Mocne
szarpnięcie było namacalnym znakiem tego, że znajdują się już na drugiej
stronie… jednak właściwie, czego? Nie wiedzieli nawet gdzie się znajdują, nie
wspominając o wyglądzie ziemi, która mogła przez te kilka lat się zmienić. Nikt
jednak nie czuł potrzeby sprawdzenia tego. Ludzie zaniechali chęć odkrywania
czy nawet tworzenia czegokolwiek. Byli odrętwiali. Mało kto był ciekawski i
zapuszczał się w opuszczone zakamarki. Bezpieczniej było trwać w jednym punkcie…
tym cechowała się zbiorowość, w której wychowała się trójka, lecz jedynie
Leonard wpoił w sobie te zasady.
Teraz, gdy
wychodzili pojedynczo w głąb gąszczu, czarnoskóry mężczyzna drżał nieco na
ciele rozglądając się nerwowo po bokach. Kiedy Charlie na niego patrzył aż nóż
otwierał mu się w spodniach. Obaj byli przeciwieństwami, które zapewne kiedyś
by się pozabijały, a jednak łączyła ich Ann.
Niebieskooka
szła pomiędzy jednym mężczyzną, a drugim czując ścisk w żołądku. Na co oni się
porwali? Jak długo będą szli? Choć zazwyczaj brunet uczył ją jak zachować
spokój, jak nie bać się niespodziewanego teraz nie miała żadnej z zasad w swym
umyśle, a nawet, kiedy chwytała jakiś punkt nie umiała się dostosować.
Przerażali ją uzbrojeni mężczyźni, których wzrok był specyficznie władczy.
Instynkt, którym zazwyczaj się kierowała obecnie nakazywał jej uciekać.
Jak długo
szli? Nie wiadome im było poznać godzinowo czas…nikt nie uczył ich umiejętności
czytania z nieba. Jedno było pewne, szarość nocy zastąpiła szarość poranka.
Byli zmęczeni, niemal ostatkiem sił dotarli do wielkiej bramy, zbudowanej z
lśniącego, oczyszczonego żelastwa. Nie nastąpił nawet trzask otwierania i
przesuwania owych wrót. Odbyło to się bezszelestnie. Wewnątrz było jasno dzięki
wielkim lampom, jakie kiedy używano na stadionach, ludzie chodzili w czystych
ubraniach różnego koloru. Dla przybyłej grupki to było nowością. Nieuniknionym
faktem było poczucie bycia gorszym. Około dwudziestoosobowa grupa zbiła się w
mniejszą, nierozproszoną jedność. Ann odruchowo złapała dłonie mężczyzn czując
się za mała widząc ogrom tego wszystkiego. Budynki miały srebrno-szaro-białe
odcienie. Ogrodzenie nie oddzielało od nich przyrody, nawet drzewa wydawały się…
właśnie, jakie? Bardziej zielone? Większe? Zadbane? Chyba wszystko po kolei.
Nie trzeba było wiele, aby część przybyłych
poczuła chęć pozostania.
Charlie
jednak był nieugięty i jakoś wyczuwał w tym drugie dno. Nie przekładał swego
snu nad trzeźwą analizą. Prowadzono ich do najdalszego a zarazem największego
budynku. Nadal wiele rzeczy było dla niego niezrozumiałych. Jego rodzina, jako
jedna z nielicznych miała możliwość posiadania, choć jednego przodka pokolenia
w tył. Jego ojciec żył aż do momentu, kiedy stał się mężczyzną, całkiem
niedawno zmarł. Był mądrym mężczyzną i sam posiadał wiedzę swojego ojca i
dziadka. To wszystko wpoił Charliemu. Brunet miał dużą wiedzę na temat rzeczy
technicznych, które mogłyby mu pomóc w przetrwaniu. Teraz przypatrywał się
każdej wieży strażniczej, każdej broni oraz wynalazkom.
Niedługo po
tym znaleźli się w ciepłym wnętrzu wielkiego budynku.
- Podzielcie
się na pięcioosobowe grupy.- nakazał generał idąc gdzieś długim holem. Było
pewne, z kim Ann będzie podporządkowana.
Czarnoskóry tak jak bardzo na ich
starej ziemi odważnie wykrzykiwał, iż posiada księgi tak teraz był niemal
zależny od ich dwójki.
- Teraz
trzęsiesz dupą?- prychnął Charlie zakładając dłonie na torsie, przez co jego
okazały biceps jedynie się napiął.
- O co ci
chodzi?- zapytał Leonard jakby nie rozumiał w ogóle
zachowania
przyjaciela.
- A o to że
jak masz problem to wiesz gdzie przyleźć z chujem…- przybliżył się do niego
brunet. Ann od razu znalazła się między nimi. Nie raz występowała taka
sytuacja.
- Ej…
przestańcie. Mieliśmy się razem trzymać! Teraz nic nie da naskakiwanie na
siebie… jesteście zmęczeni.- mówiła patrząc to na jednego to na drugiego.
- Ja do
niego nic nie mam!- bronił się czarnoskóry unosząc ręce do góry.
- Ta kurwa
zdziwiłbym się gdybyś coś do mnie miał… Taka pierdoła jak ty?- zaśmiał się brązowooki
kpiarsko patrząc na drugiego mężczyznę.
- Cholera!
Zamknijcie się!- ponagliła ich dziewczyna denerwując się dodatkowo ich sporem.-
Wystarczy, że jesteśmy… gdzieś! Musimy razem się trzymać!
Nie mogli
jej zaprzeczyć. Taka była zasada przetrwania. Obaj mocniej ścisnęli szczęki powstrzymując
kolejne komentarze. Ona miała rację.
- Pierwsza
grupa tutaj!- zawołał jeden z żołnierzy otwierając ciężkie drzwi do pomieszczenia.
Każdy popatrzył po sobie by jako pierwsi ruszyli trójka przyjaciół oraz pewnych
dwóch, starszych mężczyzn.
W pokoju
siedziały trzy osoby. Można było niemal poczuć jak oceniają ciała przybyłych.
Generał stał z boku obserwując wszystko z wrodzonym dystansem.
- Panowie
prosimy do tej Sali.- odezwała się w końcu kobieta wskazując na starszych
członków pięcioosobowej grupy. – Pan czarnoskóry do drugiej sali a waszą dwójkę
do trzeciej.- wskazywała kolejne drzwi.
- A…ale… jak
to?- zapytał Leonard nie ruszając się z miejsca, jąkając się nieco w typowy dla siebie sposób. Wszyscy byli zdziwieni i nie
spodziewali się nagłej selekcji.
- Musimy
podzielić was na grupy ze względu na pewne wytyczne… zaraz po wstępnym badaniu
i przeprowadzonej ankiecie zostaniecie połączeni i udacie się do miejsc gdzie
odpoczniecie.- odezwał się generał. Charlie spojrzał na niego, wiedząc, jaką
odgrywa rolę. Zdobywał zaufanie ludzi na ich ziemi, więc i tu je posiadał.
Starsi mężczyźni od razu ruszyli do wskazanego miejsca. Leonard zmieszany i
wystraszony niepewnie zrobił krok do przodu oraz kolejne. Ann zerknęła na
Charliego, dobrze, że chociaż on był przy niej. Uśmiechnęła się nieznacznie do
niego ruszając, jako pierwsza do drzwi z liczbą ‘’3’’.
Kolejne
pomieszczenie i kolejne osoby. Dwóch mężczyzn. Ann czuła, że mniejszością są
kobiety, może przez fakt że je mniej edukowano o ile można tak nazwać chęć
nauczenia kogoś podstawowych rzeczy.
- Kobieta
tutaj, mężczyzna tu.- odpowiedział jeden z mężczyzn w białym ubraniu. Charlie
usiadł od razu na kozetce a zaraz za nim blondynka stukając palcami w skórzaną
poszewkę.
Zaczęło się rutynowe badanie, które odbywało się za parawanem każdej
z dwójki. Ann przeszła nawet te ginekologiczne kilka razy pytając, po co,
jednak nikt nie udzielił jej konkretnej odpowiedzi. Pobrano im krew oraz wymaz
z wnętrza policzka.
- Teraz
wypełnimy ankietę. Liczba osób w rodzinie?- zapytał mężczyzna w uniformie.
- Trzy
siostry, dwóch braci, ojciec i matka… rodzice nie żyją.- od razu odpowiedział
Charlie zerkając na przyjaciółkę, która siedziała naprzeciw niego.
- A ty?- ton
mężczyzny nie był miły, zbyt oschły i ‘’profesjonalny’’.
- Nie wiem…
rodzice nieznani.- wzruszyła ramionami, w typowy dla siebie sposób. jeśli
chodziło o te tematy. Grymas niezadowolenia pojawił się na twarzy mężczyzny
zapisującego coś na ankiecie.
- Ty nie
miałaś dzieci… a ty?- spojrzał na Charliego. Ann poczuła jakby ktoś ścisnął ją
za żołądek. Znała na wylot bruneta oraz jego przeszłość. Było to nieuniknione,
po za tym innymi prawami rządziło się ich życie niżeli pięćdziesiąt lat
prędzej.
- Dwójka
dzieci…- odpowiedział ciszej napinając pięści aż strzeliły mu kostki w palcach.
- W jakim są
wieku?- dopytywał ankieter jakby nie zauważał, jaką reakcje wzbudza to w
brunecie. Dziewczyna zmarszczyła brwi patrząc gdzieś w bok.
- Nie żyją,
ich matki również.- uprzedził pytania a jego wzrok mógłby zabijać.
Ankieta
mogłaby trwać w nieskończoność. Były pytania o ilość partnerów seksualnych. co
w ogóle nie zgadzało się z faktem tego w jakim celu byli w danym miejscu. Seks
był czymś oczywistym, mało która osoba się przed nim obroniła. Kiedy jest się
samemu albo ktoś się dobrowolnie oddaje albo ktoś komuś coś zabiera. Ann
właśnie dla tego znalazła się w kręgu Leonarda oraz Charliego, aby ustrzec się
nieco przed tym. Charlie po swoich doświadczeniach chronił ją przed tym. czego
by nie chciała, jednak łączyły ich jedynie psychiczne relacje. Nie był to żaden
trójkącik, mniej czy bardziej opłacalna transakcja. Przyjaźń to dobre
określenie.
W końcu ich
wypuścili. Znaleźli się w czteroosobowych pokojach, bez podziału na płeć. Przed
tym jednak doprowadzili ich do oddzielnych kabin gdzie jedna osoba z personelu
ich umyła, przebrała oraz rozczesała włosy, jeśli zaszła taka potrzeba. Tak zmęczeni
leżeli w piętrowych łóżkach. Czekali na powrót Leonarda.
- Coś mi tu
śmierdzi…- szepnął Charlie do Ann, która leżała nad nim.
-
Przyzwyczaisz się do zapachu świeżych rzeczy.- westchnęła nieco śpiąca.
- Nie o to
chodzi… o to… wszystko… Te ankiety… sprawdzanie, co potrafimy…. Czuję się jak
zwierzę w klatce…- mówił oddychając nierówno.
- Charlie…-
dziewczyna zawisła z łóżka, aby na niego spojrzeć.- Odpocznij… znowu zaczynasz.
Muszą wiedzieć, z kim mają do czynienia.- Dłonią sięgnęła do jego policzka i
pogładziła go.
- Idź spać Ann…
ja poczekam na naszego głąba.- uśmiechnął się do niej czując ciepło skóry
kobiety. Pokiwała głową zdając sobie sprawę, że łóżka są zbyt wygodne dla niej
niżeli te które miała w swym życiu możliwość poznać. Jednoosobowa drewniana
część, pokryta niewielkim materacem z poduszką i kocem były rarytasem. Nic
dziwnego ze zasnęła.
Charlie
patrzył w szarawą ciemność oddychając miarowo. Im dłużej nie było czarnoskórego
przyjaciela tym bardziej nie mógł zasnąć.
Kolejny rozdział
czekam na waszą opinię
coraz więcej wiecie o bohaterach
i tak będzie się dziać w kolejnych rozdziałach
aby móc przejść do dalszej części opowiadania :)
Jak oceniacie?
Czekam na wasze komentarze!
Dzięki że jesteście!