środa, 26 listopada 2014

Opowiadanie "Świeca" rozdział 10.



                                                                        10.



                I nadeszły dni, kiedy wreszcie dziewczyna mogła zapomnieć o troskach. Ojciec zniknął z pola widzenia, relacje z wujkiem stały się lepsze jak i te z Edem.  Wreszcie mogła powoli marzyć o tym, że może nie wszystko, co przed nią jest na przegranej pozycji. Może zły los sprowadziłby na Williama, i umarłby przed ściągnięciem Millie do swego zamku. Może miała ją spotkać swego rodzaju nagroda i zostanie królową w żałobie po ojcu.  Tego sobie życzyła.
              Jaką miała jeszcze jedną prośbę do losu? Mąż. Nieodłączny element każdej kobiety, normą był fakt, że ojciec oddawał swoją córkę spod swych skrzydeł, pod skrzydła innego mężczyzny. Kobieta była dodatkiem, kobieta sama nie funkcjonowała. Już małym dziewczynką, o odpowiednim statusie społecznym, wpajano tą wartość. To, że bez mężczyzn nie istnieją. Tak było z Millie. Też nie wierzyła w swe możliwości, nie znała całego wachlarzu swoich umiejętności. Wycofana, bo przecież płeć piękna nie musi mądrze mówić, ma jedynie pięknie wyglądać. Dopiero znajomość z Amandą sprawiła, że i blondynka zaczęła się buntować temu spojrzeniu na świat. Bunt przy przyjaciółce, a w tłumie mężczyzn dwie różne sprawy. Wiedziała jak jeden osobnik może ją zniżyć do poziomu podłogi przy swych towarzyszach. Czytelnym obrazem tego był William. Oni mieli siłę, oni władali światem. 
            A jednak… Teraz w swych sennych marzeniach chciała być przeznaczona komuś, kto będzie ją słuchał, kto będzie akceptował, kto będzie prowokował. Marzyła o kimś pokroju Eda. Jednak nie zamierzała przyznawać się do trywialnych uczuć.  W dodatku nie chciała zasmucić swego wuja.  Przecież, jeśli wszystko się tak dobrze układało to jak mogła zepsuć ten wspaniały układ przez coś, czego nie znała, co wydawało się nieokreślone, przytłaczające. Musiała myśleć o przyszłości, nie tylko swojej jak i całego kraju. Takie było jej życie.
             Sam Ed nie wymagał od niej dużo. Wystarczyło, że była. Wystarczyła sama obecność, to, że stała się jego muzą, natchnieniem. Co wieczór, kiedy zamykali się w swych pokojach, kiedy brązowooki kładł się do łoża dokładnie pamiętał jej twarz, jej śmiech. Był jak pochłonięty przez nadludzkie moce.
            Do jego pokoju pewnego dnia zapukał niespodziewany gość. Kiedy ocierając swą twarz z wody, po porannej toalecie podszedł do nich i otworzył. Karol poprawiał swoją przepaskę na straconym oku. Widząc malarza westchnął. Nie prosił o wpuszczenie, sam wszedł do środka. Ed zmarszczył brwi, naprawdę zdziwiony, nie samym wtargnięciem, co zjawieniem się. Dove ciągle go omijał, pokazywał jak bardzo nieistotnym człowiekiem był na tym dworze, a tu…
- Mam nadzieję, że zostaną mi wybaczone braki manier jednak o ile pamiętam to nadal mój dom…- wytłumaczył mężczyzna z bardzo ochrypłym głosem. Przeszedł się po pokoju obserwując obrazy.
- Nie musi pan się tłumaczyć.- Westchnął brodacz zamykając drzwi. – Jak mniemam zjawił się pan tutaj związku z Millie.- Zgadł bez mrugnięcia powieką. 
Karol jednak milczał. Stanął przed jednym z malowideł, na których naciągnięty był biały materiał. Odkrył go i wtedy ujrzał swoją bratanicę a raczej jej portret.
- Malujesz jakbyś wyznawał najczulszą religię świata.- Określił przekrzywiając głowę na bok. Spojrzał dopiero wtedy na Eda. – Nie podoba mi się to.
           Wujek dziewczyny nie był kimś, kto skrywa swoje zastrzeżenia, tym bardziej, jeśli chodzi o sprawy związane z sercem i uczuciami. Od zawsze był kimś, kto wyznaczał granicę, kto mówił, czego wolno a czego nie. To on był tym, który powiedział matce Millie że robi źle, jednak jej pomógł.  To on był najbardziej świadomy z wszystkich osób z tej rodziny. Teraz czuł się jak przed laty, jak wtedy, kiedy niebieskie oczy rodzicielki blondynki wypłakiwały się wyjawiając najgłębsze uczucia do mężczyzny zakazanego jej. Historia się powtarzała, a Millie nie mogła uciec, miała być królową. Musiał wszystko zgasić zanim ogień pochłonie nieodpowiedzialną dwójkę.
- Nie czuję się przymuszony do przepraszania z zaistniałą sytuację.- Odpowiedział młodzieniec prostując się stojąc jedynie w podkoszulku i spodniach.
- Lecz ja czuję się przymuszony… niemal stworzony do obalenia tego, co może zagrażać. I ty chłopcze musisz wziąć za to wszystko odpowiedzialność. Twoim problemem będzie to, co czuje… nie jej. Jest jedynie młodą kobietą, nie igraj z jej naiwnością.- Zakrył jej obraz i podszedł do niego.- Zabieram ją na polowanie, po nim zmieni się dla was wszystko… dla ciebie. Daje ci moment na pożegnanie… Moment na to abyś ostatni raz mógł się znajdować przy jej boku. I tak to za wiele. Twój wybór, co zrobisz.- Karol zmierzył go wzrokiem, po czym wyszedł.
           Ed stał zdumiony. Nie rozumiał tego, co właśnie miało miejsce. Rozejrzał się po swoim pokoju. Czy on dobrze zrozumiał? Jednak nie rozumiał insynuacji. Nie chciał rozumieć, nie chciał zdać sobie sprawę z swych uczuć. Umiał je nazwać, wiedział, jakie są one silne, jednak nadal nie potrafił powiedzieć temu wszystkiemu ‘’tak”.  Nie rozumiał zbyt wielu rzeczy. Jedno było pewne, Karol miał ważny cel w tym wszystkim. Jedynie przez chwilę się wahał. 
           Zarzucił na swe ramiona bawełnianą koszule, po czym wybiegł z swej sypialni. Nie wiedział gdzie szukać blondynki. Nie wiedział na ile ma prawo pytać innych mieszkańców o jej imię. Czy mieliby się domyślić? Nie mógł. Dopiero po momencie odnalazł ją w stajni. Była sama, miała zasiąść brązowego konia. Włosy miała splecione w jeden długi warkocz, ubrana w lekką suknie.
- Millie…- podbiegł do niej. 
Na ustach nieświadomej blondynki pojawił się wielki uśmiech.
- Ed?! Jedziesz z nami do lasu?- Zapytała ubierając rękawiczki na dłonie.
- Coś jest nie tak… nie jedź.- Prosił łapiąc ją za ramiona.
- Ej… spokojnie. O co ci chodzi? Stało się coś?- Zmarszczyła brwi widząc jego minę. Nigdy taki nie był, nigdy się nie bał, a teraz? Jego mimika była bardzo zmieszana.  Niebieskooka dotknęła jego zarośniętego policzka.
- Coś będzie nie tak… nie wiem, co ale, proszę cię nie jedź. – Głos mu się nieco załamał. Millie rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Nie wiem, co wiesz, ale półsłówka nie mogą być mi dewizą. – Odpowiedziała, po czym pocałowała go w policzek. Ed złapał ją za biodra przyciągając do siebie by móc ją przytulić.
- Ed…- szepnęła dziewczyna naprawdę coraz bardziej zdając sobie sprawę z tego jak inaczej się on zachowuje. 
            Ograniczał przecież ich cielesne zbliżenia. Mężczyzna jednak zamknął oczy wtulając się w nią. Co jeśli Karol jedynie ich nie straszył, jeśli nagle wszystko się zmieni, co jeśli na siłę zostanie oddzielony od niej? Nie mógł pojąć tego wszystkiego. Oboje tulili się do siebie w milczeniu, dziewczyna rozumiała, że coś musi być na rzeczy, aby malarz się tak zachowywał. Wiedziała, że musi o to wszystko wypytać, jednak teraz nie mogła.
- Panienko… hrabia Dove już czeka.-Usłyszała głos jednego z służących. Momentalnie para się od siebie oderwała.
- Już jadę.- Odpowiedziała szybko chcąc się odsunąć na odpowiednią odległość. Ed jednak ujął jej podbródek.
- Millie… -szepnął, a jego brązowe oczy przemknęły po jej różowych policzkach.
- Nie mogę…jestem… bezsilna.- Odpowiedziała skupiając na nim całe swe siły. 
         To go zgasiło, całą jego nadzieję. Pogładził jej policzek i jak zwykle przegrał z swym rozumem. Powinien porwać ją w głęboki pocałunek, pokazać, że zawsze chce być częścią jej świata, jednak nie umiał. To nie on był jej przeznaczony. Westchnął i odsunął się od niej.
- Uważaj na siebie.- Powiedział już nie patrząc na Millie. 
        Dziewczyna, choć zmieszana, wsiadła na konia, po czym ruszyła nim na zewnątrz stajni. Tam odnalazła swego wuja. Razem z nim ruszyła powoli przez las. Dookoła koni biegały psy wytresowane specjalnie na polowania. W głowie blondynki krążyły jedynie myśli dotyczące Eda. Co mogło się wydarzyć, że się tak zachowywał? Karol zerkał na swoją bratanicę i zbyt dobrze wiedział, że coś jest nie tak. Zrównał swojego konia z jej i odchrząknął zwracając na siebie jej uwagę.
- Ed… cóż… wydaje mi się jakbym znał tego chłopaka.- Mówił patrząc prosto przed siebie. Millie zmrużyła oczy przez świecące słońce.
- Wiesz coś o nim?- Zaciekawiona podjęła temat.
- Nie… to znaczy rozpoznaje w nim kogoś znajomego, ale… nie wiem.- Westchnął bezsilnie i wzruszył ramionami. Zerknął na dziewczynę i się uśmiechnął.
- Dlaczego mi to wszystko mówisz? Nie lubisz go przecież.- Odparła bez skrupułów dziewczyna. Karol przez to się zaśmiał i pokiwał głową z uznaniem.
- Jesteś mądra.- Przyznał nadal uśmiechając się szeroko.
- Nie oczekuję komplementów, które mają mi coś osłodzić. Jad zawsze będzie jadem.- Zauważyła marszcząc brwi. Wtedy Dove odchrząknął i spojrzał na konia pod sobą gładząc jego ciepłe ciało.
- Czas abyś z niego zrezygnowała… czas abyś znalazła się na drodze odpowiedniej dla ciebie.- Zaczął ostrożnie.
- Jaką drogę? Czy nie moją drogą jest tron? Jednak zanim go osiągnę to jeszcze minie trochę czasu.- Millie przynajmniej miała taką nadzieję.
- Kochanie… czas abyś została żoną.- Wydusił z siebie.
Niebieskooka aż zatrzymała konia. Oddech stał się płytki. Patrzyła przed siebie otępiała. Karol również się zatrzymał i zawrócił do niej.
- Co to znaczy?- Zapytała jakby będąc w śnie. 
Mężczyzna nie chciał odpowiedzieć. Sam był wściekły na siebie, że znów podstępem przedstawi jej takie informacje. Zacisnął mocniej szczęki patrząc w las.
- Co to ma znaczyć!- Uniosła głos o oktawę wbijając w niego swój wzrok. 
Karol nie mógł się temu bronić.
- Twój ojciec zadecydował, iż czas na twój ślub. Jak najszybciej. Dzięki temu przyzwyczaisz się do roli żony zanim staniesz się głową państwa.- Odpowiedział z niechęcią. Łzy naszły jej do oczu. William. 
Zrobiło jej się niedobrze, kiedy tylko zdała sobie sprawę, kto ma prawo wybrać jej małżonka.
- Nie zgadzam się… nie chcę… nie teraz…- zaczęła wyrzucać z siebie słowa jak w amoku. Wuj zacisnął usta, tak bardzo bolało go to, w jakim stanie była dziewczyna.
- Niestety… zapadła decyzja.  Ślub odbędzie się za dwa tygodnie.- Głos mężczyzny brzmiał lakonicznie. Był wyprany z uczuć.
- Nie wierzę! To nieprawda! Wujku! Nie! Ja nie chce! Błagam nie!- Millie popadała w panikę. Bała się, najzwyczajniej. Bała się swego ojca, bała się jego wybranka przeznaczonego na jej męża. Bała się przyszłości, którą musiała oddać w ręce króla.
- Millie…- szepnął bezradny mężczyzna. Dziewczyna spojrzała na niego. 
           Go przepełniał ból, jakby robił coś wbrew sobie. Otarła łzy i nawróciła koniem. Musiała jak najszybciej dostać się do dworu, jak najszybciej uciec z Edem i Amandą. Muszą jeszcze coś zrobić, musiało być wyjście. A przecież malarz uprzedzał! Mogła go posłuchać. To o tym mówił. Kiedy sunęła na koniu słyszała krzyki mężczyzny za sobą. Nawoływał ją, nie mogła jednak się zatrzymać. Zaciskała mocno szczęki. Musiała siebie bronić. 
         Zwolniła dopiero na skwerze przed głównymi drzwiami do dworu. To tam stała wielka, czerwono-czarna karoca. Rozpoznała jedynie herb królewski. Z jej ust wydobył się zdławiony pisk. Wtedy wysiadł z niej on… William. Na jego ustach znowu ukazywał się fałszywy uśmiech. Pierś dziewczyny unosiła się z trudem. Płakała. Doraźnie szukała ucieczki, pomocy… Eda. Nigdzie go jednak nie było. Służba wynosiła liczne bagaże króla do dworu.
- Córko!- Westchnął uraczony jej wyglądem i niecnie oblizał dolną wargę widząc jej różowe policzki. 
Podszedł do jej konia jednak ta chciała go kopnąć.
- Nie!- Wrzasnęła. 
To skupiło uwagę kilku mężczyzn stojących przy powozie.
- Suko… jak witasz ojca.- Syknął cicho przez zaciśnięte zęby. 
Dziewczyna uciekła wzrokiem ten jednak pociągnął nią tak silnie i nagle, że zsunęła się bezwładnie z konia. Chciała wrzeszczeć jednak król przycisnął ją do siebie, niby w serdecznym uścisku jednak jego dłonie spłynęły na jej niższe partie ciała.
- Jak witasz… ojca.- Powtórzył wymuszając na niej, aby odwzajemniła przywitanie. Płakała zmuszając się do tego. Wtedy na skwer wybiegł Ed umazany farbami.
- Ty!- Rzucił się od razu w obronie przyszłej królowej jednak jeden z sług króla go zatrzymał. Nawet próby wyrwania się nic nie dawały.
- Puść mnie…- błagała dziewczyna czując jak William mocniej napiera na jej ciało, jak jego męskość rośnie w niepowołany sposób zważając na ich więzy krwi. Ten jedynie się zaśmiał.
- Szujo!- Krzyknął Ed przez cały trawnik jednak oprawca poczuł miłe łechtanie jego zabrudzonego ego. Dopiero, gdy usłyszeli nadjeżdżające konie Karola całe przedstawienie się zatrzymało. Ojciec odsunął się od córki i przyjął minę jakby właśnie zobaczył najsłodszą rzecz na świecie.
- Karolu! Jak wyśmienicie znów znaleźć się w twym pustkowiu!- Przywitał brata rozłożonymi rękoma. 
             Millie cała drżała niemal rozpadając się na części. Łzy leciały jak szalone. Starszy Dove jednak patrzył jedynie na nią. Zsiadł z konia i podszedł do bratanicy obejmując ją z całej siły dając całusa w czubek głowy. Ed wyrwał się z rąk służących i dobiegł do blondynki.
- Wszystko będzie dobrze… to nic takiego.- Mówił starszy mężczyzna prostując się. Otarł jej łzy.
- Co jest grane?- Zapytał malarz czując się kompletnie zagubiony w tym wszystkim.
- Zabierz mnie… stąd.- Poprosiła dziewczyna łapiąc go za rękę. 
William chciał coś powiedzieć jednak jego brat mu tego zabronił ruchem dłoni. Ed zerknął na starszego Dove, który jedynie kiwnął głową pozwalając im odejść. Wziął, więc konia dziewczyny oraz ją i przeprowadził do stajni. Gdy tylko w niej się znaleźli dziewczyna wybuchła gorzkim płaczem. Nie wiedział, co robić, co się stało. Jedyne, co mógł zrobić to ją do siebie przytulić. Długo płakała w jego ramię, dopiero po jakimś czasie, gdy się uspokoiła wzięła głębszy oddech.
- Wychodzę za mąż…- szepnęła.
To zabiło jego serce.



            Siedziała w swym pokoju gładząc suknię. Kilka ostatnich dni były zbyt bardzo została odstawiona od tego, co jej serce mówiło. Zbyt wiele dni przepłakała. Była bladsza. Choć tak naprawdę nic jej się nie działo, wiedziała, że to jej koniec. Po ślubie miała przenieść się do zamku, wraz z małżonkiem. Taka była wola Williama. Ona nic nie miała do powiedzenia. Nie walczyła. Jedynie czasami widziała jak Karol zaciska dłoń w pięść w czasie rozmów w salonie. Nie zgadzał się, co do tego zeswatania, a jednak. To ojciec decydował. Decydował o wszystkim, co ona dostanie i co zostanie jej odebrane.
           To właśnie teraz przechodził się po jej cichej sypialni. Po chwili ordynarnie usiadł na jednym z foteli. Założył nogę na nogę i zaczął oglądać swoje paznokcie.
- Nie zastanawia cię czasem, dlaczego wybrałem Roberta? Najbardziej pizdowatą osobę…najmniej odpowiedniego mężczyznę do czegokolwiek?- Zapytał jednak dziewczyna nawet na niego nie patrzyła. Zdawał sobie sprawę, że nie odpowie. Zaśmiał się krótko i wygładził swój frak.
- Widzisz moja kochana Millie… znam takich jak on. Znam jego ojca, jest dokładnie taki sam jak ten młodziak. Nic nie wie o życiu, po za światem. Tupniesz to ucieknie…- mówił to wymieniając wszystko powoli i z konsekwencją. Westchnął ciężko widząc jej wypłowiałe spojrzenie.
- To właśnie jest cecha, której szukałem dla twego męża. Mam go w garści… boi się mnie.- Uśmiechnął się zjadliwie i wstał z swego fotelu. Powolnym krokiem sprawił, że zajął miejsce tuż za blondynką. To właśnie jej rozpuszczone włosy stały się obecnie jego pragnieniem. Dotknął ich i niemal jęknął.
- To dzięki niemu będę mógł mieć wiecznie ciebie… na własność.- Wysyczał nachylając się nad nią by złożyć na jej obojczyku krótki pocałunek. Była przytłumiona, jedynie powolna łza spłynęła po jej policzku.
- Jesteś bestią…- wyszeptała skulając się.
- Jesteście tacy podobni ty… i ten twój Ed.- wykpił go kucając przed nim.
- Myślisz, że całe życie będzie przy tobie? Nie będzie walczyć… już nie walczy.
Dłoń dziewczyny uniosła się i uderzyła go w twarz. Odgłos uderzenia odbił się od ścian.
- On jest jedynym wartościowym człowiekiem.- powiedziała będąc tego święcie przekonana. Jednak ojciec zaczął się donośnie śmiać.
- A co jeśli rodzeństwo kruków powróci? Jak myślisz długo będzie za tobą ganiał, kiedy zostaniesz żoną? Czyż nie jest najbardziej moralnym mężczyzną, jakiego świat widział? Jak myślisz czy będzie patrzył na twe życie i będzie chciał okryć cię hańbą, kiedy będziecie się spotykać? Czy wybierze Włochy? Farby? I senne marzenia, aby móc robić z tobą to, co ja będę robić.- W jego oku pojawił się niepokojący błysk. Millie zerwała się na równe nogi chcąc uciekać. Zdziwiła się, gdy nawet jej nie zatrzymywał.
- Nie uciekniesz przed tym.- Rzucił głośno, kiedy wybiegała z pokoju. 
            Kierowała się tam gdzie słyszała głosy, jak najdalej od tamtego pokoju, od Williama. Chciała wpaść w ramiona Eda, chciała, aby ją zabrał stąd. Wiedziała teraz skąd kilka tygodni wcześniej znaleźli się w tym domu dziwni przybysze, skąd Anna… Dobrzy znajomi króla. Biegła nie patrząc na nic, kiedy nagle wpadła na kogoś. Owy ktoś, mężczyzna złapał ją za łokcie, aby nie upadła.
- Ed!- Jęknęła jednak, kiedy uniosła wzrok zdawało jej się, że zwariowała. Ed jakby zmalał i się zestarzał. Czy aby na pewno był to jej malarz? Zmarszczyła brwi i zerknęła na jego towarzysza, znacznie wyższego. Byli podobni jednak się czymś różnili. To nie Ed.
Cofnęła się o krok przestraszona nieznajomymi.
- Panienka Dove?- Zapytał starszy, ten podobny do jej wybawcy. Dziewczyna jedynie pokiwała głową zapominając o manierach. Ten wyższy uśmiechnął się szczerze i ukłonił się.
- Alexander Gardea IV, a to mój brat Kaspin Gardea I.- Przedstawił się ten młodszy.
Za jej plecami pojawił się Karol. Na jego ustach pojawił się uśmiech zadowolenia jednak i zdziwienia.
- Skąd tacy dalecy goście w mym skromnym dworze.- Zapytał mężczyzna witając się z przybyszami. Millie zerknęła na swego wujka jakby szukała wytłumaczenia.
- Doszły nasz słuchy zamążpójścia przyszłej głowy tego cudnego kraju… ojciec jednak… miał inną okoliczność na myśli, i na pewno nie z szlachetnie urodzonym Francuzem… O ile wiem to nie z Francją, Anglia chce zawrzeć na Nowej Ziemi sojusz przedrewolucyjny.- Mówił ten starszy zerkając, co chwilę na dziewczynę.
- Wujku.- Szepnęła Millie.
- Spokojnie…- pogładził ją po plecach biorąc głęboki oddech.
- Wybacz pani za takie najście, za być może zmiany w twym losie jednak… czasem lepszym rozwiązaniem są zmiany niżeli tradycjonalne poddawanie się starym przyjaźnią.- Powiedział Aleksander i ukradkiem posłał do niej oczko, co było nie na miejscu jednak przełamywało jakieś lody między ich odrębnymi światami.
- Millie, wybacz. Muszę zabrać moich gości na rozmowę, wraz z twym ojcem musimy coś przedyskutować.- Przeprosił ją Karol, po czym wskazał mężczyzną drogę w stronę gościnnego saloniku. Ruszył, jako pierwszy. 
Blondynka odsunęła się na bok robiąc miejsce do przejścia tamtym. Pierwszy ruszył Kaspin, kiwnął głową na pożegnanie przyszłej królowej, a na samym końcu ruszył Alexander. 
Ten idąc już holem odwrócił się, aby zerknąć na blondynkę. Posłał jej uroczy i delikatny uśmiech a jego brązowe oczy wydały jej się znajomo ciepłe. Widząc jej rumieńce na policzkach opuścił wzrok i szedł dalej spokojnym krokiem, mając dłonie splecione za plecami.
 


Wreszcie rozdział!
Tyle dni się zbierałam za niego i jest!
Jutro na konferencje...
A w sobotę...
trzymajcie kciuki ok?
I tradycyjnie jak wam się podobało?
Zapraszam do komentowania!
Dzięki że jesteście!!
Potrzebuję was!

piątek, 14 listopada 2014

Opowiadanie "Świeca" rozdział 9.

                                                               9.



           Zaraz gdy weszli do dworu, oboje udali się do swoich komnat. Millie siedząc w cieplej wodzie, która była w wannie delikatnie masowała swe ciało. Nie było Williama, wyjechał. Czuła się jakby odwlekła swój wyrok śmierci. Czekała ją za to niewątpliwie kara. Jednak chyba było warto. Chyba? Teraz gdy była sama w pomieszczeniu rozmyślała nad Edem i jego pocałunku. Znów przypomniała sobie moment, kiedy jego usta dotknęły jej warg. Jego broda zaczepnie drapała jej policzki i brodę. Uśmiechnęła się do siebie. Znów poczuła motylki w brzuchu. Był mężczyzną, jakiego mogłaby chcieć mieć każda kobieta. Mądry, cierpliwy, honorowy, moralny... w dodatku miał swego rodzaju dryg do zbliżeń których się bała. Przejechała kciukiem po swej dolnej wardze, tak jak on to zrobił i poczuła dreszcz. Chciała tak topornie trzymać się tych wspomnień. Było to przeciwieństwo, co do tego, co zostawił w niej William. Przy Edzie wszystko było inne, nawet ona. Zanurzyła się pod wodą do ostatniego włosa.
        Kiedy Ed również o siebie zadbał poszli do wielkiej jadalni. Tam czekało na nich jadło ale również Karol. Stukał palcami w marmurowy stół podpierając okazałą brodę na drugiej ręce. Kiedy blondynka usiadła niepewnie na swym krześle, a obok niej jej towarzysz, wuj uniósł wzrok na nich.
- Kolejny raz i kolejny raz to pan jest przy Millie, kiedy dzieją się z nią złe rzeczy... zaczynam mieć pewne wątpliwości, co do obecności pana na mym dworze.- powiedział ochrypłym głosem. Millie zacisnęła dłoń na widelcu spoglądając gdzieś w bok.
- Nie czuję się skory do ponoszenia winy za owe wydarzenia.- odpowiedział mężczyzna tym swoim rozsądnym tonem i zaczął jeść posiłek.
- To nie jego wina, to tylko zbieg okoliczności wujku.- zaczęła tłumaczyć blondynka. 
       Nagle do jadalni wszedł Robert. Dawno go nie widziała. Unikał ją. Miał ciągle zaniedbaną fryzurę, włosy stały mu na wszystkie możliwe strony, a koszula była jakby wyciągnięta z gardła kundla. Zmierzył przyszłą królową wzrokiem i chciał wyjść, czując na sobie palące spojrzenie Eda. Siniak jaki miał na swej twarzy po uderzeniu brodacza już poblednął wystarczająco aby nie był zauważalny. Chciał się już wycofać z pomieszczenie jednak Dove go zauważył.
- Jak dobrze ciebie widzieć Robercie... przyłącz się do nas.- powiedział bardziej z przymusu niżeli z chęci. 
Brunet uciekł wzrokiem na swoje brudne buty po czym wszedł w głąb jadalni. Usiadł przy jednym miejscu gdzie znajdywały się sztućce oraz talerz z złotymi zdobieniami. Nie patrzył na dwójkę znajomych. Wstydził się?A może bał? Karol chwilę przypatrywał się jego dziwnym zachowaniom, jednak odpuścił i znów spojrzał na swoją bratanicę.
- Widzisz Millie... ja nie wierzę w zbiegi okoliczności.- zaczął zginać prawą dłoń w pięść po czym wyprostowywał palce. Żadne z dwójki się nie przestraszyło. Spojrzeli po sobie. Brązowe oczy mężczyzny prześlizgnęły od niebieskich kryształów aż do jej okazałych ust, które całował tak namiętnie poprzedniej nocy. Nieświadoma dziewczyna dodatkowo oblizała wyschnięte wargi uciekając spojrzeniem. 
Dove wszystko to widział.
- Szlag! Jesteście aż tak irracjonalni?!- warknął uderzając ręką w stół. Następnie wstał od niego i zaczął chodzić po pomieszczeniu.
- Wujku?- dziewczyna nie rozumiała tego.- O co ci teraz chodzi?- zapytała wstając od stołu i przybliżając się do mężczyzny.
- Jak to o co?!- wskazał dłonią na Eda. Robert aż przestał jeść swoje danie, patrząc z głupim uśmiechem na to wszystko. - Matka nie uczyła cię że nie należy się bawić w romanse? Czy ona cię chociaż tego nie nauczyła?! Po jaką cholerę masz popełniać jej błędy!- dopiero po tych słowa zauważył, że powiedział za dużo. Blondynka aż cofnęła się o krok marszcząc brwi.
- Słucham?- szepnęła. Karol nie umiał już na nią patrzeć. Widać było na jego twarzy ból. Z syknięciem odwrócił się do niej plecami idąc do wielkiego okna.
- On nie będzie twym mężem więc nawet nie baw się w miłości... nie ręczę za me sposoby rozdzielenia was...- cedził każde słowo z dużym dystansem ale i wrogością. Do pomieszczenia weszła Amanda przynosząc ciepły rosół w dzbanku.
- Ale ja go nawet nie kocham!- niemal krzyknęła. Powiedziała to bardzo szybko, zbyt szczerze, zbyt boleśnie dla mężczyzny przy stole.
            Przez sekundę miał otwarte usta, jednak opuścił wzrok na stół i oblizał kąciki ust, a dłoń na udzie zacisnął w nienaturalny i bolący sposób. Czego on się spodziewał? Przecież tego chciał. A jednak zabolało. Męska duma, chwilowe fantazje, wszystko wbiło się teraz w jego podbrzusze. Trwało to chwilę jednak gdy unosił wzrok napotkał spojrzenie służącej, która stała po drugiej stronie stołu. Widziała to. Jej brązowe oczy wyrażały współczucie. Uśmiechnęła się do niego, jakby tym miała go pocieszyć.
         Najstarszy z obecnych odwrócił się do pozostałych przodem, ale skupił się jedynie na niebieskookiej. Ta jak zwykle liczyła się jedynie z jego oceną, jednocześnie w głowie pobrzmiewały jej słowa odnośnie matki. Karol zmierzył ją wzrokiem, jakby chciał wyważyć jej prawdę. Podszedł do niej i położył dłoń na policzku po czym zerknął na Eda, wyczekująco. Nie rozumiał brata króla, o co mu chodziło, jednak oderwał się od swych myśli odchrząkając.
- Jeśli ma to jakkolwiek wspomóc odczucia wuja panienki... mnie również nie wiążą z nią żadne porywcze i zbyt trywialne uczucia, jakimi są barwy miłości.- jego wzrok był silny, nieustępliwy. 
Tylko Amanda zauważyła jak unosi mu się lekko brew, jak wiele kosztuje go to wszystko. Walczył z tym wszystkim z racji moralnych. Każdego tutaj wiązała jakaś mniejsza lub większa tajemnica. Tylko poboczna osoba widzieć mogła sieć tajemnic coraz bardziej się plącze.
- Jak wytłumaczysz mi to iż wróciliście do dworu na jednym koniu? Cóż mam myśleć po waszej nieobecności w niewiadomym posłaniu przez całą noc?- dopytywał wujek patrząc na dziewczynę.
- To moja wina... to ja uciekłam. Przestraszyłam się zbyt nagłych zmian w mym życiu. Nie godnym było się przyznanie do swych rozterek przed ojcem. Popełniłam czyn tchórzliwy uciekając, omijając losu, który tak do mnie zmierza... zbyt prędko... niczym stado rozjuszonych koni... Ed jedynie pragnął mnie ochronić. Kiedy Amanda powiadomiła go o mym niecnym postępowaniu, wiedział jaką przykrość sprawie wam... Chciał uniknąć konfliktów, chciał nawrócić mnie na słuszność racji. Noc spędziliśmy osobno. Wujku nie oczekuj ode mnie zbyt wiele złego i podłego zachowania. Rano mnie odnalazł... w starej izbie... Namówił abym wróciła... byłam jak w transie... niczym opętana gotowa porzucić tron z strachu przed nieznanym. To on przywołał mnie do rozumu.- mówiła to wszystko modelując uważnie ton. Kłamiąc wtedy kiedy uznała to za słuszne. Jednak jej mimika nawet nie drgnęła. Jedyna zasługa ojca? Odziedziczone geny pozwalające tak łatwo kłamać najważniejszemu mężczyźnie w swym życiu. Karol długo się wahał. Spoglądał to na bratanicę, to na malarza. Amanda z nerwów zwijała swój fartuszek, gniotąc go niesamowicie. 
A Robert? Przyglądał się służącej. Choć był najbardziej czystą cieleśnie osobą, choć nie odczuwał nieżądnych myśli, teraz skupiał się na brunetce. Robił to krótko lecz treściwie.
- Nie mam świadków,nie mogę oskarżać. Bądź mądra Millie. Pięknie ułożone słowa nie zamydlą oczu staremu wujkowi. Też kiedyś miałem twe lata.- uśmiechnął się lekko i spojrzał na pozostałych.
- Odpocznijcie... zapewne noce były zimne.- westchnął bezsilny.- A ty moja droga panno, zostajesz tu tak długo aż poczujesz się pewniej.- dodał wychodząc jednak blondynka ruszyła do niego biegiem. 
         Wtuliła się w jego tors. Karol stał przez chwilę patrząc na jej jasną głowę, jakby bojąc się tego. Pierwszy raz po tylu latach się do niego przytuliła. Po tylu latach nadal była za małą, by się z nim równać. Dłonie dopiero po chwili spoczęły na jej plecach. Oparł policzek na jej czubku głowy i zamknął oczy jakby na chwilę osiągnął ulgę.
- Dziękuję wujku.- szepnęła mając już łzy na policzkach. Dał jej upragniony azyl choć o to nie prosiła. Westchnął jedynie słysząc ją i odsunął się. Przetarł jej policzki i szczypnął w brodę, lekko zaśmiewając się.
- Jesteś zbyt podobna do matki.- szepnął po czym wyszedł już z jadalni. Millie stała chwilę oddychając spokojnie. Odwróciła się do reszty z wielkim uśmiechem, jednak dopiero wtedy zauważyła jak Ed jest nieobecny w tej chwili. Jego głowa była zwieszona a oczy niemal martwe.
- Słyszałeś?- niemal zapiszczała szczęśliwa dziewczyna. Malarz dopiero uniósł spojrzenie na nią i się blado uśmiechnął. Czuł jak bardzo ma gęsia skórkę na ciele.
- Tak... wspaniale.- odpowiedział bezbarwnym głosem, wstając od stołu i ruszając ku drzwi, przy okazji gubiąc chustę, którą miał na kolanach.
- Ed! A kolacja?!- nie rozumiała zbyt mocno jego zachowania. Minął ją kręcąc głową.
- Odechciało mi się jeść... idę malować.- odrzucił odwiązując specjalnie zawiniętą chusto-krawat pod jego szyją. Był zbyt szybki jednak dziewczyna nawet chciała za nim ruszyć.
- Nie warto.- zanucił brunet jakby była to wspaniała melodia, jedząc dalej porządny kawał mięsa na swym talerzu. Millie spojrzała na niego marszcząc brwi.
- Skąd ty masz czelność mówić co warto, a czego nie?-zapytała. Oboje wiedzieli o co chodzi. 
Znów Robert okazał się tchórzem uciekając wzrokiem na swoje jedzenie. Prychnęła widząc to i już chciała dalej się przesunąć jednak Amanda zastąpiła jej drogę.
- Millie... odpuść.- prosiła chwytając ją za ręce.
- O co ci chodzi? Za długo przebywałaś między parującymi drożdżami w kuchni?- blondynka uniosła brew chcąc przejrzeć intencje służącej.
- Czasami oczy wszystkiego nie widzą. I to jest ta rzecz. Pozwól mu odpocząć. Ochłonąć.- szeptała konspiracyjnie.
- Nie rozumiem, od czego?- była dociekliwa jednak na marne. Amanda zrobiła typowy dla siebie wzrok po którym Millie łagodniała. Wzięła głęboki oddech i cofnęła się do stołu. Usiadła na swym miejscu i chciała coś zjeść. Na marne.
- Też straciłam apetyt...- szepnęła.
- Daj, ja zjem.- klasnął w ręce Robert przejmując jej talerz bez zgody.



        Kilka dni było cichymi dniami. Czas leniwie ciągnął się, a popołudnia robiły się coraz cieplejsze. Millie coraz chętniej spędzała czas w ogrodzie w obecności Amandy. Ed ograniczył swój udział w jej życiu. Odzywał się lakonicznie, niemal samymi samogłoskami. Stał się oficjalny, choć nadal dostrzegała w jego oczach ten charakterystyczny błysk. Przyjaciółka, jednak ciągle jakby odsuwała ją od artysty. Ufała jej przez co nie doszukiwała się w tym drugiego dna. Amanda zawsze tłumaczyła tym iż Ed ma napływ sił do malowania, które nikt nie może naruszać. Może tak było lepiej? Jednak w blondynce budziła się swego rodzaju tęsknota za brodaczem, za sporami z nim, za interesującymi rozmowami równego z równą. 
       Pewnego dnia prze dwór zajechała czarna karoca. Na bokach były zdobienia w kolorze starego, wytartego złota. Widać było, że nie byle rodzina może się szczycić takim powozem. Zainteresowana dziewczyna zeszła do głównego holu gdzie stał już Karol witając gości. Młoda, ciemna blondynka z dość bystrymi oczami oraz chudy młodzieniec z ciemnymi włosami oraz bladą cerą. Wyglądali dość specyficznie lub bardzo arystokratycznie.
- O dobrze Millie, że jesteś. Rad jestem móc gościć w naszych progach.- powiedział wuj wyciągając do niej rękę. Kiedy ujął jej dłoń przyprowadził ją bliżej gości. Dziewczyna ukłoniła się w ich, naciągając w specyficzny sposób materiał sukni. Oboje odpowiedzieli jej tym samym.
- Jest to rodzeństwo z rodziny Preto z Włoszech. Za pewne spotkałaś na swej drodze w koloni jednego z ich krewnych.- tłumaczył dziewczynie mężczyzna. 
Po schodach jednak zaczął powoli schodząc Ed, wycierając swe policzki ubrudzone od farb. Siostra szepnęła coś do ucha brata po tym jak zauważyła malarza,a ten jedynie kiwną głową robią krok do przodu.
- Godziwy los pozwolił nam poznać przyszłą królową tego pięknego kraju. Jestem Raaf, a to ma siostra Anna. Wiele dobrego słyszeliśmy o pani o twym ojcu. Niewątpliwie czeka naród Anglii świetlana przyszłość.- ujął dłoń Millie kłaniając się. Był miły i uważnie dobierał słowa, jednak prócz uśmiechu w jego jasnych oczach dostrzegła smutek, oddalenie. Głos mężczyzny był dojrzał, jakby opowiadał najciemniejszą i najmroczniejszą historię tego świata.
Jego siostra podeszła do niej i w istnie włoskim stylu złożyła na jej licach dwa pocałunki.
- Mam nadzieję, że przyjaźń między naszymi rodzicami będzie wieczna!- jej głos był bardzo słodki, tak bardzo odpowiadający jej wyglądowi. Uśmiech tylko dodawał jej uroku. Pomimo tak uderzającej podobizny byli przeciwni w charakterach.
- A któż to?- Anna była ciekawska, więc nie mogła odpuścić okazji poznania Eda, który zatrzymał się w połowie stopnia. Karol westchnął dopiero go zauważając. Najlepiej gdyby go to nie było w jego pryzmacie.
- Malarz ścienny.- prychnął lekceważąco. Millie skarciła go wzrokiem po czym ruszyła do mężczyzny, zauważając jak na jego ustach pojawia się minimalny uśmiech.
- To Ed... malarz... nie ścienny. Twórca pięknych tworów, które niektórzy ich nie rozumieją. Przejęłam nad nim patronat. Naród łaknie sztuki i kultury, a to osoba która nam to zapewni.- mówiła patrząc jedynie na Eda z uśmiechem i dumą. Cieszyła się, że wreszcie jest przy niej i choć w ten sposób nie unika jej osoby. Chociaż tak mogła wykorzystać ten moment.
- Ed? Tylko Ed?- zaćwierkała nastolatka wychodząc naprzeciw mężczyźnie w brodzie. Ten nieco zmarszczył brwi. Nie stosowne zachowanie biło z strony brązowookiej. Kobieta, a zwłaszcza w tak młodym wieku nie powinna zachowywać się tak zuchwale względem nieznanej sobie osobie.
- Pseudonim artystyczny ma pani.- wyjaśnił zginając się w pół i zgodnie z wymogami moralnymi powitał ją ujęciem jej dłoni. Następnie podszedł do jej brata i podał mu czystą już dłoń.
- Raaf Perto.- przedstawił się ponownie młodzieniec.
- Kruk Czarny.- rozpoznał słowa w zagranicznych językach, a Raaf uśmiechnął się z uznaniem.
- Jak na malarza ściennego dużo umie.- zwrócił się do Karola, który z niezadowolony ściskał dłonie za swymi plecami.
- Dość tych powitań. Pozwolę zaprowadzić was na salony gdzie w spokoju porozmawiamy w właściwym gronie.- Dove nigdy nie krył tego kogo toleruje, a kogo nie w danym momencie. 
Ed idealnie zdawał sobie sprawę jak wuj dziewczyny go nie znosi. Spojrzał swymi brązowymi oczami na Millie i do niej kiwnął głową po czym odszedł bez słów. Sergiusz następnie pojawił się jak zwykle nie wiadomo skąd, i nie wiadomo kiedy. Cała powitalna herbatka odbywała się na bardzo neutralnych stosunkach. Wieczór przyszedł szybko, a z nim noc i następny dzień.



        Cały czas do popołudnia Millie miała odgrywać role głowy dworu i zająć czas młodym gościom. Spotkanie było ulokowane w małym saloniku, ulubionym w mniemaniu przyszłej królowej. Uwielbiała jasne i ciepłe barwy ścian oraz miękkie światło które wpadało tu przez okna w porannych porach.
       Wchodząc do pomieszczenia zauważyła, że jedynie Anna w nim przebywa. Miała na sobie niebieską sukienkę z dość odważnymi koronkami przy rozpięciu sukni z przodu. Być może taka moda włoska.
- A panienki brat zagubił swe kroki? Może poślę po niego Sergiusza lub kogoś z służby?- zapytała blondynka siadając, a jednym z ozdobnych foteli. Anna uśmiechnęła się szeroko i machnęła ręką.
- Niepotrzebnie. Odnalazł swe powołanie. Postanowił zainteresować się nieco twym podopiecznym.- zwróciła się bezpośrednio na ty. Nieco zdystansowało to Millie do dziewczyny. Uniosła nieco brwi jednak udała że poprawia wystające kosmyki z majestatycznego koka na swej głowie.
- Mam nadzieję iż Ed przyjmie panienki brata z należytym szacunkiem.- stwierdziła nadal zachowując etykietę jaka była jej przypisana.
- Eh.. Raaf zbyt dobrze zna artystów... zresztą ja też... mają swoje fanaberie i wizje... Twój też tak ma?- zapytała nachylając się ku niej z ciekawością w oczach. Niebieskooka nie wiedziała czy w tym ma szukać podstępu czy po prostu ktoś nie zadbał o odpowiednie wychowanie młodej niewiasty.
- Nie rozumiem co panienka ma na myśli...- odrzekła wymijająco gładząc dłońmi materiał swej krwisto-czerwonej sukni.
- Nie udawaj... jejku..widzisz w Włoszech jest artystów na pęczki. Ba nawet sama byłam jednego natchnieniem. Muzą...- zaśmiała się perliście i zamrugała zaczepnie powiekami. Millie zmarszczyła jeszcze mocniej brwi i starała się nie ukazywać bardziej swego zdziwienia.
- Mają swoje fanaberie najbardziej kiedy nie mają weny twórczej! Co też się napracowałam aby takiemu wyszedł obraz czy to sonet.-westchnęła opierając się o kanapę na której siedziała. Zaczęła nakręcać na palec swój blond pukiel.
- Przepraszam, że zapytam ale... fanaberie?- nie mogła ugryźć się w język. Może w tym był kluczyk zachowania Eda. Anne zaśmiała się znów piskliwie i pokiwała głową.
- Najdziwniejsze o co mnie poprosił to abym ordynarnie oddała na jednego mocz. - skrzywiła się, jednak zaraz zmarszczyła zabawnie nos, a jej mimika twarzy w ciągu sekundy zmieniła się diametralnie.
- No i co miałam zrobić? Artyści tacy są... a twój co lubi? Słyszałam jeszcze, że niektórzy preferują masochistyczne zachowania wobec ich najczulszych miejsc... ponoć to podnieca.-wzruszyła ramionami. Millie siedziała oniemiała. Jej niebieskie oczy zrobiły się większe a usta otwarły.
- Wybacz, że tak dosłownie cię pytam jednak... gdy w nocy do niego zajrzałam to...- zaśmiała się,  a słowa jakie powiedziała aż ukuły blondynkę. Pierwszy raz poczuła coś takiego.
- Odwiedziłaś jego sypialnię w porze nocnej?- musiała, nie dbała o etykietę. Już nie. Nie kiedy chodzi o Eda. Jak mogła być taką bezwzględną bezwstydnicą opowiadającą takie rzeczy obcej osobie, jeszcze zakradającą się do pokoi dorosłych mężczyzn. Blondynka zacisnęła dłoń w pięść,  a wszystkie mięśnie jej się napięły.
- Oj daj spokój... nie odbiorę ci go, bynajmniej jeśli się nie uda memu bratu go przekonać. Tej nocy go nie złamałam ale... we Włoszech wszyscy zmieniają perspektywy.- na jej ustach pojawił się perfidny uśmiech. Przyszła królowa z trudem złapała oddech.
- Co to ma znaczyć?!- uniosła ton nie panując nad swym głosem.
- Raaf właśnie składa mu propozycję, którą na pewno przyjmie... Ups chyba kradniemy ci kogoś. Pamiętaj.. tym światem rządzą mężczyźni...ale to kobiety ich podniecają. - klasnęła w dłonie po czym wstała z sztucznym uśmiechem na twarzy i wyszła z salonu.
Millie siedziała nie wierząc w to co przed chwilą miało miejsce. Musiała przetrzeć dłońmi twarz aby jakoś się obudzić z tego koszmaru. Cisza w saloniku niemal piszczała. Nagle usłyszała kroki. Do pomieszczenia wszedł Raaf poprawiając swój frak. Na usta przyjął od razu wielki uśmiech i usiadł na kanapie którą wcześniej zajmowała jego siostra.
- A Anna? Nadal nie wstała?- zapytał splatając dłonie w koszyczek.
- Jak podobają się obrazy Eda?- odbiła piłeczkę nadal będąc zagłębiona w swych obawach.
- Bardzo obiecujący talent. Jednak co ja tam wiem o tych mazgajach... to preferencje mojej siostrzyczki.- zaśmiał się.
- Opowiadał mi o nich zbyt... szczegółowo.- z trudem dobierała słowa aby nie zabrzmiało zbyt chłodno. Raaf wybuchł śmiechem, jednak uśmiech nie dosięgał do jego oczu.
- Nie wiem czy żałosne zachowanie, które plami imię pańskiej rodziny jest śmieszne.- głos Millie brzmiał niczym głos matki ludu. Mężczyzna nie mógł przejść obok tego obojętnie. Od razu spoważniał nieco się prostując.
- Idziemy jedynie za radą przyjaciela rodziny.- odpowiedział marszcząc czoło, przyglądając się dziewczynie.
- Czasem lepiej uważniej dobierać sobie przyjaciół.- poradziła wstając z fotela.
- Takie jest życie.- stwierdził jakby chcąc ją zatrzymać.
- Można być bezwładną kukłą rzuconą do rzeki, albo przejąć swój los w ręce. Nie zostawiajmy wszystkiego w łaskach Boga. Bądźmy godni godnego życia.- dziewczyna była bardzo mądra co pierwszy raz mogła tak doszczętnie ukazać w rozmowie z obcym mężczyzną poza Edem.
- Przyszła głowa narodu jak zwykle wychowana w sielankowych murach, nie wiedząca zbyt wiele o życiu.- mruknął również wstając. - Nic mnie nie obchodzi twe zdanie. Mów sobie... niech wszyscy mówią. Ja i ma siostra to moje życie.- mówił przez zaciśnięte zęby. To tylko podziałało na przyszłą królową jak płachta na byka. Zrobiła krok w jego kierunku zaciskając usta.
- Nie znasz mego życia, wiesz za mało aby oceniać tak trywialnie i subiektywnie me życie. Gdybym nie brała swego życia w swe dłonie być może następcą tronu nie byłabym ja tylko mój wuj.- głos zadrżał jej przy mówieniu tej prawdy.- I przykro mi, że tak bardzo zaprzeczasz sam sobie. Najbardziej krzyczy ten, który potrzebuje najwięcej pomocy. Jednak czy masz je w siostrze? Niewdzięczny los brata doskwiera ci bólem. A jeszcze większym bólem są słowa. To słowa ranią ludzi najbardziej. Niszczą od środka gnijąc i rozkładając się po cichu. Aż pewnego dnia zwalają z nóg. Twoi przyjaciele rodziny widocznie są mądrzejsi od ciebie i to wiedzą. Czekają jedynie kiedy spróchniejesz w środku jak drzewo, aby cię powalić.- dopiero po chwili złapała oddech. Raaf stał patrząc gdzieś w bok. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że zbyt wiele mówi. Jak zwykle kiedy ponosiły ją racje takich sytuacji. Cofnęła się od niego i pogładziła nerwowo suknię.
- Przepraszam za dosadność słów niegodnych kobiety.- ukłoniła się po czym ruszyła w stronę drzwi.
        Schowała się w pokoju zamknięta na klucz. Było jej wstyd. Była zła na siebie, że tak łatwo dała się sprowokować, pierw przez Anne, a następnie przez jej brata. To na pewno nieodpowiednie zachowanie dla rządzącej krajem. Musiała wystosować w swym sumieniu dozę dystansu. Jednak jak miała mieć dystans kiedy w każdym momencie mogła żegnać Eda. Oddalili się od siebie, przyjaźń jakby przeminęła zanim nabrała odpowiednich barw. Sam chciał uciekać od niej, chciał zapewnić sobie przyszłość godną mężczyzny. Teraz miał możliwość. Zacisnęła usta mocniej mając chęć rzucić czymś, odreagować. 
        Podeszła do okna powstrzymując się przed obaleniem krzesła. Otworzyła je mocniejszym pchnięciem. Chłodne powietrze wczesnego wieczora opłynęło jej twarz. Przymknęła oczy oddychając miarowo. Wtedy usłyszała donośne głosy, rżenie koni. Jakiś powóz stał chyba przed wejściem do dworu. Usłyszała stłumiony głos Eda oraz ten charakterystyczny śmiech. Wyjeżdżali? Ed nawet nie zamierzał się pożegnać? Millie ruszyła biegiem do drzwi zapominając, że sama je zamknęła. Chwile walczyła z nimi, ciągnąc, pchając zanim przypomniała sobie co zrobiła. Klucz jak nigdy zacinał się. Zawsze tak się stawało kiedy usilnie się do czegoś spieszyła. Kiedy drzwi niemiło trzasnęły już mogła biec po holu do schodów. Nie zważała na służbę, ważne było aby zdążyć. Kiedy wybiegła przed dwór, powóz był już w połowie drogi do bramy oddalonej o milę. Millie stała nie wierząc. Mężczyźni którzy dbali o konie i karoce dziwnie na nią się patrzyli. Jednak nigdzie nie widziała Eda. Pojechał z nimi? Odjechał? Skorzystał z tej sytuacji? Uciekł. Osunęła się na zimne schody, które prowadziły do drzwi wejściowych . Nawet nie czuła zimna.
- Odjechał...-szepnęła chowając twarz w dłonie. 
         Nie zważała na szepczących służących. Otarła jednak pierwsze łzy i wstała z schodów idąc do wnętrza domostwa. Tyle utracić. Mężczyzna nie był tylko jej ochroną, był kimś kto jako jedyny dał jej powody do zaufania. Był tym,  dzięki któremu czuła się coś ważna w tak trywialnych sytuacjach jak rozmowa. Nie była tylko kobietą... była aż kobietą. Dawał jej poczucie szacunku, choć jako jedyny znał jej sekret. Teraz te sekret odjechał z nim. Nie miała nikogo kto wiedziałby o czynach haniebnych których dopuścił się na niej jej ojciec. W dodatku nauczył ją czegoś cennego, zawsze jest pierwszy raz. Dotknęła swych ust. Im dalej od tamtego wieczoru tym inaczej to wszystko interpretowała. Pogrążona niczym w halucynacjach stanęła przy drzwiach od swej komnaty jednak wejrzała na te które prowadziły do pokoju mężczyzny. A gdyby tak... Nie umiała panować nad swym ciałem. 
       Nogi same ją tam zaprowadziły, dłoń sama nacisnęła na klamkę. Panował tam mrok, tylko jedna świeca paliła się już zmęczonym płomieniem. Wzięła ją do ręki zapalając pozostałe. Dopiero wtedy zauważyła obrazy. Uniosła brwi wysoko widząc je. Nie zabrał ich ze sobą? Może chciał wrócić? Ze zmęczenia zaczęła wyciągać z włosów spinki. Po chwili jej długie,blond loki, miękko spływały po jej plecach i ramionach. Oglądała każdy obraz z uwielbieniem, dotykając opuszkami palców nierówną strukturę farb. Były różne, ciemne, jasne, abstrakcyjne i dobitnie realne. Jednak najbardziej ciekawiły ją liczne portrety kobiety. W ogrodzie, czytająca książkę.
       Jeden był powieszony na sztaludze, kobieta była z zawstydzonym uśmiechem, jej policzki były lekko różowe. Jako jedyny obraz nie był dokończony. Był to portret. Pędzle wokół tego obrazu były w różnych słojach z brudną wodą, a farby na drewnianej palecie. Jak mógł to wszystko tak rzucić dla pierwszej lepszej propozycji? Dla natarczywej Anny. Dotknęła opuszkiem policzka kobiety. To była ona, wiedziała. Jednak czemu Ed tyle ją malował? Mokra farba przykleiła jej się do palców. Jęknęła niezadowolona ponieważ zostawiła odcisk na obrazie.
- Zepsułam...- syknęła nie wiedząc czy naprawiać swój błąd, wtedy usłyszała śmiech. Spojrzała przestraszona w stronę drzwi.
- A ile razy powtarzałem ci że mokrej farby się nie dotyka? Czy królewska wszechwiedza nie nie wie również że ogień parzy? - zapytał Ed stojący oparty o framugę drzwi. Miał dłonie założone na torsie i niewątpliwie przyglądał jej się od jakiejś chwili. Widocznie zbyt mocno była pochłonięta podziwianiem ostatniej pracy malarza. Oczy dziewczyny zrobiły się większe i zaszły mgłą. Wielki uśmiech zagościł na jej ustach. Był w tym pokoju. Szybko jednak się zdystansowała. Wyprostowała się, a brudną dłoń schowała za plecy.
- Królewska wszechwiedza sprawdza wszystko w oparciu o swe doświadczenie.- przyznała i pokazała drugą dłoń na której widniał półksiężyc zostawiony po języku ognia. Ed prychnął z rozbawienia i zamknął za sobą drzwi.
- Czasem warto zaufać na słowo, królowa wtedy oszczędziła by sobie skaz na swym ciele.- stwierdził sięgając po mokrą szmatkę i wyciągnął do niej dłoń. Zawstydzona podała tą brudną, a brunet zaczął ją wycierać.
- Jak z dzieckiem.- westchnął rozbrojony jej zachowaniem. Millie patrzyła na niego zawstydzona ale i szczęśliwa. On to zauważył.
- Aż boję się zapytać co chodzi po tej małej główce...- próbował być poważny, jednak jego oczy same się śmiały, nadal dokładnie wycierając jasną farbę z jej palców.
- Myślałam, że wyjechałeś...- wyjaśniła po dłuższej ciszy. Wtedy spoważniał. Puścił jej rękę i odłożył ścierkę na miejsce.
- Mówili ci?- zapytał niezadowolony z tego faktu.
- Anna... dość... dokładnie.- próbowała zabrzmieć dość obojętnie, jednak zazdrość ściskała jej gardło. Ed prychnął słysząc jej słowa i spojrzał a nią z uwagą.
- Tak wielkiej charyzmy z tak dawno nie widziałem... aż żal było nie skorzystać.- przetarł sobie brodę palcami kończąc ten ruch na swej brodzie. Słysząc to blondynka miała jedynie dwuznaczne myśli przez co cofnęła się o kilka kroków w tył unosząc wysoko brwi.
- Spokojnie!- zareagował od razu brązowooki uśmiechając się gdy zauważył jej zachowanie.- Lepiej smakuje to o co trzeba zabiegać i jest trudne, niżeli to zdobyte bez wysiłku.- wyjaśnił mierząc ją wzrokiem. Poczuła aż ciepło w podbrzuszu od sposobu jakim on na nią patrzył.
- Męskie gierki?- próbowała zatuszować swoje zawstydzenie, podchodząc do miejsca gdzie były pędzle.
- Chociaż jawne... nie tak tajemnicze jak zazdrość kobiet.- skwitował niby obojętnie wzruszając ramionami, jednak na jego ustach pojawił się triumfalny uśmiech.
- Zazdrość kobiet? A cóż to?- udała głupią dotykając dłonią swego obojczyka, jakby nie dowierzała w słowa. Zbyt wiele sztuk teatralnych widziała aby nie nauczyć się takich gestów. Ed wybuchł gardłowym śmiechem widzą to wszystko.
- Masz w sobie niesamowity urok, niespotykany...- ściszył głos kiedy spoważniał. Oboje umilkli zdziwieni z słów które padły. Millie chciała odwrócić głowę w stronę gdzie świecy nie rzucały swego światła, jednak powstrzymała ją dłoń Eda który ujął jej podbródek w swoją dłoń.
- Nie wstydź się swych rumieńców... choć nie tego cię uczyli... nie uciekaj przed mym wzrokiem. W dodatku te włosy...- poprosił, a palcami pogładził jej rozgrzaną skórę policzków. 
          Zamknęła oczy chcąc zniknąć. Pomimo tylu doświadczeń jakie ją spotkały nadal była bardzo owiana niewinnością. Ed westchnął czując znów te uczucia, które próbował wyciszyć. Kiedy zobaczył niebieskie oczy które się w niego zaczęły wpatrywać zrobił krok ku niej i zaczął zbliżać się swymi ustami do niej. Gdy w końcu chciał ulżyć swym emocjom poczuł szybkie maźnięcie go czymś zimnym w nos. Millie zaczęła się śmiać chowając usta w dłoniach, jednak w jednej miała ubrudzony pędzel z żółtą farbą na końcówce włosa. Nie spodziewał się tego. Dziewczyna z piskiem ruszyła uciekając, kiedy zdała sobie sprawę, że brunet chce jej się tym samym odwdzięczyć. 
Tego wieczoru nie próbował już znowu sam siebie nabrać na ograniczenie jej osoby w swym życiu. Odbyli zbyt owocną bitwę na farby, której było pełno licznych kwików, krzyków oraz śmiechów. W końcu zawrzeli pokój i Ed postanowił odprowadzić ją do pokoju. Oboje mieli zniszczone ubrania przez kolory godne tęczy na niebie, oraz ubrudzone twarze i włosy. 
           Gdy tylko wyszli z pokoju zauważyli stojącego przy ścianie Karola. Spojrzał na nich unosząc brew. Słyszał wszystko. Nie ukrywał tego. Bezsłownie stał przyglądając się temu jak wyglądają. Rozbawiona Millie nawet teraz nie potrafiła być poważna i zaczęła się śmiać.
- Trafię sama...- wykrztusiła między spazmami śmiechu i ruszyła do swego pokoju, po drodze dając jeszcze buziaka wujkowi w policzek. Zrobiła to specjalnie aby go ubrudzić. Karol starał się być poważny jednak i tak uśmiechnął się nieco widząc iskierki w jej oczach. Zamknęła za sobą drzwi i mężczyźni zostali sami. Karol na powrót zrobił groźną minę jednak Ed kiwnął mu głową i zamknął za sobą drzwi od swej komnaty.
Dove chwilkę stał w miejscu myśląc nad tym wszystkim. Zerknął w stronę drzwi bratanicy, a następnie malarza. 
Uśmiechnął się pod nosem i ruszył do swej sypialni.



5:03
Koniec!
uhu
już chociaż wiem ile pisze rozdział...
równo 5 godzin...
zaraz tata wstaje do pracy a brat z nocki wraca XD
kręgosłup boli
a oczy wypływają ale jest warto:)
co sądzicie?
Jak się podoba?
Zapraszam do komentowania!