10.
I
nadeszły dni, kiedy wreszcie dziewczyna mogła zapomnieć o troskach. Ojciec
zniknął z pola widzenia, relacje z wujkiem stały się lepsze jak i te z Edem. Wreszcie mogła powoli marzyć o tym, że może
nie wszystko, co przed nią jest na przegranej pozycji. Może zły los sprowadziłby
na Williama, i umarłby przed ściągnięciem Millie do swego zamku. Może miała ją
spotkać swego rodzaju nagroda i zostanie królową w żałobie po ojcu. Tego sobie życzyła.
Jaką
miała jeszcze jedną prośbę do losu? Mąż. Nieodłączny element każdej kobiety,
normą był fakt, że ojciec oddawał swoją córkę spod swych skrzydeł, pod skrzydła
innego mężczyzny. Kobieta była dodatkiem, kobieta sama nie funkcjonowała. Już
małym dziewczynką, o odpowiednim statusie społecznym, wpajano tą wartość. To,
że bez mężczyzn nie istnieją. Tak było z Millie. Też nie wierzyła w swe
możliwości, nie znała całego wachlarzu swoich umiejętności. Wycofana, bo
przecież płeć piękna nie musi mądrze mówić, ma jedynie pięknie wyglądać.
Dopiero znajomość z Amandą sprawiła, że i blondynka zaczęła się buntować temu
spojrzeniu na świat. Bunt przy przyjaciółce, a w tłumie mężczyzn dwie różne
sprawy. Wiedziała jak jeden osobnik może ją zniżyć do poziomu podłogi przy
swych towarzyszach. Czytelnym obrazem tego był William. Oni mieli siłę, oni
władali światem.
A jednak… Teraz w swych sennych marzeniach chciała być
przeznaczona komuś, kto będzie ją słuchał, kto będzie akceptował, kto będzie
prowokował. Marzyła o kimś pokroju Eda. Jednak nie zamierzała przyznawać się do
trywialnych uczuć. W dodatku nie chciała
zasmucić swego wuja. Przecież, jeśli
wszystko się tak dobrze układało to jak mogła zepsuć ten wspaniały układ przez coś,
czego nie znała, co wydawało się nieokreślone, przytłaczające. Musiała myśleć o
przyszłości, nie tylko swojej jak i całego kraju. Takie było jej życie.
Sam
Ed nie wymagał od niej dużo. Wystarczyło, że była. Wystarczyła sama obecność, to,
że stała się jego muzą, natchnieniem. Co wieczór, kiedy zamykali się w swych
pokojach, kiedy brązowooki kładł się do łoża dokładnie pamiętał jej twarz, jej
śmiech. Był jak pochłonięty przez nadludzkie moce.
Do
jego pokoju pewnego dnia zapukał niespodziewany gość. Kiedy ocierając swą twarz
z wody, po porannej toalecie podszedł do nich i otworzył. Karol poprawiał swoją
przepaskę na straconym oku. Widząc malarza westchnął. Nie prosił o wpuszczenie,
sam wszedł do środka. Ed zmarszczył brwi, naprawdę zdziwiony, nie samym wtargnięciem,
co zjawieniem się. Dove ciągle go omijał, pokazywał jak bardzo nieistotnym
człowiekiem był na tym dworze, a tu…
-
Mam nadzieję, że zostaną mi wybaczone braki manier jednak o ile pamiętam to
nadal mój dom…- wytłumaczył mężczyzna z bardzo ochrypłym głosem. Przeszedł się
po pokoju obserwując obrazy.
-
Nie musi pan się tłumaczyć.- Westchnął brodacz zamykając drzwi. – Jak mniemam
zjawił się pan tutaj związku z Millie.- Zgadł bez mrugnięcia powieką.
Karol
jednak milczał. Stanął przed jednym z malowideł, na których naciągnięty był
biały materiał. Odkrył go i wtedy ujrzał swoją bratanicę a raczej jej portret.
-
Malujesz jakbyś wyznawał najczulszą religię świata.- Określił przekrzywiając
głowę na bok. Spojrzał dopiero wtedy na Eda. – Nie podoba mi się to.
Wujek
dziewczyny nie był kimś, kto skrywa swoje zastrzeżenia, tym bardziej, jeśli
chodzi o sprawy związane z sercem i uczuciami. Od zawsze był kimś, kto
wyznaczał granicę, kto mówił, czego wolno a czego nie. To on był tym, który
powiedział matce Millie że robi źle, jednak jej pomógł. To on był najbardziej świadomy z wszystkich
osób z tej rodziny. Teraz czuł się jak przed laty, jak wtedy, kiedy niebieskie
oczy rodzicielki blondynki wypłakiwały się wyjawiając najgłębsze uczucia do
mężczyzny zakazanego jej. Historia się powtarzała, a Millie nie mogła uciec,
miała być królową. Musiał wszystko zgasić zanim ogień pochłonie
nieodpowiedzialną dwójkę.
-
Nie czuję się przymuszony do przepraszania z zaistniałą sytuację.- Odpowiedział
młodzieniec prostując się stojąc jedynie w podkoszulku i spodniach.
-
Lecz ja czuję się przymuszony… niemal stworzony do obalenia tego, co może
zagrażać. I ty chłopcze musisz wziąć za to wszystko odpowiedzialność. Twoim
problemem będzie to, co czuje… nie jej. Jest jedynie młodą kobietą, nie igraj z
jej naiwnością.- Zakrył jej obraz i podszedł do niego.- Zabieram ją na
polowanie, po nim zmieni się dla was wszystko… dla ciebie. Daje ci moment na
pożegnanie… Moment na to abyś ostatni raz mógł się znajdować przy jej boku. I
tak to za wiele. Twój wybór, co zrobisz.- Karol zmierzył go wzrokiem, po czym
wyszedł.
Ed
stał zdumiony. Nie rozumiał tego, co właśnie miało miejsce. Rozejrzał się po swoim
pokoju. Czy on dobrze zrozumiał? Jednak nie rozumiał insynuacji. Nie chciał
rozumieć, nie chciał zdać sobie sprawę z swych uczuć. Umiał je nazwać, wiedział,
jakie są one silne, jednak nadal nie potrafił powiedzieć temu wszystkiemu
‘’tak”. Nie rozumiał zbyt wielu rzeczy.
Jedno było pewne, Karol miał ważny cel w tym wszystkim. Jedynie przez chwilę
się wahał.
Zarzucił na swe ramiona bawełnianą koszule, po czym wybiegł z swej
sypialni. Nie wiedział gdzie szukać blondynki. Nie wiedział na ile ma prawo
pytać innych mieszkańców o jej imię. Czy mieliby się domyślić? Nie mógł.
Dopiero po momencie odnalazł ją w stajni. Była sama, miała zasiąść brązowego
konia. Włosy miała splecione w jeden długi warkocz, ubrana w lekką suknie.
-
Millie…- podbiegł do niej.
Na ustach nieświadomej blondynki pojawił się wielki
uśmiech.
-
Ed?! Jedziesz z nami do lasu?- Zapytała ubierając rękawiczki na dłonie.
-
Coś jest nie tak… nie jedź.- Prosił łapiąc ją za ramiona.
-
Ej… spokojnie. O co ci chodzi? Stało się coś?- Zmarszczyła brwi widząc jego
minę. Nigdy taki nie był, nigdy się nie bał, a teraz? Jego mimika była bardzo
zmieszana. Niebieskooka dotknęła jego
zarośniętego policzka.
-
Coś będzie nie tak… nie wiem, co ale, proszę cię nie jedź. – Głos mu się nieco
załamał. Millie rozejrzała się po pomieszczeniu.
-
Nie wiem, co wiesz, ale półsłówka nie mogą być mi dewizą. – Odpowiedziała, po
czym pocałowała go w policzek. Ed złapał ją za biodra przyciągając do siebie by
móc ją przytulić.
-
Ed…- szepnęła dziewczyna naprawdę coraz bardziej zdając sobie sprawę z tego jak
inaczej się on zachowuje.
Ograniczał przecież ich cielesne zbliżenia. Mężczyzna
jednak zamknął oczy wtulając się w nią. Co jeśli Karol jedynie ich nie
straszył, jeśli nagle wszystko się zmieni, co jeśli na siłę zostanie oddzielony
od niej? Nie mógł pojąć tego wszystkiego. Oboje tulili się do siebie w
milczeniu, dziewczyna rozumiała, że coś musi być na rzeczy, aby malarz się tak
zachowywał. Wiedziała, że musi o to wszystko wypytać, jednak teraz nie mogła.
-
Panienko… hrabia Dove już czeka.-Usłyszała głos jednego z służących.
Momentalnie para się od siebie oderwała.
-
Już jadę.- Odpowiedziała szybko chcąc się odsunąć na odpowiednią odległość. Ed
jednak ujął jej podbródek.
-
Millie… -szepnął, a jego brązowe oczy przemknęły po jej różowych policzkach.
-
Nie mogę…jestem… bezsilna.- Odpowiedziała skupiając na nim całe swe siły.
To go
zgasiło, całą jego nadzieję. Pogładził jej policzek i jak zwykle przegrał z
swym rozumem. Powinien porwać ją w głęboki pocałunek, pokazać, że zawsze chce
być częścią jej świata, jednak nie umiał. To nie on był jej przeznaczony.
Westchnął i odsunął się od niej.
-
Uważaj na siebie.- Powiedział już nie patrząc na Millie.
Dziewczyna, choć
zmieszana, wsiadła na konia, po czym ruszyła nim na zewnątrz stajni. Tam
odnalazła swego wuja. Razem z nim ruszyła powoli przez las. Dookoła koni
biegały psy wytresowane specjalnie na polowania. W głowie blondynki krążyły
jedynie myśli dotyczące Eda. Co mogło się wydarzyć, że się tak zachowywał? Karol
zerkał na swoją bratanicę i zbyt dobrze wiedział, że coś jest nie tak. Zrównał
swojego konia z jej i odchrząknął zwracając na siebie jej uwagę.
-
Ed… cóż… wydaje mi się jakbym znał tego chłopaka.- Mówił patrząc prosto przed siebie.
Millie zmrużyła oczy przez świecące słońce.
-
Wiesz coś o nim?- Zaciekawiona podjęła temat.
-
Nie… to znaczy rozpoznaje w nim kogoś znajomego, ale… nie wiem.- Westchnął
bezsilnie i wzruszył ramionami. Zerknął na dziewczynę i się uśmiechnął.
-
Dlaczego mi to wszystko mówisz? Nie lubisz go przecież.- Odparła bez skrupułów
dziewczyna. Karol przez to się zaśmiał i pokiwał głową z uznaniem.
-
Jesteś mądra.- Przyznał nadal uśmiechając się szeroko.
-
Nie oczekuję komplementów, które mają mi coś osłodzić. Jad zawsze będzie
jadem.- Zauważyła marszcząc brwi. Wtedy Dove odchrząknął i spojrzał na konia
pod sobą gładząc jego ciepłe ciało.
-
Czas abyś z niego zrezygnowała… czas abyś znalazła się na drodze odpowiedniej
dla ciebie.- Zaczął ostrożnie.
-
Jaką drogę? Czy nie moją drogą jest tron? Jednak zanim go osiągnę to jeszcze
minie trochę czasu.- Millie przynajmniej miała taką nadzieję.
-
Kochanie… czas abyś została żoną.- Wydusił z siebie.
Niebieskooka
aż zatrzymała konia. Oddech stał się płytki. Patrzyła przed siebie otępiała.
Karol również się zatrzymał i zawrócił do niej.
-
Co to znaczy?- Zapytała jakby będąc w śnie.
Mężczyzna nie chciał odpowiedzieć.
Sam był wściekły na siebie, że znów podstępem przedstawi jej takie informacje.
Zacisnął mocniej szczęki patrząc w las.
-
Co to ma znaczyć!- Uniosła głos o oktawę wbijając w niego swój wzrok.
Karol nie
mógł się temu bronić.
-
Twój ojciec zadecydował, iż czas na twój ślub. Jak najszybciej. Dzięki temu
przyzwyczaisz się do roli żony zanim staniesz się głową państwa.- Odpowiedział
z niechęcią. Łzy naszły jej do oczu. William.
Zrobiło jej się niedobrze, kiedy
tylko zdała sobie sprawę, kto ma prawo wybrać jej małżonka.
-
Nie zgadzam się… nie chcę… nie teraz…- zaczęła wyrzucać z siebie słowa jak w
amoku. Wuj zacisnął usta, tak bardzo bolało go to, w jakim stanie była
dziewczyna.
-
Niestety… zapadła decyzja. Ślub odbędzie
się za dwa tygodnie.- Głos mężczyzny brzmiał lakonicznie. Był wyprany z uczuć.
-
Nie wierzę! To nieprawda! Wujku! Nie! Ja nie chce! Błagam nie!- Millie popadała
w panikę. Bała się, najzwyczajniej. Bała się swego ojca, bała się jego wybranka
przeznaczonego na jej męża. Bała się przyszłości, którą musiała oddać w ręce
króla.
-
Millie…- szepnął bezradny mężczyzna. Dziewczyna spojrzała na niego.
Go
przepełniał ból, jakby robił coś wbrew sobie. Otarła łzy i nawróciła koniem.
Musiała jak najszybciej dostać się do dworu, jak najszybciej uciec z Edem i
Amandą. Muszą jeszcze coś zrobić, musiało być wyjście. A przecież malarz
uprzedzał! Mogła go posłuchać. To o tym mówił. Kiedy sunęła na koniu słyszała
krzyki mężczyzny za sobą. Nawoływał ją, nie mogła jednak się zatrzymać.
Zaciskała mocno szczęki. Musiała siebie bronić.
Zwolniła dopiero na skwerze
przed głównymi drzwiami do dworu. To tam stała wielka, czerwono-czarna karoca.
Rozpoznała jedynie herb królewski. Z jej ust wydobył się zdławiony pisk. Wtedy
wysiadł z niej on… William. Na jego ustach znowu ukazywał się fałszywy uśmiech.
Pierś dziewczyny unosiła się z trudem. Płakała. Doraźnie szukała ucieczki,
pomocy… Eda. Nigdzie go jednak nie było. Służba wynosiła liczne bagaże króla do
dworu.
-
Córko!- Westchnął uraczony jej wyglądem i niecnie oblizał dolną wargę widząc
jej różowe policzki.
Podszedł do jej konia jednak ta chciała go kopnąć.
-
Nie!- Wrzasnęła.
To skupiło uwagę kilku mężczyzn stojących przy powozie.
-
Suko… jak witasz ojca.- Syknął cicho przez zaciśnięte zęby.
Dziewczyna uciekła
wzrokiem ten jednak pociągnął nią tak silnie i nagle, że zsunęła się bezwładnie
z konia. Chciała wrzeszczeć jednak król przycisnął ją do siebie, niby w
serdecznym uścisku jednak jego dłonie spłynęły na jej niższe partie ciała.
-
Jak witasz… ojca.- Powtórzył wymuszając na niej, aby odwzajemniła przywitanie.
Płakała zmuszając się do tego. Wtedy na skwer wybiegł Ed umazany farbami.
-
Ty!- Rzucił się od razu w obronie przyszłej królowej jednak jeden z sług króla
go zatrzymał. Nawet próby wyrwania się nic nie dawały.
-
Puść mnie…- błagała dziewczyna czując jak William mocniej napiera na jej ciało,
jak jego męskość rośnie w niepowołany sposób zważając na ich więzy krwi. Ten
jedynie się zaśmiał.
-
Szujo!- Krzyknął Ed przez cały trawnik jednak oprawca poczuł miłe łechtanie
jego zabrudzonego ego. Dopiero, gdy usłyszeli nadjeżdżające konie Karola całe
przedstawienie się zatrzymało. Ojciec odsunął się od córki i przyjął minę jakby
właśnie zobaczył najsłodszą rzecz na świecie.
-
Karolu! Jak wyśmienicie znów znaleźć się w twym pustkowiu!- Przywitał brata
rozłożonymi rękoma.
Millie cała drżała niemal rozpadając się na części. Łzy
leciały jak szalone. Starszy Dove jednak patrzył jedynie na nią. Zsiadł z konia
i podszedł do bratanicy obejmując ją z całej siły dając całusa w czubek głowy.
Ed wyrwał się z rąk służących i dobiegł do blondynki.
-
Wszystko będzie dobrze… to nic takiego.- Mówił starszy mężczyzna prostując się.
Otarł jej łzy.
-
Co jest grane?- Zapytał malarz czując się kompletnie zagubiony w tym wszystkim.
-
Zabierz mnie… stąd.- Poprosiła dziewczyna łapiąc go za rękę.
William chciał coś
powiedzieć jednak jego brat mu tego zabronił ruchem dłoni. Ed zerknął na
starszego Dove, który jedynie kiwnął głową pozwalając im odejść. Wziął, więc
konia dziewczyny oraz ją i przeprowadził do stajni. Gdy tylko w niej się
znaleźli dziewczyna wybuchła gorzkim płaczem. Nie wiedział, co robić, co się
stało. Jedyne, co mógł zrobić to ją do siebie przytulić. Długo płakała w jego
ramię, dopiero po jakimś czasie, gdy się uspokoiła wzięła głębszy oddech.
-
Wychodzę za mąż…- szepnęła.
To
zabiło jego serce.
Siedziała
w swym pokoju gładząc suknię. Kilka ostatnich dni były zbyt bardzo została
odstawiona od tego, co jej serce mówiło. Zbyt wiele dni przepłakała. Była
bladsza. Choć tak naprawdę nic jej się nie działo, wiedziała, że to jej koniec.
Po ślubie miała przenieść się do zamku, wraz z małżonkiem. Taka była wola
Williama. Ona nic nie miała do powiedzenia. Nie walczyła. Jedynie czasami
widziała jak Karol zaciska dłoń w pięść w czasie rozmów w salonie. Nie zgadzał się,
co do tego zeswatania, a jednak. To ojciec decydował. Decydował o wszystkim, co
ona dostanie i co zostanie jej odebrane.
To
właśnie teraz przechodził się po jej cichej sypialni. Po chwili ordynarnie
usiadł na jednym z foteli. Założył nogę na nogę i zaczął oglądać swoje
paznokcie.
-
Nie zastanawia cię czasem, dlaczego wybrałem Roberta? Najbardziej pizdowatą
osobę…najmniej odpowiedniego mężczyznę do czegokolwiek?- Zapytał jednak
dziewczyna nawet na niego nie patrzyła. Zdawał sobie sprawę, że nie odpowie.
Zaśmiał się krótko i wygładził swój frak.
-
Widzisz moja kochana Millie… znam takich jak on. Znam jego ojca, jest dokładnie
taki sam jak ten młodziak. Nic nie wie o życiu, po za światem. Tupniesz to
ucieknie…- mówił to wymieniając wszystko powoli i z konsekwencją. Westchnął
ciężko widząc jej wypłowiałe spojrzenie.
-
To właśnie jest cecha, której szukałem dla twego męża. Mam go w garści… boi się
mnie.- Uśmiechnął się zjadliwie i wstał z swego fotelu. Powolnym krokiem sprawił,
że zajął miejsce tuż za blondynką. To właśnie jej rozpuszczone włosy stały się
obecnie jego pragnieniem. Dotknął ich i niemal jęknął.
-
To dzięki niemu będę mógł mieć wiecznie ciebie… na własność.- Wysyczał
nachylając się nad nią by złożyć na jej obojczyku krótki pocałunek. Była
przytłumiona, jedynie powolna łza spłynęła po jej policzku.
-
Jesteś bestią…- wyszeptała skulając się.
-
Jesteście tacy podobni ty… i ten twój Ed.- wykpił go kucając przed nim.
-
Myślisz, że całe życie będzie przy tobie? Nie będzie walczyć… już nie walczy.
Dłoń
dziewczyny uniosła się i uderzyła go w twarz. Odgłos uderzenia odbił się od
ścian.
-
On jest jedynym wartościowym człowiekiem.- powiedziała będąc tego święcie
przekonana. Jednak ojciec zaczął się donośnie śmiać.
-
A co jeśli rodzeństwo kruków powróci? Jak myślisz długo będzie za tobą ganiał,
kiedy zostaniesz żoną? Czyż nie jest najbardziej moralnym mężczyzną, jakiego
świat widział? Jak myślisz czy będzie patrzył na twe życie i będzie chciał
okryć cię hańbą, kiedy będziecie się spotykać? Czy wybierze Włochy? Farby? I
senne marzenia, aby móc robić z tobą to, co ja będę robić.- W jego oku pojawił
się niepokojący błysk. Millie zerwała się na równe nogi chcąc uciekać. Zdziwiła
się, gdy nawet jej nie zatrzymywał.
-
Nie uciekniesz przed tym.- Rzucił głośno, kiedy wybiegała z pokoju.
Kierowała
się tam gdzie słyszała głosy, jak najdalej od tamtego pokoju, od Williama.
Chciała wpaść w ramiona Eda, chciała, aby ją zabrał stąd. Wiedziała teraz skąd
kilka tygodni wcześniej znaleźli się w tym domu dziwni przybysze, skąd Anna…
Dobrzy znajomi króla. Biegła nie patrząc na nic, kiedy nagle wpadła na kogoś.
Owy ktoś, mężczyzna złapał ją za łokcie, aby nie upadła.
-
Ed!- Jęknęła jednak, kiedy uniosła wzrok zdawało jej się, że zwariowała. Ed
jakby zmalał i się zestarzał. Czy aby na pewno był to jej malarz? Zmarszczyła
brwi i zerknęła na jego towarzysza, znacznie wyższego. Byli podobni jednak się
czymś różnili. To nie Ed.
Cofnęła się o krok przestraszona nieznajomymi.
-
Panienka Dove?- Zapytał starszy, ten podobny do jej wybawcy. Dziewczyna jedynie
pokiwała głową zapominając o manierach. Ten wyższy uśmiechnął się szczerze i
ukłonił się.
-
Alexander Gardea IV, a to mój brat Kaspin Gardea I.- Przedstawił się ten
młodszy.
Za
jej plecami pojawił się Karol. Na jego ustach pojawił się uśmiech zadowolenia
jednak i zdziwienia.
-
Skąd tacy dalecy goście w mym skromnym dworze.- Zapytał mężczyzna witając się z
przybyszami. Millie zerknęła na swego wujka jakby szukała wytłumaczenia.
-
Doszły nasz słuchy zamążpójścia przyszłej głowy tego cudnego kraju… ojciec
jednak… miał inną okoliczność na myśli, i na pewno nie z szlachetnie urodzonym
Francuzem… O ile wiem to nie z Francją, Anglia chce zawrzeć na Nowej Ziemi
sojusz przedrewolucyjny.- Mówił ten starszy zerkając, co chwilę na dziewczynę.
-
Wujku.- Szepnęła Millie.
-
Spokojnie…- pogładził ją po plecach biorąc głęboki oddech.
-
Wybacz pani za takie najście, za być może zmiany w twym losie jednak… czasem
lepszym rozwiązaniem są zmiany niżeli tradycjonalne poddawanie się starym
przyjaźnią.- Powiedział Aleksander i ukradkiem posłał do niej oczko, co było
nie na miejscu jednak przełamywało jakieś lody między ich odrębnymi światami.
-
Millie, wybacz. Muszę zabrać moich gości na rozmowę, wraz z twym ojcem musimy
coś przedyskutować.- Przeprosił ją Karol, po czym wskazał mężczyzną drogę w
stronę gościnnego saloniku. Ruszył, jako pierwszy.
Blondynka odsunęła się na
bok robiąc miejsce do przejścia tamtym. Pierwszy ruszył Kaspin, kiwnął głową na
pożegnanie przyszłej królowej, a na samym końcu ruszył Alexander.
Ten idąc już
holem odwrócił się, aby zerknąć na blondynkę. Posłał jej uroczy i delikatny
uśmiech a jego brązowe oczy wydały jej się znajomo ciepłe. Widząc jej rumieńce
na policzkach opuścił wzrok i szedł dalej spokojnym krokiem, mając dłonie
splecione za plecami.
Wreszcie rozdział!
Tyle dni się zbierałam za niego i jest!
Jutro na konferencje...
A w sobotę...
trzymajcie kciuki ok?
I tradycyjnie jak wam się podobało?
Zapraszam do komentowania!
Dzięki że jesteście!!
Potrzebuję was!