panów jestem wskazany przymusić cię bracie do zmiany decyzji. – Głos wuja dochodził do dziewczynę jak przez mgłę. Nie rozumiała tego wszystkiego. Miała brać ślub z Robertem, a wystarczył, że zjawili się jacyś mężczyźni, aby to wszystko rozpadało się na małe kawałeczki? Jej więzienie miało zniknąć?
- Nie zgadzam się!- Krzyknął wstając z krzesła, obalając je jednocześnie. Collght przyglądał się temu wszystkiemu w ciszy. Otarł swe usta białą ściereczką. Widząc jak król w złości wychodzi z pomieszczenia, ruszył za nim biegiem. Drzwi skrzypnęły i huknęły za nimi. Dziewczyna usłyszała głośne westchniecie Karola, po czym odsuwanie ciężkiego fotela.
- Przepraszam panów…Los pokarał go trudnym charakterem.- Próbował jakoś załagodzić niesmak całej tej sytuacji.
- Nie ma hrabia, za co przepraszać.- Uśmiechnął się do niego Kaspin również wstając od stołu.
- Który z was ma poślubić moją bratanicę? Bo jak widzę Kaspinie ciebie to wyróżnienie niewątpliwie ominie.- Zauważył jego obrączkę na palcu. Mężczyzna zaśmiał się przeczesując brodę w ten sam sposób, co jego brat.
- Owszem Karolu… najmłodszy z rodu, czyli jak widzisz Alexander…- wskazał dłonią na brata. Ten ukłonił się lekko. Karol podszedł do niego i uścisnął mu dłoń.
- Dołożę starań, aby Millie stała się twą żoną, jednak jestem wstanie dołożyć wszelkich starań abyś zginął za jej jedną łzę.- Jego głos wskazywał ze to nie jest na pewno żart. Dziewczyna poczuła dreszcz, jaki przeszedł jej po plecach. Teraz dopiero zrozumiała, dlaczego kobiety są odgradzane od tego wszystkiego.
- Nie lękam się konsekwencji, które mogą mnie spotkać. Pragnę podołać jej losowi.- Schylił się lekko. Karol zmierzył go swoim ostrym spojrzeniem a następnie otarł swoją twarz dłonią.
- Nie jestem przychylny waszemu pojawieniu się jednak, jeśli ktoś lub coś może ustrzec moją Millie przed ślubem z tą szują Robertem, podpisze nawet pakt z diabłem, aby tego uniknąć.- Po tych słowach ruszył ku drzwi.
- Kaspinie pozwolisz jeszcze do mnie do gabinetu.- Poprosił go stając w drzwiach. Brat spojrzał na młodszego marszcząc brwi. Zawsze czuł się jego drugim ojcem, opiekował się i trzymał piecze. Tak samo było z ich najmłodszym z braci, który zginął tak nagle i niedawno. Nie darował sobie, że wtedy nie pojechał z nim w podróż.
- Idź… ja chwilę jeszcze tu zostanę. – Odpowiedział Alexander uśmiechając się do niego. Gardea kiwnął głową, po czym wyszedł wraz z Dove z pokoju. Gdy zamknęły się drzwi mężczyzna odwrócił się przodem do Millie i wyciągnął do niej rękę, aby pomóc jej wyjść spod zasłony.
- Niecodziennie widuje się kobiety spędzające czas w takich miejscach.- Uśmiechnął się do niej.
- Nie wydał mnie pan… dlaczego?- Zapytała marszcząc brwi, kiedy stała już przed nim na środku jadalni.
- A dlaczego tak? Gdyby panienka chciała sama by zadecydowała, aby wyjść. Po za tym bardziej mężczyźni otwierają się w swym kręgu niżeli w obecności niewiast.- Zauważył wzruszając ramionami.
- Dziękuję.- Ukłoniła się lekko ku niemu.
- Co o tym wszystkim myślisz?- Zapytał przechylając głowę na jedna stronę.
Jego brązowe oczy jakby sunęły po jej różowych policzkach i niebieskich oczach. Obserwował ją i jakby oceniał w dziwny dla niej sposób. Musiała uciec mu spojrzeniem, co spowodowało u niego delikatny śmiech.
- Nigdy nie pytano mnie o zdanie.- Odpowiedziała szczerze marszcząc brwi nieco zagubiona.
- Porzuć stereotypy godne Anglii… Masz być królową, wypadałoby, aby twoje zdanie stało się czytelne i nagminne.- Pozwolił sobie usiąść na kanapę przy ścianie.
Do pokoju weszła służba zajmująca się porządkami i zniesieniem jadła z stołu. Pierw się zmieszali jednak Aleksander przychylnym kiwnięciem pozwolił im na wykonywanie swej pracy. Millie zerknęła na nich, po czym podeszła do kanapy. Usiadła na skrajnym rogu i splotła swe dłonie na kolanach, ukrytych pod suknią.
- To wszystko jest zbyt po za moim zasięgiem. Wiele rzeczy nie rozumiem… Wszyscy doskonale odsuwają mnie od tych ważnych informacji…- poczuła jak zalewa ją rumieniec. Nie lubiła, gdy obca osoba widziała ze ona czegoś nie wie.
- Świat mężczyzn?- Zapytał a ona jedynie kiwnęła głową.
- Chcesz wyjść za Roberta? Kochasz go?- Był bardzo odważny. Gdy spojrzała na jego twarz nawet nie zauważyła zmieszania. Trudno pojąć, że w tamtych czasach taka rozmowa z mężczyzną była równa herezji. Zacisnęła mocniej różowe wargi i złapała ciężej powietrze.
- Nie… nie chce go, nie chce być jego żoną. Nie to ze jego absurdalne podejście do losów i życia jest paraliżująco nieakceptowany, po prostu… związek małżeński w tym przypadku jest większym zniewoleniem niżeli klasztor.- Mówiła to wszystko ważąc swe słowa, nie chciała, aby ktokolwiek dowiedział się o tym, co szykował na nią jej ojciec.
- Jestem lepszym rozwiązaniem?- Jego głos przełamywał wszelkie tabu.
- Nie wiem.- Była szczera.- Nie znam pana, nie wiem, kim pan jest. Zuchwałym pragnieniem byłby fakt posiadania w panu męża godnego każdej kobiety. Czasem marzenia przeradzają się w nocne koszmary. Wole nie marzyć.- Odpowiadała gładząc materiał swej sukni.
- Postaram się być raczej fantazyjnym snem niżeli sennym koszmarem.- Kiedy na niego spojrzała, na jego ustach widniał uśmiech, tak ciepły i szczery ze nie umiała tego nie odwzajemnić. Położył swoją dłoń na jej dłoni i pogładził ją w dość odważnym czynie jak na tak krótką znajomość. Millie zmieszała się i od razu wstała.
- Jeśli mój ojciec pójdzie po rozum do głowy to… należy się zapytać, kiedy nastąpią zaślubiny?- Pytała omijając całkowicie jego spojrzenie. Alexander również wstał zapinając swój frak.
- Nie prędko. Chcę poznać Anglię, jak i samą przyszłą królową Anglii. Jesteś młoda pani.. Wiem, że jedynie możesz się wystraszyć tego, co związek małżeński może ci dać. Chcę abyś była świadoma. Jeśli nie połączy nas miłość to, chociaż wzajemny szacunek.- Jego słowa brzmiały mądrze i logicznie. Dlatego blondynka nie mogła nic więcej dodać. Ukłoniła się jedynie i wyszła z pomieszczenia gdzie służące już wycierały stół mokrymi materiałami.
Kompletnie nie wiedziała jak się do tego wszystkiego ustosunkować. Cieszyć się? Właściwie miała powody. Jeśli Karol osiągnąłby to, co chciał, mogłaby się uwolnić od Williama. Była jednak obawa. Kim są bracia? Czy aby na pewno było to lepsze rozwiązanie? Bała się… czuła, że jest drugie dno tego wszystkiego. Że wszystko związane z ślubem jest niczym woda pełna mułu, która ma podwójne dno. Postanowiła, że tylko jedna osoba może jej pomóc to wszystko zrozumieć. Ed.
Zaczęła go szukać. Nigdzie nie mogła znaleźć malarza. W końcu dotarła do Amandy.
- Widziałaś go?- Zapytała z nadzieją przyszła królowa.
- Słyszałam, że masz drugiego męża!- Zapiszczała dziewczyna porzucając swoją pracę.
- Amanda proszę cię…- wywróciła oczami ta niższa.
- To ty nie wiesz? Wyprowadził się… wczoraj wieczorem. Wyniósł swe rzeczy… wziął kilka sztalug, farb. Nawet nie wziął konia. Myślałam, że wiesz.- Mówiła to wszystko bardzo szybko. Millie zrobiło się słabo.
- To jednak nie wiesz…- zauważyła służąca krzywiąc się nieco.- Nie martw się, na pewno wróci… artyści tak mają. Pewnie chciał coś namalować!- Wymyślała na poczekaniu jakieś powody, które by usprawiedliwiły ową sytuację. Dziewczyna jednak wiedziała swoje.
-Muszę go odszukać.- Odpowiedziała hardo ruszając do swego pokoju. To tam znalazła brązowy płaszcz.
Chociaż było lato, nie wiedziała, kiedy będzie wracać, może przy wieczorze zmienić się pogoda. Nie chciała, aby ktoś ją zauważył. Amanda miała zakaz mówienia. Nikt nie musiał o tym wiedzieć. Wiedziała, że jeśli nie znajdzie go w jednym miejscu to może na zawsze pożegnać się z swoim malarzem. Poszła do stajni jednak tam napotkała problem. Alexander w rozpiętej koszuli oglądał czarnego konia gładząc jego grzbiet. Musiał to być koń od powozu Hiszpanów. Jednak nie mogła się wycofać. Zagryzła dolną wargę i podeszłą do swego wierzchowca.
- Millie?- Zdziwił się mężczyzna odwracając się do niej przodem, przez co zauważyła jego obnażony tors. Umięśniony, wyrzeźbiony, lekko spocony, godny dojrzałego mężczyzny. Od razu uciekła wzrokiem jednak Alexander nie poczuł się ani trochę skrępowany. Podszedł do niej i stanął w odległości metra.
- Tak panie?- Zapytała odwracając się przodem do niego jednak nadal wzrokiem uciekając jak najdalej od jego ciała.
- Dokąd panienka chce się udać?- Założył ręce na tors i zauważył zawinięty płaszcz.
- Mam mniemać, że mogę ufać mej przyszłej małżonce… tak?- Uniósł brew do góry. Millie westchnęła i spojrzała mu prosto w oczy.
- Mój przyjaciel, udał się na przechadzkę. Chcę do niego jedynie dołączyć. Ufaj lub nie panie, ocenisz me zachowanie jak chcesz. Ja zamierzam być jedynie wierna przyjaźni.- Mówiła to odważnie czasami ulegając swojej pokusie, jaką był tors mężczyzny.
- Popełniłem już jeden błąd scalony z tobą pani. Nie powinienem pytać czy kochasz Roberta, lecz czy kochasz innego mężczyznę.- Zauważył nagle coś w swych słowach. Spoważniał a na jego twarzy nie było uśmiechu.
Niebieskie oczy nagle wyrażały coś nieokreślonego, a w serce jakby ktoś wbił jej igłę. Teraz zapomniała o jego torsie, o oczach brązowych i ciepłych. Ed… Zacisnęła usta sięgając po ciężkie siodło.
- Najgorszy jest konkurent, którego się nie zna.- Westchnął mężczyzna podchodząc do niej i odbierając jej siodło. Pierw myślała, że je odłoży na miejsce, jednak ten założył je na konia zapinając wszystkie uprzęże zgodnie z zastosowaniem. Zauważył jej zdziwienie na twarzy.
Podszedł do niej i uśmiechnął się gładząc ją po policzku. Coraz bardziej nie wierzyła ze ktoś może być tak odważny, lecz nienatarczywy w swych gestach. Dotąd spotykała na swej drodze Williama, który wszystko osiągał siłą, lub też Eda, który wręcz bał się kontaktu broniąc się moralnością.
- Nie zdobędzie się serca kobiety zamykając ją w wieży. Jedź, lecz ostrożnie. Zadbaj o siebie. Wierzę, że wiesz, co robisz. Gdy wrócisz proszę przyślij do mnie kogoś z służby. Będę spokojniejszy. A teraz jedź… im szybciej wyjedziesz tym szybciej wrócisz.- Opuścił swoją dłoń. Był miły w tym, co robił. Pomógł jej siąść na konia, po czym odszedł pozwalając jej jechać tam gdzie chciała.
Zdumiało ją to wszystko tak bardzo, że nie umiała powiedzieć nawet słowa.
Musiała przywyknąć do jego nietypowego zachowania. Nie chciała teraz myśleć o Alexandrze. Musiała odnaleźć Eda i powiedzieć mu o tym wszystkim. Pędziła na koniu przez niezbyt znany sobie las. Jak przez mgłę pamiętała jak dojechać do niewielkiej izby w lesie, gdzie ostatnio się schowała przed ojcem.
Skurcz żołądka odpuścił dopiero, gdy zauważyła dym znoszący się z dziury w dachu. Zeskoczyła z konia i przywiązała go do drzewa. Ruszyła do drzwi i wtedy go ujrzała. Odwrócił się nagle, jakby przestraszony. Gdy rozpoznał jej twarz było widać ogromne zdziwienie. Millie jedynie rzuciła się na niego wtulając w ciepłe ciało.
- Nigdy mi tego nie rób! Bałam się, że odszedłeś!- Obrzucała go swoimi oskarżeniami jednak nadal była przy nim. Jej blade dłonie zaplotły się na jego plecach. Czuła pod policzkiem jego serce. Był. Pierwszy raz tak odważnie pozwoliła sobie na kontakt z jego ciałem.
- Przepraszam… ja… ja nie mogłem już tam być… ja byłem bezsilny patrząc na to jak on zaciskał na tobie łapska… jak cię zniewala.-Mówił to ciężko. Nie łatwo było mu się przyznać do czegoś takiego. Do przegranej.
- Nie będę żoną Roberta.- Uniosła głos o kilka oktaw odsuwając się od niego.
- Nie możesz znowu uciekać…- westchnął myśląc, że to kolejny z jej pomysłów.
- Ed… nie ucieknę. Na dwór przyjechali dziś spadkobiercy monarchii z Hiszpanii. Jeden z nich przez sytuację polityczną na Nowej Ziemi, jako pakt ma mnie poślubić. – Nie przypuszczała, że kiedyś będzie tak się cieszyć z aktu, iż została kartą przetargową do pokoju. Brodacz jednak nadal nie rozumiał.
- Alexander jest inny. Nie chce mnie zmuszać do ślubu teraz, zaraz, już… mam czas. Zostanę na dworze, William wyjedzie… będę bezpieczna. On mi nic nie zrobi!- Niemal łzy pociekły jej po policzkach. Dopiero malarz to zrozumiał, to, że przyszła królowa nie będzie cierpiała przez swego ojca.
Zamknął oczy, aby nabrać powietrza. Kamień spadł mu z serca. Po chwili, gdy otworzył swe brązowe oczy zrobił jeden krok. Krok dzielący ją od niego. Jego dłonie znalazły się na jej policzkach. Zaraz po tym ich usta same siebie odnalazły łącząc ich w namiętnym pocałunku. Nie panował nad sobą. Tyle czasu żył w strachu o nią. Czuł się winny, czuł się śmieciem. Teraz zyskał na czasie. Może mógł coś wymyślić. Nie mógł odzyskać trzeźwego umysłu, aby oddzielić ich ciała od siebie. Dopiero, gdy nie mogli złapać oddechów odsunął się od niej. Był niczym upojony winem. Pogładził jej policzek.
- Przepraszam.- Szepnął nie bardzo wiedząc, za co bardziej przeprasza. Czy za pocałunek czy za jego bezsilność? Ona jednak dotknęła palcem jego ust.
- Ciii…- szepnęła i wspięła się na palce, aby go pocałować. Nie umiał się jej oprzeć. Sama założyła jego dłonie na swym ciele. Był zbyt doświadczonym mężczyzną, aby nie odnaleźć jej pragnienia. Jednak liczył się z faktem tego, co ją spotkało. Nie mógł sobie pozwolić na to jak przy innych.
Sam jednak nie pamiętał, jakim cudem znaleźli się na sianie, na którym ostatnio spała Millie.
Czy to było istotne?
Nie...
Nie dla nich.
Rozdział dla którego kombinowałam jak koń pod górkę aby go dodać.
Miłego czytania!!
(Dodawany z telefonu dlatego brak pogrubień i wcięć)
Bum bum bum... Jestem, przeczytane już <3 Kocham Cię ta, bardzo <3 Ale czy Millie na prawdę gę wyjść za tego Hiszpana? Ona kocha Ed'a ....? Db nie ma się co pytać, czekam na kolejny rozdział.!:D A i nie kończ nigdy na takich momentach !
OdpowiedzUsuńAnonimku ja zawsze tak kończę XD
Usuńmoje zboczenie pisarskie XD
Dziękuję za komenta!!!
To opowiadanie jest świetne! Naprawdę czyta się z ciekawością co będzie dalej. Millie jest bardzo ciekawą osobą niby nieśmiała a potem znowu odważna. Ed jest za to z pewnością wspaniałym chłopakiem a co najważniejsze wspaniale dogaduje sie z Millie.Czekam na następną część. Dużo, dużo weny życze! C;
OdpowiedzUsuń~Żobi
Oooo dziękuję!
UsuńJak miło spotkać na pokładzie nowe osoby :)
O ile jesteś nową osóbką XD
Cieszę się, że osoba Millie nie jest "płaską" postacią :)
Wena zawsze się przyda :)
Haa, wróciłam i już spieszę komentować ten zacny rozdział :) Bracia Gardea mają u mnie duży plus za wybawienie Milie od małżeństwa z Robertem. Czasem wydaje mi się, że Robert to pies, bo tylko żre i lata za Wiliamem ;) Z góry przepraszam jeśli przesadziłam z tym wnioskiem.
OdpowiedzUsuńMilie mnie zaskoczyła odważną decyzją, aby wyruszyć samotnie na poszukiwanie Eda i cieszę się, że porzuciła konwenanse i dała się ponieść swoim uczuciom. Mam nadzieję, że dobrze im się spało na tym sianku ;)
Czekam na następny rozdział przebierając nogami :P
Nie masz za co przepraszać bo każda opinia na temat postaci jest istotna :)
UsuńMillie to nie tylko ciebie zaskakuje ale również mnie :) ciesze się że tak aktywnie czekasz na rozdział oraz że wróciłaś.