piątek, 1 sierpnia 2014

200 wyświetleń - Wierząca cz.1




Aż sama w to nie wierzę :) W zaledwie 3 dni! Jesteście wspaniali!
Z tego tytułu mam dla was niespodziankę :)
Wcześniej wspominałam o wstawianiu moich "starych" opowiadań i sądzę, że dzisiejsza okazja jest odpowiednia aby przypomnieć sobie jak zaczynałam, a was zapoznać z tym co kiedyś tworzyłam.Wstawiam z wszelkimi błędami logicznymi(i zapewne wieloma innymi), ponieważ mam zasadę aby nie poprawiać czegoś co ma około 5 lat. Według mnie, dodaje to uroku i charakteru moich wypocin, a może po prostu jestem sentymentalna? :) Kto tam wie.
Mam nadzieję że przeczytacie tą całość, ponieważ nie jest to opowiadanie o zwykłej nastolatce :)
I jak zwykle zapraszam do komentowania :D
Oto fragment mojego opowiadania powstałego w 2009 roku :

Wierząca

Byłam dziwna i dobrze było mi z tym. Uwielbiałam wszystko w co ludzie nie chcieli wierzyć, normalni ludzie. Wierzyłam w Boga, ale też wierzyłam w demony, duchy, wampiry, wilkołaki, kosmitów i różne inne stwory. Wielokrotnie słyszałam, że przez to zostanę potępiona i zesłana do piekieł, jednak ja należałam do tych zbuntowanych ludzi. Właśnie… ludzie… oni mnie omijali, choć nigdy nikt nie zamienił ze mną ani słowa. Mimo że miałam 14 lat i chodziłam do normalnej szkoły, nie miałam przyjaciół. Przyzwyczaiłam się do tego. Najpierw rozpaczałam, następną fazą była obojętność, a ostatnie to polubienie samotności. Właśnie to z nią chciałam wiązać przyszłość. Nigdy nie chciałam się zakochać i mieć rodzinę. Sama chciałam kroczyć przez kręte ulice życia i sama umrzeć.
Tego ranka stanęłam znów przed szafą z kolorowymi ubraniami aby coś na siebie ubrać. Przeklęte kolory. Miałam dwie szafy. W jednej były ubrania na co dzień aby „normalnie” wyglądać. Matka nigdy nie pozwoliłaby aby jej córka nosiła na sobie takie dziwactwa jakie mi się podobały. Wstrząsałam się na samą myśl o tych wszystkich różowych czy żółtych ubraniach. Normalnie bleee… Druga szafa miała w sobie moje ulubione ubrania w kolorach: czarny, szary, fioletowy i granatowy. Mogłam je jedynie ubierać gdy odwiedzałam ojca. Nie chodziło jedynie o kwestie ubrań , ojciec dawał mi wolność. Mogłam być po prostu sobą choć wiedziałam, że są wyznaczone pewne granice. To mój tata kupił mi pierwsze czarne trampki, które od ponad trzech lat prosiłam mamę. On dał mi w prezencie również tą zakazana bransoletkę z ćwiekami. Kiedyś myślałam, że próbuje mnie jakoś przekupić lub udobruchać po ich rozwodzie gdy miałam zaledwie pięć lat. Myliłam się, on mnie rozumiał bo sam to dawno temu przechodził. Przeszło mu i myślał, że mi też przejdzie. Ja w to szczerze wątpiłam. Był on bardzo tolerancyjny, umiał jako jedyny panować nad moimi wybuchami złości gdy kłóciłam się z mamą.
Jednak w chwili obecnej musiałam ubrać się w jak dla mnie zbyt kolorowe rzeczy, no niby nic nadzwyczajnego : jasne dżinsy i czerwona bluzka z długim rękawem, jednak jak dla mnie to za dużo.
Mieszkałyśmy w Dakocie Północnej w małej miejscowości Fargo. Żyłyśmy tam z mamą już 4 miesiące w niewielkim drewnianym domku i musiałam przyznać, że zaczynałam go lubić.
Gotowa do szkoły, poszłam do kuchni na śniadanie. Podwinęłam rękawy i nalałam do szklanki wody. Za dwa tygodnie miało być Święto Dziękczynienia, a kilka dni po nich były moje urodziny. Zawsze te święta spędzałam z moim tatą w rezerwacie dla Indian.
Tata często zmieniał miejsce zamieszkania, przenosił się z rezerwatu do rezerwatu. Był szanowanym przez Indian człowiekiem, poniekąd dlatego, że bronił ich praw oraz tak samo ich szanował religie jak i kulturę. Jednak musiałam przyznać, on nie zmieniał adresów zamieszkania tak często jak my. W całym moim życiu tułałyśmy się z mamą po Stanach Zjednoczonych z 18 razy. To było okropne. Mama przyrzekła mi, że do siedemnastego roku życia nie zmienimy już adresu. Byłam z tego powodu ciut szczęśliwsza niż zawsze, w końcu mogła wreszcie nazwać dane miejsce moim prawdziwym domem.
-Nino…- usłyszałam głos mamy, odwróciłam się aby na nią spojrzeć. Była dość młodą kobietą jednak całkiem inną z wyglądu i charakteru ode mnie. Jednak to w jaki sposób się do mnie zwracała zapowiadało pewne kłopoty. Wzięłam głęboki wdech aby za wcześnie nie wybuchła z mojej strony kłótnia.
-Tak ?- spytałam podejrzliwym głosem.
-Mam pewną sprawę … proszę usiądź- mówiąc to wskazała wzrokiem krzesło przy stole. Wypełniłam jej niemy rozkaz uważnie się przyglądając.
- O co chodzi?- wbiłam w moją mamę nieruchomy i uważny wzrok.
-Pamiętasz skarbie co ci obiecałam gdy tu przyjechałyśmy ? że nie opuścimy tego miejsca do twoich siedemnastych urodzin. Właśnie o tym muszę z tobą porozmawiać.- powiedziała.
No nie, tylko nie skarbie!- pomyślałam, już wiedziałam co się kroi.
- A więc dostałam nowe zlecenie. Renowacja starego zamczyska. Praca jest tam na rok i nieźle płacą. Pomyślałam, że masz prawo wiedzieć o moich zamiarach. Musiałybyśmy się przeprowadzić do Wielkiej Brytanii.
Ta wiadomość powaliła mnie z nóg. Anglia? Uspokoiłam się resztką sił, może jednak nie miało być tak źle.
-Kiedy musisz ich powiadomić?- spytałam łagodnie rysując palcem po blacie stołu.
-Ogólnie to… wyjeżdżamy za tydzień.
Spojrzałam na moją mamę z niedowierzaniem. Czy to jakiś głupi żart? Znowu mamy zaczynać od nowa?
-Że co?! Ale jak…? Podjęłaś już decyzję? Za tydzień? A święta u taty? - zaczęłam krzyczeć i wstałam jak oparzona od stołu, obalając przy okazji krzesło.
-Musiałam od razu podjąć decyzję…. Te święta spędzisz w Wielkiej Brytanii za rok spędzisz je z Robbem.
-Nie! To zawsze były moje i taty święta. Ty zawsze wszystko rujnujesz!
-Nino Gren wypraszam sobie takie zachowanie…
-A ja sobie wypraszam, abyś kierowała Mamo moim życiem!- wykrzyczałam i wybiegłam do szkoły trzaskając drzwiami.
Oczywiście nic nie dały moje dąsy. Wyjazd miał być i już. Przez cały ten tydzień nie odezwałam się do mamy ani słowem. W drodze na lotnisko mama odważyła się zacząć rozmowę.
-Skarbie… - zaczęła. Wbiłam wzrok w szybę, po prostu nie chciałam jej widzieć ani słyszeć. Mój jaki taki poukładany świat znowu legł w gruzach.
-Wiem, że to dla ciebie trudne ale…
-Nic nie wiesz, wielka pani wykształcona, a o swoim dziecku nic nie wie…- prychnęłam. Co ja ją nagle zaczęłam interesować?
-Wypraszam to sobie!- podniosła ton głosu.
-Wiecznie liczysz się tylko ty i twoja praca. To wiecznie ja mam się dostosowywać do twoich potrzeb i zachcianek.- powiedziałam ostro po czym dodałam cicho- nienawidzę cię.
-Coś ty powiedziałaś? – zapytała odwracając wzrok od jezdni
-Nienawidzę cię! Wolałabym abyś zniknęła! To przez ciebie nie mam przyjaciół! Nigdy nie czułam tak właściwie, że mnie kochasz… zawsze byłam dla ciebie dziwolągiem! Nie taką sobie córeczkę wymarzyłaś! Wiem to! Słyszałam wielokrotnie jak mówiłaś to swoim koleżanką! Słyszysz?! Dlatego cię nienawidzę!- wykrzyknęłam jej prosto w oczy. Nagle zauważyłam coś czego się nie spodziewałam.
Jechałyśmy innym pasem , prosto na rozpędzonego tira.
-Mamo! Uważaj!....
Było już za późno… nastąpił głośny huk.

 Obudził mnie straszny ból głowy. Otwarłam z trudnością oczy i poraziło mnie światło lampy. Chwile po tym zobaczyłam nad sobą znaną mi dobrze twarz.
-Tato?- powiedziałam mocno zachrypnięta.
-Kochanie, tak się o ciebie bałem- i objął mnie delikatnie.
-Mm… moja głowa… boli- wymamrotałam dotykając bandaży na mojej głowie. Skąd one się tam wzięły? Tego nie byłam wstanie sobie sama wytłumaczyć.
-Wiem… miałaś krwiaka mózgu… ale już wszystko dobrze… wszystko się ułoży… włosy ci odrosną …
-Odrosną?- zapytałam zdziwiona
-Musieli obciąć ci włosy…- przyznał z trudem.
-Zawsze chciałam być łysolem- zaśmiałam się aby tata się rozpromienił. Nie przejmowałam się, że straciłam włosy, bo tak jak tata mówił, odrosną. Najważniejsze w tym momencie była dla mnie rozmowa z mamą.
-Tato, gdzie jest mama? Muszę z nią porozmawiać.
Wtedy stało się coś dziwnego, mój tata zaczął gładzić mnie po policzku, a oczy naszły mu łzami.
- Kochanie, mamy nie ma…
-Jak to nie ma? Ach… pewnie zaraz przyjedzie?
-Nie… Rox zginęła w tym wydatku. Ona nie żyje…- powiedział z bólem i szybko otarł swoją łzę.
Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. Moja mama umarła? To nie mogła być prawda. Nie po tym co jej powiedziałam… wszystko się we mnie burzyło i łamało. Czemu ona odeszła? To bolało… zamknęłam oczy, jednak nie płakałam. Czułam, że sama siebie nienawidzę. Otwarłam oczy i zobaczyłam mojego tatę. Czekał na moją reakcję, zapewne wybuch płaczu. Jednak się nie doczekał, zbyt dobrze umiałam ukrywać swoje uczucia. Wbiłam nieruchomy wzrok w sufit aby uniknąć jego cierpiącego wzroku. Panująca cisza dzwoniła mi w uszach.
-Jak długo byłam nieprzytomna? –zapytałam normalnym tonem głosu.
-2 miesiące…
-Minęły święta- westchnęłam.
-Nadrobimy je… jednak jak wyjdziesz z szpitala zamieszkasz u swojej babci w Polsce. Tam będzie dla ciebie najlepiej. Dobrze?
-Czemu u babci? Nie mogę z tobą? W rezerwacie?
-Możesz… oczywiście. Tylko czy chcesz?
-Tak…

Niestety nie przeprowadziłam się zbyt szybko do taty. Wszystko dlatego, że zostałam zapisana przez lekarzy na terapię grupową u psychologa. Nienawidziłam tego jak w piżamach siedziałam w kółku z różnymi osobami. Każdy obecny żalił się i opowiadał o swoim życiu i co sprawiło, że tu się znalazł. Ja odmówiłam tych zwierzeń, jak zawsze byłam inna. Uważałam, że mój ból należał tylko i wyłącznie do mnie. Wyszłam z tego ośrodka dla stukniętych po pół roku. Włosy odrosły, miałam je już do brody. Ja i tata przeprowadzaliśmy się do rezerwatu. Mieszkali tam Indianie z plemienia Hualapai. Nasz dom był duży i zbudowany z szarych kamieni. Mój pokuj znajdował się na piętrze. Ściany były koloru fioletowego. Na środku stało duże, białe łóżko z białym baldachimem. Przy ścianie naprzeciwko drzwi wejściowych znajdowały się drzwi na taras. Musiałam przyznać, że widok jaki z niego było widać zapierał dech w piersiach. Szumiące drzewa kołysane przez wiatr oraz różnego rodzaju roślinność sprawiały wrażenie, że jest się w jakimś bajecznym miejscu niedostępnym dla ludzkiego oka. Stanęłam na nim i wzięłam głęboki wdech czując woń drzew. Śpiew ptaków był dla mnie niczym lekarstwo.
-Nino?- zawołał tata wchodząc do mojego nowego pokoju.
-Tu jestem – powiedziałam nadal wpatrując się w las.
- I jak ? podoba ci się tutaj?- zapytał opierając się o barierkę obok mnie .
- Jest pięknie, dziękuję…. Tato, czy mogłabym się przejść?
- Oczywiście… tylko uważaj na siebie – i ucałował mnie w czoło.
Spakowałam do torby nową książkę o wampirach i wyszłam na dwór. Szłam nawet nie wiedząc dokąd i czego szukam. Nagle znalazłam się na jakiejś bezludnej plaży. Usiadłam na piasku i wyjęłam książkę z torby. Zaczęłam więc ją czytać. Słońce oblewało mnie promieniami jeszcze szczególniej, ponieważ byłam ubrana w czarną sukienkę na ramiączkach. Moją uwagę od lektury oderwała osoba na łódce. Niewątpliwie był to mężczyzna. Był on sam w łodzi i skakał z niej do wody, po czym wracał i powtarzał tą czynność w kółko. W jednej chwili łódź się odwróciła do góry dnem, a mężczyzna wpadł do wody. Minęło niecałe 30 sekund, a owy ktoś nadal nie wypływał. Mój puls przyspieszył. Odłożyłam szybko książkę i zdjęłam z siebie sukienkę oraz buty. Wpadałam do wody nie tracąc ani sekundy. Gdy byłam blisko łódki zaczęłam nurkować w poszukiwaniu mężczyzny. Jego ciało zobaczyłam od razu, kołysało się bezwładnie ku dnie jęziora. Zaczerpnęłam powietrza i powróciłam. Wypłynęłam z nim na powierzchnię wody i płynęłam do brzegu. Ułożyłam go na piasku i uklękłam obok. Chłopak miał może z 18 lat i był cały siny. Nie myśląc zbyt wiele zaczęłam reanimację. Liczyłam w głowie: raz, dwa, trzy… już schylałam się aby dotknąć jego ust w przekazaniu powietrza gdy zaczął kaszleć.
-Nic ci nie jest?- zapytałam
-Moja łódź …-wyszeptał.
Cholera - pomyślałam. Zapomniałam całkowicie o tej łodzi. Po upewnieniu się, że chłopak oddycha samodzielnie, wbiegłam ponownie do wody. Dziękowałam w duszy Bogu za to, że umiałam tak znakomicie pływać. Nie wiele czasu upłynęło, a już ciągnęłam za sobą łódź do brzegu. Gdy ją przywiązałam do jakiejś niewielkiej skały na powrót dobiegłam do chłopaka.
-Boli cię coś?- zapytałam widząc, że nadal ma zamknięte oczy.
-Nie… dziękuję ci…- i otworzył je. Pierw oślepiło go słońce ale później patrzył już na mnie normalnie.
-Niema za co…
Wstałam i ubrałam się w sukienkę. Chłopak jednak przyglądał mi się dalej. Musiałam przyznać, że jego wzrok onieśmielał mnie w dziwny sposób. Może to jego osoba sprawiała, że czułam się cała skrępowana? Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Uratowany chłopak niewątpliwie był Indianinem, miał czarne, gęste i krótkie włosy, brązowe i przeszywające oczy, wyraziste usta, a jego muskulatura była godna pochwały. Był on przystojnym chłopakiem. Uratowany wstał z piasku i skierował się w moją stronę, na co ja cofnęłam się o krok.
- Jestem Tay Ordon- i wyciągnął ku mnie dłoń.
-A ja jestem Nina Gren – uścisnęłam jego dłoń po czym szybko ją puściłam. Chciałam już odejść, gdy zatrzymały mnie jego oczy.
-Dziękuje za ratunek… chciałbym cię lepiej poznać…- powiedział pociągającym i przekonywującym głosem, któremu nie szło się oprzeć. Spojrzałam w stronę lasu, szukając jakiejkolwiek deski ratunku aby uciec.
-Proszę.
Westchnęłam i usiadłam na piasku. Co to miała być? A gdzie zasada żadnych chłopaków? - pomyślałam. Plułam sobie w twarz za to co robiłam.
Tay również usiadła, jednak jak dla mnie to za blisko.
-Ile masz lat? –zapytał, pochylając się w moją stronę.
- Rocznikowo 16, w grudniu skończyłam 15, a ty?
-Ja skończyłem w styczniu 18 lat, co ty tu robisz?
-A co to przesłuchanie?- podwyższyłam ton głosu o oktawie, w obronie własnej. Chłopak zareagował jedynie miłym uśmiechem.
-Nie, coś gorszego… ludzka ciekawość…- odpowiedział. Jego uśmiech sprawił, że dopuściłam. Wzięłam w garść trochę piasku i zaczęłam przesypywać go z dłoni do dłoni. Skapitulowałam.
-Zamieszkałam z tatą w rezerwacie, ma on tutaj nową pracę.
-Twój tata to Rob Gren?- zapytał
-Tak…
- Słyszałem o nim naprawdę wiele dobrego, ale nic o tym, że ma taką cudowną córkę…

Wejrzałam na niego, i w myślach określiłam go jedynie jednym słowem: Czaruś.
-Ładny kluczyk, chyba w stylu gotyckim…
Skierowałam wzrok na to co on. Patrzył mi na dekolt który ozdabiał klucz na rzemieniu. Podniósł rękę i wziął go do ręki, nieuniknione było to, że dotknie mojej skóry. Wstrzymałam oddech.
-Od czego on jest?-
-Od pasa cnoty- odpowiedziałam ostro i odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość. Tay jedynie uśmiechnął się łobuzersko.
-Przepraszam- powiedział nadal głupio się uśmiechając.
-Od razu widać po tobie tą skruchę… nie ma co- prychnęłam
-Ale o naprawdę jest od takiego pasa?
-Debil!
Wstałam zabierając ze sobą torbę. Jednak on pobiegł za mną.
-Przepraszam plotłem głupoty, jestem ostatnim kretynem…
-Z tym się zgodzę…- stwierdziłam nie zaprzestając marszu.
-Co mam zrobić abyś mi wybaczyła? Naprawdę zależy mi na tobie…- powiedział. Stanęłam i wejrzałam na niego. Coś w głębi duszy chciało aby jakiejś osobie na mnie zależało. Co za głupota- pomyślałam, nie potrzebuję żadnego chłopaka abym dalej żyła.
-Nawet mnie nie znasz- i ominęłam go.
-Chcę cię poznać- zawołał Tay po czym znów znalazł się przede mną, uniemożliwiając mi dalszą drogę.
-Kurcze! Chłopie, co mam zrobić abyś się ode mnie odczepił? Wybaczam ci… już się nie gniewam! Więc odpuść sobie i zostaw mnie w spokoju!- powiedziałam agresywnie. Tay jednak stał jak wmurowany.
-Nie chcę ciebie zostawić w spokoju, jesteś mi potrzebna…- jego głos wskazywał na to, że mówi poważnie. Prychnęłam z niedowierzaniem.
-Chyba zbyt długo byłeś pod wodą albo uderzyłeś się w głowę. Jak możesz mnie potrzebować, jeżeli znasz mnie niecałe 20 minut?
-To zbyt skomplikowane. Wytłumaczę ci ale jeżeli mi zaufasz… błagam cię , jesteś moją ostatnią szansą… nie zostawiaj mnie samego…
Patrzył na mnie błagalnie z bólem w oczach. Nie wiedziałam co mu chodzi. Więc nie wiedziałam co mam robić.
-Muszę wracać do domu- powiedziałam odwracając od niego wzrok. Coś ciągle mnie do niego ciągnęło.
-Proszę bądź jutro na plaży o jedenastej. Tylko proszę o to jedno spotkanie…
Spojrzałam na niego w rozterce.
-Muszę iść- i ruszyłam w las.
-Nino, błagam. Będę na ciebie czekać- krzyknął jednak już za mną nie biegną.


Biegłam. Coś w głębi duszy kazało mi zawrócić do Taya. Co to w ogóle miało znaczyć, że mnie potrzebował? Znałam tego chłopaka zaledwie kilka minut, a coś sprawiło, że byłam coraz bardziej zainteresowana jego osobą. Był inny, tak jak ja, nieokiełznany i od czasu do czasu palnął jakąś głupotę. Musiałam przyznać, że ja tez tak miałam. To było dziwne… coś do niego czułam. Nie, to zapewne jakieś nieporozumienie. Nie chciałam aby mi na nim w jakikolwiek sposób zależało. Jednak zależało, może to jedynie dlatego, że go uratowałam i pojawiła się miedzy nami jakaś więź bohaterki i uratowanego. Może to myliłam z jakimś głupim uczuciem zwanym miłością? Ja nigdy nie miałam czuć czegoś takiego, obiecałam to sobie przecież kiedyś. Przed domem poczułam nagle gulę w gardle, co miałam powiedzieć ojcu? I czy chciałam iść następnego dnia na spotkanie z Tayem Ordonem? Nie mogłam zaprzeczyć, że nie zainteresowało mnie to dlaczego zależało mu na tym tak bardzo. Może był jakimś zboczeńcem który chciał mi coś zrobić? Jednak ta myśl nie pasowała mi do Taya, on był o wiele inny. Intrygował mnie i to bardzo, jednak nadal nie byłam pewna tego co mam zrobić. Weszłam więc po cichu do domu, niestety zostałam zauważona.
-Nina?- zawołał tata z kuchni.
-Tak tato, to ja. Idę do siebie.- chciałam jak najprędzej schować się aby nie zauważył, że jestem cała mokra. Niestety i to się nie powiodło.
-Kochanie co się stało? Jesteś cała przemoczona.
-10 punktów za spostrzegawczość- powiedziałam z ironią.
-Dzięki… a więc co się stało?- nie odpuszczał. Westchnęłam.
-Oj tato… po prostu.. pływałam w jeziorze…- skłamałam.
-We wrześniu?- zdziwił się. Założył sobie ręce na piersi i oparł się o ścianę, czekając na moje wyjaśnienia. Było już nieuniknione , że muszę mu trochę po ściemniać.
- Nie mogłam sobie odmówić… latem nic nie pływałam…
Popatrzył na mnie z zdziwieniem.
-No dobrze… niech ci będzie, a teraz idź się przebierz.
-Dzięki tato…- i pobiegłam schodami do pokoju.
Zatrzasnęłam za sobą cicho drzwi. Serce biło mi jak szalone. Dlaczego okłamywałam tatę? Owszem, może to nie było kłamstwo na skalę światową ale mijałam się z prawdą. Czułam w sercu, że chcę aby Tay stał się moją tajemnicą. Tak jakbym chciała mieć anioła stróża albo ducha, który by kierował mnie w dobrą stronę. Może było by to bardziej realne, że zaczęłabym coś do tego ducha czuć… jednak w stosunku do mnie było by to bardziej logiczne niż zadłużanie się w chłopaku z krwi i kości. Muszę przyznać, wielokrotnie wymyślałam sobie chłopaków, jednak pierwszy raz miałam do czynienia na tak bliską odległość z jakimkolwiek chłopakiem prócz mego taty. Pierwszy raz czułam że komuś na mnie zależy. To było do niczego… muszę przestać o tym myśleć- wydałam sobie rozkaz. Miałam żyć tak jak wcześniej przed poznaniem Taya.
Zaczęłam od przebrania się w ciepły i suchy dres. Następnie usiadłam na łóżku i kontynuowałam czytanie książki o duchach i wampirach. Wszystko szło jak po sznurku aż do momentu w którym główny bohater nie przedstawiał się już w mojej głowie jako wytwór mojej wyobraźni, a jako Tay. Jego ukochaną byłam ja. Mimowolnie poddałam się temu. Po chwili zorientowałam się co robię i rzuciłam książką w stronę drzwi. Wtedy mój tata je otworzył i dostał książką w podbrzusze.
-Auć!- jęknął i zgiął się w pół.
-Oj… tato nic ci nie jest? Przepraszam….- powiedziałam podbiegając do niego.
-Już nawet własna, pierworodna córka robi na mnie zamachy- i wyprostował się.
-To było naprawdę niezamierzone
-Przychodzi człowiek aby zawołać swoją latorośl na obiad, a tu zostaje znokautowany książką… co za życie …
-Tato! Przeprosiłam przecież i to nie ciebie chciałam walnąć tą książką….
-A kogo?- spojrzał na mnie podejrzliwie. Ups..
-Nieważne, nikogo… chodźmy na ten obiad- i szłam w stronę schodów.
-Nino!
-Tato proszę…
Przez cały czas trwania obiadu, tata przyglądał mi się z zadumą. Próbowałam za wszelką cenę zachowywać się normalnie i chyba to się udało, ponieważ więcej o nic się nie pytał. Resztę dnia przesiedziałam na balkonie. Zaczęłam rysować zachód słońca, uwielbiałam to robić jednak ostatni raz oddawałam się tej przyjemności rysując mój stary dom przed wyjazdem. Na sama myśl o wypadku zatrzęsła mi się ręka. Nagle obraz wspomnień który był ciągle rozmazany okazał się bardziej przejrzysty. Przypomniałam sobie ten huk, dźwięk syren i zgrzyt ciętego metalu. Odzyskiwałam pamięć i pojawił się przebłysk tamtej chwili. Znieruchomiałam. Przed oczami miałam jakby puszczony film. Ocknęłam się, byłam w samochodzie, obok mnie znajdowała się moja mama cała w krwi z szeroko otwartymi oczami. Jakimś cudem udało mi się wyciągnąć z kieszeni komórkę i wybrałam numer pogotowia. Film uciął się. Siedziałam na tarasie z oczami pełnymi łez.
Zdawałam sobie sprawę, że wypadek nastąpił z mojego powodu. Gdybym wtedy nie zaczęła wykrzykiwać tych głupot, mama by żyła. To była tylko i wyłącznie moja wina, ja za to odpowiadałam. Pierwszy raz od wydatku poczułam tęsknotę. Brakowało mi mamy jak jeszcze nigdy w życiu. To było straszne uczucie.
Gdy byłam wstanie panować nad swoimi odczuciami, pozbierałam rysunki i położyłam się do łóżka. Usnęłam od razu. Na domiar losu śniła mi się mama. Była piękna i uśmiechnięta. Nie gniewała się na mnie. Wzięła mnie w swoje ramiona i wypowiedziała tylko kilka zdań: „To nie była twoja wina…. Proszę spotkaj się z tym chłopcem, on cię potrzebuję. Zrób to też dla siebie… i pamiętaj kocham Cię”
Obudziłam się oblana potem i łzami. Było już całkiem widno. Spojrzałam na zegarek, była 8:49. Sen który nawiedził mnie w nocy zdecydował, miałam iść na spotkanie z Tayem.
Ubrałam się w fioletowo-czarną tunikę i czarne rurki, po czym zeszłam na dół.
-Hej skarbie – zawołał tata krzątając się po kuchni.
-Hej…. A ty nie w pracy?
-Idę dzisiaj do pracy na 12:20, a czemu pytasz? – zadał pytanie kładąc na stole tosty.
-Nie wiem, tak jakoś…- i usiadłam przy stole. Nie chodziło mi o to, że przeszkadzał. Po prostu musiałam znaleźć kolejną wymówkę aby wyjść i pobiec na spotkanie z dziwnym nieznajomym.
-Od teraz zawsze tak będzie. Masz jakieś plany na dziś?- spytał podejrzliwie.
- Nie… ale chciałam iść na plaże trochę porysować.
-A nie możesz tutaj?
-Tato! Nie, nie mogę … tam są lepsze widoki, a po za tym mój psycholog sam nam mówił, że lepiej będzie jeżeli będę przebywać jak najwięcej na świeżym powietrzu.
-Tak, tak… wiem. Po prostu pomyślałem, że może kogoś tam poznałaś i…
-Tato!- krzyknęłam. A niech mnie, nie spodziewałam się, że mój tata zacznie coś podejrzewać.
-Wiem… przepraszam. O nic więcej się nie pytam. Idź i baw się dobrze ale uważaj na siebie.
-Nie martw się tato- powiedziałam , po czym dodałam w myśli- o ile Tay nie okaże się seryjnym mordercą.
Aby nie budzić u taty podejrzeń spakowałam blok i ołówki do torby. Wyszłam już z domu o 10:03. Droga na plaże zajęła mi niecały kwadrans. Usiadłam w tym samym miejscu gdzie poprzedniego dnia i zaczęłam rysować. Szło mi całkiem nieźle. W niecałe pół godziny narysowałam prawdziwe arcydzieła. Nagle usłyszałam za sobą kroki.
-Hej – zawołał Tay przelotnie całując mnie w włosy. Spojrzałam na niego wrogo. Dopiero gdy usiadł zauważył mój wzrok.
-Coś nie tak?- zapytał jak gdyby nigdy nic.
-Bardzo nie tak- odpowiedziałam.
-To znaczy?
-To znaczy, że wczorajsze postępki ci odpuściłam ale widzę, znowu zaczynasz… narażasz mi się…
-W jaki znowu sposób?
-Wiesz oświecę cię łaskawie, chodzi mi o te twoje ‘’przywitanie”
-O to, że cię pocałowałem w głowę? O to tyle zachodu?
-Brawo! Tak o to tyle zachodu! Nie jesteśmy dobrymi znajomymi! W ogóle nie jesteśmy nimi, abyś mnie w taki sposób witał.
-Jak to?
- zdziwił się
-Wiesz ile się znamy? Dokładnie 30 minut z czego 10 byłeś nieprzytomny.
Byłam cała zdenerwowana i wściekła. Zapadła cisza. Poczułam, że zachowałam się jak kretynka, narobić tyle hałasu o tak błahą sprawę.
-Przepraszam- powiedzieliśmy jednocześnie, po czym się do siebie uśmiechnęliśmy.
-Zawieszenie broni?- zaproponowałam
-Pewnie- i uściskaliśmy sobie dłonie. Nie zwracając uwagi na Taya zaczęłam od nowa rysować kolejny pejzaż.
-Ładnie rysujesz- stwierdził
-Dzięki….
-Narysujesz mnie?- zapytał nieśmiało. Wejrzałam na niego. Szczerze wątpiłam abym umiała narysować kogoś tak idealnego jak on. Sama siebie złapałam na tym, że Tay podoba mi się, jednak szybko odwiałam te myśli
-Tak jasne… mogę spróbować.
-Jak mam się ustawić?
- i zaczął wyginać się w różnych śmiesznych pozycjach.
-Pozwolisz że cię ustawię?
Dotknęłam delikatnie jego twarz i ustawiłam pod odpowiednim kątem. Mimowolnie pogładziłam jego twarz dłonią, jednak szybko się opanowałam i opuściłam dłoń.
-Teraz się nie ruszaj- powiedziała i wyjęłam z teczki nową kartkę.
-A mogę oddychać?
-Możesz i rozmawiać też-
odpowiedziałam śmiejąc się. Powoli zaczęłam go rysować.
-Wierzysz w duchy?- spytał po dłuższej chwili, patrząc na mnie uważnie sowimi brązowymi oczami.
-Co to za pytanie?- zdziwiłam się
-Po prostu jestem ciekaw…
Zastanowiłam się chwile, rysując kontury jego ust.
-Zależy jaką definicje duchów uważasz za słuszną…
-Ogólnikową może?
-Ogólnie to wierzę w wszystkie potwory i wytwory ludzkich głów.
-Dlaczego?
-Moim zdaniem to Bóg wkłada nam różne rzeczy do głowy. Prawdziwe rzeczy. Więc czy Bóg by nas oszukiwał? Szczerze w to wątpię. On nas zbyt kocha aby robić sobie żarty z swoich ludzkich dzieci. Wierząc w Boga wierzę w duchy, anioły, demony, wampiry, wilkołaki i inne dziwne stworzenia.
-Ciekawa teoria-
powiedział.
-Wiem, że jestem dziwna ale…
-Ja też tak myślę jak ty… wierze, że anioły i duchy istnieją
-Nabijasz się ze mnie?-
zapytałam odrywając wzrok od mojego rysunku.
-Nie. Dlaczego tak sądzisz? Ja wierzę w duchy… myślałem, że zrozumiesz
-Rozumiem, tylko… wybacz ale jestem w szoku… jesteś pierwszym chłopakiem który zgadza się z moją teorią.
- i odnowa zaczęłam szkicować tym razem jego włosy.
-Pasujemy do siebie.
Wejrzałam na niego. Był całkiem poważny.
-Nie ruszaj się- zmieniłam temat.
-Czemu nie dopuszczasz do siebie tej myśli?- spytał
-Bo za krótko siebie znamy- powiedziałam kontynuując rysowanie.
-A słyszałaś coś o miłości od pierwszego wejrzenia?
-Słyszałam. Mój tata i moja mama tak się zakochali…
-No widzisz! Dlaczego bronisz się przed tym uczuciem?

Znowu musiał zaczynać kłótnie? Odłożyłam spokojnie rysunek i ołówek na piasek.
-Po pierwsze nie czego do ciebie nie czuję. Po drugie nie chce się w nikim zakochać, a po trzecie chyba sobie na za wiele pozwalasz…
Po moich słowach znowu zapanowała cisza. Była ona kojąca jednak Tay musiał ją przerwać swoimi słowami.
-Nie wierze, że nic do mnie nie czujesz…
-To uwierz …
-odpowiedziałam obojętnie znowu go rysując.
-Mogę się założyć, że gdybyś mnie pocałowała to w stu procentach zaiskrzyło by między nami…
-Ta jasne… żyj nadal złudzeniami.
-To co zakładamy się?-
zaproponował z chytrym uśmieszkiem.
-Mnie nie bawią takie głupie zakłady…
-Boisz się, że coś jednak poczujesz
-Wcale nie… jestem pewna swych uczuć tak jak tego, że jutro wstanie dzień.
-No ja nie był bym pewien czy przez ciebie aby na pewno jutro by nastało
– zaśmiał się.
-Zachowujesz się jak małe dziecko!
-Być może.. choć ja przynajmniej sam siebie nie okłamuje. Zdaję sobie sprawię, że mi na tobie zależy, od pierwszej chwili gdy cię poznałem i cięgle to procentuje. A ty sama nie wiadomo dlaczego okłamujesz siebie.

-Nie okłamuję siebie!- wywrzeszczałam zbierając swoje rzeczy do torebki i wstając z piasku.
-Widzisz… właśnie to udowadniasz uciekając.
-Spadaj …
- i ruszyłam biegiem w las.
Niestety jak to uparty Tay pobiegł za mną. Tuż na granicy lasu z moim ogrodem złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Wiem… widzę to jak na mnie patrzysz … nie walcz z tym- powiedział używając swojego chrypliwego głosu. Próbowałam uciec oczami w bok ale na marne. Jego oczy mnie hipnotyzowały.
-Może czas na okular?- zaproponowałam jednak czułam, że ulegam.
-Mogę ci udowodnić, że nie…
Po czym chwycił moją twarz w swoje dłonie i delikatnie przywarł do moich warg. Znieruchomiałam na chwile, nie wiedząc co się dzieje. Po chwili doszło do mojego umysłu to, że on mnie po prostu, bezkarnie mnie całuje! Zareagowałam natychmiast odsuwając się od niego. Jednak serce jak gdyby zaczęło krzyczeć: Nie! Ja chce jeszcze! Zagubiona w chaosie w mojej głowie, nie wiedziałam co robić. Stałam więc patrząc na niego z wahaniem… On jedynie uśmiechnął się do mnie w taki sposób który mógł zwalić z nóg każdą normalną dziewczynę.
-Chyba miałem racje…- odpowiedział.
-Chyba… -odpowiedziałam nadal pod wpływem minionych wydarzeń, jednak szybko dodałam broniąc swoich racji które i tak stały już w gruzach. – Nie… ja nadal przystaje przy swoim
Moje słowa trochę go rozbawiły. Podszedł do mnie i lekko mnie przytulił.
-Ja poczekam… wiem, że to kwestia czasu a zrozumiesz. Bo ja cię kocham….
Z tym nie musiałam się kłócić, to była prawda, wiedziałam, że to tez niedługo poczuję. Całe to zaprzeczanie było jedynie dlatego aby sprzeciwić się jego zdaniu. Jak kłótnie nad tym czy śnieg jest biały czy śnieżno biały. Bez słowa odsunęłam się od niego, przelotnie całując go w policzek i ruszyłam w stronę domu. Wbiegłam do domu ledwo oddychając. Na holu stał mój tata z komórką w ręce.
 -Już jestem – powiedziałam ledwo chwytając powietrze.
-Chciałem już dzwonić po policje. Nie wzięłaś komórki! Gdzieś ty dziecko byłaś?
-Na plaży. Mówiłam ci przecież …
-Te siedem godzin? Sama? Oj córuś chyba coś tu nie gra
-Rysowałam krajobrazy! Jak mi nie wierzysz proszę… tu są moje rysunki- powiedziałam podając mu teczkę- a teraz idę coś zjeść.
Ruszyłam więc w stronę kuchni. Uff udało mi się. Wyciągnęłam z lodówki masło orzechowe i zrobiłam sobie kanapki. Tata również przyszedł do kuchni wpatrując się w jeden z obrazków.
-Tato a ty nie powinieneś być w pracy?- zapytałam wyrywając go z zadumy.
-Co? Ach… wpadłem tylko na chwilę. Zaraz muszę wracać… kto to?- i wskazał portret Taya. Wytrzeszczyłam oczy i zakrztusiłam się kanapką. Gdy doszłam do siebie tata nadal świdrował mnie wzrokiem.
-To jest… postać z książki… tak! Postać z książki… sobie go tak po prostu wyobrażam- skłamałam na poczekaniu. Jednak nie zabrzmiało to dość przekonująco
-Jak na wytwór wyobraźni ma jakoś strasznie dużo szczegółów…
-Tak się jakoś zdarzyło…
- próbowałam jakoś ratować sytuacje.
-Nino… jeśli poznałaś jakiegoś chłopca to nie musisz ten fakt przede mną ukrywać, naprawdę…
-Wcale jasne… wystarczy, że podam jego dane osobowe, a ty go tak dokładnie prześwietlisz, że będziesz znać nawet jego rozmiar buta.
-Kochanie… czuje … wiem o tym jak to jest gdy pozna się chłopaka. On jest dla ciebie ważny… A nóż, widelec będzie moim zięciem?
-Jak na razie się na to nie zanosi, a jak się zaniesie to w porę go poznasz. Na razie jest on dla ciebie całkowicie anonimowy.
-Coś do niego czujesz?-
zapytał prosto z mostu, opierając się plecami o blat szafki.
-Tato!
-Chyba tyle to ja wiedzieć mogę..

Wejrzałam w mojego taty niebieskie oczy. Co miałam odpowiedzieć w obecnej sytuacji? Wiedziałam, że zasługuje na moją całkowitą prawdę. Wzięłam głęboki wdech na odwagę.
-Tylko proszę cię tato… nie denerwuj się zbyt wcześnie. A wiec nie jestem pewna co do niego czuję , jednak zależy mi na nim jak na mało kim. Czuje w sobie takie nieopisane emocje kiedy z nim przebywam. Raz mam ochotę go zabić ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie tego, że on miałby się rozpłynąć w powietrzu. On jest inny i akceptuje mnie taka jaka jestem… a sam dobrze wiesz jak trudno jest to zrobić. Nie jestem pewna czy to co czuje gdy patrzę w jego czy jest jakimś uczuciem ale zapewniam cie tato… ono jest naprawdę silne….
-A on?
-Powiedział mi dziś, że mnie kocha…
-Kiedy go poznałaś?-
dopytywał nie patrząc na mnie.
-Ogólnie biorąc sprawę to wczoraj gdy byłam na plaży. Zauważyłam jak się topi i go uratowałam… i tak się poznaliśmy.
-To z nim byłaś te siedem godzin?
-Nie siedem … tylko sześć…-
poprawiłam. Jednak sprawiło to, że tata jeszcze bardziej się zdenerwował. Już mogłam sobie wyobrazić jakie miał myśli na temat pary młodych ludzi przebywającej samotnie na plaży…
-Co wy tam robiliście!?- krzyknął.
Mogłam się spodziewać tego pytania. Byłam na nie przygotowana i całkiem spokojnie postanowiłam na nie odpowiedzieć.
-Tato tylko spokojnie. My nic złego nie robiliśmy po za zaciętą rozmową.
- I od razu wybuchła między wami miłość?-
prychnął. Stanął naprzeciw mnie patrząc mi prosto w oczy. Jego wzrok mnie przeszywał.
-Wiesz… w końcu mam twoje geny. Ty też pokochałeś mamę gdy ją tylko ujrzałeś. Już o tym zapomniałeś?- powiedziałam. Jednak zagrałam złą kartą. Tata teraz patrzył na mnie z bólem. Podeszłam więc do niego i go przytuliłam.
-Tato… wiem, martwisz się o mnie ale będę uważać, obiecuję. Proszę nie martw się przedwcześnie.
-Jak ja mam się nie martwić? Za bardzo przypominasz mi mnie w twoich latach. Rox była moją pierwszą i jedyną miłością. Choć jej nie ma ja nadal ją kocham. O ile łatwiej było by gdybyś była taka jak ona…
- jego głos wyrażał jego psychiczny ból. Gdy mówił o mamie czułam jak przytula mnie mocniej.
-To czemu wzięliście rozwód?- zapytałam cicho.
-Twoja mama tego chciała, a ja dla jej dobra zrobiłbym wszystko… dlatego martwię się o ciebie, jesteś zbyt skora do poświęceń a ten chłopak może to wykorzystać…
- Będę uważać-
i przytuliłam go mocniej. Mój tata był niesamowity. Zawsze próbował przyjąć moją stronę, poradzić lub po prostu pocieszyć mnie. Bez słów wiedziałam jak bardzo mnie kocha.
-Kochanie… musisz mnie puścić … muszę wracać do pracy.
-Dziękuję za wszystko, tato.

Tata opuścił dom, zostawiając mnie samą. Usiadłam w salonie na ziemi i zaczęłam przeglądać moje rysunki. Gdy dotarłam do portretu Taya moje serce dziwnie się ożywiło. Czułam do niego nieopisane uczucie, co wydawało kompletną głupotą przez wzgląd na długość naszej znajomości. Jednak ja go kochałam. Może nie tak normalnie jak Julia pokochała Romea, nie tak samo Tristan i Izolda, jednak go pokochałam. W ogóle słowo „miłość” do mnie nie pasowało. Ja zawsze byłam inna, twarda jak skała nie czując żadnych wyższych uczuć, lecz po całym tym wydatku wszystko uległo zmianie. Czułam więcej: tęsknotę za mamą, rozpacz po jej utracie, wdzięczność do mojego taty, nienawiść do samej siebie i … miłość, która nie była jak iskierka ognia na zapałce, lecz jak płonący las. Właśnie wielkość tego uczucia zwalała mnie z nóg. Moje plany na przyszłość nagle się zmieniły. Kochałam Taya i chciałam wiązać z nim dalsze życie.

Mijały tygodnie a ja nie wierzyłam w swoje szczęście. Po dwóch tygodniach mojej i Taya znajomości zostaliśmy oficjalnie parą. Oczywiście oficjalnie jedynie między nami… (mój tata nadal nie wiedział jak mój wybranek ma na imię, a co dopiero na nazwisko). Nadal w to wszystko nie wierzyłam, przez to zawrotne tempo. Z jednej strony wszystko było fantastyczne, ale z drugiej bałam się. Bałam się tego, że coś albo ktoś zniszczy to i znowu będę czuć ogarniającą mnie zewsząd pustkę.
Jednak sielanka nie chodzenia do szkoły przerwał mój tata. Pewnego dnia zarządził niczym żołnierz na wojnie, że jedziemy do miasta zapisać się do szkoły. Nie miałam nic do gadania. W pewną sobotę listopada pojechaliśmy do miejscowej szkoły.
Weszliśmy do gmachu gdzie odbywał się jakiś festyn. Było tam pełno ludzi kręcących się po różnych stoiskach i głośna muzyka.
-Co się tu dzieje?- zapytał mój tata dziewczyny stojącej obok drzwi.
-Dziś jest festyn. Zbieramy pieniądze na rehabilitacje Taya Gordona, gdy się obudzi z śpiączki- powiedziałam z uśmiechem.
Zamarłam. Jak wiele chłopaków w tak małym miasteczku mogło mieć tak samo na imię i nazwisko jak mój chłopak. Czy to oznaczało że Tay przez cały ten czas mnie okłamywał? Poczułam silne ukłucie w sercu, jednak nie dałam sobie po tym poznać. Zapisywanie mnie do klasy w tutejszym liceum powiodło się bez problemów. Po przyjeździe do domu pobiegłam szybko na plaże aby wyjaśnić jakoś logicznie tą całą sytuacje. Tay jakby wiedział. Czekał na mnie siedząc na piasku i wpatrując się w morze.
-Hej- zawołałam podchodząc.
-Co tam u ciebie? – zapytał jak gdyby nigdy nic.
-Byłam w szkole zapisać się do klasy i wiesz co tam się działo? Był festyn. Zbierali pieniądze na rehabilitacje niejakiego Taya gordona, który leży w śpiączce!
-Wytłumaczę ci wszystko-
powiedział wstając z piasku
-Była bym ci bardzo wdzięczna- odpowiedziałam używając sztucznej uprzejmości.
-Proszę, może usiądziemy?
-Postoję sobie-
i założyłam ręce na piersi.
-To nie jest łatwe ale ty powinnaś to zrozumieć. Zapewne myślisz, że cię oszukałem ale to nie prawda. Jestem Tayem
-Tylko bez ściemy…-
prychnęłam lekceważąco.
-Naprawdę, tylko że…- i się zaciął
-Że co?- powtórzyłam
-Proszę tylko nie mów mi, że nie wierzysz bo stanie się wtedy coś naprawdę złego. A więc jestem duchem- i opuścił głowę na dół.
Czy naprawdę był taki głupi i myślał, że uwierzę w to. Wzięłam głęboki dech aby się uspokoić.
-Tak i co jeszcze? Może kosmitą?- zapytałam
-Naprawdę jestem duchem… polega to na tym, że…
-Nie chcę cię znać….
- powiedziałam dziwnie spokojnie, choć głos zatrząsł mi się.
-Brzydzisz się mnie…- wyszeptał
-Brzydzę się twoich kłamstw… nie wierzę ci…- powiedziałam unosząc głos.
-Proszę tylko nie…
Nie dokończył swojego zdania. Zniknął. Dosłownie. W sekundzie rozmył go wiatr. Stałam nie wierząc w to co zobaczyłam. Czy moje słowa to dokonały? Zaczęłam nagle biec, gubiąc kilkakrotnie drogę w lesie. W mojej głowie wciąż kłębił się tamten obraz. Chciałam od niego uciec. Byłam pewna, że Taya już nie ma. Wbiegłam do domu ocierając łzy. Chciałam już pobiec do pokoju, jednak na mojej drodze stanął tata.
-Co się stało- zapytał a w jego oczach mogłam wyczytać jakie wrażenie robi mój wygląd.
-Nic!- powiedziałam przez łzy.
-Aby na pewno? To ten cały chłopak? Zerwałaś z nim?
-Go już nie ma! Zadowolony?! Znowu jestem sama!

Po tych słowach pobiegłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Nie zdążyłam dojść do łóżka, po prostu padłam na kolana. Czy to było prawdą? Jeżeli nie to dlaczego on zniknął? Nie wiedziałam co robić. Czy to co widziałam było złym snem z którego się obudzę? W nadziei uszczypnęłam się w rękę. Nie śniłam. Po raz drugi w życiu czułam tak nieopisany ból. Znowu straciłam bliską mi osobę, moją drugą połówkę. Najgorsze było to że po raz kolejny sprawiły to moje słowa…

Kolejne dni równały się z kolejnymi pasmami bólu. Zostałam przez mojego tatę zmuszona do jedzenia posiłków i pójścia do szkoły. Poznałam w niej dużo nowych osób, lecz wątpiłam w to, że się z nimi zaprzyjaźnię. Jednym słowem byłam kompletnym wrakiem człowieka, nic mnie nie obchodziło, nic nie interesowało. Byłam zdania, że nawet gdyby świat byłby w zagrożeniu przez jakiś zbłądzony meteor lub kosmitów, też ten fakt mnie by nie zainteresował. Wielokrotnie szłam po lekcjach na plaże z nadzieją, że zobaczę mojego ukochanego. Nigdy go nie było. Mój tata bacznie się przyglądał jak wracam każdego dnia a następnie zamykam się w pokoju aby pogłębiać swój ból. Wiedziałam dobrze jak się o mnie martwi. Pewnego dnia przyjechał pod moją szkołę odebrać mnie po lekcjach.
-Hej tato, cos się stało?- zapytałam wchodząc do samochodu.
-Właściwie mam jedną sprawę do załatwienia, więc pomyślałem, że cię zabiorę przy okazji.
-To fajnie… jaka to sprawa?
- starałam udawać, że jestem w pełni zainteresowana sprawą.
-Pamiętasz ten festyn odnoście zbiórki funduszy dla Taya Gordona?
-Aż za dobrze…
- szepnęłam wbijając wzrok w krajobraz za szybą.
-Właśnie… jego rodzina należy do plemienia Indian, a więc postanowiłem im pomóc. Jadę właśnie do szpitala co z nim jest.
Moje serce znowu zastygło. Czy mój tata wiedział jaki ból mi dostarcza samo imię mojego ukochanego? Sam jego dźwięk sprawiał jakby w moje serce wbijały się ostre kawałki szkła. Mimowolnie skuliłam się, czekając jak fale jakie mną targały, ucichną. Było ze mną coraz lepiej. Umiałam już w przeciągu dwóch minut dojść do ładu i jako tako funkcjonować.
-Co ja mam z tym wspólnego?- spytałam
-Ma on siostrę trochę starszą od ciebie. Mogłabyś z nią porozmawiać, zmienić ją przy czuwaniu przy bracie, wesprzeć itp.
-Dlaczego ja? To twoja praca! Mnie w to nie wciągaj!-
zaczęłam prawie krzyczeć.
-Moja panno… tak to nie będzie. Za dużo czasu myślisz tym chłopaku. Było, minęło. Chłopak nie wie co traci. Weź się już nie maż tylko proszę, wróć już do żywych. Myślę, że dobrze ci zrobi jeżeli pomożesz im w tych trudnych chwilach…- powiedział spokojnie.
Czy on nie wiedział, że broniąc mnie przed Tayem zaprowadza mnie do powodu naszej rozłąki? Nie , nie wiedział. Spojrzałam na mojego taty.
-Proszę..- powiedział.
Czy cokolwiek może jeszcze pogłębić mój ból? Czy mogę być w jeszcze gorszym stanie? Chyba nie…
-No dobrze, ale nie licz na cuda- westchnęłam
Sam widok szpitala sprawiał u mnie złe odczucia. Na powrót odzywały się stare rany i wspomnienia. Nie bałam się miejsca, lecz tych bolesnych wspomnień. Spuściłam wzrok gdy wchodziliśmy do szpitala, nawet nie wiedziałam na jakim oddziale jesteśmy. W pewnym momencie stanęliśmy.
-Pan Gordon?- zapytał mój tata jakiegoś mężczyznę.
-Owszem- odpowiedział Indianin.
-Ja jestem Rob Gren, a to moja córka Nina.
-Miło mi panienkę poznać-
powiedział ściskając moją dłoń.
Gdy przeniosłam wzrok z niego na ścianę, zobaczyłam co jest za otwartymi drzwiami. W momencie zamarłam, a oczy znów naszły mi Łazami. Na łóżku szpitalnym leżał mój Tay podłączony do specjalnej aparatury. Nic nie czułam ani nie słyszałam. Był tylko on. Czy możliwe żeby to on teraz tam leżał? A może to wszystko znowu mi się przyśniło? Nagle poczułam, że mój tata chwyta moją dłoń. Szybko wyrwałam się z tej zadumy.
-Skarbie, pójdziesz teraz do Ursuli? – spytał mój ojciec
-Tak, oczywiście… jest w tej sali?
-Owszem, dziękuje ci…

Uśmiechnęłam się do obu mężczyzn i weszłam do sali. Przy łóżku siedziała dziewczyna około 22 lat.
-Witaj jestem Nina Gren… mój tata zajmuje się sprawą twojego brata. Może mogłabym ci w jakiś sposób pomóc? Jeśli chcesz mogę przy nim chwile posiedzieć- powiedziałam. Dopiero wtedy dziewczyna zwróciła na mnie uwagę.
-Ja jestem Ursula … dziękuje za chęci ale nie wiele możesz pomóc. Mój brat nie lubi gdy koło niego kręcą się obcy…
-Ja nie obca…
- szepnęłam
-Coś mówiłaś ?
-Nie… myślę, że dobrze ci zrobi jeżeli się przejdziesz. Ja z nim pobędę…
-No nie wiem…-
zawahała się. Ja nie mogłam stracić okazji do pobycia, chociaż z nieprzytomnym Tayem.
-Nie daj się prosić. Obiecuję, że jeśli coś się będzie dziać to zawołam lekarza…
-Niech ci będzie…
- westchnęła i wstała z krzesła- braciszku, zaraz wracam.
Zostałam sama w Sali z nim. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Wyglądał tak, jakby był pogrążony w głębokim śnie. Był bezbronny jak małe dziecko. Podeszłam powoli do łóżka i dotknęłam jego dłoni. Zauważyłam dzięki aparaturze, że jego tętno nieznacznie przyspieszyło.
-Hej to ja- powiedziałam. Dziwnie się czułam gdy wiedziałam, że nie odpowie. Czy to możliwe aby był duchem? Nagle przypomniałam sobie historię którą kiedyś czytałam. Mówiła ona o duchach, a dokładnie o unoszących się duszach ludzi którzy zapadli w głęboki sen lecz nie umarli… czy ta historia była prawdziwa? Coś w głębi duszy zaczynało w to wierzyć, a moja układanka powoli nabierała sensu i kształtu. Tak, Taya dusza mówiła prawdę. Usiadłam na krześle obok, nadal trzymając jego dłoń. Zastanawiałam się jedynie nad jedną kwestią: dlaczego ten którego poznałam na plaży miał ciało, które czułam?
-Tay proszę wytłumacz mi to- wyszeptałam, a jego tętno znowu przyspieszyło.
-Zależy mi na tobie… nie mam po co bez ciebie żyć. Muszę wszystko wiedzieć… proszę. Co mam zrobić abyś wrócił?- mówiłam cicho.
Sekundy ciszy rosnącej między nami były nie do zniesienia. W pewnym momencie struchlałam. Tay delikatnie ścisnął mą dłoń.
-Hej… już jestem- powiedziała Ursula. Gdy zauważyła moją minę dodała- coś się stało?
-On… chyba uściskał mi dłoń- powiedziałam.
-Jak to? Co ty zrobiłaś?
-Nic, ja naprawdę…
- Chciałam wstać ale Tay zacisnął mocniej dłoń.
-O mój Boże …- i wybiegła na korytarz .
Spojrzałam na Taya. Na jego twarzy coś się zmieniło, tak jakby rysował się na niej delikatny uśmiech. Tak lekki, że równie dobrze mógł mi się całkiem zdawać. Mimo tego wszystkiego moje serce wracało do żywych. Po zaledwie dwóch minutach do sali wpadła Ursula, lekarz, ojciec Taya i jakaś starsza kobieta.
-Co się stało?- dopytywała Indianka.
-Tay ścisnął dłoń Niny.- poinformowała całą trójkę Ursula.
-To prawda?- zapytał lekarz patrząc na mnie.
-Tak… ale ja mu naprawdę nic nie zrobiłam- zarzekałam się.
-Nic się nie martw… powiedz, co dokładnie się działo jak Ursula wyszła?- dopytywał.
Musiałam zacząć opowiadać każdą minutę. Minęłam się trochę z prawdą i powiedziałam, że mówiłam o niczym. Indianka, która okazała się matką Taya poprosiła mnie abym przychodziłam częściej i odwiedzała jej syna. Nie mogłam jej tego odmówić, również przez wzgląd na siebie. Gdy wróciłam do domu ciągle myślałam o tym co wydarzyło się w szpitalu. Coraz bardziej wierzyłam w przeczytaną legendę. Według mnie mógł się on nawet okazać tym całym duchem a nawet wampirem, ważne dla mnie było aby był koło mnie. Długo rozmyślałam nad tym jak bardzo chciałabym aby znów mogła zamienić z nim chociaż porozmawiać. W pewnym momencie aż podskoczyłam na łóżku.
-Cześć.- powiedział Tay. Stał na środku mojego pokoju patrząc na mnie ukradkiem.
-Co ty tu? Ale jak?- dopytywałam nieskładnie.
-Chciałaś abym był obok ciebie, a więc jestem. Przepraszam, że cię przestraszyłem…
-Tay? To ty?
-Tak, to ja. Przepraszam, nie powinienem tutaj w ogóle przychodzić… wiem jaki ci to sprawia ból…
-Czy to prawda?-
przerwałam mu
-Odnośnie czego?
-Naprawdę jesteś duchem?-
zapytałam
-Mówiłem już ci…
-Tak, wiem… ale wtedy mnie zaszokowałeś mnie. Teraz jestem gotowa na prawdę.

Spojrzał na mnie zaskoczony, podszedł więc do mnie powoli i usiadł obok.
-Tylko proszę cię nie mów, że nie wierzysz… bo wiesz co się stanie.
-Obiecuję… nie chcę cię znowu stracić…-
wyszeptałam.
-A więc tak jak ci mówiłem jestem duchem. Nie umarłem moje ciało jest w śpiączce, a dusza dryfuje po za ciałem. Mogę się znaleźć wszędzie gdzie tylko zechce w danym momencie..- tłumaczył.
-Ale jak to się dzieje, że cię widzę? I to, że cię czuje? -spytałam dotykając delikatnie jego dłoni. Tay lekko się uśmiechnął na widok tego gestu, po czym drugą ręką pogładził moją dłoń.
-Ty sama byłaś duchem i w dodatku w nas wierzysz… normalni śmiertelnicy nas nie widzą.
-Czyli jestem nie normalna…- stwierdzałam, kończąc tą poważną rozmowę.
-Wyjątkowa- poprawił mnie.
-Być może… wychodzi na jedno. Jestem inna- przyznałam. Tay zaśmiał się i wreszcie spojrzał mi głęboko w oczy.
-Wierzysz mi?- zapytał niepewnie.
-Wierzę… choć nie jest z tym łatwo przejść na porządek dzienny…
-Powiedz szczerze, brzydzisz się mnie?
- gdy o to zapytał znacznie spoważniał. Przybliżyłam się do niego i oparłam głowę o jego tors.
-Nie mogę się ciebie brzydzić, bo ja cię… kocham – powiedziałam wreszcie wprost co do niego czuje.

1 komentarz:

  1. To jest fajne, powaliłaś mnie, bo jak patrzę na swoje starocie, to ja jestem przy Tobie amator xD
    Można się przyczepić o kilka drobiazgów, ale mimo wszystko: I like it :D

    OdpowiedzUsuń