poniedziałek, 26 stycznia 2015

Opowiadanie "ROS" rozdział 1.



                                                               1.




             Można się zabić przez prace w wiele sposób. Jak to jest u Nicka? Cóż: zadźgać się długopisem, podciąć żyły kartką, naświetlić mózg laserem od kopiarki, wrzucić laptopa do wanny, w której się kąpie. Wystarczająca lista. Nie raz się nad tym zastanawiał. Miał swoje lata, jego życiem była jedynie praca w korporacji, od czasu do czasu uczestnictwo w firmowych, przymusowych bankietach. Jednak nie narzekał. Lubiłem swój styl życia. Przecież nie można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało. Tak też było u niego.
            Gwiazdka to gorący czas w reklamowej firmie, w której pracował. Masę makiet, wykresów, liczb, prezentacji. Gdyby nie telefon od rodziców może nawet by to przegapił. Nie potrzebował tej całej maskarady rodzinnej. Lepsze jedzenie? Przecież można iść do restauracji gdzie podadzą te dania każdego dnia i o każdej porze całego roku. Zresztą, czym innym były święta? Prezentami… Nie wierzył w Boga, fruwającego potwora spaghetti lub też Mahometa. Za to jednak był stały w swych przekonaniach, przyjaźniach. Mark od zawsze był Nicka kumplem. Jedna klasa w podstawówce. Nie było takich trzech jak ich dwóch. Jak brat, którego nie miał. Od kilku lat miał klucze od jego mieszkania, i zawsze wpadał bez zapowiedzi. Nie krępował się nawet, gdy kilka razy nakrył go w jednoznacznej sytuacji, lecz nawet to nie nauczyło go choćby dzwonić do drzwi.
         Tym razem znów drzwi otwarły się same, kiedy to podgrzewał jakieś jedzenie, które zapewne wytrzymałoby wybuch bomby nuklearnej.
- I ty stary zgredzie tutaj.. Skąd ja to wiedziałem?- Westchnął rzucając swoim pękiem kluczy na czarny blat nowoczesnej kuchni.
- A gdzie ‘’kochanie wróciłem!” I buziak na powitanie?- Zapytał na przekór Nick wyciągając z mikrofali jedzenie. 
Usiadł na niewielkim krześle i zaczął jeść widelcem nieokreśloną maź. Na sam widok Mark skrzywił się niemiłosiernie.
- Że laski jeszcze na ciebie lecą…- zdziwił się rozpinając guzik od czarnej koszuli.
- A ty znowu swoje… Daj spokój. Jak chcesz piwo to jest w lodówce, ale o pykaniu na PS możesz zapomnieć. Padam.- Nick upił wodę z szklanki przed swym talerzem i zdjął marynarkę.
- Piwo to wypijemy, ale w barze. –Stwierdził przyjaciel uśmiechając się szeroko.- Przebierz się w coś mniej sztywniackiego i lecimy.- Zaczął wymieniać opierając się o blat naprzeciw Nicka.
- Daj mi święty spokój.- Syknął niebieskooki brunet wrzucając talerz d zmywarki. Lubił mieć porządek w swym samotnym mieszkanku. Nie zniósłby myśli, że ktoś obcy sprząta i przegląda jego rzeczy.
- Jesteś mamutem.. Nie mam zamiaru przekonywać cię jak nastolatka. Jedziesz i chuj. Ruszaj dupe.- Nakazał mu.
               Abildgard naprawdę nie miał sił, a jednak. Zawsze lubił przygody a zwłaszcza te przy boku Marka. Wiedział, że nudny wieczór może przerodzić się w coś, co długo będzie wspominał, choćby żałując w kryminale, ale będzie. Jeszcze chwilę użalając się nad swym losem podniósł się, po czym ruszył po krętych schodach na piętro mieszkania. Tam znalazł jakieś dawno nienoszone rzeczy. Ostatnio musiał prezentować się nienagannie w drogich, dobrze skrojonych garniturach. Rzadko, kiedy ubierał się „po roboczemu”. Wyciągnął z szafy parę ciemnych spodni, szarą bluzkę i skórzaną kurtkę. Miał być ubrany na luźno czyż nie? Nawet nie spojrzał w lustro, nie miał nawyku, jeśli nie wychodził do pracy. Mark jedynie klasnął w dłonie widząc przyjaciela w lepszej formie.
- Tylko nie pytaj mnie czy chudo w tym wyglądasz…- stwierdził biorąc w dłoń klucze, które wcześniej rzucił.
- Zero wsparcia… zeerooo…- udał załamanie brunet jednak śmiejąc się gardłowo. Zaraz po tym wyszli z mieszkania, zakluczając je.


- Nogi mam już kompletnie zlodowaciałe! A jak nas nie wpuszczą, bo za młodo wyglądasz to cię zabije. W tym śniegu nikt cię nie znajdzie do wiosny, a wtedy już twe ciało rozłożą robale i nikt cię nie pozna!- Marudziła Alexis idąc za Ros po okrytej lodemplaży. Minęły właśnie ognisko gdzie spora liczba osób już się bawiła świętując Boże Narodzenie. Przy wejściu do baru stał jeden rosły mężczyzna.
- Jak będziesz panikować to na bank coś zauważą.- Syknęła do niej niebieskooka przybliżając się do drzwi. Maruda podbiegła, aby zbliżyć się do niej, kiedy mijały mężczyznę.
- Jej tata to Dan Smith!- Rzuciła dziewczyna w przypływie paniki jednak okazało się, że owy ‘’ochroniarz’’ to zwykły klient baru palący papierosa. Spojrzał na nie jak na upite nastolatki i wywrócił oczami.
- Alex przestań! Ile razy będziesz to mówić obcym ludziom?- Ros mówiła do niej przez zaciśnięte zęby. Nie lubiła, gdy ludzie wiedzieli, kim jest jej ojciec.
         To, że kiedyś istniało Bastille, że kiedyś był jakiś Dan Smith, który porywał tłumy, który miał głos i pomysł ponad muzykę, która go otaczała obecnie niewiele znaczyło. Ponad dziesięć lat Bastille nie istniało, a ludzie szybko zapominali. Od czasu do czasu jakiś fan przypominał sobie o istnieniu mężczyzn. Tym bardziej nikogo nie obchodziła córka wokalisty. Jednak obie dziewczyny pomimo upływu lat i różnicy pokoleń pokochały muzykę, jaką tworzyła czwórka zwariowanych mężczyzn.
- Oj dobra, choć się czegoś napijemy. – Westchnęła Alex wzruszając ramionami przy tym ściągając swój płaszcz zimowy.
         Obie dziewczyny poszły w stronę baru i jak przystało na grzeczne nastolatki zamówiły jedynie sok. Ros wiedziała, że Dan ufa jej na tyle ile powinien każdy ojciec, ale nie wybaczyłaby sobie, aby stanąć przed nim upita. Zacisnęła jedynie mocniej kubek w dłoni śmiejąc się z przyjaciółką.


- Mogłem to przewidzieć. Choć! Idziemy się napić! O kurczę, ale nawet nie wiem gdzie! O kurwa nasz bar jest zamknięty!- Udawał głos przyjaciela Nick nieco poddenerwowany.
- Nosz kurwa serio skąd miałem wiedzieć, że w święta właściciel zamknie lokal…- westchnął idąc przez plażę kopiąc śnieg, który od zawsze go denerwował.
- Bo są święta? Ludzie chcą spędzić czas z rodziną?- Nick nie krył swej irytacji. Spojrzał na blondyna morderczym wzrokiem. Nie lubił niezorganizowanej części Marka. Pomimo upływu lat ten niczego się nie uczył.
- Bo jestem żydem i ja nie obchodzę tych świąt i zapominam o waszych dyrdymałach?- Odbił piłeczkę.
          Brunet nie miał sił słuchać jego paplaniny, którą zapewnię uruchomi, kiedy to zaczynał gadkę, od ‘‘bo jestem żydem”. Holocaust i druga wojna światowa to tematy, które wiecznie się pojawiały w ich kłótniach.
- Na trzeźwo tego nie zniosę.- Westchnął ruszając do baru. Od razu zamówił sobie piwo. Upił jeden łyk, kolejny… cisza? Marka nie było. Rozejrzał się po bokach. 
Przyjaciel zapadł się pod ziemię. Zdziwiony wziął swój kufel i zauważył Marka, który rozmawia już z jakąś dziewczyna w obcisłej czerwonej sukience. Nick zaśmiał się jedynie wywracając oczami. Kwintesencja tego żyda. W barze panował chaos, choć było mało osób. Jego niebieskie oczy przeszły po wszystkich niemal osobach, które stały przy barze. O wiele więcej osób zbierało się przy ognisku. Jednak dla Nicka niezbyt atrakcyjną wizją było spędzanie czasu na mrozie.
           Wkładając rękę do kieszeni przemaszerował z kuflem do oddalonej szafy grającej. Nie był pewny czy w ogóle działa. Chyba milczała. Rozejrzał się znowu rozpoznając model. Uśmiech zagościł na jego twarzy, kiedy dotknął pokrętło z głośnością. Pomieszczenie powitała spokojna muzyka, zbyt lakoniczna i monotonna, dlatego ktoś ją pewnie ściszył. Obmacał swe kieszenie i wrzucił monetę, kiedy muzyka w końcu przestała grać.
         Wtedy właśnie podbiegła dziewczyna z ciemnymi włosami i różowymi policzkami.
- Przepraszam… czy mógłby pan poczekać. Ja chciałam włączyć. – Mówiła jak na jęta niska, dziewczyna. Nick zmarszczył brwi upijając łyk piwa. Za nią pojawiła się drobniejsza niebieskooka.
- Alexis…- jęknęła próbując odciągnąć towarzyszkę od szafy.- Odpuść.
- No, ale mówię ci, że widziałam płytę twojego taty. Patrz jest piosenka Icarus!- Pisnęła skacząc jak szalona. 
         Ros jedynie oblała się jeszcze większym rumieńcem przyjmując wstyd przyjaciółki na siebie. Nick uniósł brew patrząc na dwie dziewczyny a następnie na zbiór piosenek w szafie grającej. Doszukał się wspomnianej piosenki i nazwa zespołu coś mu mówiła. Kompletnie przeoczył słowa o płycie taty.
- Proszę cię…- szepnęła Rosa jednak wtedy usłyszała zbyt dobrze znane jej dźwięki.
 Gdy spojrzała na nieznajomego i jego ofiarowany uśmiech poczuła swego rodzaju motylki. To przez głos ojca. Zawsze to czuła, gdy włączała jego stare płyty.  Alexis zaczęła skakać z nogi na nogę.
- Do usług.- Zaśmiał się brunet wracając do baru.
             Miał nadzieję, że Mark wreszcie odessał się od nowej zdobyczy jednak jedynie mignął mu w momencie, kiedy wychodzili z baru idąc w stronę ogniska. Cudownie, po to wyszedł do ludzi z przyjacielem, aby samotnie upijać się w kuflu jednego piwa. Zamówił sobie drugie siadając na barowym krzesełku. 
Kilka chwil po tym przed nim znalazło się kilka monet. Wyprostował się nieco i spojrzał na osobę, która była po jego prawej stronie.
- Chciałam uregulować dług. – Wyjaśniła Ros.
            Brunet zerknął za jej plecy szukając gdzieś tej głośnej dziewczyny wyczuwając w tym intrygę. A jednak jej zabrakło.
- A gdzie twa towarzyszka?- Zapytał leniwie nie bardzo przejmując się tym, co mówi. Właściwie był zbyt znudzony, aby zignorować możliwość porozmawiania z kimkolwiek. Usta nastolatki rozchyliły się jakby była zmieszana.
- Musiała na chwilkę wyjść. –Machnęła ręką, co chyba dodatkowo sprawiło u niej zakłopotanie. Mężczyzna uśmiechnął się przez to tajemniczo, nieco przegryzając dolną wargę. Świadomie zaczynał bawić się tym, co dał mu los. Widział, że ma przed sobą młodziutką kobietę zbyt płochliwą, aby coś wskórać jednak idealną, aby prowokować u niej kolejne fale rumieńców.
- Może dołączysz do mnie?- Zapytał unosząc swój kufel.
           Ros jednak nie była taka naiwna, na jaką wyglądała. Pracowała w jednej z kafeterii w centrum miasta po zajęciach w szkole. Nie jednokrotnie miała do czynienia z mężczyznami, którzy mieli ją za cudowną zabawkę. Na początku chciała poprzeć sprzeciw ojca i zrezygnować z pracy, jednak prócz pieniędzy zauważyła w tym dodatkowe plusy. Choćby odpieranie takich rozmów. Uśmiechnęła się, więc lekko i pokiwała przecząco głową.
- Dziękuję w imieniu swoim i przyjaciółki.- Rzuciła na odchodnym kierując się w stronę damskiej łazienki, z której właśnie wychodziła Alexis. Ta westchnęła głośno widocznie zła.
-, Co jest?- Zapytała niebieskooka marszcząc brwi.
- A jednak się doliczyli, że mnie nie ma.- Fuknęła.
- Nie powiedziałaś mamie ze będziesz u mnie?!- Głos Ros był znacznie głośniejszy niż zamierzała.
- Jejku… zapomniało mi się. – Wywróciła oczami idąc w stronę wieszaków z płaszczami.
- Zapomniało? Boże… jakaś ty nieodpowiedzialna!
- Dobrze druga mamo! Nic się nie stało… trochę powyzywa i jej przejdzie. Norma.- Wzruszyła ramionami jednak Ros zatrzymała się w połowie kroku. 
          Poczuła nagłe zimno słysząc to słowa. Objęła się ramionami i wzięła głęboki oddech. Obiecała sobie przecież. Wzięła, więc swój płaszcz i wyszła wraz z Alex z baru. Temu wszystkiemu przyglądał się Nick znudzony tym, co się mogło zdarzyć w typowym barze, w czasie typowej plażówki w zimie. Nic szczególnego. Nic i nikt jak zwykle nie było warte jego uwagi.


         Od kluczyła drzwi jak najciszej potrafiła. Zamek zabrzęczał chropowato a zaraz po tym mogła już pchnąć je by wejść do środka. Gdy tylko się uchyliły usłyszała znajomy dźwięk pianina.  Dawno nikt na nim nie grał. Wchodząc do holu ściągnęła buty, płaszcz i szal. Powolnym krokiem ruszyła do salonu gdzie stało pianino. Pomimo późnej pory siedział przy nim Dan grający spokojnie, wymyśloną i nigdzie niezapisaną melodię, którą zapewne zapomni nim nastanie świt. Ros nie chciała go wystraszyć a co gorsza, spowodować ucichnięcie muzyki. 
        Kochała momenty, kiedy grał. Od śmierci Blum Smith kompletnie zamknął się na swoją pasje.  Odciął się od tego, co było dla niego narkotykiem. Nie chciał przyznawać się do tego, że kiedyś coś tworzył, że jego głos opowiadał niezwykłe historie. Jakby chciał się ukarać. Ros to wszystko widziała, lecz milczała. Tak było i tym razem. Mdłe światło oświetlało poszarzałą twarz ojca, przed którym stała butelka z otwartym winem i zużyty kieliszek. 
Uśmiechnęła się lekko podchodząc jeszcze bliżej. Potrzebowała jego bliskości.
- Jesteś sama?- Zapytał nie przerywając grać.
- Skąd wiedziałeś?- Zapytała lekko wystraszona jego głosem. Dan odwrócił głowę tak, aby na nią móc spojrzeć.
- Jestem ojcem…- wyjaśnił jakby to było odpowiedzią na wszystko a na jego wąskich ustach zagościł delikatny uśmiech. Ros usiadła obok niego na niewielkiej ławeczce i przytuliła chłodny policzek do jego przedramienia.
- Zmarzłaś.- Westchnął zerkając na ciemną czuprynę córki. Poczuł ciarki, kiedy równie zimne dłonie znalazły się na jego nadgarstku. Zawsze tak robiła, gdy było jej zimno, a on, jako jej ojciec milczał.
-, Dlaczego nie wzięłaś taksówki?- Zapytał unosząc brew.
- Szkoda kasy..- Wzruszyła ramionami spoglądając na niego z lekkim uśmiechem.
- Ah… szkoda kasy…- powtórzył kiwając głową z niedowierzaniem. Przestał grać urywając w pewnym momencie a następnie objął córkę swym ramieniem.
- Jak było?- spytał zamykając oczy. Był zmęczony jednak nigdy nie mógł zasnąć, kiedy wychodziła gdzieś bez niego. Musiał i chciał czuwać nad jej bezpieczeństwem.
- Fajnie. Spotkałyśmy kilku znajomych. Alex jak zwykle zaczepiła kogoś, kto obsługiwał szafę grającą. Leciał Icarus. Było fajnie.- Mówiła skrótowo, ziewając.
- To teraz do łóżka. Jest już po północy a dziś jedziemy na obiad do twoich dziadków.- Ros zbyt dobrze wiedziała, co kryje się pod hasłem „jej dziadkowie”. Byli to rodzice Blue, którzy wielokrotnie starali się rozdzielić ojca od córki.
- Nie chcę… zostańmy w domu proszę.- Szepnęła nie chcąc przechodzić kolejnej batalii, która jedynie raniła Dana.
- Ros…- westchnął bezsilny wiedząc, co powinien zrobić.
- Tato… proszę.- Spojrzała na niego uważnie.
           Zawsze tak robiła, już pierwszego dnia, gdy się urodziła, gdy trzymał ją pierwszy raz w ramionach patrzyła na niego tymi niebieskimi oczami, którym nie mógł zabronić niczego. Chciał coś powiedzieć jednak usta jedynie się uchyliły. Znów westchnął ciężko uciekając wzrokiem w bok.
- Rano porozmawiamy…, Co z Alexis?- Zapytał zmieniając temat.
- Okazało się, że jej mama nie wiedziała, że ona chce u nas spać… Pokłóciły się. – Głos dziewczyny nieco zadrżał przy ostatnim zdaniu. Dan zbyt dobrze to odnotowywał. Wiedział, co jest tego powodem. Zagryzł dolną wargę nie podnosząc na nią wzroku.
- Zazdroszczę jej…- szepnęła brunetka również opuszczając twarz. Patrzyła na swe palce, które były dziwnie chude.
Znów zapadła miedzy nimi cisza.
Nadal nie umieli poradzić sobie z tym.
Spletli jedynie swe dłonie jakby to miało dodać im siły.




Szaleję jak dziki dzik z rozdziałami :)
Zapraszam do komentowania.
Muszę się wbić w nowe/stare ramy luźnego i niepoważnego pisania.
Mam nadzieję ze zrozumiecie.
Kocham was i czekam na wasze opinie!
 

niedziela, 25 stycznia 2015

W oczekiwaniu...

W oczekiwaniu na kolejny(pierwszy) rozdział ROS mam 
dla was coś o czym zapomniałam XD
Kolejny fotoszop. 
Jako że moje opowiadania to ciągłe zmiany koncepcji to 
i to zdjęcie nie zostało wykorzystane. 
Nie opisałam śluby Edwarda i Millie jednak.. 
mogę za to dać wam coś :)

Postacie opowiadania "ROS"

Ros Smith 
17 lat
Alexis Clock
17 lat

 Jake Black
17 lat

Nick Abildgard 
28 lat

Dan Smith
46 lat
 
Kyle Simmons
45 lat
Caroline Simmons
39 lat

Chris Woody Wood
47 lat

Anabella Suu
16 lat

 Mark Gren
28 lat

Violett Lai
30 lat
 Chrissy Wood
35 lat

sobota, 24 stycznia 2015

Opowiadnie "Świeca" rozdział 17. & początek opowiadania "ROS"



                                                                 17.





           Chociaż oczy już się szkliły łzami było za późno. Plama krwi się jedynie powiększała. Ile musiało być zadanych ciosów? Wystarczająca ilość. Patrzyła niemo jak bieleją usta zabitej osoby. Spojrzała na sprawcę nie mając sił wytrzeć pierwsze krople łez, które płynęły jej po policzkach.
- Dlaczego to zrobiłaś?- Zapytała tak cicho, że gdyby nie ta śmiertelna cisza to by ją nikt nie usłyszał.
Zamknęła oczy skulając się nie chcąc patrzeć na zabite ciało. Wtedy usłyszała jak nóż upada na ziemię. Ten charakterystyczny brzdęk metalu, który styka się z kamienną posadzką.
Amanda dopiero wtedy głośno zachłysnęła się powietrzem, po czym wpadła na ścianę za swymi plecami. Miała coś dzikiego w swych oczach. Millie słyszała jedynie dźwięk jej oddechy.
- On nie miał prawa cię tak krzywdzić!- Krzyknęła panicznie służąca.
- Zabiłaś go…- szepnęła blondynka otwierając oczy. 
Spojrzała wtedy na ciało swego ojca. Na jego białe policzki. Bała się go jeszcze bardziej teraz niż zazwyczaj. Jego ziemne włosy spoczywały na skroniach a usta były dziwnie ułożone. Bała się swego ojca nawet po jego śmierci.
- Teraz jesteś bezpieczna. Ja ci dałam wolność… on cię już nie skrzywdzi! Nigdy!- Powtarzała maniakalnie jak w jakimś transie. 
Millie uniosła wzrok na nią. Nie poznawała przyjaciółki. Miała dłonie umazane krwią i właśnie tymi dłońmi przetarła sobie czoło odgarniając zgubione kosmyki włosów. Z ust przyszłej królowej wydobył się dźwięk głośnego jęknięcia.
          Wtedy do pokoju wpadł Edward a za nim Alexander. Obaj zamarli widząc to, w czym obecnie uczestniczyła Millie. Ed pierwsze, co zrobił, niemal w odruchu to podniósł swoją ukochaną z podłogi oddalając ją od ciała zabitego Williama. Chociaż oboje poczuli swego rodzaju ulgę oraz satysfakcje z śmierci tego zbrodniarza wiedzieli, że występek Amandy źle będzie rokował na jej życie. Alex wyszedł na hol i zawołał Karola oraz Sergiusza, którzy wciąż szukali króla Anglii.
- Dlaczego ty to zrobiłaś?- Głos blondynki był ledwo słyszalny. Ed westchnął przytulając dziewczynę do siebie. Wiedział, że zbyt wiele trupów widziała, w dodatku widział też, co dalej będzie mieć miejsce.
- Uratowałam cię!- Służąca jakby straciła część swego rozumu.
         Do nich dołączyli mężczyźni. Karol zatrzymał się w pół kroku widząc martwego brata. Nabrał głośno powietrze, po czym spojrzał na każdą z osób z osobna. Przetarł dłonią twarz próbując zetrzeć z niej swe nagłe emocjo.
- Edwardzie zaopiekuj się Millie… -powiedział z typowym władczym głosem.
- Co z nią? Ona nie chciała!- Dziewczyna postanowiła bronić przyjaciółkę, która ni jak nie okazywała przerażenie temu, co zrobiła.
- Edward.- Ponaglił go wuj dziewczyny.
- Choć… proszę cię.- Szepnął mężczyzna biorąc ją za rękę.
- Co wy chcecie zrobić?!- Dla Millie był to za ciężki dzień nie umiała już wiązać emocje i je rozumieć. Była zbyt zagubiona. Przyznanie się, do co jej ojciec zrobił, teraz jego zabójstwo.
- Millie, choć…- ponaglał ją przyszły mąż jednak ta wyrwała się z jego objęć i stanęła przed wujem.
- Wiesz, jakie jest prawo…- stwierdził bezsilnie mężczyzna, kiedy do pomieszczenia wchodziło dwóch żołnierzy jego dworu.
- Jakie?- Dolna warga dziewczyny zadrżała. Karol nie umiał patrzeć jej w oczy. Wiedział ze to, co powie zaraz ją zrani. Wiedział, co się stanie.
- Każdy, kto zabił króla zostanie złapany i zabity na głównym placu przed królewskim zamku w stolicy.- Mówił cytując prawo, jakie panowało w kraju. Gdyby nie Edward, który zauważył jak kolana dziewczyny się uginają, Millie na pewno upadłaby znów na ziemię.
- Nie!- Wyrwał jej się krzyk z ust, kiedy dwóch żołnierzy chwytało jej przyjaciółkę w żelazne szpony. Amanda kompletnie nie rejestrowała tego, co się dzieje wokół niej.
- Wyprowadźcie ją.- Nakazał hardym głosem Dove.
Edward wraz z Alexem siłą wyprowadzili z pomieszczenia blondynkę, która rwała się im, aby ratować służącą. Słyszała jedynie głos wujka, który nakazał zebrać wszystkich, którzy szukają obecnie Williama.
- Nie mogą! Oni nie mogą tego zrobić! Nie pozwolę!- Powtarzała szarpiąc się w objęciach ukochanego, czując jak po policzkach spływają jej łzy. Znaleźli się w jednym z wolnych salonów, który był przeznaczony dla gości. Młodszy z braci usadził ją na kanapie i uklęknął przed nią ocierając jej łzy z policzków.
- Za dużo jak na jedną osobę.- Westchnął zmartwiony.
 Jego brązowe oczy dokładnie wpatrywały się w nią. Przypomniał jej się ich spotkanie w lesie, kiedy to odczytywał jej emocje zbyt dobrze.
- Nie mogą ją zabić.- Szepnęła z pękniętym sercem. – Powiedz, że nie mogą…powiedz, że coś mogę zrobić.- Jej głos niemal błagał go o iskrę nadziei. Ed spojrzał w bok nie mogąc skłamać jej. Alexander ciągle przechodził się pod ściany do ściany jednak przystanął słysząc ciszę. Zerknął na brata i się lekko skrzywił.
- Nie możesz nawet odroczyć jej egzekucji. Nikt nie patrzy na to, kim był twój ojciec, co ci zrobił i kim była Amanda. Służąca zabiła króla. Jeśli nie wymierzysz jej kary, ktoś będzie chciał to powtórzyć. Jesteś teraz królową Anglii… nikt nie patrzy na twe koligacje z innymi.- Mówił pewny siebie starszy z braci.
 Edward jeszcze bardziej się skrzywił.
- Nie musisz być taki dosadny, nie widzisz, w jakim jest stanie?- Głos mężczyzny był ostry. Zawsze chciał bronić dziewczynę przed złem a jednak to wszystko mu tak nieudolnie wychodziło.
- A co? Ty jej powiesz prawdę? Powiesz jej, że zapewne będzie musiała patrzeć jak jej przyjaciółka płonie na stosie? Ona musi o tym wiedzieć. Nawet powieka jej nie może wtedy drgnąć.- Nie przybierał w słowach przyszły król Hiszpanii.
- Ma czas…- bronił nadal dziewczynę.
- Proszę, nie mówcie tak jakby mnie tu nie było.-Szepnęła przeczesując swe włosy palcami, jakby to miało ją uspokoić. Oboje od razu zamilkli. 
Nie wyobrażała sobie tego wszystkiego. Nie uczono jej jak ma się zachować patrząc na zabitego ojca przez swoją przyjaciółkę. Nie przygotowano ją na patrzenie jak najbliższa osoba zostaje zabita przez kata. Żaden mędrzec nie byłby wstanie przygotować ją na cos takiego. Zacisnęła usta sięgając swymi ramionami do ciała Edwarda, aby się w niego wtulić. Potrzebowała go teraz tak bardzo. Zamknęła oczy czując jego znajomy zapach. Czy i go miałaby go stracić? Co będzie z nią teraz? Nagle drzwi od saloniku się otwarły.
- Goście oczekują was w sali.- Powiedział Sergiusz oficjalnym tonem, po czym wyszedł.
- Dasz radę?- Zapytał mężczyzna gładząc plecy Millie. Ta odsunęła się ocierając łzy.
- Muszę…- szepnęła wstając z kanapy. Nie wiedziała, kto i po co na nią czekają. Jednak sądziła, że ma to duży związek z śmiercią ojca.
       Szła w asyście dwóch Hiszpanów, kiedy doszli do wielkich, drewnianych drzwi. Z trudem złapała świeże powietrze w płuca i weszła, jako pierwsza do pomieszczenia. Oczy wszystkich znalazły się na jej wątłym ciele. Ci, którzy siedzieli, powstali. Millie szukała wzrokiem Karola, jednak nie mogła go znaleźć.
 Wtedy Sergiusz wyszedł na środek i odchrząknął.
- Umarł król, niech żyje królowa.- Powiedział donośnym głosem i wtedy wszyscy niczym jeden mąż uklękli przed dziewczyną. 
Nie rozumiała. Nie docierało do niej. Rozglądała się dookoła oniemiała i zmieszana tą sytuacją. Dopiero zrozumiała, gdy spojrzała na swego Edwarda. Miała stać się królową, kiedy to ojciec umrze. Była królową. O wiele za szybko. Zacisnęła usta nie wiedząc jak się zachować. Jedynie milczała.
Po tym czas zaczął płynąć szybciej. 
            Musiała wraz z ciałem ojca, wujem oraz Edwardem wyjechać do stolicy. To tam miała odbyć się koronacja, wymierzenie sprawiedliwości i wielki pogrzeb głosy państwa. Wszystko miało swoją kolejność. Przygotowanie ceremonii żałobnej trwało cały tydzień. Wtedy Millie poznawała dwór, który miał się stać jej domem. Spotykała wielu ‘’kompanów’’ Williama. Wiedziała, że czeka ją dokonanie wielkich zmian. Nie mogła pozwolić sobie na otaczanie się fałszywymi ludźmi. Tym bardziej musiała uważać czy nie spotka na swej drodze jednego z tych mężczyzn, przy których ojciec dokonał się na niej czynu haniebnego.
          Nie mogła się odnaleźć w nowym miejscu, z nowymi obowiązkami. Zbyt nagle spadło to na nią. Jednak znacznym odciążeniem był Edward oraz Karol, którzy ją wspierali. Choć widziała jak wuj nie czuje się na miejscu przebywając na dworze była mu ogromnie wdzięczna. Widziała jakby sam się ranił będąc w miejscu, które od zawsze powinno być mu pisane. Miał być królem zanim narodził się William. Dorastał wychowywany w ten sposób. Jednak teraz dzięki jego wiedzy było jej łatwiej próbować wszystko zrozumieć.
         Dzień przed oficjalnym pogrzebem ojca, miała zostać odbyta egzekucja Amandy. Millie nie mogła nawet ją odwiedzić w więzieniu. Nie mogła porozmawiać, uwolnić. Nic nie mogła zrobić tylko po to by nie zaburzyć spostrzegania władzy. Siedząc na balkonie zamku widziała pod swymi nogami zebrany tłum wieśniaków i mieszczan, którzy przyszli oczernić jeszcze bardziej jej przyjaciółkę. Planowo, gdy słońce było równo na połowie nieba na plac wjechał powóz a na nim przywiązana Amanda. Serce blondynki rwało się, gdy widziała jak tłum rzuca w jej stronę kamienie i inne rzeczy, byle tylko dodać swoje w wykonywaniu prawa. Królowa złapała za dłoń przyszłego męża patrząc na to wszystko. Nie przestała tyle nocy, płacząc tak długo, aby tego dnia, tego popołudnia po jej policzku nie spłynęła ani jedna łza. Jej twarz była niczym wyryta w marmurze, kiedy sprowadzano brunetkę z wozu na podwyższenie. Stał tam kat obok gilotyny.
          Amandę trzymało dwóch mężczyzn, ale nawet z takiej odległości blondynka mogła dostrzec jak wychudła i pobladła przez ostatnie dni. Ona już nie żyła duchem. Miała siniaki na policzkach, okrwawioną suknie. Millie zbyt dobrze mogła sobie wyobrazić, co z nią robili mężczyźni w więzieniu. Wtedy na głośnym placu rozbrzmiał głos rosłego mężczyzny odczytujący rozkaz i powód zabicia służącej. To królowa musiała się pod tym podpisać. Musiała skazać swoją bratnią dusze na śmierć, na kare za uratowanie od ojca. Niedługo po tym położono i przywiązano Amandę do gilotyny. Kat poprawił swoje rękawice, kiedy tłum hałaśliwie wykrzykiwał same niecenzuralne słowa w stosunku do służącej. 
Millie napięła swe mięśnie, kiedy srebrne ostrze zabłysło w świetle popołudniowego słońca, w momencie, kiedy opadało. Było słychać jeden głośny dźwięk. Nic więcej. Tłum wiwatował. W uszach dziewczyny jednak nic się nie pojawiało. Musiała zamknąć się na bodźce próbując nie analizować obraz głowy, która została odcięta od ciała przyjaciółki z dzieciństwa.
- Millie, choć.- Szepnął Karol wstając z miejsca.
        Nie zauważyła nawet, że już może opuścić miejsce na balkonie. Gdy tylko znalazła się w miejscu po za oczami gapiów, i niepowołanych osób, przytuliła się do Edwarda wybuchając głośnym płaczem. Nie była z skały.
        Następny dzień był dla niej zbyt wielką maskaradą. Pogrzeb ojca wydawał się wyidealizowany. Ludzie zegnali Williama niczym bohatera narodowego. Gdyby znali prawdę to Amanda byłaby w ich sercu bohaterką. Wszyscy jednak woleli ukryć prawdę. O zmarłym lepiej mówić w superlatywach, tym bardziej, jeśli to król. Był szereg głów państw z Starej Ziemi. Wszyscy składali kondolencje córce króla. Wszyscy jednogłośnie mówili, jakim był cudownym monarchą. Ona nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego poprawnego słowa na jego temat. Milczała. Zdawała sobie sprawę ile złego przyniósł jej ojciec, ile śmierci dokonał, ile planował. To przez niego urodziła się z dala od swego rodzinnego kraju, to przez niego Edward stracił pamięć. To przez niego Karol nie został prawowitym następcom tronu, to przez niego umarł Kaspin. To przez niego Amanda została zgładzona, to przez niego Robert trafił do więzienia po wielogodzinnych torturach. Przyniósł za wiele cierpienia. Nie zasługiwał na taki pogrzeb. 
Ludzie jednak chcieli wierzyć w coś, co nie istniało.
         Millie ciągle czuła lęk, obawiając się, że William byłby wstanie nawet odegrać swoją śmierć, i że zaraz wstanie z swym uśmieszkiem na twarzy odbierając jej kolejnych ważnych ludzi.
Dopiero, gdy zamknięto trumnę, gdy zakopano ją w podziemiach katedry odczuła swego rodzaju uwolnienie się od zła.
        Koronacja miała się odbyć w odstępie kolejnych paru dni. Chciano, aby kraj przeżył żałobę w ciszy. Dopiero wtedy można było cieszyć się z nowej głowy państwa. Millie nie czuła potrzeby chodzenia w czarnych sukniach, opłakiwania ojca. Było to dla niej zbyteczne. Wtedy postanowiła wrócić do dworu Karola po resztę swych rzeczy. Wolała wszystkiego sama dopilnować. Powróciła, więc z dwoma mężczyznami do miejsca gdzie wszystko się zaczęło. Edward wraz z Alexandrem, który postanowił do czasu ślubu swego brata pozostać w Anglii, postanowili odbyć tajemniczą rozmowę w cztery oczy. Wtedy królowa przemierzała swój pokój. Z pomocą dwóch nowych, młodych służek pakowała do wielkich kufrów suknie, obrazy i inne rzeczy. Blondynka natrafiła na plik listów, o których zapomniała już dość dawno. Nie rozumiała ich.
        Dlaczego William je pisał? Dlaczego mówił, że kocha jej matkę? Teraz chyba nikt nie mógł odpowiedzieć jej na te pytania. Chociaż… Karol wystarczająco dużo wiedział o jej matce, więc może on coś wiedział?
       Zostawiła służące w pokoju i ruszyła w bogato zdobionej sukni królowej, do pamiętnego gabinetu wujka, w którym sądziła, że go znajdzie. Służba, którą mijała, gdy tylko ją widziała zatrzymywali się i skłaniali. Nie przyzwyczaiła się do tego, a tym bardziej, gdy to samo wykonał Sergiusz.
       Zapukała do ciężkich drzwi z żelazną klamką jednak nikt nie odpowiedział. Chciała odejść, poszukać gdzie indziej jednak… przecież od tego się wszystko zaczęło. Że weszła do zakazanego miejsca. Wtedy była zwykłą Millie, czego pragnęła tego dnia. Nadusiła zimne żelazo a drzwi zaskrzypiały. Nie wypadało jej tego robić, jako głowa państwa, co jedynie spowodowało na jej ustach uśmiech.
        Gdy weszła do gabinetu znów poczuła zapach cygar, które palił Karol. Uśmiechnęła się widząc jednak odsłonięte okna. Zauważyła, że odkąd była na dworze wuj jakby inaczej się zachowywał, jakby wyszedł z swego mroku. Przeszła przez pomieszczenie powolnym krokiem. Dopiero teraz mogła uważniej przyjrzeć się temu, co się znajdowało. Pomimo kurzu mogła dostrzec książki, jakie czytał Karol. Wszystko było bardzo chaotyczne jak i mroczne. Ciężkie przez pryzmat swej kolorystyki. Charakterystyczne dla jej wujka. 
         Łaknęła to wszystko. Zaglądała do szuflad chcąc jakby coś odgadnąć. Wtedy jej oczom ukazało się czerwone podłużne satynowe pudełko ułożone dość wysoko wśród książek. Wyglądało to tak jakby zostało ukryte, i jedynie oko Karola mogło odszukać owe znalezisko. Postawiła sobie pod ową szafę krzesło, na które się wspięła. Już dotykała opuszkami palców satynę, kiedy drzwi zaskrzypiały. Niewiele było trzeba, aby przestraszyć ją. Pudełko jedynie przemknęło jej między palcami i runęło na ziemię, tuż przed stopami Karola. Zdziwiony spojrzał na Millie marszcząc brwi.
- Czy mógłbym się dowiedzieć, co mości królowa robi wspinając się niczym małpa po moich regałach?- Zapytał jednak srogi głos złagodniał w momencie, kiedy jego usta wygięły się w uśmiechu. Różowe policzki dziewczyny zapiekły jednak przyjęła pomoc wujka, gdy ten wyciągnął do niej dłoń. Zeszła powoli z krzesła i otrzepała suknie z kurzu.
- Masz wujku tyle ciekawych znalezisk tutaj…- zafascynowana stwierdziła i dopiero teraz odszukała pudełko leżące na ziemi. Schyliła się po nie jednak jęknęła widząc, że wieko zostało urwane.
- Przepraszam ja… ja nie chciała…- jąkała się jednak wtedy ujrzała coś innego. Coś, co wypadło z wnętrza przy upadku i poturlało się bliżej regału. Zamarła widzą białą świece, tą, która została tak dokładnie opisana przez mężczyznę z listu.
- To świeca mej mamy…- szepnęła. Spojrzała na Karola oskarżycielskim wzrokiem.
- Millie…- jęknął przecierając twarz dłonią.
- Skąd ją masz!?- Krzyknęła podnosząc świecę z ziemi.
Milczał. Jedynie jego ciemne oko pokazywało znów tą tęsknotę i ból jak pierwszego dnia, gdy się zjawiła.
- Skąd masz świece? Skąd masz coś, co należy do mego ojca?- Warknęła przybliżając się do niego jeszcze bardziej. Czy jej wuj wiedział o wszystkim? A może ukradł Williamowi owcy prezent.
- To nie tak…- uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
- A jak? Co chcesz mi powiedzieć? Czemu odebrałeś coś memu ojcu? Skąd wiesz o tym wszystkim? O romansie mojej mamy?!- Tchnęła go tą świecą, co jedynie spowodowało wybuch emocji Karola.
-, Bo jestem twoim ojcem!- Ryknął na głos, że osoby na holu zapewne mogły to usłyszeć. Millie zamarła. Cofnęła się o krok z lekko rozwartymi ustami. Patrzyła na Karola nie rozumiejąc jego słów.
- Nie… nie…, Dlaczego?- Szeptała w transie.
- Bo pokochałem ją a ona mnie. Bo byłem na tyle nieodpowiedzialny, aby wdać się w romans z przyszłą żoną mego brata. Bo była kimś, kto sprawił, że czułem się istotny. Musiałem kłamać, musieliśmy…, dlatego wyjechałyście. Gdyby William i jego matka dowiedzieli się, kiedy twoja matka byłaby tu… Musiałem was ratować. Musiałem dla waszego dobra kłamać.- Mówił szybko, ucinając końcówki. Słowa się z niego wylewały. Widziała w tym determinacje. Pękło w nim coś, co ukrywał tyle lat.  Spojrzał na trzymane w ręku dziewczyny listy i westchnął.
- Mogę zacytować każde słowo, jakie pisałem, jeśli nie wierzysz.- Westchnął przeczesując ciemne włosy dłonią. Millie musiała oprzeć się o wielkie biurko. 
         Oddychała ciężko próbując otworzyć się na te informacje. Dopiero kawałek po kawałku układało jej się to wszystko w całość. Cierpienie Karola, stosunek Williama do niej, to, kiedy Karol przyjeżdżał do Nowej Ziemi. Dlatego tak o nią dbał. Wuj… ojciec… nie wiedziała jak go nazywać w myślach. Spojrzała na mężczyznę prostując się nieco.
- To ty dałaś mi światło.. Byłem ukryty w norze. Kiedy przyjechałaś…, choć mogłem mieć cię przy sobie. Jednak umierałem, kiedy słyszałem, gdy mówiłaś do mnie wujku. Umierałem, gdy mnie tuliłaś, gdy każdego dnia widziałem tą cześć twej matki, którą kochałem ponad siły. Pękało we mnie wszystko, kiedy tak jak ona dawniej wierzyłaś w miłość. Wiedziałem, że popełniliśmy z twoją matką błąd kłamiąc tobie, zwłaszcza wtedy, gdy okazało się, co William… Amanda mnie wyprzedziła… sam chciałem go zabić. Podejrzewał, że nie jesteś jego córką. Zbyt wiele wycierpiałaś.- Mówił to już spokojniej jednak nie patrząc na nią.
- Zakochani myślą, że wszyscy są ślepi na to, co czują…, kiedy to z nich można czytać jak z otwartej księgi i jak na dłoni widać, co, do kogo czują – szepnął Karol.
           Millie nie mogła słuchać tego. Ruszyła w stronę drzwi. Odruchowo odnalazła drogę do ogrodu. Było już zimno, zima zbliżała się szybciej niż ubiegłego roku. Jej stopy same poprowadziły ją do okrągłej altanki gdzie tego lata siedziała wielokrotnie z Kaspinem. Siadając na mokrej ławce ścisnęła świecę w swej dłoni.


          Świeca paliła się na stole leniwym płomieniem. Było słychać głosy i śmiechy całej gromady osób. Dziewczyna rozglądała się po zebranych. Jej świat tak szybko się zmienił a jednak teraz zdała sobie sprawę, że to szaleństwo miało sens. Spojrzała na swego ojca, Karola. Tak szybko mogła się przyzwyczaić do mówienia do niego tato. Tak szybko odnalazła to uczucie, którego nie mogła odnaleźć w stosunku do Williama. Już, jako dziecko dostrzegała, jaka podobna jest do niego, teraz jeszcze czytelniejsze się to stało. Karol odzyskał, choć kawałek szczęścia. Odzyskał Millie, nie był już dziwakiem z pustego dworu. Jego przyszłość rysowała się lepiej niżeli mógł sobie wyobrażać. Dotąd sądził, że odkupuje swoje błędy, lecz raczej płacił za swoją głupotę i tchórzostwo.
         Wzrok królowej spadł na swego króla. Edward prezentował się nienagannie z licznymi odznaczeniami i fraku w królewskich barwach. Był cudownym królem i mężem. Kochał Millie ponad siły, tak jak kiedyś Karol kochał matkę dziewczyny. Wyczuł wzrok małżonki. Przerywając rozmowę z hrabią z Francji spojrzał na nią i się uśmiechnął. Nachylił się ku niej kładąc dłoń na okrągłym brzuchu brzemiennej kobiety.


- I oto już wiecie jak powstała moja rodzina!- Klasnął w dłonie Kyle z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Miałeś opowiedzieć nam historię świąteczną a nie jakąś porno bajkę…- westchnął Woody siedzący na dywanie rzucając w przyjaciela popcornem.
- Tej! To cudowna historia mojej rodziny! Najcudowniejsza historia bożonarodzeniowa! Tak oto moja pra pra pra pra pra pra pra…- mówił brodacz wymachując rękami oby Chriss nie mógł w niego trafić jedzeniem. 
Wstałam z krzesła śmiejąc się z nich głośno. Miło było patrzeć na ich spotkanie po długich miesiącach rozłąki. Spojrzałam w stronę lekko siwego, starszego mężczyzny. Dan Smith. Siedział na wygodnym fotelu niedaleko wielkiej choinki. Patrzył jak za oknem pada śnieg jakby nie słuchając, co jego ‘’bracia” wyprawiają na środku jego salonu. Był zamyślony, dziwnie spokojny. Poprawiając niebieską sukienkę podeszłam od tyłu do niego oplatając jego szyję swoimi chudymi rękami.
- Tato…, co jest? – Zapytałam dając mu buziaka w policzek. Ocknął się spoglądając na mnie z nagłym uśmiechem.
- Zastanawiam się jak długo potrafi Kyle potrafi mówić pra bez wzięcia oddechu.- Spojrzał na mnie łapiąc moją dłoń. Spojrzałam na wujka, który nadal się produkował na dywanie, choć i tak już prawie nikt go nie słuchał. Uśmiechnęłam się szeroko siadając tacie na kolana. Poprawił się na fotelu i objął me plecy zamykając oczy, kiedy przyłożyłam swój policzek do jego torsu.
- Myślisz o mamie?- Starałam się brzmieć normalnie jednak kącik ust zadrżał mi. Jego oddech stał się ciężki. Wiedziałam, że tak jest.
- Cały czas o niej myślę Ros.- westchnął ciężko dając mi buziaka w czubek głowy.
- Czy nam kiedyś to przejdzie?- uniosłam się tak by spojrzeć mu prosto w oczy. Mama zawsze powtarzała mi, że mam tak samo niebieskie oczy jak tata oraz dołeczki w policzkach, tak jak teraz mogłam wymieniać tysiąc rzeczy, które miałam podobne do taty tak nie potrafiłam wymienić ani jednej rzeczy podobnej do mamy.
- Nie wiem…- szepnął Smith marszcząc brwi. Próbował być twardy jednak nigdy nie dawał sobie rady z uczuciami. Pamiętałam zbyt dokładnie ślub mej mamy i Alfredo. Byłam dzieckiem i choć chronili mnie jak mogli, nie można dziecku wytłumaczyć, dlaczego tatuś nie jest z mamusią. Już wtedy widziałam ich cierpienie. Jednak zawsze szanowałam Alfredo. Starał się być tym drugim ojcem, zwłaszcza, kiedy tata nie mógł być przy mnie. Jednak, gdy wracał, Al odchodził w cień. Chyba za to go kochałam, za to, że był dobrym przyjacielem…
Kochałam.
- Otwieramy prezenty Bublusiowa?- Zapytał Kyle wstając z dywanu. Zauważył jak nasza dwójka samotnie siedzi w swoich objęciach na jednym fotelu. Dan uśmiechnął się z trudem i skinął na mnie głową.
- Choć.- Szepnął. Poczekał aż wstałam, po czym sam to uczynił. Podeszliśmy do choinki gdzie młodsze dzieciaki już rozpakowywały prezenty. Było prawie całe moje kuzynostwo od cioci Fran, bliźniaki od Kyle i cioci Caroline. Byłam najstarsza tak, więc odczekałam aż dzieciaki odnajdą swoje prezenty. Było słychać jedynie dźwięk dartego papieru a następnie piski i śmiechy. Tata schylił się jednak z tyłu choinki i wyjął dwa pudełka.
- Dwa?- Zapytałam marszcząc brwi.
- W zeszłym roku… nie odpakowałaś. Nie mieliśmy do tego głowy, zapomniałem… tak wiec.- Wzruszył niezdarnie ramionami i dał mi prezenty. No tak.. Zeszłe święta nie były dla naszej dwójki czymś wartym zapamiętania.
      Otwarłam pierw małe pudełko. To właśnie w nim znajdował się srebrny łańcuszek, na którym było serce. Gdy je otwarłam w środku znajdowało się zdjęcie mamy, gdy była mniej więcej w moim wieku oraz jego zdjęcie. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu jednak obiecałam sobie przecież, że nie będę płakać, już dość łez.
- Założysz mi?- Zapytałam wyciągając z pudełka prezent.
- Nie wiem czy będę umiał..- Skrzywił się widząc jak małe jest zapięcie zerkając na swoje przerośnięte, męskie dłonie.
- Daj spokój tato..- Zaśmiała się odwracając się przy tym tyłem do niego. Moje długie czarne włosy wzięłam na jedną stronę. Trochę zajęło zanim odnalazł się w zapięciu naszyjnika, ale kiedy to nastąpiło przytuliłam go mocno do siebie.
- Kocham cię tato..- Szepnęłam a on jedynie silniej mnie przytulił. Widziałam, że nieco się rozkleja, czego nie chciał. Nie byłam pewna czy był dobrym pomysłem fakt zorganizowania wigilii dla całej ekipy. Może nadal za wcześnie.
-, Co tam masz w drugim?- Zapytałam odwracając jego uwagę.
- Pamiętasz płytę, którą chciałaś… Frieddiego Mercury?- Zapytał unosząc brew do góry.
- Nie mów…- pisnęłam otwierając pudełko. Moim oczom ukazał się stary winyl. Zaczęłam skakać jak szalona widząc jedną z pierwszych płyt, którą wydał mój król muzyki. Wskoczyłam na ojca piszcząc nadal jak szalona. Kyle spojrzał na nas cmokając na nas ustami.
- I po co są testy na ojcostwo? To czysty Dan.- Stwierdził przytulając swoją żonę do siebie. Caroline zaśmiała się wesoło widząc, że Ros znowu się uśmiecha.
- W ogóle… gdzie jest Tom… już dawno powinien być. – zapytała spoglądając na Simmonsa. Ten jednak uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
- Kyle… czy ty coś wiesz?!- Wtedy jedna z bliźniaczek przybiegła do matki z telefonem.
- Tom?- Caroline odeszła na bok, aby porozmawiać z synem.
- Wtopa?- Zapytałam rozpoznając minę wujka.
- Nie… chyba nie…- jęknął zerkając na żonę.
- JAK TO TWÓJ OJCIEC WSZYSTKO WIE?!- Krzyknęła na całe gardło Caroline w momencie powodując ciszę.
- No i wtopa.- Stwierdził Kyle z trudem przełykając ślinę.
Mama zawsze mówiła, że ta para była zwariowana i nikt nie mógł ich zrozumieć. Tak było i tym razem. Zaczęli się dość szybko kłócić, bo jak zwykle Kyle okazał się zbyt łagodnym ojcem i podał powód ‘’jak mogłem mu nie pozwolić? Jest rudy…”. Wtedy do drzwi zadzwoniła osoba, na którą czekałam. Biegiem znalazłam się przy drzwiach z szerokim uśmiechem przywitałam przyjaciółkę. Alexis była załadowana w kilka toreb z jedzeniem jak i z swoimi rzeczami.
- Mała!- Krzyknęła dziewczyna przytulając mnie jak zwykle wylewając swoją wszechobecną miłość.
- Wchodź, bo zimno!- Nakazałam jej, pomagając z torbami.
- Oooo… zebranie Bastillowców! Ojaaa…. Tej robią jakąś reaktywacje?-Zaczęła rzucać słowami wchodząc do salonu nieco brudząc ośnieżonymi butami. Tata uniósł brew to wszystko widząc. Przez rok jednak uodpornił się na to.
- Wszystkiego świętego i dużo jedzenia!- Życzyła donośnym głosem brunetka uśmiechając się szeroko.
-Słoneczko a ty tu?!- Odezwał się Kyle uciekając od złej żony. No tak, Alexis był istnym słoneczkiem, duża, okrągła i urocza. Nie szło jej nie kochać.
- Pan Patyczak! Uszanowanko… I jak, zastanowił się pan czy mnie adoptować?- Zapytała bez skrupułów. Tata aż zakrztusił się herbatą, którą pił.
- Wiesz…chyba trójka to dosyć.. Choć wymieniłbym cię za tego rudego.- Mlasnął Kyle jedząc kawałek ciasta, który został mu na siwej brodzie.
- Simmons!- Warknęła jego żona a ja zaczęłam się śmiać.
- Alexis, choć… nie zdążymy. – Ponagliłam przyjaciółkę. 
Kiedy jednak już się przywitała z wszystkimi ruszyłyśmy na górę wraz z bliźniaczkami, które chodziły za mną krok w krok. Wraz z Alex zaczęłyśmy przygotowywać się na imprezę organizowaną na plaży. Miało być ognisko, ale też tańce w części starego baru. Zajęło to nam ponad godzinę, jednak córki Kyle ciągle zadawały pytania, co do kosmetyków i innych rzeczy, o których rozmawiałyśmy. W końcu zeszłyśmy na dół gdzie ciocia Fran z młodszymi dzieciakami już pojechała do domu.
- Tato my idziemy!- Zawołałam, kiedy bliźniaczki, które ukradły nam krwistoczerwoną pomadkę ruszyły wymalowane do swego ojca.
- Tato! Tato i jak?!-Pytały naprzemiennie. Zaspany Kyle otworzył oczy, po czym aż jęknął skrzywiony
- Matko…- szepnął przecierając oczy. – Na pograniczu kurtyzany a sekutnicy…- skwitował.
- Tato a kto to kurtyzana?- Zapytała druga z bliźniaczek, która miała ciemne oczy tak jak on. Momentalnie sparaliżowało go to.
- Emmm… tancerki! Od kurtyny… to takie, co na scenie występują, a sekutnice to te w sukniach…- wymyślał na poczekaniu.
- Ojaaa!- Pisnęły obie zaczynając tańczyć po salonie.
Tata westchnął podchodząc do mnie.
- Jak wygadają się Caroline będzie miał piekło. – Stwierdził a jego niebieskie oczy były już zmęczone.
- Może zostanę… nie muszę iść.- Nie chciałam go zostawiać samego.
- Musisz…- krzyknęła Alexis za mną. Wywróciłam oczami i spojrzałam na ojca.
- Idź… dość żałoby. Jesteś młoda.- Westchnął dotykając mój policzek. Wtuliłam się w niego zamykając oczy.
- Uważaj na siebie… mam tylko ciebie. – Szepnął a jego głos nieco się złamał. Nie chciałam go puszczać za szybko. Nadal czułam się jego mała córeczką. Choć wtedy czułam się bezpiecznie. Choć wtedy czułam się mniej samotna.
- Rooos…- jęknęła Alexis.
- Już…- wyprostowałam się z lekkim uśmiechem, wycierając nos.
- A dałeś jej gumki?!- Krzyknął z salonu Kyle. Zamarliśmy z tatą słysząc to.
- Co?- Zapytałam mrugając powiekami, kiedy Alexis właśnie wybuchała śmiechem.
- No, co? Jesteś młoda, idziesz na imprezę.- Wzruszył ramionami a ja chciałam go mentalnie zabić. Poczułam jak zalewa mnie rumieniec.
- Będzie Jake?- Zapytał tata ignorując słowa przyjaciela.
- Tato…- szepnęłam chyba jeszcze bardziej zażenowana.
- Nie mówiła panu? Ma dziewczynę.- Postanowiła odpowiedzieć mu moja przyjaciółka.
- Mam się tu spalić ze wstydu? – Zapytałam ruszając po płaszcz.
- Ros, ale mówiłaś mi, że…- zaczął przeczesując włosy na czubku głowy dłonią.
- A teraz mówię, że to najlepszy przyjaciel i tak ma zostać. Idziemy?- Wyrzuciłam z siebie wściekła i spojrzałam na brunetkę.
- Pewnie. Nara!- Zaśmiała się wychodząc zaraz za mną z domu.




I oto jestem!
Po 20 dniach kolejny rozdział!
Nie zabijajcie :/
Najsłabszy wynik...
No ale wracam do was powoli.
Jak wam się podoba?
Zakończenie jak i początek?
Taka oto trylogia powstała. 
Czekam na wasze komentarze :)
I owa narracja obecnie jest chwilowa ;)
Nie przyzwyczajajcie się. 
Kocham was!!
Nowy wygląd już niedługo!