sobota, 14 marca 2015

Opowiadanie "Milion" rozdział 3.



        Mocne szarpnięcie było namacalnym znakiem tego, że znajdują się już na drugiej stronie… jednak właściwie, czego? Nie wiedzieli nawet gdzie się znajdują, nie wspominając o wyglądzie ziemi, która mogła przez te kilka lat się zmienić. Nikt jednak nie czuł potrzeby sprawdzenia tego. Ludzie zaniechali chęć odkrywania czy nawet tworzenia czegokolwiek. Byli odrętwiali. Mało kto był ciekawski i zapuszczał się w opuszczone zakamarki. Bezpieczniej było trwać w jednym punkcie… tym cechowała się zbiorowość, w której wychowała się trójka, lecz jedynie Leonard wpoił w sobie te zasady. 
       Teraz, gdy wychodzili pojedynczo w głąb gąszczu, czarnoskóry mężczyzna drżał nieco na ciele rozglądając się nerwowo po bokach. Kiedy Charlie na niego patrzył aż nóż otwierał mu się w spodniach. Obaj byli przeciwieństwami, które zapewne kiedyś by się pozabijały, a jednak łączyła ich Ann.
        Niebieskooka szła pomiędzy jednym mężczyzną, a drugim czując ścisk w żołądku. Na co oni się porwali? Jak długo będą szli? Choć zazwyczaj brunet uczył ją jak zachować spokój, jak nie bać się niespodziewanego teraz nie miała żadnej z zasad w swym umyśle, a nawet, kiedy chwytała jakiś punkt nie umiała się dostosować. Przerażali ją uzbrojeni mężczyźni, których wzrok był specyficznie władczy. Instynkt, którym zazwyczaj się kierowała obecnie nakazywał jej uciekać.  
         Jak długo szli? Nie wiadome im było poznać godzinowo czas…nikt nie uczył ich umiejętności czytania z nieba. Jedno było pewne, szarość nocy zastąpiła szarość poranka. Byli zmęczeni, niemal ostatkiem sił dotarli do wielkiej bramy, zbudowanej z lśniącego, oczyszczonego żelastwa. Nie nastąpił nawet trzask otwierania i przesuwania owych wrót. Odbyło to się bezszelestnie. Wewnątrz było jasno dzięki wielkim lampom, jakie kiedy używano na stadionach, ludzie chodzili w czystych ubraniach różnego koloru. Dla przybyłej grupki to było nowością. Nieuniknionym faktem było poczucie bycia gorszym. Około dwudziestoosobowa grupa zbiła się w mniejszą, nierozproszoną jedność. Ann odruchowo złapała dłonie mężczyzn czując się za mała widząc ogrom tego wszystkiego. Budynki miały srebrno-szaro-białe odcienie. Ogrodzenie nie oddzielało od nich przyrody, nawet drzewa wydawały się… właśnie, jakie? Bardziej zielone? Większe? Zadbane? Chyba wszystko po kolei.
         Nie trzeba było wiele, aby część przybyłych poczuła chęć pozostania.
        Charlie jednak był nieugięty i jakoś wyczuwał w tym drugie dno. Nie przekładał swego snu nad trzeźwą analizą. Prowadzono ich do najdalszego a zarazem największego budynku. Nadal wiele rzeczy było dla niego niezrozumiałych. Jego rodzina, jako jedna z nielicznych miała możliwość posiadania, choć jednego przodka pokolenia w tył. Jego ojciec żył aż do momentu, kiedy stał się mężczyzną, całkiem niedawno zmarł. Był mądrym mężczyzną i sam posiadał wiedzę swojego ojca i dziadka. To wszystko wpoił Charliemu. Brunet miał dużą wiedzę na temat rzeczy technicznych, które mogłyby mu pomóc w przetrwaniu. Teraz przypatrywał się każdej wieży strażniczej, każdej broni oraz wynalazkom.
Niedługo po tym znaleźli się w ciepłym wnętrzu wielkiego budynku.
- Podzielcie się na pięcioosobowe grupy.- nakazał generał idąc gdzieś długim holem. Było pewne, z kim Ann będzie podporządkowana. 
Czarnoskóry tak jak bardzo na ich starej ziemi odważnie wykrzykiwał, iż posiada księgi tak teraz był niemal zależny od ich dwójki.
- Teraz trzęsiesz dupą?- prychnął Charlie zakładając dłonie na torsie, przez co jego okazały biceps jedynie się napiął.
- O co ci chodzi?- zapytał Leonard jakby nie rozumiał w ogóle zachowania przyjaciela.
- A o to że jak masz problem to wiesz gdzie przyleźć z chujem…- przybliżył się do niego brunet. Ann od razu znalazła się między nimi. Nie raz występowała taka sytuacja.
- Ej… przestańcie. Mieliśmy się razem trzymać! Teraz nic nie da naskakiwanie na siebie… jesteście zmęczeni.- mówiła patrząc to na jednego to na drugiego.
- Ja do niego nic nie mam!- bronił się czarnoskóry unosząc ręce do góry.
- Ta kurwa zdziwiłbym się gdybyś coś do mnie miał… Taka pierdoła jak ty?- zaśmiał się brązowooki kpiarsko patrząc na drugiego mężczyznę.
- Cholera! Zamknijcie się!- ponagliła ich dziewczyna denerwując się dodatkowo ich sporem.- Wystarczy, że jesteśmy… gdzieś! Musimy razem się trzymać!
Nie mogli jej zaprzeczyć. Taka była zasada przetrwania. Obaj mocniej ścisnęli szczęki powstrzymując kolejne komentarze. Ona miała rację.
- Pierwsza grupa tutaj!- zawołał jeden z żołnierzy otwierając ciężkie drzwi do pomieszczenia. Każdy popatrzył po sobie by jako pierwsi ruszyli trójka przyjaciół oraz pewnych dwóch, starszych mężczyzn.
       W pokoju siedziały trzy osoby. Można było niemal poczuć jak oceniają ciała przybyłych. Generał stał z boku obserwując wszystko z wrodzonym dystansem.
- Panowie prosimy do tej Sali.- odezwała się w końcu kobieta wskazując na starszych członków pięcioosobowej grupy. – Pan czarnoskóry do drugiej sali a waszą dwójkę do trzeciej.- wskazywała kolejne drzwi.
- A…ale… jak to?- zapytał Leonard nie ruszając się z miejsca, jąkając się nieco w typowy dla siebie sposób. Wszyscy byli zdziwieni i nie spodziewali się nagłej selekcji.
- Musimy podzielić was na grupy ze względu na pewne wytyczne… zaraz po wstępnym badaniu i przeprowadzonej ankiecie zostaniecie połączeni i udacie się do miejsc gdzie odpoczniecie.- odezwał się generał. Charlie spojrzał na niego, wiedząc, jaką odgrywa rolę. Zdobywał zaufanie ludzi na ich ziemi, więc i tu je posiadał. Starsi mężczyźni od razu ruszyli do wskazanego miejsca. Leonard zmieszany i wystraszony niepewnie zrobił krok do przodu oraz kolejne. Ann zerknęła na Charliego, dobrze, że chociaż on był przy niej. Uśmiechnęła się nieznacznie do niego ruszając, jako pierwsza do drzwi z liczbą ‘’3’’.
        Kolejne pomieszczenie i kolejne osoby. Dwóch mężczyzn. Ann czuła, że mniejszością są kobiety, może przez fakt że je mniej edukowano o ile można tak nazwać chęć nauczenia kogoś podstawowych rzeczy.
- Kobieta tutaj, mężczyzna tu.- odpowiedział jeden z mężczyzn w białym ubraniu. Charlie usiadł od razu na kozetce a zaraz za nim blondynka stukając palcami w skórzaną poszewkę.
Zaczęło się rutynowe badanie, które odbywało się za parawanem każdej z dwójki. Ann przeszła nawet te ginekologiczne kilka razy pytając, po co, jednak nikt nie udzielił jej konkretnej odpowiedzi. Pobrano im krew oraz wymaz z wnętrza policzka.
- Teraz wypełnimy ankietę. Liczba osób w rodzinie?- zapytał mężczyzna w uniformie.
- Trzy siostry, dwóch braci, ojciec i matka… rodzice nie żyją.- od razu odpowiedział Charlie zerkając na przyjaciółkę, która siedziała naprzeciw niego.
- A ty?- ton mężczyzny nie był miły, zbyt oschły i ‘’profesjonalny’’.
- Nie wiem… rodzice nieznani.- wzruszyła ramionami, w typowy dla siebie sposób. jeśli chodziło o te tematy. Grymas niezadowolenia pojawił się na twarzy mężczyzny zapisującego coś na ankiecie.
- Ty nie miałaś dzieci… a ty?- spojrzał na Charliego. Ann poczuła jakby ktoś ścisnął ją za żołądek. Znała na wylot bruneta oraz jego przeszłość. Było to nieuniknione, po za tym innymi prawami rządziło się ich życie niżeli pięćdziesiąt lat prędzej.  
- Dwójka dzieci…- odpowiedział ciszej napinając pięści aż strzeliły mu kostki w palcach.
- W jakim są wieku?- dopytywał ankieter jakby nie zauważał, jaką reakcje wzbudza to w brunecie. Dziewczyna zmarszczyła brwi patrząc gdzieś w bok.
- Nie żyją, ich matki również.- uprzedził pytania a jego wzrok mógłby zabijać.
       Ankieta mogłaby trwać w nieskończoność. Były pytania o ilość partnerów seksualnych. co w ogóle nie zgadzało się z faktem tego w jakim celu byli w danym miejscu. Seks był czymś oczywistym, mało która osoba się przed nim obroniła. Kiedy jest się samemu albo ktoś się dobrowolnie oddaje albo ktoś komuś coś zabiera. Ann właśnie dla tego znalazła się w kręgu Leonarda oraz Charliego, aby ustrzec się nieco przed tym. Charlie po swoich doświadczeniach chronił ją przed tym. czego by nie chciała, jednak łączyły ich jedynie psychiczne relacje. Nie był to żaden trójkącik, mniej czy bardziej opłacalna transakcja. Przyjaźń to dobre określenie.
        W końcu ich wypuścili. Znaleźli się w czteroosobowych pokojach, bez podziału na płeć. Przed tym jednak doprowadzili ich do oddzielnych kabin gdzie jedna osoba z personelu ich umyła, przebrała oraz rozczesała włosy, jeśli zaszła taka potrzeba. Tak zmęczeni leżeli w piętrowych łóżkach. Czekali na powrót Leonarda.
- Coś mi tu śmierdzi…- szepnął Charlie do Ann, która leżała nad nim.
- Przyzwyczaisz się do zapachu świeżych rzeczy.- westchnęła nieco śpiąca.
- Nie o to chodzi… o to… wszystko… Te ankiety… sprawdzanie, co potrafimy…. Czuję się jak zwierzę w klatce…- mówił oddychając nierówno.
- Charlie…- dziewczyna zawisła z łóżka, aby na niego spojrzeć.- Odpocznij… znowu zaczynasz. Muszą wiedzieć, z kim mają do czynienia.- Dłonią sięgnęła do jego policzka i pogładziła go.
- Idź spać Ann… ja poczekam na naszego głąba.- uśmiechnął się do niej czując ciepło skóry kobiety. Pokiwała głową zdając sobie sprawę, że łóżka są zbyt wygodne dla niej niżeli te które miała w swym życiu możliwość poznać. Jednoosobowa drewniana część, pokryta niewielkim materacem z poduszką i kocem były rarytasem. Nic dziwnego ze zasnęła.
Charlie patrzył w szarawą ciemność oddychając miarowo. Im dłużej nie było czarnoskórego przyjaciela tym bardziej nie mógł zasnąć.





Kolejny rozdział
czekam na waszą opinię
coraz więcej wiecie o bohaterach 
i tak będzie się dziać w kolejnych rozdziałach
aby móc przejść do dalszej części opowiadania :)
Jak oceniacie?
Czekam na wasze komentarze!
Dzięki że jesteście!

2 komentarze:

  1. Mam przeczucie ze Charlie, Ann i Leo beda tego zalowac ze zgodzili sie tam byc :) nk ale zobaczymy, moze sie myle. Moze cos nabroją, moze stana sie jakimks bohaterami? Ah... czekam na dalsze losy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DZIĘKI WIELKIE ZA KOMENTARZ :)
      Uwielbiam gdy próbujecie analizować to co piszę :) To dobry znak :)

      Usuń