6.
Po ponad dwóch godzinach, mężczyzna w
końcu wyglądał jak ktoś godny zaufania, ktoś kto jest urodzony w
właściwym statusie społecznym. Był przystojny i niewątpliwie
przypadający do gustu Millie. Był wysoki, jego broda była równo
przycięta, jego oczy były brązowe, a włosy równo uczesane na
prawą stronę. Miał na sobie czarny frak, białą koszulę, i
czarne materiałowe spodnie. Blondynka nawet nie chciała wiedzieć
skąd Amanda zorganizowała tak piękne ubranie. Przyszła królowa
podeszła do starych ubrań włóczęgi i wyjęła z jednej kieszeni
jedwabną chusteczkę. Była w kolorze ciemnej czerwieni. Pogładziła
jej materiał przyglądając się dokładnie delikatnym zdobieniom.
Złota nić była zabrudzona ziemią i trawą.
- Co to za litery?- zapytała
spoglądając jak Amanda poprawia mu frak na plecach.
- Jakie?- zainteresował się
mężczyzna dopinając spinkę przy mankiecie.
- Na tej chusteczce... Patrzcie.-
podeszła z nią i ściągnęła brwi.
- Jest tu na początku ''E''-
zauważyła brunetka patrząc przez ramię włóczęgi.
- Druga to ''G”?- próbował
rozczytać bardziej zamazaną literkę.
- Dla mnie wygląda na ''D”.-
stwierdziła blondynka.
- Może to jego imię? -
zaproponowała Amanda stając obok przyjaciółki.
- Ed? Tak po prostu?- zdziwił
się, gładząc swoją obciętą brodę.
- A jakbyś chciał mieć? Mości
hrabia? Może jeszcze król?- prychnęła służąca zakładając
ręce na piersi.
- Daj spokój Amadna...I tak
musimy jakoś cię nazwać. Może po prostu pójdźmy w tą stronę?
- zapytała dziewczyna spoglądając na mężczyznę. Ten przyglądał
jej się badawczo jakby chciał wyłapać jej wszystkie myśli. Po
chwili jego kącik ust nieco się uniósł i pokiwał głową.
- Jeśli taka jest pani wola.-
powiedział nieco się prostując.
No tak, nie zapominajmy dzięki
komu znalazł się na dworze, kto zadbał o jego wygląd, kto dawał
mu szanse aby mógł rozwijać swój talent. Wdzięczność i
ochrona, to jedyne co mógł jej zapewnić. A imię? Cóż, jak
każde inne. Może i miało jakiś związek z przeszłością? A
może to chusteczka od jakiejś jego kobiety? Tak bardzo chciał
poznać całą prawdę kim jest. Zagryzł dolną wargę, kiedy
kobiety zaczęły jeszcze rozmawiać na jakiś temat. On był jednak
zagłębiony w swych myślach i jedynie przyjmował obraz jaki
dawały mu oczy. Nie wiedział czemu, ale polubił to w jaki sposób
gestykuluje nastolatka. Przy normalnej rozmowie, kiedy dużo się
mówi, można zignorować tak wiele czynników. Dopiero milczenie
daje nam prawo dojrzenie czegoś, co oczy zostawiają na odpowiedni
moment.
Zauważył, że gdy się uśmiechała to przechylała głowę
w jedną stronę. Przy sporze z Amandą często marszczyła brwi, a
pomiędzy nimi pojawiała się pionowa zmarszczka. Miała różowe,
zdrowe policzki jak i czerwone usta. Wydawała się zbyt delikatna
na kogoś, kto miałby mieć pod sobą cały lud Anglii, kto miałby
stoczyć wojny z innymi krajami. Tak łatwo było ją zniszczyć, czego dowodem jest fakt, że ktoś robił jej krzywdę.
Niestety, to
był świat mężczyzn.
Przedstawienie Sergiuszowi Eda nie
było łatwe. Miał bardzo podejrzaną minę, jednak tak jak
stwierdziła Millie, nie zamierzał ukazywać swej prawdziwej
twarzy. Dzięki temu blondynka mogła mieć przy sobie swego
obrońcę. Amanda znowu była zagoniona do pracy, pomimo wytycznej iż
powinna być przy przyszłej królowej w momencie, kiedy przebywała
ona sama z mężczyzną. Przyzwoitka była nieodłącznym
„wyposażeniem” każdej młodej, niezamężnej kobiety. Jednak
odkąd wuj wyjechał, ten dwór w ogóle nie przestrzegał żadnych
norm moralnych. Były tego zalety, Ed mógł być przy Millie cały
czas, i zamieszkiwał pokój naprzeciw jej pokoju.
Trzeciego dnia, odkąd był na
dworze Karola Dove, blondynka postanowiła wziąć go do niewielkiej
wieżyczki, gdzie okna były niczym ściany, tak wielkie. Słońce
tego dnia dopisywało, a posłaniec przywiózł najlepsze płótna i
przyrządy malarskie. Mężczyzna chciał je wypróbować.
- Tu jest perfekcyjne światło!-
zachwycał się Ed wchodząc zaraz za Millie do pomieszczenia.
Ona
sama odżyła, nie spotkała na swej drodze mężczyzny, który
zrobił jej tyle krzywdy. Dzięki temu uśmiech coraz bardziej
gościł na jej ustach. Ed był bardzo specyficznym lecz
charyzmatycznym mężczyzną, przez co niebieskooka cieszyła się z
faktu, że trafiła właśnie na niego.
- Wiesz, że musisz się postarać?-
zapytała siadając na jednym z parapetów, na którym były grube,
czerwone poduszki. Ed zajął miejsce na małym taboreciku i
rozłożył swoje rzeczy na ziemi.
- Niby czemu?- zdziwił się
unosząc przy tym brew.
- Jeśli przyjedzie mój wuj,
będzie chciał cię sprawdzić. Zwłaszcza to co namalowałeś
dzięki mojej łaskawości, w twym dworze.-powiadomiła go, wyjmując
z kieszeni z swej peleryny list, które znalazła w kufrze matki.
- Nie musisz się lękać o mój
los. Nocami maluję to co mam w duszy, za dnia to co dają mi oczy.-
chciał być poważny, jednak uśmiechnął się do niej zalotnie.
Millie spojrzała na niego i wywróciła oczami uśmiechając się.
- Dobrze, że nie jesteś
ślepcem... sprawny język niewiele by ci zapewnił.-
odpowiedziała otwierając jedną z licznych kopert.
- Oj widać jak jeszcze nie znasz
świata...Niejedna by za niego drogo płaciła...- szepnął kładąc na sztaludze płótno.
- Co?- zapytała, ponieważ
niedosłyszała połowy słów. Poza tym nawet jeśli by je
dosłyszała, to by nie zrozumiała drugiego dna jakie wypowiadał
Ed.
- Co masz w swych dłoniach?-
zmienił temat zaczynając gruntować płótno białą farbą.
- Listy.- odpowiedziała ignorując
tamte zdanie.
- Naprawdę?- zapytał udając tak
sarkastyczny głos, że sam się z tego zaśmiał.
- Może skupi się pan na
malowaniu?- jej głos nieco wykazywał zirytowanie. Nie lubiła
kiedy ktoś traktował ją jak mniej rozgarniętą.
- Niech panienka nie będzie taka
oficjalna.- mruknął, jednak zaczął ołówkiem rozrysowywać szkic
tego co chciał namalować, a raczej kogo. Postanowił zrobić jej
niespodziankę i namalować właśnie ją.
Millie westchnęła bezradnie i
zaczęła zagłębiać się w kolejne listy. Płynęło z niej tyle
miłości, szczerych słów, troski, że nie mogła się doczekać
kiedy spotka na swej drodze swego ojca. Chciała mu podziękować za
każde słowo które napisał do matki.
- Nie płacz...- szepnął nagle
przerywając ciszę.
Blondynka zmarszczyła brwi i na niego
spojrzała. Jego brązowe oczy przyglądały jej się z dozą
niepewności. Dłoń zastygła mu z pędzlem w dłoni. Dopiero w tym
momencie poczuła łzę na swej żuchwie. Otarła ją zmieszana
swoim zachowaniem.
- Przepraszam...- odpowiedziała
uciekając wzrokiem.
- Dlaczego przepraszasz?- zapytał
nie rozumiejąc jej słów. Millie westchnęła i skupiła się na
jego twarzy.
- Nie wypada płakać w obecności
mężczyzny, poza tym to żałosne. Lepiej się śmiać, nawet z
trosk.- uśmiechnęła się do niego. On jednak nie zmienił ani
trochę mimikę twarzy. Nadal wyglądał jak ktoś kto się o nią
boi.
- Według mnie, bardziej żałosne
jest zmuszanie się do śmiechu kiedy dusza rwie się i jest
porozrzucana po całej ziemi...- odpowiedział z charakterystyczną
chrypką w głosie. Uśmiech znikł jej z twarzy. Znowu udowodnił
jej jak bardzo mądrym mężczyzną jest. Opuściła głowę, a wzrok
spoczął jej na dłoniach. Na palcach nie miała żadnego
pierścionka, były blade, i zimne.
- List od ukochanego?- zapytał
nie odpuszczając. Ciągle sprawiał, że musiała na niego patrzeć
aby zrozumieć o co mu chodzi. On na powrót zaczął malować.
Zerknął na nią i zauważył jej niepewność.
- To co czytałaś... to listy od
twojego ukochanego? Zakazana miłość?- nie odpuszczał. Znowu
łamał maniery jakie powinni przestrzegać. Usta jej się nieco
rozwarły, ale od razu przecząco pokiwała przecząco głową.
- Nie.. to... to listy po mojej
zmarłej matce. Od mego ojca... żyłyśmy na Nowej ziemi, bardzo ją
kochał. Ją i mnie...- uśmiechnęła się gładząc stary papier
kopert.
- Dlaczego z nim nie mieszkasz?-
chciał od trzymać rozmowę, zwłaszcza, że ona sama zaczęła
mówić.
- Wuj chciał abym zamieszkała z
nim. Poza tym nigdy nie widziałam mego ojca, nigdy nie zjawił się
w drzwiach naszego domu. Czułabym się dziwnie mieszkając z nim...
Muszę poczekać na odpowiedni moment.- wyjaśniła. Zawsze
usprawiedliwiała swego ojca. Był królem, miał zapewne dużo
pracy i obowiązków. Córkę mógł poznać nieco później. Na
pewno sam będzie chciał to uczynić.
- Gdybym kochał swoją żonę i
dziecko, nic nie stanęłoby mi na drodze aby choć raz je
zobaczyć.- stwierdził mówiąc w czasie kiedy robił zamaszyste
ruchy.
- Wysłała mu świecę którą
mieli zapalić przy naszej pierwszej wspólnej kolacji. On opisuje
każdy drobiazg na tej świecy, jakby znał ją na pamięć. Teraz
na pewno cierpi po stracie swej ukochanej... bądź wyrozumiały.-
nakazała wstając z parapetu, nieco na niego zła. Mężczyźni
którzy nie kochali, tak mało rozumieli.
- Nie gniewaj się ale... jeśli
cierpi po jej stracie, to tym bardziej powinien chcieć cię mieć
pod swoją opieką, aby tobie się coś nie stało...po za tym masz
w sobie cząstkę twej matki, która zawsze będzie żyć. Owszem
może przed tobą uciekać ale prawdziwy ojciec zapewniłby
bezpieczeństwo swej córce. Nie bądź zbyt zapatrzona w
wyidealizowanego ojca.- poradził jej. Był mężczyzną, który nie
zmienia zdania tylko dla tego aby uniknąć konfliktu. Wytarł
pędzel w szmatkę i znowu spojrzał na swoją towarzyszkę, która
widocznie była przeciw jego zdaniu.
- Tym bardziej powinien cię wziąć
do siebie, biorąc pod uwagę, że masz zająć jego miejsce. Wybacz
za ostre słowa, jednak nie wiesz wiele o rządzeniu. Każda armia
zdmuchnie cię z mapy ziemi, w oczach mężczyzn jesteś tylko
kobietą. Młodą i wiotką, niegroźną. Ojciec powinien wziąć
cię pod twardą rękę, aby dać wszystkim do zrozumienia, że tobie
nic nie mogą zrobić, że to ty masz władzę.- mówił nadal
mądrze, z dziwnym akcentem. Czasami zdarzało mu się ucinać
głoski w słowach, jednak taki był jego urok.
Millie nie miała na
siebie żadnej obrony. Mówił prawdę. Zagryzła dolną wargę i
odwróciła się do niego tyłem, udając, że przygląda się lasom
za oknem. Tak naprawdę chowała swój wstyd jaki czuła obecnie.
Oparła czoło o szybę i zamknęła oczy. Ed westchnął cicho.
Dawno nie obcował z kobietami, zapomniał jak powinien się w
stosunku do nich zachowywać. Odłożył pędzel i wstał z
taboretu. Podszedł do niej i chciał położyć na jej ramieniu
swoją dłoń, jednak zdał sobie sprawę jaka jest brudna od farb.
Zacisnął ją w pięść i zagryzł dolną wargę. Nie pożądane
jest aby działać pchniętym przez pożądanie. Zaczął czuć
wyrzuty sumienia przez własne słowa, a nie powinien mieć.
Jednak... znów wydała mu się krucha, delikatna. Spojrzał na jej
odsłonięty kark, który pieściła biała koronka. Zacisnął
usta, a drugą ręką pogładził sobie przyciętą brodę. Jego
zmysły zareagowały jak u każdego mężczyzny. Westchnął
odwracając się do niej tyłem. Nie, on nic nie mógł. Ona była
przyszłą królową, już za same myśli mógł zostać ścięty.
- Nie gniewaj się... może byłem
włóczęgą ale znam się na życiu. Poza tym zostałaś zrodzona
do posługi państwu. Czy chcesz czy nie ojciec zdecyduje kto będzie
twym mężem, jak będziesz żyła... dla twojego dobra powinnaś go
jak najszybciej poznać aby...wybrał słusznie.- ostatnie dwa słowa
niemal wyszeptał. Dla swego dobra powinien mniej bać się o nią,
i zająć się sobą. Jednak musiał spędzać z nią całe dnie,
musiał i chciał. Kompletnie nie odpowiadał mu fakt tego co się z
nim działo.
Nie powinien.
- Masz rację.- powiedziała nagle
przez co zwróciła na siebie jego uwagę. Odwróciła się do Eda
przodem i jej niebieskie oczy sunęły po jego twarzy.
- Obawiam się, że kryjesz drugie
dno w owym zdaniu.- przyznał szczerze, jednak się do niej
uśmiechnął.
- Nie mam powodów, masz wiele
racji, jednak również myślisz zbyt prostolinijnie jak typowy
mężczyzna. Tego nie mam zamiaru oceniać... godne jednak jest twe
staranie się, twa troska. Tego nie mogę skreślić.- podeszła do
niego i dotknęła jego ręki na wysokości łokcia, miał
podwinięte białe rękawy, przez co jej zimna dłoń spoczęła
prosto na jego oliwkowej cerze. Aż poczuł jak robi mu się gęsia
skórka od jej dotyku, lub tego zimna.
- Dziękuję za twą troskę...
godziwie ci to wynagrodzę.- dodała z delikatnym uśmiechem.
Niechętnie poddał się i wejrzał w jej oczy. Żałował, że miała
upięte włosy, tak ślicznie wyglądała kiedy miała rozpuszczone.
Jednak jeden niesforny kosmyk pieścił jej różowy policzek.
Zmarszczył brwi walcząc z pragnieniem odważniejszego dotyku,
jednak nie mógł. Był mężczyzną z zasadami, a ona kobietą
która zapewne miała już przysiężonego męża. Musiał być
konsekwentny i odpowiedzialny. W dodatku ciążyła na nim
odpowiedzialność za jej wiek. Była bardzo młoda, w takim wieku
zbyt łatwo się jest zauroczyć w drugim człowieku, nie mógł
pozwolić by była nieszczęśliwa z jego powodu. Wyprostował się
i zerknął na bok.
- Wynagradzasz mi farbami i
płótnem, niczego więcej nie potrzebuję.- odpowiedział próbując
brzmieć naturalnie, jednak nieco chłodno. Blondynka ściągnęła
brwi nie rozumiejąc go, jego nagłej zmiany jednak pokiwała głową.
- Kiedy wuj wróci postaramy się
ci pomóc z twoją pamięcią.- obiecała po czym jej wzrok odnalazł
obraz. Usta jej się rozwarły i puściła jego rękę. Kobieta na
obrazie była taka szykowna, piękna. Miała delikatne rysy, różowe
usta. Dokładność obrazu ją zaczarował. Stanęła przed nim
chcąc dotknąć go opuszkami palców.
- Nie!- zakazał nagle mężczyzna.
Millie spojrzała na niego lekko przestraszona jego nagłym,
podniesionym głosem.
- Farba jeszcze nie wyschła.-
wytłumaczył stając obok niej.
- Ach... oczywiście.- zarumieniła
się i znów przyjrzała się obrazowi. Było widać za namalowanymi
oknami takie same pola i lasy jak za tymi realnymi. Stosik listów z
pieczęcią dworską. Materiał sukni, który spływam do samej
ziemi.
- Gdyby ktoś widział ten obraz
mógłby pomyśleć, że jesteśmy kochankami.- stwierdziła, a Ed aż
się zakrztusił.
- Dlaczego?!- zapytał starając
się wreszcie złapać oddech. Patrzył na nią z obawą. Domyśliła
się? Czyta w myślach? Millie uśmiechnęła się szeroko prostując
na sobie materiał sukienki.
- Tyle detali, taka dokładność...
jakbyś znał me ciało. Jakbyś pieścił me usta nie tylko
pędzlem, nie tylko oczami... że nie paliło mnie twe spojrzenie.-
zaśmiała się. Brała to wszystko z dozą dystansu. Jednak on czuł
jakby jego żołądek został zaciśnięty.
- Słońce nie jest tak dobre...
wracajmy na kolację, pewnie już pora.- zaproponował wymyślając
byle jaki powód. Znów dostał dowód na to jak bardzo
niedoświadczona jest Millie w relacjach damsko-męskich. W wieku
którym była, powinna wiedzieć już niektóre rzeczy, czy matka
nie uczyła jej odczytywać męskie myśli? Nie słyszała o
dwuznacznych słowach? Była zbyt bezpośrednia w swych zdaniach,
tak jakby nie zdawała sobie wagi z nich.
Dlaczego tak się działo?
Blondynka kompletnie zaufała mężczyźnie. Jego obecność
sprawiała, że czuła się bezpieczne, całe troski odeszły. Nawet
wspomnienia poprzednich wydarzeń nie były aż tak silne. Udawała, że są snem, a wszystko co miało styczność z Edem, było jawą.
Dlatego pozwoliła sobie na więcej w jego obecności. Traktowała
go jak męską odmianę Amandy.
Zaledwie parę dni później doszła
Millie informacja iż Karol ma powrócić na dniach do dworu. Radości
dziewczyny była co niemiara. W dodatku nie spotkała tamtego złego
mężczyzny przez cały czas. Czuła, że zły sen zniknął,że znowu
jest wolna. Jednak zawsze coś musi pójść nie tak, zawsze jest
jakieś ale. Blondynka coraz odważniej pozwalała sobie na samotne
przechodzenie przez hole. Ed czekał zawsze na nią w jakiejś
komnacie, gdzie rozmawiali kiedy on malował. Lubiła jego obecność,
nawet sama Amanda stwierdziła, że nie jest taki zły. Tego dnia
Millie chciała znaleźć dla Eda nowe pomieszczenie, które mógłby
uwiecznić na obrazie. Szła ciemnym holem, kiedy doszły ją dźwięki
rozmów i śmiechów. Były to męskie głosy. Nadzieja mówiła
jedno – wrócił wujek być może wraz z znajomymi i Sergiuszem
rozmawiali. Bez kompromisów weszła do komnaty i zamarła w połowie
kroku.
W pokoju znajdował się spory kłęb dymu od cygar, unosił
się zapach alkoholu, rozmowy przycichły. Spojrzała na każdego
mężczyznę z osobna. Nikogo nie znała.
- Kogo to moje śliczne oczka
widzą! Czyżby Sergiusz zadbał o naszą rozrywkę?- rozpoznała
ten głos.
Skierowała wzrok, w głąb pokoju gdzie światło niemal
nie docierało. Na wygodnym krześle, w ordynarnej pozie siedział ON. Zło świata. Chciała uciekać, jednak w tym czasie inny
mężczyzna zamknął za nią drzwi z głośnym trzaśnięciem.
Półmrok pozwolił ocenić twarze nieznajomych. Wyglądali jak
zbiry spod ciemnej lampy. Przeszedł ją dreszcz.
- Pomyliłam pokoje.-
powiedziała. Starała się aby jej głos brzmiał odważnie,
naturalnie, tak jakby się go nie bała. Niestety, zadrżał już od
pierwszych dźwięków.
To jedynie wywołało falę śmiechu
mężczyzn. Poczuła jak kolana zaczynają jej mięknąć, a policzki
piec. Wtedy TEN mężczyzna wstał z krzesła zaciągając się
dymem z cygara. Szedł mierząc ją wzrokiem. Kiedy stanął
naprzeciw niej, wypuścił z płuc dym. Millie zaczęła kaszleć
nieprzyzwyczajona do tego zapachu. Uśmiechnął się złośliwie
widząc jej zaszklone oczy. Wsadził do ust cygaro by prawą dłonią
mógł pogładzić jej policzek. Dostała dreszczy i odruchów
wymiotnych, kiedy tylko go poczuła. Wszyscy byli cicho przyglądając
się tej scenie. Czuła się jak okropne widowisko. Była zbyt mała
w stosunku do rosłych mężczyzn. Było ich może z dziesięciu.
Nie mogła policzyć, nie mogła się skupić nawet na tym by jej
oddech był równy. Niemal pisnęła z przerażenia kiedy jego dłoń
z policzka zjechała na szyję, a następnie na linię dekoltu gdzie
była różowa kokardka. To ona trzymała gorset.
- Proszę nie...-szepnęła, kiedy
jego palec powolnym ruchem zaczął naciągać wstążkę przez co
gorset się poluźniał.
- Panowie... pragnę wam
urozmaicić ten wieczór..- zaśmiał się nadal patrząc na nią,
na to jak pojawiają jej się w oczach łzy.
Szarpnięciem rzuciła
się w stronę drzwi, chcąc uciekać, jednak zastąpił jej drogę
jakiś obskurny mężczyzna. Pchnął ją mocno w ręce TEGO. Wydała
z siebie głośny krzyk przerażenia, jednak nie mogła walczyć,
nie miała sobie równego. Została pchnięta na wielki stół,
twarzą do blatu. Przycisnął ją tak, że uciskała policzkiem na
drewno stołu. Znowu szybkim ruchem podciągnął jej suknię i
zarzucił na plecy, a nogi rozsunął mocnym kopnięciem. Zamknęła
oczy. Stało się. Grupa mężczyzn, jak oszalałe byki, dopingowała
zbrodniarza. Łzy lały jej się strumieniami. Wszystko bolało.
Znowu był agresywny, jakby chciał towarzyszom zaimponować.
Nagle
drzwi się otworzyły i do pokoju, niepewnym krokiem wszedł...
Robert. Stanął jak wryty widząc co ma miejsce.
- Robercie! Przyjacielu!- zawołał
mężczyzna, który właśnie pchnął mocniej Millie.
Modliła się
o wybawienie. Przecież niebieskooki był dobrym człowiekiem, mógł
jej pomóc, jego rodzice chcieli by była jego żoną. Jednak...
Robert przyjął dziwną minę, jakby był przestraszony. Uciekł
wzrokiem i podszedł do stoliczka z alkoholem. Wziął szklankę z
wódką i usiadł na fotelu. Patrzył gdzieś w bok marszcząc brwi.
Wtedy blondynka spaliła się wstydem, wiedziała, że nie ma
ratunku. Robert stchórzył. Kim był zbrodniarz jeżeli Collght nie
wyrwał jej z tej sytuacji? Bała się coraz bardziej.
Z modlitwą
na ustach o śmierć dotrwała końca. Nie słyszała dźwięków.
Szybko znalazła się na ziemi, niemal nie mając styczności z
rzeczywistością. Mężczyźni opuścili pokój w obawie, że coś
jej się stało. Nie chcieli ściągać na siebie winy za jej
śmierć. Była sama, jednak nie długo. Do pokoju powrócił
Robert. Uklęknął przy jej głowie i dotknął policzków.
- Pani... Boże najświętszy co
zrobiłeś?! Czemu taki grzech na nich zrzuciłeś! Czemuś taką
jawnogrzesznicą! Pani!- mówił patrząc w sufit. Millie z
próbowała wychwycić słowa. Nagle usłyszała kogoś głośne
kroki. Śmierć? Nie... do pokoju wbiegł ktoś. Ktoś kto czegoś
usilnie szukał.
- Millie!- krzyknął. Znała głos, jednak głowa bolała ją, czułą się jakby dusza odłączyła się
od ciała.
- Kim pan jest?!- oburzył się
Robert. Wstał od blondynki, stając naprzeciw nieznajomego.
- Co jej zrobiłeś!- warknął.
Dopiero teraz rozpoznała głos. Ed.
- To nie ja!- niemal pisnął
francuz.
- To kto?!- brązowooki złapał
go za zdobiony surdut i przyciągnął do siebie. Brunet był zbyt
wątły aby mieć siłę się przeciwstawić.
- Proszę mnie zastawić! Bo
zawołam o pomoc!- jęknął marszcząc nos.
To zirytowało malarza
do granic możliwości. Gdzie byli wszyscy kiedy Millie wołała pomocy? Działał impulsywnie. Słychać było jak z
zgrzytem kości zaciska dłoń w pięść, a następnie ta dłoń
dotyka policzka Roberta, jednak wcale nie pieszcząc jego skóry.
Collght upadł na ziemię. Uderzenie było stanowczo zbyt mocne. Ed
nachylił się do niego podciągając za materiał koszuli tak, że
prawie się dusił.
- Co jej zrobili?- wysyczał.
- Nic!- bronił ''swoich'', jednak
widząc zbliżającą się pięść pisnął.
- Nie! Mówię! Już mówię!
Jeden... on ją... sama widocznie tego chciała! Może tak lubi na
oczach wszystkich! Ale z nim?!Tuż grzech! Nic nie mogłem zrobić!-
oburzył się znów Collght. Ed zmarszczył brwi nie rozumiejąc
jego słów. Jednak znów poczuł jak w żyłach płynie mu szybciej
krew.
- I nic nie zrobiłeś?!- mocnym
pchnięciem obił jego głowę o twardą posadzkę. Szarpnął jego
ramionami w górę by znów to powtórzyć. Robert zaczął krzyczeć
z bólu. Już przed następnym agresywniejszym pchnięciem głową
Francuza o ziemię, Ed usłyszał syknięcie Millie. To go obudziło.
Musiał się nią zająć.
- Z tobą jeszcze nie skończyłem!-
ostrzegł go po czym ruszył szybko do dziewczyny.
Leżała zgięta
w pół. Policzki miała blade, cała przypominała płótno.
Dotknął jej policzka. Bał się o nią. Był wściekły,
najchętniej rozszarpał by na strzępy wszystkich dookoła. Kto
mógł tak zostawić kogokolwiek? Kto mógł zostawić w takim
stanie przyszłą królową?
-Millie!- szepnął biorąc jej
głowę na swoje kolana. Zmarszczyła brwi czując napływ bólu.
Jej włosy były w połowie upięte, a w połowie rozpuszczone.
Musiała być bardzo źle traktowana, jeśli ktoś doprowadził jej
wygląd do takiego stanu. Ed usłyszał za swymi plecami jak Robert
wstaje szybko z ziemi i ucieka.
- Tchórz...- syknął wkurzony
mężczyzna, patrząc na twarz blondynki. Po kilku minutach, gdzie
czuwał przy niej, otworzyła oczy ujawniając chowane pod powiekami
łzy.
- Przepraszam...- szepnął do
niej. Miał ją pilnować, miał być jej obrońcą. Na jej bladych
ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- To nic...- szepnęła z trudem.
Zamknęła nieco oczy.
- Zabiorę cię do pokoju...
Amanda się tobą zaopiekuję. Dorwę gada!- syknął biorąc ją na
swoje ręce. Była lekka jak piórko, nawet nie poczuł jej ciężaru.
Szedł holem, który prowadził do schodów.
- Boże co jej się stało?!-
usłyszał głos Amandy, która nagle znalazła się obok nich z
koszem pełnym prania.
- Coś ty jej zrobił!-
momentalnie na niego naskoczyła.
- Cicho głupia! To nie ja!-
syknął ciszej. Nie chciał aby ktokolwiek widział dziewczynę w
takim stanie. - To nie jest miejsce na rozmowę... musimy jej pomóc.
Uszykuj jej kąpiel!- nakazał i kiedy już ruszyli w stronę
schodów przednimi stanął mężczyzna.
Rosły, z siwymi włosami
na skroniach, z przepaską na oczach. Widząc Millie niesioną w
ramionach obcego mu mężczyzny przeraził się ale i też poczuł
niesmak.
- Millie!- jego głos był głośny
i doniosły. Jednak dziewczyna nawet w takim stanie niczym przez
mgłę odgadła kogo jest ten głos. Uniosła głowę i otwarła
oczy.
- Wujku...- szepnęła i na jej
ustach pojawił się uśmiech. Ed spojrzał na jej twarz. Kim musiał
być dla niej ten mężczyzna, że pomimo takiego bólu jaki
przeszła, była wstanie go powitać zbierając resztki sił.
- Mogłabyś mi wyjaśnić, co tu się
dzieje?- zapytał tak jakby pozostałej dwójki nie zauważał.
- Ed mógłbyś mnie postawić na
ziemi?- poprosiła. Nie chciał się zgodzić. Wiedział, że nie ma
tyle siły.
- Ma pan z tym jakiś problem-
zapytał Karol, mierząc oschłym spojrzeniem młodzieńca.
- Nie...- odpowiedział i pochylił
się tak aby trzewiki dziewczyny znalazły się na kamiennej
posadzce. Stanęła w pionie, jednak szybko się zatoczyła. Amanda
od razu znalazła się obok niej, podtrzymując ją w talii.
- Jesteś pijana?- oskarżył ją
wuj.
- Nie!- jęknęła dziewczyna. W
Edzie aż się gotowało. Aż tak byli ślepi?
- Panie... Panienka Dove
przechodzi gorsze dni kobiece... ostatnio ciągle mdleje... prosiłam
panicza aby pomógł mi bo znów zasłabła.- mówiła Amanda,
mistrzyni wymyślania usprawiedliwień, w dodatku takich których
żaden mężczyzna nie mógł w żaden sposób podważyć przez
swoją niewiedzę. Karol rozchylił usta jednak zaraz je zamknął i
pokiwał głową.
- Ah... ehem...- westchnął
uciekając wzrokiem. Wtedy do nich podszedł Sergiusz. Na ustach
miał przyklejony uśmiech, a na jego widok Millie zrobiło się
niedobrze. Ciągle się chwiała.
- Zaraz przyjdzie...- szepnął do
pana domu, kamerdyner. Karol kiwnął głową i spojrzał na
blondynkę.
- Przez ostatnie tygodnie
stwierdziłem iż nadszedł czas abyś wreszcie poznała swego ojca.
Nie było to łatwe dla mnie jednak...- westchnął ciężko i zacisnął szczękę
kiedy usłyszał kroki. Z jednej z sal wyszedł mężczyzna. Szedł
hardym krokiem i kiedy stanął przy Karolu, Millie zrobiła krok w
tył. Oddech jej się urywał i chciała uciekać. Mężczyzna
badawczym wzrokiem jej się przyjrzał, a następnie Amandzie.
- Millie... chciałbym abyś
poznała swego ojca, króla Anglii. Williamie...- spojrzał na swego brata.
Ten
patrzył wciąż na Amandę, jednak kiedy zauważył na kogo
wskazuje Karol zrobił większe oczy jakby się czegoś
przestraszył. Jednak zaraz przyjął marmurową twarz oraz sztuczny
uśmieszek. Niemal szyderczy. Millie już nie mogła oddychać. Złapała ostatkiem
sił rękaw Eda .
- To on!- pisnęła tak ciężko że
tylko mężczyzna obok niej mógł to usłyszeć. Zaraz po tym
spanikowana i wyczerpana zaczęła się krztusić by upaść na
ziemię.
Zbrodniarz to William...
William to ojciec...
Millie przestała oddychać.
Rozdział tututut
Miał być nieco szybciej ale za dużo wzięłam
na ten rozdział i mogłabym pisać i pisać :)
I jak wrażenia?
Tak, to jest ten rozdział za który pójdę do piekła!
Czekam na wasze opinie:)
Dzięki, że jesteście ze mną :)
Pozdrawiam!
Wasza Tumburulka!