poniedziałek, 9 marca 2015

Opowiadanie "Milion" rozdział 1.



         Trzynaście miliardów lat temu zaczęło się to wszystko. Dokładnie… Każda zmiana trwała długie tysiąclecia, nic nie zachodziło szybko, bezmyślnie. Bywały błędy, drogi bez wyjścia jednak wtedy nic na siłę nie było ciągnięte. Umierało. Wszystko jednak lubi przyspieszać, a może po prostu my to spowodowaliśmy? My… ludzie. W pewnym momencie technologia, jaką wynajdywaliśmy zaczęła nas przerastać. To nie było już dla nas tylko przez nas. Można przypisać każdej osobie błąd, ba całą listę błędów, które obecnie skłaniały wszystko do jednej wielkiej katastrofy. Komu jest bliżej do tej historii? Kto bardziej odczuwa jej wpływ. Wystarczy, że zamkniesz oczy i zdasz sobie sprawę z faktów, jakie staną się jasne, zauważalne… Od tego wszystkiego zaczęło się wszystko.


2075

          Nic nie jest takie same. Można nazwać to tylko zbiorowiskiem głupoty. Piasek pustyni znajdował się tam gdzie dotąd było miejsce największych luksusowych orgii i trwonienia pieniędzy, płonęły budowle znamienitych architektów. Nie ma już większych pokładów w religię, wiarę. To wszystko zostało zaniechane, to wszystko spowodowało TO.
         Życie toczy się w niewielkich osadach, zbudowanych głównie z starego, brudnego metalu. Wszystko ma jednolity kolor. Wszystkich ludzi jest widocznie mniej. Aby zapewnić sobie bezpieczeństwo musieli dążyć setki kilometrów, łącząc kultury i narodowości. Teraz nikt nie wiedział, kto kim jest. W tym świcie żyło już nowe pokolenie, uznające dawny świat za przestarzałą opowieść zdziwaczałych i schorowanych starców, którzy i tak niedługo umrą, lub zostaną bezlitośnie zabici.
Jest jedyne miejsce, które ucieleśnia wszystko to, co tworzył dawny świat.
       Arktyka, jedyne miejsce niezniszczone, niezaatakowane. Archiwum globu, wyglądem nie przypomina niczego wspaniałego. Znów kolorem przypomina te budowle, które zamieszkują ludności na stałym lądzie. Jednak tylko z bliska można przekonać się o ogromie tego miejsca. Znajdują się w nim arcydzieła z wszystkich muzeum świat, jakie można było uratować. Przedstawiciele wszystkich gatunków istot żyjących niegdyś na ziemi, zakonserwowanie po dwa okazy. Na potężnych serwerach zapisano wszystkie filmy, książki i raporty naukowe.
Nie szokuje nikogo fakt tego miejsca, lecz to, że wszyscy mogli tego uniknąć.
Mogliśmy się uratować…

        Kim są ludzie? Kim jest osoba zapisująca niewielkie zapiski nad zalewiskiem przypominające ocean, które odebrało życie już kilkaset osobą z ich grupy. Może to już było morze? Nikt z obecnych tego nie wiedział. Długie ciemne włosy, które ocierały się o tony blondu, rozwiewał wiatr. Właściwie nie znała pory roku, w którym obecnie się znajdowała ziemia. Nie było nawet wytycznych. Wszystko było takie same, monotonne. Nikt nie wyznaczał życia, nikt nie panował. Ciemno-granatowa woda była pełna chaosu, w który ingerował silny wiatr.  
- Ann!- zawołał mężczyzna biegnąc za nią.
       Jeśli ktoś wyobrażał sobie przyszłość, jako pryzmat otyłych ludzi może się mylić. Nie ucieknie nikt, kto nie ma kondycji, natura zabiera tych nieprzystosowanych. Idealnym okazem był Charlie. Wysportowany, młody mężczyzna koło dwudziestu pięciu lat… jednak nikt dokładnie nie wiedział, nikt nie prowadził metryk. Ciemne oczy i włosy mogłyby go charakteryzować na typowego Włocha jednak też miał rysy twarzy godne dawnych Hindusów. Był nieokreślony, jak wszyscy. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Była jego przeciwieństwem. Miała już niemal niespotykane wśród ludzkości niebieskie oczy. Młodsza od niego, osiągnęła już dawno dojrzałość biologiczną.
- Co Charlie?- zapytała, gdy z rozpędu usiadł tuż pod jej stopami. Jego oddech był stanowczo zbyt szybki, przez zanieczyszczone powietrze. Spojrzał na jej zapiski i pokiwał przecząco głową.
- I tak nic z tego nie pozostanie… Jesteśmy w czarnej dupie.- powtarzał się, czego była świadoma. Jednak nie miała przy sobie za wiele osób. Musiała go akceptować. Właściwie należała do tej liczniejszej grupy osób, które stanowiły jednoosobową rodzinę. Nie wie jak zmarli jej rodzice, czy miała rodzeństwo. Nie, nie przerażało ją to. Kiedy ktoś otacza się tym faktem, kiedy normą staje się nieposiadanie bliskich, człowiek zamienia się w istotę odrętwiałą. Jednak nigdy nie zaprzepaszcza się emocji. Zawsze jakieś tkwią, jest owa potrzeba przynależności.
- Jakby nie patrzeć jeszcze tak źle nie jest. Nie wiadomo, co jest na drugim brzegu.- stwierdziła zamykając jeden z nielicznych notatników, jakie posiadała. Ann należała do grupy osób, które potrafiły czytać i pisać. Był to wyczyn. W niektórym momencie rozwijania świata oraz edukacji, zaniechano ten wymóg. Usiadła obok niego opierając głowę na okazałym ramieniu.
- I to jest najgorsze. – szepnął wbijając wzrok w wodę.
- Jesteśmy tu bezpieczni…- przekonywała go, kładąc chudą dłoń na jego udzie. Zmarszczył brwi zerkając na to, co ona robi. Zagryzł dolną wargę wstając z ziemi. Znała jego zachowanie.
- I kto ci to powiedział? Wierzysz im? Tu nikt nic nie wie!- uniósł głos kopiąc jakiś niewinny kamień.
- Skąd ty do cholery masz takie katastroficzne myśli? Wiecznie węszysz jakieś intrygi, najazdy… Charlie odpuść.- westchnęła niebieskooka grzebiąc palcami w brudnej ziemi. On walczył sam ze sobą, z swoimi przekonaniami. Jak zwykle.
- Powinniśmy mieć plan.- powiedział zerkając na nią przez ramię.
- Mamy… trzymamy się razem zawsze i wszędzie. Starczy. Ty, ja i Leonard.- Wstała otrzepując ubranie z piasku.
- Ale nie taki… obrony… ataku… budować łodzie powinniśmy…
Ann wywróciła oczami i ruszyła w stronę ich obozu. Nim przeszła kilka kroków usłyszała za sobą krzyk nawoływania Charliego. Pokazała mu środkowy palec, właściwie nie wiedząc, co to oznacza. Nie musiała długo czekać aż znalazła się w jego ramionach. Zaśmiała się, jednak szarpnął ją mocno.
- Patrz!- krzyknął na nią chłodnym tonem odwracając w stronę wody.
- Nic nie wiedze…-westchnęła marszcząc nos. Wtedy dopiero zauważyła zbliżającą się łódź… Pierw jedna, następnie kolejne. Cofnęła się o krok. Było na niej pełno mężczyzn w ciemnych ubraniach, ni jak przypominających ich szmaty.
- Charlie…- szepnęła, ponieważ głos uwiązł jej w gardle. Mężczyzna splótł palce dziewczyny z swoimi, po czym pociągnął ją w głąb lądu.
- Biegnij… musimy ich ostrzec.- nakazał hardym głosem jednak iskrzyło się w nim swego rodzaju podniecenie. 
Było to, to na co czekał tyle czasu. 




Oto początek,
mało bo to rozgrzewka. 
Co sądzicie?
Znowu idę w coś nowego...
Liczę na wasze opinie :)
Powracam....


5 komentarzy:

  1. I pięknie kurde!

    ~Ania (Charlie)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero zdałam sobie sprawę, że są dwa twoje imiona w tym opowiadaniu XD
      Dzięki :*

      Usuń
  2. Ja chcę dalej bo zapowiada się bardzo, bardzo ciekawie! <3

    - Orka

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziś pojawi się kolejny rozdział.. Właściwie do 23 powinien już być :)

    OdpowiedzUsuń
  4. no wiem wlasnie hahahah

    OdpowiedzUsuń