15.
Tyle potrzebował dwór, aby móc zorganizować niewielki pogrzeb jednego z trzech braci. Nie było możliwości, aby Kaspin przebył swą ostatnią drogę do Hiszpanii. Zwłoki zbyt szybko zaczęły się rozkładać. Nie zobaczyła go żona, ani dzieci. Nie pożegnały go osoby, za którymi najbardziej tęsknił. Oddał swe ostatnie tygodnie życia na rzecz znalezienia małżonki jego brata. Za to odnalazł Edwarda. Na pewno nie chciał umierać. Millie z łzami w oczach stała oddalona od grupy mężczyzn w uroczystych frakach. Panowała mroczna cisza. Wzrok blondynki sunął po twarzach znajomych jej zbyt dobrze. Ed, Alexander... To wydarzenie ich zespoliło. Na te kilka dni zapomnieli o konflikcie, o walce, o uczuciach do przyszłej królowej Anglii. Karol nerwowo zaciskał dłonie i próbował zachować kamienną twarz, jednak nie wychodziło mu tak jakby tego chciał. Żaden z męskiej części żałobników nie okazywał tak emocji jak nastolatka. Był tam też William i jego podwładny Robert. Millie nie mogła na to patrzeć, nie mogła jednak nic zrobić. Nie miała dowodów. Znowu była na przegranej pozycji.
W dodatku wszystko nabrało prędkości. Śmierć Kaspina zmieniła wiele wyroków, choćby to, kto będzie królem Hiszpanii. Mianowicie to właśnie Alexander miał największe prawo, jak i chęci, aby przejąć tron. Co z blondynką. Wiedziała, że rozwiązaniem problemu jest jedynie zaginione pismo Alfreda. To jedynie oświecenie innych jak wiele kłamstw popełnił jej ojciec było wstanie uprościć im życie. O to przecież prosił ją umierający, o to, aby walczyła. Musiała walczyć o swoją miłość. Wiedziała, z kim zadziera, że jej ojciec jest nieobliczalny, że przecież w każdym momencie Edward może podzielić los swego brata, albo Alexander.
Po tym, co zobaczyła tamtego dnia, to, co przeżyła, spowodowało, że nigdy więcej nie mogła patrzeć na swe życie jak wcześniej. Poprzednio chciała zapomnieć, udawać ze nic się nie stało a tym bardziej nie zmieniło. Zrobiła sobie przez to krzywdę. Teraz nie zamierzała stoczyć swe myśli gdzieś daleko, to nie dawało efektów. Zło zawsze wracało, zło pod postacią Williama. Dość uciekania, chowania się. Dość krycia się za plecami innych. Miała walczyć o miłość, o siebie
Zerknęła na Edwarda. Mocny szok wpłynął na jego pamięć. Coś się odblokowało i przypomniał sobie kilka wydarzeń, które ściśle wiązały się z zmarłym i ich dzieciństwem. Przypomniał sobie o więzi, która łączyła braci. Dlatego tym bardziej trudniej było mu się pogodzić z śmiercią.
Millie właśnie go chciała pocieszać, to dla niego chciała być wsparciem, być przy nim w samotny wieczór, trzymać za rękę teraz, kiedy starał się być twardy jak kamień. Choć wiedziała, że to nie jej miejsce, że oficjalnie powinna być przy Alexandrze to i tak znała swoją prawdę, tą, którą zarządził król Hiszpanii. Miała być żoną Eda, to mu od zawsze była przeznaczona.
Otarła łzy, kiedy to ksiądz wygłaszał ostatnie słowa pożegnalnej mowy. Zerknęła na swego ojca. Jak zwykle maska, jak zwykle udawał kogoś, kim nie był. Nienawidziła go szczerze. Gwałty, intrygi... Ale nie zabójstwo. Nagle zdała sobie sprawę, że przecież William chciał zabić Edwarda. Tak niewiele brakowało. To, dlatego od początku go nie akceptował. Musiał wiedzieć czyim jest synem a i tak milczał. William to zło i zbyt łaskawie oraz łagodnie jest życzyć mu tego samego, co wyrządził innym.
Grób zasypano piaskiem, kiedy ciało Kaspina znajdowało się już na samym dnie. Dziewczyna zagryzła dolną wargę. Powoli mężczyźni odchodzili z tego miejsca, a na czele ich był Edward. Jak zwykle chciał robić to, co należy ignorując swoje uczucia. Millie ruszyła szybki krokiem w stronę dworu. Nie czekała na Karola ani na Alexandra. Był Ed. Świadoma, że każdy dzień był na wagę złota musiała wiedzieć i ufać w to, co czuła. Zbyt dobrze rozpoznawała miejsce, w którym zamykał się mężczyzna. Znajoma im wieża chowała ostatnio więcej niżeli w wcześniejszych latach.
Drzwi były uchylone, kiedy dosięgła szczytu. Wchodząc do środka ujrzała go, skulonego, z twarzą schowaną w dłoniach. Siedział tam gdzie kiedyś ona, gdy malował jej portret. Zamknęła za sobą drzwi, kiedy usłyszała pierwsze łkanie. Objęła jego głowę i schyliła się, aby go do siebie przytulić. Nie bronił się. Objął ją w pasie. Głowę oparł o jej brzuch i wybuchł płaczem. Chciała być dla niego silna, dlatego zagryzała wargi byle by nie poddać się aurze pogrzebu. Gładziła jego włosy czekając aż się uspokoi. Nie przychodziło mu to łatwo, jednak ona miała czas. Na niego mogła długo czekać, a to, że pozwolił jej być przy sobie, kiedy był w takim stanie, jedynie utwierdzało ją w fakcie, że coś ich łączy. W ogólnym twierdzeniu mężczyzna nie powinien okazywać uczuć a tym bardziej swej słabości. A więc Edward pierwszy raz złamał swe słowo, swe wytyczne. Nie chciała go teraz z niczego rozliczać, chciała być jedynie przy nim. Kiedy ucałowała go w czubek głowy uniósł twarz, aby spojrzeć na nią.
Jego wąsy i broda były mokre od łez. Otarła mu policzki.
- Dlaczego?- Zapytał jednak ni jak wiedziała, o co mu chodzi. Przyciągnął ją do siebie tak, aby mogła mu usiąść na kolanach. Oparł czoło o jej przedramię i zamknął oczy.
- Dlaczego umarł, kiedy ma... Miał rodzinę. - Westchnął nie rozumiejąc wszystkiego. Ona nie mogła milczeć, kiedy znała całą prawdę. Nie przed nim. On znał ją najlepiej na całym tym świecie.
- On nie umarł...- Szepnęła patrząc na jego twarz, jak się zmienia. Jak znajomo marszczy brwi i unosi brązowe oczy na nią z bólem wypisanym, jak na stronnicach ksiąg.
- Millie...- Westchnął zrezygnowany. - Przecież leży zakopany.-Pokazał swoją stronę rozumienia jej słowa. Blondynka przecząco pokiwała głową i splotła palce zbierając w sobie odwagę.
- On nie umarł on... Go... To nie był wypadek... Mój ojciec...- Mówiła jąkając się.
Nie miała odwagi spojrzeć mu prosto w oczy.
Czuła jedynie jak jego ciało się napina, jak prostuje swój tors i nabiera głośno powietrza.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- Silił się na łagodny ton jednak mu nie wyszło. Słyszała jak zadrżał mu głos. Niebieskooka jednak milczała. Miała pustkę w głowie.
Może nie powinna tego mówić tego dnia? Może inaczej to powinna rozwiązać? A co jeśli sprowadzi tym jeszcze większe zło na kolejnego z rodu? Ponosiła duże konsekwencje prawdy. Ciągle pamiętała, że w świecie mężczyzn jest małą lichą gałązką kiełkującą z ziemi, łatwo było ją złamać, podpalić, nadepnąć. Nie stanowiła dla nikogo przeszkody, jedynie mogła szkodzić.
- Millie!- Warknął malarz biorąc jej twarz w swoje dłonie zmuszając do spojrzenia na siebie.
Jej niebieskie oczy znów opowiadały mu znajomą historię jej cierpienia. - Dlaczego ty coś wiesz?- Mówił z obawą w głosie.
- Bo tam byłam.- Wyrzuciła z siebie szybko.
To było najgorsze, czego mógł się spodziewać Edward. Musiał wziąć głęboki oddech, po czym spojrzał na nią ponownie, próbując być spokojny.
- Jak to?- Zapytał a jego brązowe oczy skupiły się na jej różowiejących się policzkach. Zeszła z jego kolan, po czym usiadła obok niego. Chciała jakoś dzięki temu zyskać na czasie oraz poczuć się pewniej.
Na marne.
Nic nie pomogłoby jej w tym momencie.
- Spędzałam z nim czas w salonie... Rozmawialiśmy. On... Zbyt dobrze mnie odczuł. Moją przeszłość... To, co zrobił William.- Zagryzła spierzchnięte usta i spojrzała na wzór na swej sukni.
- Co?!-Uniósł głos wstając z miejsca.
- Nie chciałam, aby znał prawdę.- Szepnęła jednak ten chodził rozzłoszczony po niewielkiej powierzchni wieży.
W końcu się zatrzymał wsadzając ręce do kieszeń fraka i westchnął.
- Co dalej?- Zapytał zmęczony tym dniem.
Millie milczała chwilę sprawdzając czy nie wybuchnie gniewem. Nie chciała stanąć na polu jego gniewu. Tego bała się najbardziej i to mogło ją zranić. Kiedy widziała jak czeka, jak jego mięśnie szczęki się nieco rozluźniają złapała zimne powietrze w usta i zamknęła oczy.
- Przyszedł William... Kaspin chciał mnie stamtąd zabrał. Obiecał mi, że mi pomoże z ojcem... Że da się coś zrobić. Ale on mnie nie chciał puścić... A twój brat nie wyszedł beze mnie. Uderzyli go, przywiązali do krzesła a mnie... Kaspinowi wlali do gardła truciznę... Dostawał paraliżu mięśni... Widział... William na jego oczach mnie...- Zadrżały jej usta, a po policzkach spłynęła łza. Nie umiała patrzeć na niego, znów czuła się niczym. Rzeczą.
- Po wszystkim zostawił mnie z nim... Jeszcze żył. Chciał abym powiedziała wam, że was kocha...-Mówiła szlochając.
Edward przetarł dłonią twarz. Nie umiał znowu się złamać. Kipiała do niego nienawiść do Williama. Był gotów ruszyć, aby zabić króla Anglii. Musiał zapłacić za te wszystkie zła, jakie wyczyniał. Nie mógł być bezkarny. Miara się przebrała. Ruszył w stronę drzwi jednak wtedy usłyszał głos blondynki.
- Ed...- jęknęła. - Oni... Oni kłamali. Z pismem od ojca twego. Podrobili je. To ty, a nie Alexander, miałeś stać się mym mężem. - Wyjaśniła wstając z swego miejsca.
To go spiorunowało. Patrzył na nią uchylając swe usta jakby chciał coś powiedzieć jednak z nich nie wypływały żadne słowa. Sparaliżowały go te wiadomości.
- To nie ważne...- Rzucił nagle, chłodno, odzyskując świadomość swych myśli.
- Słucham?- Teraz ona go nie rozumiała.- Twój ojciec chce abyśmy byli małżonkami! A ty mówisz nieważne? Oni nas oszukali!- Podniosła głos o oktawę przybliżając się do niego.
- Nie masz dowodów... Może chcesz wykorzystać sytuacje... Nie wiem. To nie jest ważne. Nie to...- Mówił szybko urywając końcówki słów, po czym przetarł dłonią wąsy.
To zraniło ją. Wiedziała ze ma swoje priorytety, ale osądzać ją o wykorzystywanie śmierci Kaspina tylko po to, aby stać się jego żoną? Cofnęła się o krok chwytając się serce, zaciskając przy okazji mocno usta.
- Nie masz dowodów.- Chciał ją od siebie odsunąć. Nie chciał robić sobie nadziei, nie tym powinien teraz się martwić. Teraz ważniejsze było to, aby odegrać się na Williamie.
- Będę walczyć.- Nie wiedziała czy mówi to do Eda czy do Kaspina dotrzymując mu danego słowa. Malarz jednak wyszedł z tego odosobnionego miejsca.
Została sama.
Było to niemożliwe.
Przeszukiwała każdy skrawek dworu wuja. Wydawało jej się, że to jak szukanie igły w stogu siana. A co jeśli dany list został spalony? Trwała w swej niepewności, szukała nie mając w nikim oparcia. Nie chciała, aby kogoś z jej bliskich spotkał ten sam los, co Kaspina.
Każdego dnia po próbnej przymiarce szycia purpurowej sukni, którą miała ubrać na ślub wybierała się przeszukiwać kolejne segmenty. Nic. Nawet odważyła się wejść do pustej komnaty ojca. Przekreśliła wszystkie swoje szanse. Pozostał jedynie pokój Roberta, jednak ten ostatnio niemal go nie opuszczał.
A jednak, zdarzył się i dzień, kiedy wspólnik Williama opuścił swoją norę. Jeszcze dotąd jej serce nie dygotało tak głośno. Jeszcze nie czuła tyle emocji. Wiedziała, że gdy zostanie przyłapana, jej losy są marne. Lecz musiała walczyć o swoje życie, tak jak chciał tego Kaspin.
Wchodząc do pomieszczenia przypominała sobie jej pierwsze spotkanie z Edwardem, to, kiedy poprosił o coś do jedzenia. A następne? W lesie… wtedy się nią zaopiekował. Był włóczęgą, bała się go, a jednak, jako jedyny zdobył jej zaufanie. Już wtedy czuła coś wartościowego do niego, lecz musiała wszystko zsuwać na poboczny plan. Przecież nie miała być taka jak jej matka, tego nie chciał Karol. A co jeśli ona mogła mu udowodnić, że miłość może być pogodzona z obowiązkami? Właściwie walczyła o dużo ważnych spraw. Po za swymi uczuciami, po za Edwardem, po za dotrzymaniem słowa Kaspinowi, po za udowodnieniu wujkowi… walczyła o prawdę. Jeśli mogła udowodnić, że podrobił list od króla Alfreda to i mogłaby udowodnić, kto zabił najstarszego z braci.
W pokoju panował chaos. Było w nim pełno kartek, na których były nuty, książki, notatki. Bała się, że wpłynie na ten bałagan w widoczny sposób. Nie wiedziała czy coś może znaleźć. Rozglądała się uważnie dookoła stojąc w jednym miejscu. Po chwili na wierzchu biurka zauważyła czerwoną pieczęć, która była połamana w drobny mak. Podbiegła do owego miejsca i zobaczyła list. Ten list. Usta zadrżały jej, kiedy chwytała w wątłe dłonie pożółkły papier. Pogładziła opuszkami palców starannie pisane litery składające imię tego, za którego miała wyjść za mąż. Edward. Łzy napłynęły jej do oczu. Na ten moment czekała.
Wreszcie mogła głęboko wziąć oddech. Była uratowana. Ruszyła szybkim krokiem w stronę
drzwi.
Kiedy właśnie z nich wychodziła natrafiła na Roberta. Był oniemiały i nie wiedział jak zareagować.
-, Co ty tu!- Syknął mierząc ją wzrokiem.
Wtedy zauważył trzymany przez nią oryginalny list od króla Hiszpanii. Pobladł od razu.
- Nie twój interes…- odpowiedziała unosząc dumnie głowę. Chciała jak najszybciej się oddalić jednak ten chwycił ją za nadgarstek dłoni i zmrużył oczy.
- Oddawaj to!- Mówił przez zaciśnięte zęby zbyt nerwowo, przez co ucinał końcówki słów. W tym momencie przez hol przeszło kilka pokojówek, które zatrzymały się nieco dalej, przyglądając się im. Millie uśmiechnęła się do nich i z tym samym, perfidnym uśmiechem spojrzała na bruneta.
-, Co mi zrobisz przy świadkach?- Zapytała na głos tak, aby kobiety dosłyszały. Obie od razu zaczęły szeptać pomiędzy sobą. Usta mężczyzny zawęziły się w panice.
-, Jeśli mi tego nie oddasz William mnie zabije!- Dodał a jego głos wydawał się piskliwy. Millie zaśmiała mu się prosto w twarz, po czym momentalnie spoważniała wyrywając swoją dłoń z jego. Wyprostowała się a jej niebieskie oczy były zimne jak lód.
- Nie byłeś taki łaskawy, gdy on mnie krzywdził…, gdy zabijałeś Kaspina… zło powraca. Życzę ci tego z całego serca.- Powiedziała szepcząc, po czym ruszyła w stronę służek kłaniając im się uprzejmie.
Było już późne popołudnie… jednak miała jeden cel. Serce rwało jej się, gdy tylko stanęła przed drewnianymi drzwiami. Zapukała w swój specjalny sposób. Nigdy nie czekała aż otrzyma zaproszenie wejścia do środka. Tym razem było inaczej.
Usłyszała ciężkie kroki. Dziwnie się czuła mając świadomość ze nawet po takim dźwięku rozpoznać, w jakim jest nastroju. Spoważniała specjalnie i schowała list za plecami.
Wtedy zaskrzypiały drzwi i ujrzała go. Zarośnięte policzki i broda, zmęczony wzrok i sine worki pod oczami. Cierpiał po stracie brata, ale i jej. Z trudem stała cierpliwie. Chciała od razu mu zwrócić, choć jedno z jego potrzeb. Nie tak łatwo. Nie mogła mu przebaczyć tego, że zawsze się od niej oddalał w trudnych dla nich momentach, łatwo rezygnował, dla dobra sprawy.
- Dlaczego do mnie zawitałaś? Nie ma tu Alexandra?-Zapytał chłodnym tonem. Stłumiła westchnięcie jak i wywrócenie oczu.
Musiała trzymać się swoich ram wychowania, chciała być oficjalna dla
niego.
- Zwróciłam się do twych drzwi, aby
to ciebie spotkać. Gdybym chciała ujrzeć Alexandra to znam drogę. Nie muszę z
ciebie robić konsultanta.- stwierdziła. Znów pojawił w jego oczach błysk,
który zauważyła wtedy, gdy pierwszy raz nie zgodziła się z tym, co on mówił.
Lubił jej inność wiedziała to. Lubił, że igrała z nim słownie, że nie była taka
jak inne. - Niegodne jest przebywanie w komnatach mężczyzn o późnych porach. Przyszły małżonek może być nieufnie zaaferowany, gdy dowie się o owym momencie.- Powiedział chcąc ją od siebie znów odsunąć i już zamykał drzwi. Postawiła jednak stopę pomiędzy drewnianą częścią futryny i przechyliła głowę na bok.
- Sądzę, że mój przyszły mąż nie będzie mieć mi tego za złe, ale dla pewności po
wszystkim go powiadomię.-
Odpowiedziała z lekkim uśmiechem na ustach i bez większego zaproszenia
przekroczyła próg jego pokoju. Wszystkie obrazy były już przykryte tak, aby móc
je przetransportować. Nie miał wielu rzeczy, jednak nawet te nieliczne były już
w kufrach.
-, Kiedy zamierzasz opuścić dwór?-
Zapytała nadal chowając za sobą list.- To nieistotne…- westchnął przecierając zmęczone oczy i prostując się w kręgosłupie.
- Ah… racja… mój błąd… książę Edward nigdy nie powiadamia o swoich ucieczkach… jakże miałoby być inaczej.- Udała jego westchnięcie i oparła się o parapet jego okna.
Mężczyzna przyjrzał jej się badawczo, po czym spojrzał gdzieś na bok.
- Wyjeżdżam po jutrze…- odpowiedział ściągając z szyi musznik, przez co został jedynie w białej koszuli i czarnych spodniach.
Przyglądała się temu uważnie napełniając się tym wszystkim. Specjalnie robiła to, aby go sprowokować. Uchyliła usta jakby chciała je lekko zagryźć, ale udała zawstydzoną, kiedy on to spostrzegł.
Edward uniósł zainteresowany jedną brew do góry, nie panując nad swoją mimiką.
- Tuż przed mym ślubem… Cóż jest tego powodem?- Zapytała udając znacznie głupszą. Edwardowi nie umknęło to. Zmarszczył brwi i zrobił kilka kroków w jej stronę.
- W co ty grasz?- Zapytał prosto nie chcąc się bawić w to, co sobie wymyśliła.
- To raczej ciebie należy o to zapytać. Pierw jesteś przy mnie, chcesz mnie bronić a gdy zjawia się ktoś, kto mógłby być moim zalotnikiem ty uciekasz… uczucie wyparowuje? Zapominasz? Jakie są tego zasady? A może to jest jak świeca? Raz zapalona, raz zgaszona? Masz coś takiego w sobie? Takie moralne emocje? Podziwiam…, ale i współczuję.- Również się do niego przybliżyła a jej język stał się ostry jak nóż. Znów musiał uciec jej spojrzeniu.
- Nic nie rozumiesz…- jego głos był ponury i wyrażał jego ból serca.
- Rozumiem zbyt dobrze… Kochasz mnie jednak nie na tyle, aby o mnie walczyć…, Co to za mężczyzna, który czeka aż manna z nieba sama spadnie? Co to za mężczyzna, za którego kobieta musi zdobywać możliwość spędzenia razem przyszłości? Co to za mężczyzna, który nigdy nie powiedział swej ukochanej, co czuje? I co to za mężczyzna, który… nie uwierzył kobiecie, która mu, jako jedynemu zaufała.- Mówiła szybko, lecz wyraźnie. Pod koniec głos jej lekko zadrżał, ale nie chciała przestać.
Jego oczy zrobiły się większe i spojrzał na nią uważnie.
- Millie…- szepnął, lecz ta przecząco pokiwała głową na znak, aby zamilkł.
- Stwierdziłeś, że kłamię, i ze mój mąż nie będzie rad, że tu przyszłam… sam to oceń.- Podała mu wtedy list.
Był kompletnie zagubiony jednak przyjął go ściągając brwi aż zrobiły mu się poziome kreski pomiędzy. Z biegiem słów na twarzy pojawiało się zdziwienie, lecz zmarszczki znikały.
Nie wierzył w to, co czyta. Spojrzał na nią i na owe pismo ponownie.
- Co to?- Zapytał a dłonie zaczęły mu drżeć.
- List… oryginalny od twego ojca. Tak jak mówiła. William z Robertem podrobili pisma. Miałam być twoją żoną. Nadal mam być.- Lekko gestykulowała przy tym jednak emocje z niej upłynęły, kiedy zobaczyła radość w jego oczach.
Spojrzał na nią ponownie a kartka z jego dłoni upadła na ziemię. Oboje jednak się nią nie przejmowali. Momentalnie znalazł się obok niej chwytając ją za biodra. Brązowe oczy odzyskały blask.
- Wątpiłem w ciebie…- obwiniał się dotykając dłonią jej policzka.
- Niewybaczalny błąd.- Zaśmiała się. Nie chciała rozwlekać owego problemu na więcej chwil.
- Ktoś o tym jeszcze wie?- zapytał niepewny.
- Nie… ale jak sądzisz mąż będzie zły, że tu jestem?- Zapytała unosząc brew a Edward się zaśmiał.
- Mąż nie widzi w tym niczego niegodnego.- Odpowiedział i zaraz po tym ich usta się złączyły.
Millie jednak miała inny plan. Nie mogła tak po prostu zostać jego żoną. Odsunęła się od niego a on z zamglonymi oczami spojrzał na nią pogłębiony w rozkoszy tej małej pieszczoty.
Jej dłonie powędrowały do gorsetu. Tam znajdowała się różowa wstążka. Uchwyciła kawałek kokardki i pociągnęła sprawnym ruchem. Gorset od razu się poluźnił. Ed stał jak wmurowany patrząc na to, co robi blondynka. Osunęła ramiączka sukni, która od razu została zrzucona na ziemię. Została jedynie w białej halce, która była jej jedynym ubiorem w obecnym czasie. Z ust mężczyzny wydało się cicho westchnięcie. Wtedy przybliżyła się do niego.
W odruchu chwycił ją za kształtne biodra przyciągając do swojego torsu. Brązowe oczy badały ciało, które było wypukłe i odznaczało się na cienkim materiale, który okazywał części ciała w mglistym półmroku. Jednak chwilę po tym spojrzał na bok zagryzając dolną wargę.
- Millie… nie… nie możemy. Jeszcze nie wiadomo, co nam los przyniesie. Nie jesteś moją żoną.- Mówił to jąkając się, widocznie walcząc z swoją rządzą, która zagościła w jego ciele. Niebieskooka chwyciła go za podbródek, aby spojrzał na nią.
- Co do mnie czujesz?- Zapytała łagodnym tonem.
- Millie…- westchnął uciekając wzrokiem.
- Co do mnie czujesz?- Ponowiła pytanie. Edward zamknął oczy nabierając głęboko powietrza.
- Kocham cię, najbardziej na świecie… Bez ciebie… Nie ma mnie bez ciebie.- Powiedział poważnie a jego głos był stanowczy. Wiedziała ze nie kłamie.
Wtedy usłyszał ponowny świst materiału.
Kiedy otworzył oczy ona stała już przed nim naga.
Złote włosy spływały po ramionach aż do krągłych piersi. Usta uchyliły mu się i stracił mowę łaknąc tego widoku.
- To mi starczy.- Szepnęła
przybliżając się tak, aby umożliwić mu kontakt z nią. Złote włosy spływały po ramionach aż do krągłych piersi. Usta uchyliły mu się i stracił mowę łaknąc tego widoku.
Był spragniony czułości, dawno nie miał w swej obecności kobiety. Od dawna fantazjował w myślach na temat ukochanej. Teraz mogło się to ziścić. Nie miał siły dłużej protestować, nie po tym, co przeszli. Pozwolił sobie pierwszy raz odrzucić moralne myślenie. Chciał jej, i chciał kochać ją w każdym aspekcie tego słowa. Niedługo po namiętnych pocałunkach znaleźli się nadzy na ziemi. Millie bała się, tego, co może się stać. Przecież nie była już dziewicą w dodatku zbliżenie z mężczyzną oznaczało ból. Nie w tym przypadku.
Rozkosz, jaka ją przepełniła była nieokreślona. Pierwszy raz czuła potrzebę odwzajemniania tego, co dawał jej mężczyzna. Pierwszy raz z jej ust wydobywały się jęki rozkoszy a nie krzyki bólu. To Edward uczył ją, czym jest pieszczota, czym są usta kochanka na jej ciele. Pierwszy raz wygięła się pod mężczyzną w łuk czując, że nic już na świecie nie ma po za nimi. Oddech był dla nich zbędny, urwany, niemal nieprzemyślany.
Kiedy leżeli na dywanie zmęczeni, lecz w swych objęciach nie musieli niczego mówić. Edward, co jakiś czas obdarowywał sowią ukochaną pocałunkami w czubek potarganych włosów. Niedługo po tym zasnął, ona nie potrafiła. Patrzyła na niebo za oknem zbyt dobrze wiedząc, że musi iść do swej komnaty, aby nikt tego nie zauważył. Nie byli jeszcze małżeństwem. List schowała pod jednym z obrazów, przyodziała halkę a następnie suknię zwinęła w kłębek. Eda przykryła ciepłą kołdrą i złożyła na jego ustach pocałunek. Uśmiechnął się lekko przez sen.
- Tak bardzo cię kocham.- Szepnęła przeczesując jego stargane włosy.
Wstała z ziemi i wyszła z pokoju. Kiedy podeszła po omacku do swych drzwi usłyszała chrząknięcie. Pisnęła przestraszona. Za jej plecami stał William z zapaloną świecą. Na jego ustach pojawił się ten dobrze znany jej uśmieszek zła.
- Skąd to wracamy?- Zapytał jednak ona czuła jak głos ugrzązł jej w gardle.
Nie umiała nawet wołać pomocy, a tak niedaleko był pokój Edwarda, który by ja uratował.
- Cóż… słyszałem o twoim złotym łupie. Gratulacje. Widać już świętowałaś z ukochanym…. Cóż… Jedynie powiem ci żebyś uważała. Ja wiem… ty wiesz… Pilnuj swego oblicza Millie…Po za tym zawsze będziesz moja… - szeptał tym złym tonem, po czym zdmuchnął świeczkę. Dziewczyna bała się, że poczuje jego dotyk. Myliła się. Zniknął. Stała tam oddychając głęboko, a cisza piszczała jej w uszach.
Znów się bała.
I oto rozdział :)
Przepraszam ze dopiero teraz ale nie miałaj jak się zebrać.
Mam nadzieję że do urodzin jeszcze coś napiszę :)
Jak się wam podobało?
I mała niespodzianka
Zobrazowanie sceny z dzisiejszego rozdziału :)
ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA :)