środa, 8 lipca 2015

Opowiadanie Lilia rozdział 4.



     Tydzień spokoju upłynął znów zbyt szybko, by cokolwiek w jej życiu mogło się zmienić. Gdy Martin stanął w drzwiach domu wiedziała, że ponownie nastał moment kiedy wszystko od nowa będzie się zaczynać. Jak bardzo się myliła. Jej demon zjawił się tylko na moment, zostawiając na jej ciele profilaktyczne uderzenia, co by przez kolejną jego nieobecność nie zrobiła czegoś niepowołanego.
     Kiedy kolejnego poniedziałku, pojawiła się u pani Blanks, kobieta obdarzyła ją uśmiechem który pokazywał zbyt dobrze jak upada jej kamień z serca. Już na wejściu podeszła do dziewczyny i przytuliła ją.
- Hej!- usłyszała męski głos z kąta pomieszczenia.
Els zerknęła w tym kierunku i wtedy ujrzała znów te niespotykane oczy. Otworzyła nieco usta ale głos uwiązł jej w krtani. Zacisnęła wargi zerkając na staruszkę, która stała przed nią z lekkim uśmiechem.
- Dobrze, że przyszłaś. Akurat miałam Jeremiego wysyłać do magazynku po nowe materiały, jednak on... ehhh...-kobieta wywróciła oczami i machnęła ręką.- Nie rozróżnia satyny od jedwabiu. On wszystko przyniesie tylko powiesz mu co i jak.- posłała do swego wnuka specyficzny uśmiech. Els nieco nie rozumiała tego wszystkiego i naprawdę zastanawiała się czy nie cofnąć się do domu. Nie lubiła nieznanego bo zawsze kończyło to się czymś złym.
Jednak Jeremy widząc jej wahanie od razu wstał z miejsca.
- Choć Els.- kiwnął do niej głową otwierając niewielki korytarz prowadzący do dwóch niewielkich pomieszczeń również schowanych w piwnicy tego domu. Jego barwa głosu była ciepła, czy nie sposób było mu zaufać? Ściskając dłonie w pięści ruszyła powolnym krokiem w stronę korytarza.
     Po kilku minutach marszu znaleźli się sam na sam w małym magazynie gdzie roznosiły się wszelkie kolory materiałów.
- Babcia dała mi tą kartkę.- wzruszył ramionami podając jej mały rulonik.
     Milczała rozczytując staranne pismo staruszki, dzięki jej skupieniu Jeremy mógł skupić się na przyglądaniu się jej. Sam nie wiedział dlaczego to robi, po prostu sprawiało mu to przyjemność, a on uwielbiał te uczucie. Robił to w czytelny sposób, jakby specjalnie chciał aby Els ponownie się zarumieniła widząc jego poczynania. Jak na jego niekorzyść brunetka od razu ruszyła do odpowiedniego regału, nie zdając sobie sprawy co miało miejsce zaledwie parę chwil temu.
- Musisz wziąć ten fioletowy oraz szary.- stanęła na palcach wskazując odpowiedni materiał.
Jeremy był naprawdę bystrym chłopakiem, a jeszcze bardziej upartym. Pragnął jej rumieńców na twarzy. Podszedł do regału stając od razu za nią.
- Ja się przesunę...- już chciała ruszyć z miejsca kiedy męskie ciało przyparło ją do ściany materiału.
     Kiedy sięgał po to co miał, na jego twarzy jawił się chytry uśmiech. Miała zaledwie kilka centymetrów między nim, a regałem, nie mogła więc go nie dotykać "przypadkiem". Kiedy miał w swych ramionach rulony odłożył je gdzieś na bok i wyprostował się nadal uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch.  Odważył się nawet położyć swoje dłonie na jej biodrach. Przecież to nic takiego!
Jak bardzo mylił się oczekując rumieńców.
     Cisza w uszach Els wręcz syczała, gdzieś w tle niczym nabijanie rytmu brzmiał jego oddech. Czy odczytała to tak jak on? Niestety nie. Dla niej wszelkie cielesności to jeden wielki ból, strach. Nie uciekała, każda normalna dziewczyna albo by popłynęła z jego zachęcającymi gestami, albo by go odepchnęła. Ona stała niczym posąg. Els zaciskała tak mocno pięści że aż paznokcie lekko poprzecinały jej wierzch dłoni. Była przyzwyczajona do nie stawiania oporu, wszelka walka groziła ranami na jej ciele i psychice.
Jeremy wyczuł napięcie jej ciała. Uśmiech z twarzy zniknął, a jego brwi się zmarszczyły. Od razu ją puścił oraz cofnął się o krok.
- Els?- zapytał.- Tej no ja tylko żartowałem.- dźgnął ją palcem i zaśmiał się krótko. Na marne. Ona stała oddychając tak płytko że niemal jej ciało się nie poruszało.
Wariatka pomyślał chwytając za materiały które leżały gdzieś na ziemi. Bez słowa wyszedł z magazynu co jakiś czas zerkając za siebie, oczekując jej reakcji.

~*~*~

- Powinieneś ją zaprosić!- pani Blanks jak zwykle jak co piątek piekła szarlotkę. Właśnie gniotła ciasto w swojej niewielkiej kuchni. Zapach roznosił się po całym domu.
- Babciu nie! Ona tylko narobi siary... albo będę musiał się nią opiekować. To ma być mój wieczór tutaj w NY. Nie chcę mieć na głowie kogoś jej pokroju. Jeszcze ktoś pomyśli że ja i ona... Nie... odpada!- burzył się Jeremy strugając jabłka, pomagając babci na tyle ile umie w pieczeniu. Ich rytuałem było takie spędzanie czasu.
Kobiecie oczy się zrobiły niczym kokosy słuchając tego co jej wnuk mówi.
- Jeremy nie poznaję cię! Co to za słownictwo!- skarciła go niczym małego dzieciaka.
- Oh przestań babciu...- wywrócił oczami jedząc kawałek ukrojonego jabłka.
- Jak ty się wyrażasz? I to o Els!
- Powinnaś raczej być po mojej stronie, jestem twoim wnukiem.- próbował przekupić staruszkę starym chwytem.
- Możesz być i prezydentem USA, ale nikomu nie pozwolę jej obrażać! Kim ty do diaska się stałeś!- kobiecie zaszkliły się oczy widząc jego postawę.
- Dobra, babcia wyluzuj.- westchnął ale zerknął na panią Blanks z niepewnością. Jeremy miał różne zachowania, nie zawsze bywał miły i uprzejmy, jednak był jeden pewniak w jego życiu który zmieniał jego zachowania, mianowicie łzy babci. Rozwarł nieco usta nie kontrolując tego.
- Tak cię nie wychowałam... Miałeś mieć zawsze szacunek... Nawet nie wiesz co ta dziewczyna ma w życiu. My jesteśmy jej jedyną odskocznią, powinniśmy jej pomagać.- mówiła i sięgnęła po ręcznik który obecnie miał jej służyć do otarcia łez. Staruszka była bardzo emocjonalna, po stracie córki tym bardziej. Jeremy o tym wiedział, w dodatku słowa kobiety go poruszyły, poczuł się źle. Westchnął bezsilnie na to co się z nim dzieje. Podszedł do chudziutkiego ciałka kobiety i ją objął, dając buziaka w czubek głowy.
- Już spokojnie. Przepraszam... zabiorę ją... jak tak bardzo chcesz.



Kolejny rozdział. 
Nieco mnie nie było,
jednak mam ostatnio nadmiar obowiązków
praktyki, akcje, praca... 
Nie narzekam na nudę.
Mam jednak nadzieję, że rozdział wam się spodoba.
Zachęcam do komentowania bo to mnie motywuje
do dalszego pisania!
Dziękuje że jesteście ze mną
i za te 24 tysięcy!


czwartek, 2 lipca 2015

Jak mogę skutecznie i bezboleśnie się zabić? Moje samobójstwo, chęć zabicia się, bo chcę odebrać sobie życie.



Hej nie przez przypadek Ty się tu znalazłeś/znalazłaś.
Tak, do ciebie to kieruję.
Wiem co sprawiło, że tu jesteś... Teraz kolej abyś Ty wiedział dlaczego na moim blogu powstał ten post.
Nie chcę abyś to robił/ robiła.
Nie chcę aby twoje życie skończyło się.
Nie chcę abyś się zabijał/zabijała.
To nie są jedynie słowa puszczone na wiatr, piękna akcja. Byłam w tym samym miejscu co ty obecnie, do dziś częściej ubieram długie rękawy nawet w ten skwar za oknem jaki mamy obecnie. Wiesz dlaczego...
Ale jestem tu dzisiaj, jestem dla ciebie, teraz.
To nie minęło nagle, byłam z tym sama. Wierzę, że masz w sobie siłę, aby dać sobie szanse. Proszę, zrób to dla mnie, dla osoby która nie miała nikogo. Ty teraz masz mnie, i wiele osób które mogą Ci pomóc.
Nie będę obiecywać, że będzie wszystko dobrze, na pewno całkowicie nie zmieni to ten jeden post. Jednak są ludzie którzy mogą Tobie pomóc. Uwierz, nigdy nie ma jednej drogi, nawet w tym momencie w którym jesteś. Gdyby nie było, nie pisałabym tego.
Pod tymi numerami znajdziesz pomoc. Proszę spróbuj.
Jeśli się obawiasz, ja tutaj jestem.
Tylko daj sobie szansę. Ty jesteś teraz najważniejszy.



116 123 – Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym
22 425 98 48 – Telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna
116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży
801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”
800 112 800 – „Telefon Nadziei” dla kobiet w ciąży i matek w trudnej sytuacji życiowej


Wiem, że na mój blog przybywają również inni blogerzy, zachęcam więc do wzięcia udziału w akcji, którą przez względy osobiste jak widzicie bardzo popieram. Dziękuje MattOlech że wspomniał o tym w swoim vblogu. 

Link do opisu akcji -> http://stayfly.pl/2015/06/stop-samobojstwom/
Link do odcinka MattOlecha -> https://www.youtube.com/watch?v=QWJEoVqVkQw

sobota, 27 czerwca 2015

Opowiadanie Lilia rozdział 3.



     Był to jeden z tych dni kiedy to rozciągnięty sweter zniknął z chudego ciała Els. Ciemne zasinienia na jej ciele nie zagrażały już jej prezencji, klientki nie spoglądały na nią już podejrzanie. Odwieczny element, który stopniowo znikał po każdym cielesnym znaku zostawionym po Martinie zachodził w zapomnienie po pewnym czasie. Pomyśleć tylko, że ktoś liczy swój czas osiami zaczynającymi się od ran na ciele, aż do ich zniknięcia i tak w kółko.
     Głuchy krzyk przeszył zaplecze zakładu krawieckiego. Z rąk brunetki upadł rulon z materiałem. Słysząc głos pani Blanks, obawiała się najgorszego, przecież to już starsza osoba. Biegiem rzuciła się w stronę części, w której stały maszyny do szycia.
- Jeremy! Jak cię dobrze mieć znów w domu!- wykrzykiwała radośnie staruszka.
    W momencie jej stopy zatrzymały się w jednym miejscu, z trudem dziewczyna łapała oddech kiedy zobaczyła przed sobą rosłe plecy mężczyzny znacznie wyższego od niej. Wzrokiem zmierzyła go, skórzana kurtka, czarne spodnie oraz tenisówki na nogach. Kiedy się odwrócił odruchowo cofnęła się o krok. Pierwsze co zarejestrowała z jego twarzy to półuśmiech, który zakreślił delikatnie policzki. Następne były oczy, to one sprawiły, że właściwie myślała iż się przewidziała. Jeszcze nikogo nie spotkała, kto miał dwa różne kolory tęczówek. Jedno oko było niczym wyjęte z nieba, a drugie ciemne niczym węgiel. Włosy miał również czarne, nieco dłuższe na czubku głowy, układające się na bok przez naturalne fale.
Pomyśleć, że oczy dziewczyny w zaledwie parę chwil dostrzegły te liczne aspekty. Tak wiele bodźców sprawiło, że nie mogła skupić się na ocenieniu jego osoby.
      Przenikliwe oczy chłopaka przyjrzały się Elsie, widząc jej reakcje Jeremy został jak zwykle miło połechtany. Była to dla niego miła norma.
- Els! Patrz! Przyjechał!- pani Blanks znalazła się między młodymi, trzymając nadal dłoń wnuka w swej dłoni. Brunetka jeszcze nigdy nie widziała tak szczęśliwej staruszki. Jej oczy świeciły niczym oczy dziecka, przy rozpakowywaniu prezentów na święta. Właściwie dla właścicielki zakładu ten dzień był niczym święta.
- To jest Els?- zapytał się mężczyzna niewiele starszy od dziewczyny, zerknął na babcie, która hardo kiwała głową, nadal wpatrując się w niego jak w obrazek. Wyglądał tak jakby znał dziewczynę co najmniej od dziecka. Poprawił swoją bujną burze falowanych włosów szybkim gestem.
- Cóż... babcia wiele mi o tobie opowiadała.- dodał zerkając na dziewczynę. Ta stała zakłopotana po raz pierwszy znajdując się w takiej sytuacji. Znacznie lepiej było słuchać opowieści kobiety na temat jej wnuka, niżeli stanąć z nim oko w oko.
- Wzajemnie...- odpowiedziała cichym głosem, starając się na niego nie patrzeć. Obawiała się mężczyzn, ich ocen oraz reakcji na jej osobę. Wszystko można było zapakować w jedno wielkie pudełko i wysłać Martinowi z podziękowaniami. Tak bardzo odcisnął swe lico na jej życiu.
     Jeremy zaśmiał się odchylając głowę do tyłu.
- Wcale mnie to nie dziwi...- prychnął. To skupiło uwagę dziewczyny.
Poczuła pierwszy sygnał który podpowiadał jej pewną myśl. Różnił się od niej jeszcze bardziej niż przypuszczała?
- Zaraz będzie obiad... Gdybym wiedziała że przyjedziesz upiekłabym ciasto!- skarciła wnuka wzrokiem.
    Els stała z boku przyglądając się temu uważnie. Nie czuła się obecnie komfortowo, może przez minimalną zazdrość, jaka się w niej kiełkowała. Nie mogła sobie tego wyobrazić, że komuś tak bardzo na kimś zależy. Zdała sobie ponownie sprawę z faktu, że chyba jedynie ona nikogo nie ma. Nie pamiętała zbytnio miłości jaką dawali jej rodzice.
- Powinnaś być zawsze przygotowana na mój przyjazd, babciu.- oczarował kobietę czułym uśmiechem. Nachylił się nad staruszką i dał jej krótkiego buziaka w czoło.
     Choć był pewny siebie, wiedział że świat bardziej należy do niego niż do kogoś innego, choć bywał zapatrzony w swoją wizję kariery, to jedne było pewne, niezmiernie szanował i kochał tą zmęczoną życiem kobietę. To ona go wychowała i nauczyła podstawowych rzeczy, to ona dała miłość, kiedy nie mogli tego zrobić jego rodzice.
To ona chociaż go chciała.
    Tego dla Els było za dużo. Nie była przyzwyczajona do takich widoków. Zawsze doszczętnie ukrywała się za murami domu aby nie zetknąć się z czymś tak pięknym, jakim są uczucia normalnych i dobrych ludzi.
To nie było dla niej, a na pewno nie w tym kraju.
- Ja... pójdę po materiał.- rzuciła bardziej do siebie, chcąc zostać niezauważona. Wycofała się zostawiając dwójkę w większym pomieszczeniu idąc na zaplecze.
     Nie mogła sobie zdawać sprawy z tego, że te niezwykłe oczy chłopaka lokalizują jej zachowanie, a na jego ustach pojawił się uśmiech zbyt tajemniczy, by ktokolwiek prócz niego mógł zgadnąć co się za nim kryje.





Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Nieco natłok zajęć sprawia taki. a nie inny
system dodawania rozdziałów.
Trzymam kciuki aby Wam się spodobało,
kolejna postać, dość niecodzienna i zagadkowa.
Jak myślicie jaką odegra rolę Jeremy?
Jak podoba Wam się obecnie opowiadanie?
Zachęcam do komentowania!
Pozdrawiam,
Tumburulka!

środa, 24 czerwca 2015

Opowiadanie Lilia rozdział 2.



     Kiedy zostawała sama w domu, który na każdym kroku dawał jej do zrozumienia kim jest jego właściciel, jej życie wyglądało ciut inaczej. Celem Els od kilku lat była ucieczka, nie było to łatwe. Każdy mógłby pomyśleć, że wystarczy spakować się i uciec, nic bardziej mylnego. Nie chciała trafić z deszczu pod rynnę.
     Obecnie chciała poddać się temu, że mogła choć przez kilka dni mniej się bać niżeli zazwyczaj. Ten poranek z pozoru wydawał się taki sam. Przygotowała się do wyjścia z domu, po czym wyruszyła w głąb Nowego Yorku. Choć tyle lat minęło od dnia, kiedy po raz pierwszy jej stopa zetknęła się z asfaltowym światem, to i tak nadal czuła się nieodpowiednią osobą w tym miejscu i czasie. Zbyt wiele zabrał jej los, by mogła się w tym odnaleźć. Może gdyby jej aklimatyzacja zachodziła normalnie, gdyby nie była odgradzana od ludzi ciężkimi murami. Niestety jej pierwsze lata w USA były pod panowaniem mroku, cielesnego i duchowego.
     Dopiero od trzech lat Martin pozwolił jej na samodzielne wychodzenie z domu. Pierw przepełniał ją strach, jednak chęć ucieczki zmuszała ją do zapoznania się z tym co jest na zewnątrz, choćby nauka języka. wyrwana z Filipin nie miała zapewnionej edukacji. Do dziś nie potrafiła dobrze pisać, matematykę poznała w ograniczonym zakresie.
     Dwa lat temu odnalazła pracę, oczywiście w tajemnicy przed swym demonem. W niewielkiej piwnicy pewna starsza pani miała pracownię krawiecką. To jedyne co potrafiła robić Elsa. Martin miał określone wymagania co do jej ubioru, które musiała przestrzegać. Każda spódnica, sukienka czy bluzka była mierzona czy aby na pewno ma daną długość. Ten rygor doprowadził do tego iż łatwiej było coś uszyć niżeli znaleźć w sklepach. Kto by pomyślał, że dzięki temu będzie mogła potajemnie przed mężczyzną pracować, jednocześnie zarabiając na swoją ucieczkę.
     Pani Blanks była uroczą staruszką z sercem na dłoni, jej klientki odnajdywały to zaciszne miejsce jedynie przez pocztę pantoflową. Każdego urzekały nie tylko suknie które były przez nią szyte, ale również jej uśmiech oraz ciasteczka.
     Niewielki dzwoneczek zadzwonił, kiedy Els otworzyła drzwi od piwnicy. Pani Blanks siedziała przy swej maszynie, którą dostała od męża na ich pierwszą rocznicę ślubu. Poprawiła okulary zerkając kto przyszedł. Rozpoznała sweter, który miała na sobie brunetka oraz smutek w jej oczach. Nie była ślepa, zbyt dużo na tym świecie widziała aby nie rozpoznać zachowań typowych u ofiar przemocy domowej. Jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, kto i w jaki sposób znęca się nad Els. Zacisnęła jedynie usta, nie raz przerabiały razem ten temat. Elsa była nieugięta i jak zwykle swą tajemnicę pozostawiała sobie.
Im więcej osób wie tym bardziej można było jej zaszkodzić.
- Dużo mamy dzisiaj pracy?- dziewczyna udawała, że nie widzi wzroku mądrej staruszki. Zapaliła lampę obok swojej maszyny.
- Jedna garsonka dla panny Smith oraz dwie spódniczki dla jej córek.- odpowiedziała nadal badawczo na nią spoglądając. Brunetka usiadła przy przeznaczonym jej stanowisku i zerknęła na właścicielkę tego zakładu krawieckiego.
- Proszę...- szepnęła marszcząc nieco brwi.
- Nie mam pojęcia o co ci chodzi...- dodała kobieta. Jej słowa nie pokrywały się z tym co robiła. Zaplotła dłonie, wcześniej wyłączając maszynę.
- Wie pani...- Elsa nie potrafiła długo patrzeć komuś prosto w oczy. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok jakby poszukiwała odpowiedzi na blado-różowych ścianach piwnicy. Staruszka westchnęła wstając z skrzypiącego krzesła.
- Pamiętaj, że masz nas... Ja i stary Tom pomożemy ci.- zawsze to powtarzała gdy dziewczyna wracała po kilkudniowych nieobecnościach lub chowając swe ciało pod za dużym swetrem.
Stary Tom to mąż kobiety, małomówny niski staruszek. To jego żona nadała mu ten przydomek. Choć jego wyraz twarzy odstraszał na pierwszy rzut oka, \kiedy przebywał obok swej żony łagodniał.
Els zagryzła dolną wargę kiwając głową, znów dochodziło tutaj do ograniczonego zaufania. Dziewczyna żyła w przeświadczeniu iż nikt nie może jej pomóc więc po co ktokolwiek ma wiedzieć?
- No dobrze... a teraz z dobrych wiadomości. Mój wnuk wraca... w końcu.- klasnęła w dłonie staruszka składając dłonie.- Boże ile ja się na modliłam. Przecież on jeszcze za młody jest! Niby tacy ci ludzie mądrzy i uczeni a fiu-bździu w głowie.
Pani Blanks miał jednego wnuka. Właściwie od czwartego roku życia wraz z mężem wychowywała go sama. Nic więc dziwnego jaką miłością go obdarzała.
- Wreszcie może go poznasz, tyle okazji nam minęło! Zobaczysz to całkiem miły chłopiec...- zaczęła kobieta z zbyt znanym Elsie uśmiechem na jej twarzy.
- Pani Blanks...- westchnęła choć sama się uśmiechnęła. Urok kobiety na nią wpływał. Wstała by wziąć zamówiony przez panią Smith materiał na spódnice dla jej dwóch małych rudowłosych córek.
- Aj tam młodzi jesteście, szukacie nie wiadomo czego... ja tam jestem stara ale swoje wiem!- machnęła ręką. Spojrzała na Els uważnie, widząc jej rumieniec wiedziała, że w porę musi ugryźć się w język. - Zbierajmy się do pracy. Pani Smith będzie tutaj o 17.



Już 2 rozdział.
Dłuższy od poprzednich, 
jednak jeszcze się nie rozkręciłam ;)
Mam nadzieję że wam się podoba.
Zachęcam do komentowania,
pozdrawiam!

Opowiadanie Lilia rozdział 1.


- Pamiętaj kim jesteś.- powiedział mężczyzna przytrzymując jej policzek w swoich palcach. Jego zielone oczy były niczym u kota, zbyt podstępne i zdradzieckie. Nigdy nie nauczyła się patrzeć mu prosto w oczy, nic dziwnego. Ta relacja, jeśli można to tak nazwać, była wpływowa oraz jednostronna.
- Jesteś niczym!- warknął popychając ją w stronę marmurowej posadzki.
     Większość tego wielkiego domu była właśnie wyłożona tym nieczułym materiałem. Idealne odwzorowanie Martina. Mężczyzna miał już na swej głowie niejedne siwe włosy, które próbował ukryć pod drogimi farbami. Mógł łamać serca kobiet, bez wątpienia, był w jakimś calu przystojny w dodatku ta jego dominacja. Nie wyglądał na przestarzałego playboya, jednak kiedy patrzyło mu się w oczy, można było zobaczyć dusze tych którym zrobił krzywdę.
- Nie masz nikogo, jesteś moja! Moją pieprzoną rzeczą! To ode mnie zależy czy będziesz żyła rozumiesz?!- krzyczał doniośle.
Niemal pusty salon, idealnie nadawał akustyki jego słowom. Els jednak patrzyła na niewielki pyłek lezący na ziemi. Była znów po za tym, co działo się z jej ciałem. Choć odczuwała ból fizyczny, psychika starała się ją bronić. To nie pierwszy raz kiedy jej życie toczyło się w ten sposób. Jedne złe rzeczy zmieniały się na inne. Z roku na rok monotonia istnienia jej osoby zmieniała się nieznacznie. Te długie lata samotności sprawiły, że bywała już odrętwiała na to co Martin z nią robił.
- Jesteś zwykłą szmatą... Należysz do mnie.- powtarzał to niczym w transie.
     Poczuła kilka kolejnych, uporczywie bolących zetknięć jego czubków butów lub pięści z jej ciałem. Po salonie rozniósł się monotonny głos kroków mężczyzny, odchodził na kolejny weekend. Słyszała jak wsiada do samochodu, który był zaparkowany na podjeździe. Dopiero gdy ucichł ryk silnika, z sykiem na ustach odważyła się unieść z podłogi. Wtedy zdała sobie sprawę jak zmarzła. Wątła bielizna niemal zwisała z jej wychudzonego ciała. Nie reagowała już na liczne siniaki oraz zadrapania na swym ciele. Nie była wstanie wymienić który kiedy powstał, bo na jego miejsce zjawiały się kolejne. Nigdy to się nie skończy.
     Na pewno jeśli nie ucieknie.
     Po zbyt krótkiej nocy obudziła ją głucha cisza domu. Tydzień, tyle dawał jej los trzy razy w miesiącu, tyle czasu była bez władzy demona. Wiedziała jednak że nie jest wolna. Liczne monitoringi, ludzie Martina... nie mogła popełnić błędu.
     Martin mógł wszystko.
     Właśnie dlatego ucieczka z tego piekła nie była łatwa, również nie miała do kogo uciec prócz rodziny która mieszkała w maleńkiej wiosce tak daleko on NY. Bilet lotniczy to nie problem, gorzej z odnalezieniem ich. Nie wiedziała zresztą czy rodzice nadal żyją, czy rozporządzą w Els swoją dawną JoAnn, małą sześcioletnią córeczkę którą zły los wyrwał z objęć rodzicielki.
     Było tak wiele "ale", przez co nie mogła popełnić żadnego błędu.



No i pierwszy rozdział.
Na początek będę dawkować wam emocje, 
powoli przedstawiać nowych bohaterów.
Zachęcam do komentowania co strasznie motywuje ;)
Pozdrawiam!

Periogutta a może tutaj?




      Kim jest ta egzotyczna piękność? Właściwie, w dobie tego co dzieje się w tak pięknym kraju jak USA, Els nie staje się nikim egzotycznym. Normą jest spotykanie na swej drodze kogoś o innych rysach twarzy, koloru skóry czy kształtem oczu. Odmienność nie jest tu niczym "innym". Tolerancja posunęła się tak daleko, że nikt nie zauważył tego jak przebiegało życie dziewczyny. 
     Jej historia nie byłaby niczym spektakularnym i niesamowitym gdyby nie jedno wydarzenie, które miało miejsce czternaście lat temu. Kim byłaby? Normalną kobietą, chodzącą do pracy. Może miałaby już męża i dwójkę dzieci, może jej domek stałby na drewnianych palach gdzieś w głębi gorącej wyspy. Wszystko pokryte było wymownym "może". Skąd te domysł? Tak oto funkcjonowało życie w wiosce z której pochodziła. 
     Rodzice dziewczyny nie byli bogaci, właściwie opierali się na życiu na pograniczu ubóstwa. Żyli z tego co zrodzi im ziemia, zwierzęta, co da los. Nie byli jedyni. W tej zapomnianej części świata, tak każdy odgrywał swe życie. Nie odejmowało im to szczęścia. Powiedzenie iż "pieniądze szczęścia nie dają" jest tutaj właściwym kluczem. Miłość i radość przepełniały niewielki domek w głębi lasu. Gdzie dokładnie? Els urodziła się na Filipińskiej wyspie. Jej ojciec był czasami rybakiem, matka pomagała na polach. Wszystko to aby zapewnić swej licznej rodzinie dodatkowych pieniędzy. Dziewczynka urodziła się między jednym, a drugim zbiorem zbóż. Była najmłodsza z całej piątki rodzeństwa. Najstarszy brat pomimo posiadania jedenastu lat, pracował również jako pomocnik.
     Choć rodzice Els nie byli najmłodsi, a ich życie to ciągłe dążenie do ustatkowania rodziny, to jednak kochali się nad życie. Owe wspomnienie tej miłości, przejawia się w myślach dziewczyny wciąż niczym zamieszczone na kołowrotku. 
     Każda chwila spokoju kiedyś zamieni się w największe bóle.
     Uczono jej wielu rzeczy, nawet jak na sześcioletnie dziecko była bardzo rezolutna, jednak nigdy nikt jej nie wspominał o okrutności drugiej osoby. Nigdy nikt nie powiedział jej, że demony posiadają ludzką twarz oraz imiona.
    W tym przypadku to imię - Martin.



Zachęcam do komentowania. 
Fragment na zachętę.aj czy na Periogutte? 
Jak wolicie?
Zastanawiam się czy dodawać tut
Pozdrawiam ;) 

środa, 25 marca 2015

Przypomnienie :)

Witajcie!
Ostatnio przez brak czasu nieco nie mogłam napisać nowych rozdziałów. Nie martwcie się, to jedynie tymczasowe i sądzę, że już w weekend pojawi się Czwarty rozdział :) Przepraszam za zwłokę.
Dziś jednak chcę nowych bywalców Tumburulki zachęcić do przeczytania "starego" opowiadania: Świeca.
Tu macie już publikowany raz, przedsmak tego co zostało zawarte w siedemnastu rozdziałach :)
Pozdrawiam was i całuję!
Tumburulka.

PS.
Pamiętam, że na komórkach nie chodził umieszczony filmik, tak więc KLIKNIJCIE OTO TUTAJ



sobota, 14 marca 2015

Opowiadanie "Milion" rozdział 3.



        Mocne szarpnięcie było namacalnym znakiem tego, że znajdują się już na drugiej stronie… jednak właściwie, czego? Nie wiedzieli nawet gdzie się znajdują, nie wspominając o wyglądzie ziemi, która mogła przez te kilka lat się zmienić. Nikt jednak nie czuł potrzeby sprawdzenia tego. Ludzie zaniechali chęć odkrywania czy nawet tworzenia czegokolwiek. Byli odrętwiali. Mało kto był ciekawski i zapuszczał się w opuszczone zakamarki. Bezpieczniej było trwać w jednym punkcie… tym cechowała się zbiorowość, w której wychowała się trójka, lecz jedynie Leonard wpoił w sobie te zasady. 
       Teraz, gdy wychodzili pojedynczo w głąb gąszczu, czarnoskóry mężczyzna drżał nieco na ciele rozglądając się nerwowo po bokach. Kiedy Charlie na niego patrzył aż nóż otwierał mu się w spodniach. Obaj byli przeciwieństwami, które zapewne kiedyś by się pozabijały, a jednak łączyła ich Ann.
        Niebieskooka szła pomiędzy jednym mężczyzną, a drugim czując ścisk w żołądku. Na co oni się porwali? Jak długo będą szli? Choć zazwyczaj brunet uczył ją jak zachować spokój, jak nie bać się niespodziewanego teraz nie miała żadnej z zasad w swym umyśle, a nawet, kiedy chwytała jakiś punkt nie umiała się dostosować. Przerażali ją uzbrojeni mężczyźni, których wzrok był specyficznie władczy. Instynkt, którym zazwyczaj się kierowała obecnie nakazywał jej uciekać.  
         Jak długo szli? Nie wiadome im było poznać godzinowo czas…nikt nie uczył ich umiejętności czytania z nieba. Jedno było pewne, szarość nocy zastąpiła szarość poranka. Byli zmęczeni, niemal ostatkiem sił dotarli do wielkiej bramy, zbudowanej z lśniącego, oczyszczonego żelastwa. Nie nastąpił nawet trzask otwierania i przesuwania owych wrót. Odbyło to się bezszelestnie. Wewnątrz było jasno dzięki wielkim lampom, jakie kiedy używano na stadionach, ludzie chodzili w czystych ubraniach różnego koloru. Dla przybyłej grupki to było nowością. Nieuniknionym faktem było poczucie bycia gorszym. Około dwudziestoosobowa grupa zbiła się w mniejszą, nierozproszoną jedność. Ann odruchowo złapała dłonie mężczyzn czując się za mała widząc ogrom tego wszystkiego. Budynki miały srebrno-szaro-białe odcienie. Ogrodzenie nie oddzielało od nich przyrody, nawet drzewa wydawały się… właśnie, jakie? Bardziej zielone? Większe? Zadbane? Chyba wszystko po kolei.
         Nie trzeba było wiele, aby część przybyłych poczuła chęć pozostania.
        Charlie jednak był nieugięty i jakoś wyczuwał w tym drugie dno. Nie przekładał swego snu nad trzeźwą analizą. Prowadzono ich do najdalszego a zarazem największego budynku. Nadal wiele rzeczy było dla niego niezrozumiałych. Jego rodzina, jako jedna z nielicznych miała możliwość posiadania, choć jednego przodka pokolenia w tył. Jego ojciec żył aż do momentu, kiedy stał się mężczyzną, całkiem niedawno zmarł. Był mądrym mężczyzną i sam posiadał wiedzę swojego ojca i dziadka. To wszystko wpoił Charliemu. Brunet miał dużą wiedzę na temat rzeczy technicznych, które mogłyby mu pomóc w przetrwaniu. Teraz przypatrywał się każdej wieży strażniczej, każdej broni oraz wynalazkom.
Niedługo po tym znaleźli się w ciepłym wnętrzu wielkiego budynku.
- Podzielcie się na pięcioosobowe grupy.- nakazał generał idąc gdzieś długim holem. Było pewne, z kim Ann będzie podporządkowana. 
Czarnoskóry tak jak bardzo na ich starej ziemi odważnie wykrzykiwał, iż posiada księgi tak teraz był niemal zależny od ich dwójki.
- Teraz trzęsiesz dupą?- prychnął Charlie zakładając dłonie na torsie, przez co jego okazały biceps jedynie się napiął.
- O co ci chodzi?- zapytał Leonard jakby nie rozumiał w ogóle zachowania przyjaciela.
- A o to że jak masz problem to wiesz gdzie przyleźć z chujem…- przybliżył się do niego brunet. Ann od razu znalazła się między nimi. Nie raz występowała taka sytuacja.
- Ej… przestańcie. Mieliśmy się razem trzymać! Teraz nic nie da naskakiwanie na siebie… jesteście zmęczeni.- mówiła patrząc to na jednego to na drugiego.
- Ja do niego nic nie mam!- bronił się czarnoskóry unosząc ręce do góry.
- Ta kurwa zdziwiłbym się gdybyś coś do mnie miał… Taka pierdoła jak ty?- zaśmiał się brązowooki kpiarsko patrząc na drugiego mężczyznę.
- Cholera! Zamknijcie się!- ponagliła ich dziewczyna denerwując się dodatkowo ich sporem.- Wystarczy, że jesteśmy… gdzieś! Musimy razem się trzymać!
Nie mogli jej zaprzeczyć. Taka była zasada przetrwania. Obaj mocniej ścisnęli szczęki powstrzymując kolejne komentarze. Ona miała rację.
- Pierwsza grupa tutaj!- zawołał jeden z żołnierzy otwierając ciężkie drzwi do pomieszczenia. Każdy popatrzył po sobie by jako pierwsi ruszyli trójka przyjaciół oraz pewnych dwóch, starszych mężczyzn.
       W pokoju siedziały trzy osoby. Można było niemal poczuć jak oceniają ciała przybyłych. Generał stał z boku obserwując wszystko z wrodzonym dystansem.
- Panowie prosimy do tej Sali.- odezwała się w końcu kobieta wskazując na starszych członków pięcioosobowej grupy. – Pan czarnoskóry do drugiej sali a waszą dwójkę do trzeciej.- wskazywała kolejne drzwi.
- A…ale… jak to?- zapytał Leonard nie ruszając się z miejsca, jąkając się nieco w typowy dla siebie sposób. Wszyscy byli zdziwieni i nie spodziewali się nagłej selekcji.
- Musimy podzielić was na grupy ze względu na pewne wytyczne… zaraz po wstępnym badaniu i przeprowadzonej ankiecie zostaniecie połączeni i udacie się do miejsc gdzie odpoczniecie.- odezwał się generał. Charlie spojrzał na niego, wiedząc, jaką odgrywa rolę. Zdobywał zaufanie ludzi na ich ziemi, więc i tu je posiadał. Starsi mężczyźni od razu ruszyli do wskazanego miejsca. Leonard zmieszany i wystraszony niepewnie zrobił krok do przodu oraz kolejne. Ann zerknęła na Charliego, dobrze, że chociaż on był przy niej. Uśmiechnęła się nieznacznie do niego ruszając, jako pierwsza do drzwi z liczbą ‘’3’’.
        Kolejne pomieszczenie i kolejne osoby. Dwóch mężczyzn. Ann czuła, że mniejszością są kobiety, może przez fakt że je mniej edukowano o ile można tak nazwać chęć nauczenia kogoś podstawowych rzeczy.
- Kobieta tutaj, mężczyzna tu.- odpowiedział jeden z mężczyzn w białym ubraniu. Charlie usiadł od razu na kozetce a zaraz za nim blondynka stukając palcami w skórzaną poszewkę.
Zaczęło się rutynowe badanie, które odbywało się za parawanem każdej z dwójki. Ann przeszła nawet te ginekologiczne kilka razy pytając, po co, jednak nikt nie udzielił jej konkretnej odpowiedzi. Pobrano im krew oraz wymaz z wnętrza policzka.
- Teraz wypełnimy ankietę. Liczba osób w rodzinie?- zapytał mężczyzna w uniformie.
- Trzy siostry, dwóch braci, ojciec i matka… rodzice nie żyją.- od razu odpowiedział Charlie zerkając na przyjaciółkę, która siedziała naprzeciw niego.
- A ty?- ton mężczyzny nie był miły, zbyt oschły i ‘’profesjonalny’’.
- Nie wiem… rodzice nieznani.- wzruszyła ramionami, w typowy dla siebie sposób. jeśli chodziło o te tematy. Grymas niezadowolenia pojawił się na twarzy mężczyzny zapisującego coś na ankiecie.
- Ty nie miałaś dzieci… a ty?- spojrzał na Charliego. Ann poczuła jakby ktoś ścisnął ją za żołądek. Znała na wylot bruneta oraz jego przeszłość. Było to nieuniknione, po za tym innymi prawami rządziło się ich życie niżeli pięćdziesiąt lat prędzej.  
- Dwójka dzieci…- odpowiedział ciszej napinając pięści aż strzeliły mu kostki w palcach.
- W jakim są wieku?- dopytywał ankieter jakby nie zauważał, jaką reakcje wzbudza to w brunecie. Dziewczyna zmarszczyła brwi patrząc gdzieś w bok.
- Nie żyją, ich matki również.- uprzedził pytania a jego wzrok mógłby zabijać.
       Ankieta mogłaby trwać w nieskończoność. Były pytania o ilość partnerów seksualnych. co w ogóle nie zgadzało się z faktem tego w jakim celu byli w danym miejscu. Seks był czymś oczywistym, mało która osoba się przed nim obroniła. Kiedy jest się samemu albo ktoś się dobrowolnie oddaje albo ktoś komuś coś zabiera. Ann właśnie dla tego znalazła się w kręgu Leonarda oraz Charliego, aby ustrzec się nieco przed tym. Charlie po swoich doświadczeniach chronił ją przed tym. czego by nie chciała, jednak łączyły ich jedynie psychiczne relacje. Nie był to żaden trójkącik, mniej czy bardziej opłacalna transakcja. Przyjaźń to dobre określenie.
        W końcu ich wypuścili. Znaleźli się w czteroosobowych pokojach, bez podziału na płeć. Przed tym jednak doprowadzili ich do oddzielnych kabin gdzie jedna osoba z personelu ich umyła, przebrała oraz rozczesała włosy, jeśli zaszła taka potrzeba. Tak zmęczeni leżeli w piętrowych łóżkach. Czekali na powrót Leonarda.
- Coś mi tu śmierdzi…- szepnął Charlie do Ann, która leżała nad nim.
- Przyzwyczaisz się do zapachu świeżych rzeczy.- westchnęła nieco śpiąca.
- Nie o to chodzi… o to… wszystko… Te ankiety… sprawdzanie, co potrafimy…. Czuję się jak zwierzę w klatce…- mówił oddychając nierówno.
- Charlie…- dziewczyna zawisła z łóżka, aby na niego spojrzeć.- Odpocznij… znowu zaczynasz. Muszą wiedzieć, z kim mają do czynienia.- Dłonią sięgnęła do jego policzka i pogładziła go.
- Idź spać Ann… ja poczekam na naszego głąba.- uśmiechnął się do niej czując ciepło skóry kobiety. Pokiwała głową zdając sobie sprawę, że łóżka są zbyt wygodne dla niej niżeli te które miała w swym życiu możliwość poznać. Jednoosobowa drewniana część, pokryta niewielkim materacem z poduszką i kocem były rarytasem. Nic dziwnego ze zasnęła.
Charlie patrzył w szarawą ciemność oddychając miarowo. Im dłużej nie było czarnoskórego przyjaciela tym bardziej nie mógł zasnąć.





Kolejny rozdział
czekam na waszą opinię
coraz więcej wiecie o bohaterach 
i tak będzie się dziać w kolejnych rozdziałach
aby móc przejść do dalszej części opowiadania :)
Jak oceniacie?
Czekam na wasze komentarze!
Dzięki że jesteście!

poniedziałek, 9 marca 2015

Opowiadanie "Milion" rozdział 2.


-Gdzie jest Leonard?- Ann szukała wzrokiem wśród mieszkańców czarnoskórego przyjaciela.
Był jej drugą częścią rodziny. Charlie biegł obok niej nawołując, że obcy nadchodzą. Nie było to normalne wydarzenie, nie zdarzało się, aby ktoś z nieznanych im osób przybywało od strony wody w takiej ilości. Co innego pojedyncze jednostki, które nie zagrażały tej licznej zbiorowości. Prócz harpunów i narzędzi, dzięki którym łapali zwierzęta właściwie nie mieli broni. Charlie zza swego pasa wyciągnął nóż, którym obrabiał ryby. Złapał Ann za rękę zatrzymując ją w jednej chwili. Chwycił jej twarz w swoje dłonie odgarniając włosy, aby widzieć jej oczy.
- Trzymaj się z tyłu, jak co to uciekaj… Nie patrz na nikogo.- nakazał.
- A Leonard?- jęknęła nadal wytrwale szukając drugiego przyjaciela.
- Srać na niego… Zawsze gdzieś polezie. – przeklną pod nosem rozglądając się.
Wtedy z jednego metalowego ‘’domostwa” wyszedł rozleniwiony czarnoskóry mężczyzna. Miał na głowie zaplecione warkoczyki. Nie różnił się niemal niczym od pozostałych czarnoskórych mężczyzn. Był jednak drobny. Wyglądał specyficznie będąc tak chudy a jednocześnie wysoki.
- Ooo!- rozciągnął szeroko ramiona w geście powitalnym. Ann wyrwała się z rąk Charlie i podleciała do Leonarda tuląc się do niego.
- Nadchodzą obcy… Musimy się zebrać…- powiadomiła go ledwo łapiąc oddech. Poczuła jak kamień spada jej z serca, kiedy miała go w ramionach.
- Co robimy? Uciekamy!?- zawołał spanikowany. Charlie aż napiął mięśnie szczęki. Typowe zachowanie czarnoskórego. Stłamsił w sobie epitety skierowane pod adresem przyjaciela i ruszył w stronę głównego placu.
- Ja walczę o nas... Nikt nie powinien uciekać… Wybiją nas jak dziki w lesie… - ruszył biegiem tam gdzie mieli zebrać się wszyscy. Leonard został sam na sam z Ann, która wiodła wzrokiem z ciemnowłosym mężczyzną.
- Uciekamy?- powtórzył. Był w podobnym wieku, co Ann, zawsze jego niegodne zachowanie usprawiedliwiała tym faktem.  Teraz jednak zmarszczyła brwi. Pierwszy raz mieli stawić czoło nieznanemu. Czuła, że nie powinna wybierać między jednym a drugim mężczyzną.
- Choć… musimy dopilnować aby nie zrobił czegoś głupiego.
Pociągnęła chudzielca za rękę ruszając biegiem za Charlie. Był już na placu wśród innych mężczyzn. Niemal nie było tam kobiet. Dzieci były rzadkością, właściwie każda niemal ciąża kończyła się poronieniem. Była ich garstka. Ann przedarła się pomiędzy rosłymi mężczyznami, nie puszczając Leonarda. W końcu wpadła na ciało przyjaciela. Odwrócił się i zmierzył ją wzrokiem.
- Miałaś być na tyłach…- i zerknął wrogo na Leonarda. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego pomimo wszystko z błyskiem w oku.
- Ktoś musi pilnować abyś się nie pozabijał.- odpowiedziała. Pomimo wszystko nie potrafił mieć kamienną twarz, kiedy przy niej przebywał. Uśmiechnął się nieco odwracając wzrok.
- Nie zrób sobie krzywdy.- rzucił dając jej do ręki nóż. Służył do obrabiania gałęzi, był dłuższy i lżejszy niżeli ten, co sam trzymał w dłoni. Pokiwała głową. Wtedy usłyszeli równy dźwięk kroków. Leonard wystraszony spojrzał po bokach, natomiast Charlie złapał Ann chowając ją za siebie.
Na samym początku grupy mężczyzn, ubranych w czarne mundury z widoczną czarną, lśniącą bronią, szedł starszy generał. Chyba tak można było go nazwać, jeśli bez problemu szło porównać tą grupę do armii.
- Cholera…- przeklną cicho Charlie rozglądając się po przestraszonych twarzach zgromadzonych. 
- Przybyliśmy w pokoju!- oznajmił siwy mężczyzna o rosłym ciele. Cisza jednie się pogłębiła. Ann prawie nic nie widziała zza pleców Charliego jednak widząc przerażone oczy Leonarda mogła spodziewać się najgorszego. Zacisnęła usta opierając policzek o ciało przyjaciela. Brunet nieco mocniej się spiął próbując zerknąć na nią jednak się prędko opanował. Musiał być skupiony.
- Zbliża się do was epidemia dżumy. – jego głos był donośny, ta informacja spowodowała chaos. Powstały szepty, rozgrabiasz. Niebieskooka wyprostowała się.
- Wszyscy wiemy jak jest obecnie z lekami… nie ma ich. Wszyscy jesteście bezbronni. My możemy pomóc!

- Jak to MY! A wy co?- krzyknął ktoś z boku.
Generał spojrzał na niego niemal morderczym spojrzeniem. Westchnął zrezygnowany.
- Spójrzcie na nas a na was…  Was otacza woda… jest wilgotno. Każdy może tu wejść… będziecie padać jeden po drugim. My mamy wszystko: skafandry, izolatki… - wymieniał odliczając na palcach. Znów powstały szepty.
- Co robimy?- zwrócił się ciemnoskóry do pozostałej dwójki.
- Można im zaufać… może to brednia?- powiedziała na głos Anna. Jak na złość wtedy wszystko umilkło a jej głos poniósł wiatr. Generał od razu odszukał ją wzrokiem, przez co Charlie jeszcze bardziej chciał ją za sobą schować. Na marne.
- Zawsze radzę w takich momentach przekonać się na własnej skórze… jednak wtedy nie będzie dla was ratunku.- kilka żołnierzy z jego armii roześmiało się gardłowo wyśmiewając głupotę dziewczyny. Upuściła głowę czując rumieniec na twarzy.
- Co macie nam do zaoferowania?- uniósł głos Charlie, jak zwykle chcąc bronić przyjaciółki. Leonard zerknął na niego, nie rozumiejąc, po jakiego grzyba się wychyla? Nie lepiej być w tyle, niezauważonym? W ten sposób człowiek nie naraża się na nic. Tak można dłużej przeżyć.  Generał kiwnął w stronę bruneta i przeszedł kilka kroków po zabłoconym podłożu.
- Zabieramy was do nas... Połączymy siły. Potrzebujemy jednostek, które potrafią czytać, pisać… mają wiedze w dziedzinie medycyny, lub też są sprawne w zdobywaniu ziół. Musimy odtworzyć to, co zostało zaprzepaszczone. Tak więc… Kto z was to potrafi? Kto ma takie wiadomości? Zapewnimy wam bezpieczeństwo…

- Ja mam księgi!- odezwał się nagle Leonard zanim generał skończył mówić. Ann rozchyliła usta patrząc na niego. Nie patrzył na nią. Tak szybko im zaufał?
- Synu… przynieś je natychmiast.- zarządził generał, posyłając po niego jednego z żołnierzy. Dwójka przyjaciół nawet nie była wstanie zareagować.
- Co on robi… nie mieliśmy się rozdzielać… - szepnęła dziewczyna splatając palce z dłonią Charliego. Ten zagryzł wargę patrząc jak przyjaciel wraca z całym swoim zbiorem, jak generał ściska mu dłoń.
- Tchórz… usłyszał o dżumie i ucieka.- powiedział przez zaciśnięte zęby. Spojrzał na Ann i westchnął. Czy mógł ryzykować ich życie jedynie przez pryzmat ufności do jakiejś grupy.
- Ona potrafi czytać i pisać… - podniósł dłoń niebieskookiej, kiedy nawet się nie spodziewała.
- Co? Nie! Nie!- szarpnęła się.- Co ty do cholery robisz? A co z tobą?- spojrzała na niego z wyrzutem dostrzegając, że idą w jej kierunku dwóch żołnierzy.
- Leonard się tobą zaopiekuje, nie możesz ryzykować. Ja tu zostanę.- zarządził.
- Nie… Charlie do cholery… Nie zostawię cię tu samego!- krzyczała na niego wściekła. Oboje wiedzieli że on stawia jedynie na siłę. Nie tego szukali żołnierze oraz generał. Zacisnęła usta czując smutek. To nie było dobre. Szybko szukała powodu, dla którego i on mógł z nimi jechać, nie mogła go zostawić. Przysięgli sobie, aby nigdy wzajemnie siebie nie zostawiać. Kiedy dotknął ją jeden z żołnierzy odrzuciła jego rękę.
- Ann proszę…- szepnął brunet odsuwając się nieco od niej. Teraz nie była ważna przyjaźń. Najważniejsze było jej zdrowie, choć nie był pewny czy może zaufać czarnoskóremu i powierzyć mu opiekę nad dziewczyną. 
- Charlie zna się na ziołach… nikt inny nie jest równie sprawny fizyczny by zdobywać te trudne dostępne.- głos dziewczyny wydawał się jakby nie wychodził z jej ciała. Mężczyzna przeklną pod nosem. Oni się nie poddają. Choć była w tym połowie prawda, brunet nie chciał wyprowadzać nikogo z błędu. Nie dbał teraz o to że nie posiadał żadnej wiedzy. Był jej nawet wdzięczny za kłamstwo, które przyszło zbyt łatwo.
Właśnie… wszystko szło za łatwo. Tak samo instrukcja i czas zebrania garstki osób. Każdy miał prawo do wzięcia kilka rzeczy. Już przed zapadnięciem zmroku byli na łodziach. Płynęli w nieznane.
- Wiedziałem, że zrobicie to co ja. Jednak macie trochę instynktu samozachowawczego.- objął ich ramieniem czarnoskóry mężczyzna. Charlie nawet nie obdarzył go spojrzeniem.
- Raczej głupoty… płyniemy w nieznane, z obcymi.- szepnęła Ann rozglądając się niepewnie. Czuła ścisk w żołądku trzymając na kolanach swoje notatki. Brązowooki patrzył przed siebie dostrzegając zarysy miejsca, do którego zmierzali. Wielkie latarnie.
- Mają elektryczność… Kim oni kurwa są?- przeklną zwracając uwagę pozostałej dwójki.
Właśnie… kim oni są? Chyba nie tego się spodziewali.





Kolejny rozdział.
Czuję się jak na początku Tumburulki kiedy dodawałam po dwa rozdziały.
Co o tym wszystkim myślicie?
Macie już jakieś obrazy postaci?
Co o nich sądzicie?
Czekam na wasze komentarze!
Mój setny post <3