Aby było po równo... niedawno pisane...
Wyrwane z kontekstu...
Bo Nick nie jest prostym człowiekiem...
Nick jedynie siedział i ze spokojem przyglądał
się jak seksuolog coś do niego mówi. Właśnie COŚ, no bo produkować to on
się mógł ale co z tego? Niewiele.Efektowność? Serio? Nick czuł że ma
nad nim przewagę. No bo co mu zrobi papierek? Tak naprawdę jeśli będzie
chciał to sfałszuje wszelkie papiery. Znał ludzi którzy bez problemu mu
pomogą za paczuszkę białego proszku. Miał w garści więcej osób niżeli
przeciętny dorosły człowiek. Zaczął się śmiać i pstryknął na niego
palcem.
- Wiesz co? Zabawny jesteś... seksuolog
który ni jak nie ma podejścia do pacjenta powołuje się na zastraszanie!
Mam udawać...? Na pewno spodoba to się pani prokurator...- z
wielkim uśmiechem z skórzanej kurtki wyjął telefon w którym miał
włączony dyktafon. Pomachał nim do lekarza i zaczął kręcić w palcach.
- To że jestem nieprzystosowany w chuj,
każdy wie... jednak czy podejście lekarza w stylu "lepiej rusz głową i
przekonaj że nie jesteś dupkiem" ni jak ma się z resocjalizacją i
naprawianiem drugiego człowieka.- posłał mu oczko z cyknięciem.
- Na pewno będzie to łakomy kąsek.... No
i szantaż... Brawo doktorku! Brawo! A na takie badania chętnie się
przejdę... a co! Oby raz mnie tam wysyłali...- westchnął jakby
przypominał sobie młodzieńcze lata kiedy jadł waniliowe lody
przegryzając czekoladą. Po chwili jednak od razu zmienił mu się wyraz
twarzy, był tym zgorzkniałym i zniszczonym nastolatkiem z mętnym
spojrzeniem.
- Chyba zapominasz jakie piekło w życiu przeszedłem aby przestraszyły mnie jakieś tam badania...-
jego głos był bardzo niski, jakby miał wyrazić ciężkość tego co miał w
sobie, tego co przeżył. Westchnął patrząc gdzieś na bok i się
wyprostował.
- Więc reasumując doktorku... ja mam coś
na ciebie a ty na mnie... lepiej współpracujmy bo więcej masz ty do
utracenia niżeli ja. Pamiętaj... po mnie spodziewają się najgorszego,
nawet nie zdziwią się jeśli się rozbiorę i nasram ci na dywan, a jestem
do tego zdolny. Ty masz za to wytyczne... a to nie jedyni dyktafon oraz
kamerka którą mam przy sobie.- wyjaśnił a w oku pojawił się błysk.
czwartek, 19 lutego 2015
+18 też musi być.
Opowiadanie do Edwarda którego już poznaliście...
Grube 18
Wyrwane z kontekstu...
Słysząc jej pytanie przechylił głowę na bok.
- Postaram się... ale nie wiem czy utrafię w to wszystko... jestem tylko facetem... Ale chce ci pomóc.- uśmiechnął się do niej nieco. Może gdyby pisała horror by się przydał, ale tak to niezbyt znał się na świecie romantyczności. Właściwie był słaby w te klocki. Jednak nie chciał jej robić przykrości. Chciał poznawać każdą cząstkę jej osoby.
Zaśmiał się cicho słysząc jej słowa. Chyba, jednak nie była świadoma tego w jakich miejscach Edward lubił to robić. Takie biuro wydawało mu się kuszącym. Nie miał zwyczaju sypiać z kobietami w łóżku, nawet z Millie.
No i stało się. Charlie stanęła przed nim całując namiętnie. Chyba był to ich pierwszy namiętny pocałunek zainicjowany przez nią. Poczuł dreszcze na karku co rozbudziło jego zmysły. Dłonie odszukały jej zamek od sukni. Drżały mu palce, jednak poradził sobie z kawałkiem żelastwa. Nie spieszył się, kiedy poczuł szybko jej nagą skórę na plecach. Otarł się nieco o nią swoim ciałem zmniejszając odległość między ich ciałami. Uniósł ją z łatwością na rękach, trzymając jedną ręką pod kolanami. Tak położył na wygodnym dywanie, a pomyśleć tylko, że mieli takie romantyczne miejsce w salonie. Jednak bardziej ważne były osoby, a nie miejsce.
Kiedy tak leżała, ściągnął z siebie bluzę zostając jedynie w czarnych spodniach. Czuł się nieco dziwnie, chociaż nie przypominał już ani tego grubasa jakim był, ani chudzielca. Był wysportowany, miał szerokie ramiona i lekko zarysowane mięśnie, a jednak, czuł się dziwnie. Nie powinien. Może za mocno zależało mu na jej opinii. Odesłał złe myśli od siebie, całując Charlie w usta. Jego ciało napinało się za każdym razem, kiedy czuł pod sobą ją a przecież jeszcze tak niewiele robili. W końcu jednak nadszedł czas na sukienkę. Czuł że jest zbędna. Czarny materiał uważnie ściągnął z jej ciała przez kostki. Przyglądał się jej twarzy uważając na to czy wyraża nadal zgodę.
Przy okazji pozbawił ją butów. Tak oto była przed nim jedynie w bieliźnie. Chłodną dłonią pogładził jej ciało. Krzywe palce ni jak miały do jej idealnych kształtów. Oblizał dolną wagę nieco i położył się obok niej by móc nadal ją podziwiać. Oczywiście zaczął całować jej usta, które coraz bardziej go do siebie wołały. Jednak to nie było wszystko, on chciał ją całą. Bez kompromisów. Dlatego znów znalazł się nad nią okrakiem. Jej ciepłe ciało było dla niego kuszące. Zapomniał już że rano umierał od gorączki. Teraz było mu niemiłosiernie gorąco lecz z innego powodu. Przymykał oczy aby wzmocnić swoje odczucia, aby jego zmysły pracowały jeszcze wyraźniej. Usta same podążały swoją drogą. Gdy natrafił na ramiączko jej biustonosza, dość szybko sobie z nim poradził, odsuwając materiał na jej przedramię. To samo zrobił z drugim. Zgrabnie znalazł się na jej dekolcie. Rozkoszy jaką jej dawał nie było końca. Długo pieścił swymi ustami niemal każdy skrawek jej ciała, pozbywając ją dwóch niepotrzebnych im teraz materiałów.
Sprawił, że zyskał pewności siebie kiedy rozpinał pasek spodni. To przecież jedynie materiał, który powstrzymywał go przed wieloma rzeczami. Sprawnymi ruchami został przed nią nagi. Ułożył jej nogi wygodnie i skradając jej pocałunek poczuł najlepszą rozkosz jaką mogli sobie dać. Jego ruchy były powolne, badając to aby to jej było cudownie. Dojrzały mężczyzna ma swoje priorytety, między innymi dać spełnienie tej właściwej kobiecie.
Grube 18
Wyrwane z kontekstu...
Słysząc jej pytanie przechylił głowę na bok.
- Postaram się... ale nie wiem czy utrafię w to wszystko... jestem tylko facetem... Ale chce ci pomóc.- uśmiechnął się do niej nieco. Może gdyby pisała horror by się przydał, ale tak to niezbyt znał się na świecie romantyczności. Właściwie był słaby w te klocki. Jednak nie chciał jej robić przykrości. Chciał poznawać każdą cząstkę jej osoby.
Zaśmiał się cicho słysząc jej słowa. Chyba, jednak nie była świadoma tego w jakich miejscach Edward lubił to robić. Takie biuro wydawało mu się kuszącym. Nie miał zwyczaju sypiać z kobietami w łóżku, nawet z Millie.
No i stało się. Charlie stanęła przed nim całując namiętnie. Chyba był to ich pierwszy namiętny pocałunek zainicjowany przez nią. Poczuł dreszcze na karku co rozbudziło jego zmysły. Dłonie odszukały jej zamek od sukni. Drżały mu palce, jednak poradził sobie z kawałkiem żelastwa. Nie spieszył się, kiedy poczuł szybko jej nagą skórę na plecach. Otarł się nieco o nią swoim ciałem zmniejszając odległość między ich ciałami. Uniósł ją z łatwością na rękach, trzymając jedną ręką pod kolanami. Tak położył na wygodnym dywanie, a pomyśleć tylko, że mieli takie romantyczne miejsce w salonie. Jednak bardziej ważne były osoby, a nie miejsce.
Kiedy tak leżała, ściągnął z siebie bluzę zostając jedynie w czarnych spodniach. Czuł się nieco dziwnie, chociaż nie przypominał już ani tego grubasa jakim był, ani chudzielca. Był wysportowany, miał szerokie ramiona i lekko zarysowane mięśnie, a jednak, czuł się dziwnie. Nie powinien. Może za mocno zależało mu na jej opinii. Odesłał złe myśli od siebie, całując Charlie w usta. Jego ciało napinało się za każdym razem, kiedy czuł pod sobą ją a przecież jeszcze tak niewiele robili. W końcu jednak nadszedł czas na sukienkę. Czuł że jest zbędna. Czarny materiał uważnie ściągnął z jej ciała przez kostki. Przyglądał się jej twarzy uważając na to czy wyraża nadal zgodę.
Przy okazji pozbawił ją butów. Tak oto była przed nim jedynie w bieliźnie. Chłodną dłonią pogładził jej ciało. Krzywe palce ni jak miały do jej idealnych kształtów. Oblizał dolną wagę nieco i położył się obok niej by móc nadal ją podziwiać. Oczywiście zaczął całować jej usta, które coraz bardziej go do siebie wołały. Jednak to nie było wszystko, on chciał ją całą. Bez kompromisów. Dlatego znów znalazł się nad nią okrakiem. Jej ciepłe ciało było dla niego kuszące. Zapomniał już że rano umierał od gorączki. Teraz było mu niemiłosiernie gorąco lecz z innego powodu. Przymykał oczy aby wzmocnić swoje odczucia, aby jego zmysły pracowały jeszcze wyraźniej. Usta same podążały swoją drogą. Gdy natrafił na ramiączko jej biustonosza, dość szybko sobie z nim poradził, odsuwając materiał na jej przedramię. To samo zrobił z drugim. Zgrabnie znalazł się na jej dekolcie. Rozkoszy jaką jej dawał nie było końca. Długo pieścił swymi ustami niemal każdy skrawek jej ciała, pozbywając ją dwóch niepotrzebnych im teraz materiałów.
Sprawił, że zyskał pewności siebie kiedy rozpinał pasek spodni. To przecież jedynie materiał, który powstrzymywał go przed wieloma rzeczami. Sprawnymi ruchami został przed nią nagi. Ułożył jej nogi wygodnie i skradając jej pocałunek poczuł najlepszą rozkosz jaką mogli sobie dać. Jego ruchy były powolne, badając to aby to jej było cudownie. Dojrzały mężczyzna ma swoje priorytety, między innymi dać spełnienie tej właściwej kobiecie.
Inne...
#Liryka samotności
Zamknij oczy mała
To nie jest takie proste
Zamknij oczy mała
"Oddała się miłostce"
Zamknij oczy mała
Oni kiedyś znikną
Zamknij oczy mała
"Otacza się liryką"
Masz dopiero naście lat
rzemień trawi twoją skórę.
Kiedyś pożałujesz,
że poddałaś się torturze.
Ludzie dookoła,
mają inne wizje ciebie.
Nie prowokowałaś
oni sami się uwzięli.
Obwiniałaś się samotnie
raniąc czasem mocno siebie.
Szkoła, słów na to szkoda
A rodzina twoja miła?
również z czasem była winna.
Oni nie widzieli,
A raczej tego nie chcieli.
Pogłębiałaś się w rozpaczy.
Kogo niby miałaś?
Puste ściany?
kiedyś ich wszystkich tak kochałaś.
Z czasem było coraz gorzej,
blizny wciąż przybywały,
ręce nie krwawiły,
lecz bywały inne rany.
Uciekałaś w inną stronę
Uciekałaś przed sobą
Lecz to nadeszło
I co będziesz tylko ozdobą?
Piękną, bladą, ubraną w drewnianym pudełku
Pochowana daleko,
od innych kilka metrów.
Czy to tego chciałaś?
Dać im wygrać?
Wierzę w ciebie.
Wierzę, że jesteś silna.
Dlaczego masz zniknąć?
Ty nie zrozumiesz
Dlaczego masz zniknąć?
Dlaczego mnie oszukujesz?
Dlaczego masz zniknąć?
Nie widzisz tego?!
Dlaczego masz zniknąć?
Nie chcę umierać w cierpieniu
Zamknij oczy mała
i policz do dziesięciu.
Zamknij oczy mała
zaraz będziesz w mym objęciu
Zamknij oczy mała
już nie jesteś taka sama...
Zamknij oczy mała
kiedyś może zniknie ta rana.
Zamknij oczy mała
To nie jest takie proste
Zamknij oczy mała
"Oddała się miłostce"
Zamknij oczy mała
Oni kiedyś znikną
Zamknij oczy mała
"Otacza się liryką"
Masz dopiero naście lat
rzemień trawi twoją skórę.
Kiedyś pożałujesz,
że poddałaś się torturze.
Ludzie dookoła,
mają inne wizje ciebie.
Nie prowokowałaś
oni sami się uwzięli.
Obwiniałaś się samotnie
raniąc czasem mocno siebie.
Szkoła, słów na to szkoda
A rodzina twoja miła?
również z czasem była winna.
Oni nie widzieli,
A raczej tego nie chcieli.
Pogłębiałaś się w rozpaczy.
Kogo niby miałaś?
Puste ściany?
kiedyś ich wszystkich tak kochałaś.
Z czasem było coraz gorzej,
blizny wciąż przybywały,
ręce nie krwawiły,
lecz bywały inne rany.
Uciekałaś w inną stronę
Uciekałaś przed sobą
Lecz to nadeszło
I co będziesz tylko ozdobą?
Piękną, bladą, ubraną w drewnianym pudełku
Pochowana daleko,
od innych kilka metrów.
Czy to tego chciałaś?
Dać im wygrać?
Wierzę w ciebie.
Wierzę, że jesteś silna.
Dlaczego masz zniknąć?
Ty nie zrozumiesz
Dlaczego masz zniknąć?
Dlaczego mnie oszukujesz?
Dlaczego masz zniknąć?
Nie widzisz tego?!
Dlaczego masz zniknąć?
Nie chcę umierać w cierpieniu
Zamknij oczy mała
i policz do dziesięciu.
Zamknij oczy mała
zaraz będziesz w mym objęciu
Zamknij oczy mała
już nie jesteś taka sama...
Zamknij oczy mała
kiedyś może zniknie ta rana.
środa, 18 lutego 2015
Patologiczne opowiadania... Kolejne...
Kolejne do kolekcji czegoś innego...
Siedziałem na wielkiej sofie niezbyt zadowolony z tego przymusu. Dłonie wyprostowywałem i zginałem, wytrącony palec jakiś czas zrosną się krzywo i teraz pstrykał niemiłosiernie. Wiedziałem że kobietę na przeciwko irytuje moje zachowanie. Uwielbiałem wyprowadzać ludzi z spokoju. Po co być spokojnym jeśli można umrzeć od razu? Jej niewiele brakowało. Była stara i miała obwisłe policzki, Że takie próchna jeszcze chodzą po świecie. Kij oko z nią. To znowu ja musiałem ponosić winę za braki kompetencji służby poprawczaka, to ja znowu byłem winny że mają luki w płocie. Przecież taki piękny jest świat za kratami. Zresztą co to za zakład resocjalizacji? Oni nawet nie wiedzieli że dzieciaki ćpają od małego... tak jak ja. Moją historię mogę opowiedzieć tylko dzieciom niegrzecznym, ku przestrodze. Moja matka była najpiękniejszą kobietą na świecie. Byłem mały. Pomimo zapadniętych policzków jej ciemna cera była nadal piękna. Nie było widać sińców po oczami, ani siniaków... czasami rzucała się w oczy jej przecięta skóra. Dokładnie pamiętam ten stary materac na którym sypialiśmy. Chyba na nim znajdowały się wszystkie wydzieliny ludzkiego ciała. Nie, nie mylę wspomnień... pot, łzy, krew, kupa, sperma... wszystko. Kim była pytasz? Dziwką... kurwą... pizdą dającą wszystkich. Szczytny cel aby utrzymać syna? Nic mylnego... dawali jej narkotyki i alkohol. Była ich zabawką. Nikogo nie obchodziła murzynka w slumsach. Nikogo nie zdziwił fakt że zaszła w ciąże, z jakimś biznesmenem który jak wielu wykorzystywał jej nałóg. Urodziłem się. Czy to coś zmieniło? Może na rok. Nie wiem.. nigdy się nie dowiem. Odkąd pamiętam byłem częścią tej zabawy. Widziałem swoją matkę w najróżniejszych momentach. Kazali mi patrzeć. Cudny widok dla trzylatka co nie? Wtedy nie rozumiałem ale wiedziałem że to źle... zresztą. Jak mogłem się bronić? Prawie nie mówiłem. Ponoć byłem niedorozwojem. Co się dziwić. Dawała mi często do picia wódkę a nawet trochę morfiny. Miałem być cicho. Zajebiście co nie? Była durną nastolatką. Na tyle durną aby zrobić z swego syna szmacianą lalkę. Oni mieli prawo... gdy chcieli... Nie chcecie słyszeć na pewno na dobranoc bajki o rżniętym czterolatku przez dorosłego faceta, kiedy to matka ćpała na tym pieprzonym materacu. Pomyślcie że ktoś to przechodził, ktoś to miał przed snem... nie słowa które zapadną i rozpierdzielą się gdzieś na dnie waszych świadomości... ktoś to czuł. Ja to czułem. Popierdolony świat. Jednak najgorszy był ten ostatni. Była jego ulubienicą. Tym razem znów chciał mnie. Rzucił matce paczkę w której pewnie były jakieś tabsy. Mnie zaprowadził do kuchni. Kazał mi ściągnąć bluzkę. Miałem wtedy prawie pięć lat. Pamiętam to... każdy szczegół. Że byłem brudny a moje rzeczy śmierdziały jak mokre szmaty. Kazał mi je ściągnąć. Wziął nóż. Mimo strachu zrobiłem to, opór nie miał znaczenia. Byłem dzieckiem, niedożywionym, chudym o którym świat nie miał bladego pojęcia że istnieję. Odpalił gazówkę. Nie rozumiałem. On jednak miał plan. Srebrny nóż obracał się w ogniu a on palił papierosa. W końcu poczułem go. Metal przecinał me brązowe ciało kreśląc trzy litery nałożone na siebie P K M. Od linii sutków aż do linii spodni. Wiecie co? Nie płakałem. Stałem cierpiąc. Mały chłopiec, stał. Gdy skończył zabawę po prostu wyszedł. Czułem jak z rany wylatuje krew, a poparzone miejsca puchną. Jednak liczyła się tylko matka. Jak straszny by nie był dzień, zawsze kładłem się obok niej. Zawsze była. Zamknąłem oczy i zasnąłem. Nie wiem ile stałem. Obudził mnie mężczyzna w niebieskim ubraniu. Było ich więcej. Przestraszyłem się. Mama leżała nadal obok mnie. Zacząłem ją budzić ale nie reagowała. Krzyczałem lecz ona nic. Mężczyzna w zielonym ubiorze podszedł do niej macając coś przy szyi. Teraz wiem kim byli. Wtedy... nie. To był mój pierwszy kontakt z policją, i nie ostatni. Wtedy zabrali mnie do domu dziecka, po stwierdzeniu zgonu matki. Po prostu się zaćpała. Tylko dlaczego nie zrobiła tego ze mną? Jak zwykle samolubna dziwka. Wiecie jak jest w domu dziecka? Dla takich przestraszonych bękartów? W bidulach jest jak w więzieniach. Najsłabszy usługuje tym na górze. Kim mógł być pięciolatek po gwałtach? Któryś z chłopców wkradł się do kantorka opiekunów i przeczytał moje karty. Wiedzieli co się ze mną działo.Nie wiem do dzisiaj skąd tamci to wzięli. Stałem się tym samym dla chłopaków z którymi dzieliłem pokój. Wiedziałem jakie są zasady. Wiedziałem że albo ja albo oni. Moja psychika się zmieniła z zamkniętego chłopca w agresora. Kiedy zdupczyłem pierwszego dzieciaka stałem się kimś. Kolejne ofiary były potwierdzeniem tego że ze mną sie nie zadziera. Ile miałem lat gdy pierwszy raz uciekłem? 11. Klej, narkotyki, alkohol. Inny świat. Znaleźli mnie po dwóch latach kiedy dilerowałem. Co mogli zrobić dzieciakowi z marginesu? Naskoczyć. "Dali mi szansę"... znowu uciekłem. Miałem już miejscówkę, ludzi którzy mi płacili. Znali mnie, zbyt łatwo przerzucałem narkotyki na teren bidula. Śmieszne. Gdy maiłem 13 lat zaczepiła mnie babka. Nie wyglądała jakby chciała kupić narkotyki. Chciała co innego. Była ode mnie znacznie starsza. Czemu nie... dostałem za to nawet kasę. Nagle zaczęły mnie przerzucać z rąk do rąk kiedy to zwiewałem z poprawczaka. Później doszli faceci... różni. Wszystko jedno... byle by kasę dali. Na trzaskałem kasę łatwym sposobem. Ostatni rok w poprawczaku chciałem udawać naprawionego. Kit że zawaliłem dwa lata w liceum. Miałem nadrobić. Czemu nie. Teraz siedziałem u tej pieprzonej terapeutki która miała zdecydować czy dać mi szansę. Osiemnastka za pasem, nie mogłem zostać w domu dziecka... Nowe miejsce... nowe możliwości. Paryż witaj swego diabła.
Siedziałem na wielkiej sofie niezbyt zadowolony z tego przymusu. Dłonie wyprostowywałem i zginałem, wytrącony palec jakiś czas zrosną się krzywo i teraz pstrykał niemiłosiernie. Wiedziałem że kobietę na przeciwko irytuje moje zachowanie. Uwielbiałem wyprowadzać ludzi z spokoju. Po co być spokojnym jeśli można umrzeć od razu? Jej niewiele brakowało. Była stara i miała obwisłe policzki, Że takie próchna jeszcze chodzą po świecie. Kij oko z nią. To znowu ja musiałem ponosić winę za braki kompetencji służby poprawczaka, to ja znowu byłem winny że mają luki w płocie. Przecież taki piękny jest świat za kratami. Zresztą co to za zakład resocjalizacji? Oni nawet nie wiedzieli że dzieciaki ćpają od małego... tak jak ja. Moją historię mogę opowiedzieć tylko dzieciom niegrzecznym, ku przestrodze. Moja matka była najpiękniejszą kobietą na świecie. Byłem mały. Pomimo zapadniętych policzków jej ciemna cera była nadal piękna. Nie było widać sińców po oczami, ani siniaków... czasami rzucała się w oczy jej przecięta skóra. Dokładnie pamiętam ten stary materac na którym sypialiśmy. Chyba na nim znajdowały się wszystkie wydzieliny ludzkiego ciała. Nie, nie mylę wspomnień... pot, łzy, krew, kupa, sperma... wszystko. Kim była pytasz? Dziwką... kurwą... pizdą dającą wszystkich. Szczytny cel aby utrzymać syna? Nic mylnego... dawali jej narkotyki i alkohol. Była ich zabawką. Nikogo nie obchodziła murzynka w slumsach. Nikogo nie zdziwił fakt że zaszła w ciąże, z jakimś biznesmenem który jak wielu wykorzystywał jej nałóg. Urodziłem się. Czy to coś zmieniło? Może na rok. Nie wiem.. nigdy się nie dowiem. Odkąd pamiętam byłem częścią tej zabawy. Widziałem swoją matkę w najróżniejszych momentach. Kazali mi patrzeć. Cudny widok dla trzylatka co nie? Wtedy nie rozumiałem ale wiedziałem że to źle... zresztą. Jak mogłem się bronić? Prawie nie mówiłem. Ponoć byłem niedorozwojem. Co się dziwić. Dawała mi często do picia wódkę a nawet trochę morfiny. Miałem być cicho. Zajebiście co nie? Była durną nastolatką. Na tyle durną aby zrobić z swego syna szmacianą lalkę. Oni mieli prawo... gdy chcieli... Nie chcecie słyszeć na pewno na dobranoc bajki o rżniętym czterolatku przez dorosłego faceta, kiedy to matka ćpała na tym pieprzonym materacu. Pomyślcie że ktoś to przechodził, ktoś to miał przed snem... nie słowa które zapadną i rozpierdzielą się gdzieś na dnie waszych świadomości... ktoś to czuł. Ja to czułem. Popierdolony świat. Jednak najgorszy był ten ostatni. Była jego ulubienicą. Tym razem znów chciał mnie. Rzucił matce paczkę w której pewnie były jakieś tabsy. Mnie zaprowadził do kuchni. Kazał mi ściągnąć bluzkę. Miałem wtedy prawie pięć lat. Pamiętam to... każdy szczegół. Że byłem brudny a moje rzeczy śmierdziały jak mokre szmaty. Kazał mi je ściągnąć. Wziął nóż. Mimo strachu zrobiłem to, opór nie miał znaczenia. Byłem dzieckiem, niedożywionym, chudym o którym świat nie miał bladego pojęcia że istnieję. Odpalił gazówkę. Nie rozumiałem. On jednak miał plan. Srebrny nóż obracał się w ogniu a on palił papierosa. W końcu poczułem go. Metal przecinał me brązowe ciało kreśląc trzy litery nałożone na siebie P K M. Od linii sutków aż do linii spodni. Wiecie co? Nie płakałem. Stałem cierpiąc. Mały chłopiec, stał. Gdy skończył zabawę po prostu wyszedł. Czułem jak z rany wylatuje krew, a poparzone miejsca puchną. Jednak liczyła się tylko matka. Jak straszny by nie był dzień, zawsze kładłem się obok niej. Zawsze była. Zamknąłem oczy i zasnąłem. Nie wiem ile stałem. Obudził mnie mężczyzna w niebieskim ubraniu. Było ich więcej. Przestraszyłem się. Mama leżała nadal obok mnie. Zacząłem ją budzić ale nie reagowała. Krzyczałem lecz ona nic. Mężczyzna w zielonym ubiorze podszedł do niej macając coś przy szyi. Teraz wiem kim byli. Wtedy... nie. To był mój pierwszy kontakt z policją, i nie ostatni. Wtedy zabrali mnie do domu dziecka, po stwierdzeniu zgonu matki. Po prostu się zaćpała. Tylko dlaczego nie zrobiła tego ze mną? Jak zwykle samolubna dziwka. Wiecie jak jest w domu dziecka? Dla takich przestraszonych bękartów? W bidulach jest jak w więzieniach. Najsłabszy usługuje tym na górze. Kim mógł być pięciolatek po gwałtach? Któryś z chłopców wkradł się do kantorka opiekunów i przeczytał moje karty. Wiedzieli co się ze mną działo.Nie wiem do dzisiaj skąd tamci to wzięli. Stałem się tym samym dla chłopaków z którymi dzieliłem pokój. Wiedziałem jakie są zasady. Wiedziałem że albo ja albo oni. Moja psychika się zmieniła z zamkniętego chłopca w agresora. Kiedy zdupczyłem pierwszego dzieciaka stałem się kimś. Kolejne ofiary były potwierdzeniem tego że ze mną sie nie zadziera. Ile miałem lat gdy pierwszy raz uciekłem? 11. Klej, narkotyki, alkohol. Inny świat. Znaleźli mnie po dwóch latach kiedy dilerowałem. Co mogli zrobić dzieciakowi z marginesu? Naskoczyć. "Dali mi szansę"... znowu uciekłem. Miałem już miejscówkę, ludzi którzy mi płacili. Znali mnie, zbyt łatwo przerzucałem narkotyki na teren bidula. Śmieszne. Gdy maiłem 13 lat zaczepiła mnie babka. Nie wyglądała jakby chciała kupić narkotyki. Chciała co innego. Była ode mnie znacznie starsza. Czemu nie... dostałem za to nawet kasę. Nagle zaczęły mnie przerzucać z rąk do rąk kiedy to zwiewałem z poprawczaka. Później doszli faceci... różni. Wszystko jedno... byle by kasę dali. Na trzaskałem kasę łatwym sposobem. Ostatni rok w poprawczaku chciałem udawać naprawionego. Kit że zawaliłem dwa lata w liceum. Miałem nadrobić. Czemu nie. Teraz siedziałem u tej pieprzonej terapeutki która miała zdecydować czy dać mi szansę. Osiemnastka za pasem, nie mogłem zostać w domu dziecka... Nowe miejsce... nowe możliwości. Paryż witaj swego diabła.
wtorek, 17 lutego 2015
Kiedy nie ma się weny pisze sie głupoty...
Wolno-myślące, po za wszystkim...
Był zmęczony całodniowym nalewaniem piwa w barze. Nie należał do tego typu właścicieli, co to chodzą w garniturach i pomiatają swoimi pracownikami. Chciał należeć do załogi, i nie raz mylono go z zatrudnionym studentem prosząc o kontakt z „kierownikiem lub właścicielem lokalu”. Przyzwyczaił się, dlaczego miałoby być inaczej? Idąc do swego nietypowego mieszkania postanowił popatrzeć na otaczających go ludzi. Pełno śniegu, ale jakby nikt tego nie zauważał… chyba, że jedynie, aby na coś narzekać. Co tu po nim? Nie lubił takich miejsc. Może tak bardzo przyspieszył kroku, aby jego duże stopy mogły znaleźć się na najwyższym piętrze starej kamienicy. Rzucił kluczykami na szafkę gdzie zawsze je odkładał. Otrzepał conversy z śniegu oraz wiśniową kurtkę. Westchnął dotykając mokrych włosów, znów będzie wyglądać jak przemoczona kura. Przeczesał je ręką, po czym stanął na środku salonu. Nie miał ochoty robić sobie jedzenia, w barze zawsze coś złapał i przekąsił, na przykład takiego kurczaka. Mniam! Ściągnął w końcu buty, zostawiając niezbyt ciekawą mokrą plamę koło dywanu i ruszył do swojego małego zakątka. Tajemny pokój, który ukrywał przed wszystkimi. Mini studio nagraniowe, keyboardy, gitara, panele, elektryczna perkusja. Usiadł do rozpoczętego mixu, który tworzył piosenki jednego z popularnych zespołów. Lubił kombinować i ucieleśniać swój styl. Oparł się o oparcie skórzanego, obrotowego krzesła. Palcami wystukiwał rytm muzyki. Zacisnął usta, kiedy same wspomnienia zaczynały go otaczać.
Urodził się, jako drugi syn wielkiej rodziny. To ile ich było jedynie napawało go dumą. Starszy brat i trzy młodsze siostry były najlepszymi osobami w jego małym świecie. Nie potrzebował wiele od życia.
Widział jak rodzice si kochają, jak wpajają w niego wartości, dzięki którym stanie się prawdziwym mężczyzną i to mu wystarczało. Był dojrzały wtedy, kiedy było trzeba. Nikt nie odebrał mu dzieciństwa. Pozwalano mu na tyle ile trzeba, na obtarte kolana po nauce jeżdżenia na rowerze. Karano za bójki z kumplami oraz złe stopnie w szkole. Doceniano za dryg do języków. Uwielbiał wszystkie święta, jakie odbywały się w domu. Jednak było coś, czego pozazdrościł nawet swemu bratu… szkoła muzyczna. Ed od najmłodszych lat przejawiał chęć grania na pianinie, więc kiedy to brat mógł poświęcać tyle czasu ile chciał jedynie, aby dotykać palcami klawiszy w Edwardzie zbierała się mała zazdrość. Wydawało mu się, że nikt nie dostrzegał jego drygu, ba nawet nie chciał, aby ktoś to widział. Nie chciał być tym drugim, był pewny, że i tak byłby gorszy od brata, więc, po co się wychylać?
Od siódmego roku życia nie chciał mieć wyprawianych urodzin... Od tak. Wolał spędzić czas w ogrodzie z rodzicami i rodzeństwem po prostu się bawiąc. Był szczęściarzem o pulchnej twarzyczce. Miał niewielu przyjaciół: Millie oraz Roberta. Robert to kuzyn z strony ojca, a Millie mieszkała dwa domy dalej. Wychowywali się wzajemnie. Uczyło ich to jak należy budować prawdziwe relacje. Im ufał chyba nawet bardziej niżeli rodzinie. Nigdy siebie wzajemnie nie zostawiali. Chłopacy bronili Millie, a kiedy oni nie mieli, z kim iść na bal wiosny dziewczyna oddanie ubierała sukienkę do koloru ich krawatów i razem odbywali najlepszą potańcówkę. Nie potrzebowali więcej. Ed był im wdzięczny. Wtedy, kiedy nienawidził siebie najbardziej patrząc w swe odbicie w lustrze, oni mu pomogli.
Prawdziwa śmietanka zaczęła się budować, kiedy to Millie trenowała z nim każdego ranka. Jednak kiedyś i hormony dojrzewają i w najlepszej przyjaciółce można dostrzec kogoś więcej. Robert widział, co się z kuzynem dzieje. Jak każdy dzień przemienia się w lata, kiedy to Edward czuł więcej niżeli chciał. Zawsze powtarzał, że Millie musi mieć kogoś dobrego przy sobie, kogo nie będzie się wstydził. Któregoś dnia Robert nie wytrzymał i wyjaśnił całą sytuację Millie. Na początku była cisza z jej strony. Trwało to ponad miesiąc, kuzyn widział jak blondynka przypatruje się bujnej czuprynie, jaką miał Edward, oceniała ich przyjaźń. Chciał nawet powiedzieć o swym gadulstwie jednak wtedy stał się przełom.
Millie sama poprosiła o rozmowę Eda, wtedy zaprosiła go na randkę. Chłopak o mało nie dostał zawału, a w dniu owej randki najzwyczajniej zablokował jedną z ubikacji w rodzinnym domu przez stres. Dostał grypę jelitową, prawie słaniał się na nogach przyjmując zimne poty. Czuł, że przegrał jedyną możliwą okazje. Kiedy leżał w łóżku, obrany na cebulkę umierając i uważając, aby przypadkiem nie kichnąć, co by skutkowało w czymś niepożądanym jedna z sióstr wprowadziła do jego pokoju Millie. Znała go za dobrze i chyba dzięki temu nić porozumienia zmieniła się w coś większego. Edward był idealnym chłopakiem, dbał o blondynkę jak nikt. Nie zauważał innych, przecież największym szczęściem dla niego była owa dziewczyna.
Rodzina jak najbardziej pochwalała ten związek, przecież to w dużej mierze dzięki niej Edward zaczął dbać o siebie i chodzić jeszcze bardziej uśmiechnięty. To, że był pesymistą nie znaczyło, że nie odczuwał szczęścia. Wszystko jeszcze bardziej zaczęło się układać, gdy na trzecim roku, kiedy studiował literaturę angielską w Paryżu, okazało się, że Millie zaszła w ciążę. Być z ukochaną i oczekiwać dziecka. W głowie Edwarda już rodził się plan oświadczyn, że wyremontuje własnoręcznie jakieś mieszkanie, które będzie dla ich trójki małym skarbem. Wszystko chciał zrobić sam.
Jednak nie z każdym problemem można było samemu sobie poradzić.
Millie zaczęła mdleć dość często, nie miała siły wstawać z łóżka, usta siniały jej, zaczęły pojawiać się siniaki nie wiadomo skąd. Edward zawiózł ją podstępem do szpitala, bo sama dziewczyna wiecznie miała na wszystko wytłumaczenie. Została w nim. Kilka dni, kiedy było już wszystko jasne. Aplazja szpiku kostnego. Wyrok. Ed stracił grunt pod nogami, wtedy z pomocą zjawiła się rodzina, wszyscy szukali lekarzy i lekarstwa dla dziewczyny jednak był jedno, ale nie do przeskoczenia. Dziecko. Nie mogli przeprowadzić żadnego podawania surowic, żadnych chemii, niczego dopóki dziewczyna była w ciąży.
Ona nie chciała zrezygnować z dziecka.
Edward wtedy ją szczerze nienawidził. Nie miał wizualizacji dziecka, pomimo że chciał go nie wiedział, jakim prawem przez nie ma odebrać sobie życie osoba, którą potrzebował najbardziej na świecie. Millie była nieugięta. Niczym jak w horrorze widział jak jego ukochana gaśnie w oczach podłączona do aparatur w tym samym czasie, kiedy to jej brzuch się zaokrąglał.
Nigdy nie był tak bezsilny, nigdy nie czuł się taki bezużyteczny.
Dziewczyna zawsze powtarzała mu, że będzie dobrze jednak, kiedy chciał jej się oświadczyć, odrzuciła pierścionek. Tłumaczyła to w sposób czytelny, nie chciała, aby został wdowcem, kiedy by umarła. Był za młody na to. Chciała ślubu po narodzinach dziecka.
Jednak i to nie było zbyt łaskawą wizją.
Poród zaczął się za wcześnie. Siódmy miesiąc.
Było wiadome, że coś jest z dzieckiem nie tak. Lekarze kazali przygotować się mu na najgorsze, jednak chyba nawet tego nie przewidywali. Po kilku godzinach samotnego stania na holu przed salą operacyjną na oddziale ginekologii zjawił się lekarz. Wystarczyło „Przykro mi”, ale nie spodziewał się słów o śmierci i dziecka i Millie.
Wtedy zamknął się na te emocje. Jakby był robotem zorganizował podwójny pogrzeb swej córeczki i Millie. Tak, to miała być dziewczynka. Wybrał najcichszy cmentarz przy urokliwym drzewie, jaki tylko mógł być w Paryżu. Wszyscy pytali go czy wszystko z nim dobrze. Wiedzieli, że to nie jest jego zachowanie, gdyby nie ciemne cienie pod niebieskimi oczami nikt by nie rozpoznał, co przeżywa w środku.
Musiał się jednak wyprowadzić z miasta. Wszystko przypominało mu ukochaną. Nie ukończył studiów, choć był jednym z lepszych na roku. Nie chciał. Wymyślił plan, który powinien zająć mu jak najwięcej myśli. Chciał otworzyć bar. Szukał lokalu, później oczekiwał zgód, dotacji. Wszystko zawdzięczał sobie. Trwało to rok zanim otworzył po raz pierwszy drzwi lokalu. Z miesiąca na miesiąc coraz lepiej dawał sobie radę. Oswajał się z myślą związaną z śmiercią Millie i dziecka. Raz na miesiąc jechał na groby, aby położyć nowe kwiaty i zadbać o nie. Przez sześć lat, od kiedy to się stało nieco oddalił się od rodziny. Naprawdę chciał omijać wszystkie miejsca związane z miłością do Millie.
Wiedział, że zawsze ją będzie kochał.
Siedząc tak na fotelu bezsłownie włączył piosenkę, pierwszą, z których sam stworzył, która jest symbolem tego wszystkiego dotyczącego Millie. Zamknął oczy doszukując się błędów, lub czegoś, co mogłoby sprawić, że będzie bardziej idealna… niemo wypowiadał słowa czasami nie mogąc się doszukać niczego negatywnego. Nie możliwe.
Był zmęczony całodniowym nalewaniem piwa w barze. Nie należał do tego typu właścicieli, co to chodzą w garniturach i pomiatają swoimi pracownikami. Chciał należeć do załogi, i nie raz mylono go z zatrudnionym studentem prosząc o kontakt z „kierownikiem lub właścicielem lokalu”. Przyzwyczaił się, dlaczego miałoby być inaczej? Idąc do swego nietypowego mieszkania postanowił popatrzeć na otaczających go ludzi. Pełno śniegu, ale jakby nikt tego nie zauważał… chyba, że jedynie, aby na coś narzekać. Co tu po nim? Nie lubił takich miejsc. Może tak bardzo przyspieszył kroku, aby jego duże stopy mogły znaleźć się na najwyższym piętrze starej kamienicy. Rzucił kluczykami na szafkę gdzie zawsze je odkładał. Otrzepał conversy z śniegu oraz wiśniową kurtkę. Westchnął dotykając mokrych włosów, znów będzie wyglądać jak przemoczona kura. Przeczesał je ręką, po czym stanął na środku salonu. Nie miał ochoty robić sobie jedzenia, w barze zawsze coś złapał i przekąsił, na przykład takiego kurczaka. Mniam! Ściągnął w końcu buty, zostawiając niezbyt ciekawą mokrą plamę koło dywanu i ruszył do swojego małego zakątka. Tajemny pokój, który ukrywał przed wszystkimi. Mini studio nagraniowe, keyboardy, gitara, panele, elektryczna perkusja. Usiadł do rozpoczętego mixu, który tworzył piosenki jednego z popularnych zespołów. Lubił kombinować i ucieleśniać swój styl. Oparł się o oparcie skórzanego, obrotowego krzesła. Palcami wystukiwał rytm muzyki. Zacisnął usta, kiedy same wspomnienia zaczynały go otaczać.
Urodził się, jako drugi syn wielkiej rodziny. To ile ich było jedynie napawało go dumą. Starszy brat i trzy młodsze siostry były najlepszymi osobami w jego małym świecie. Nie potrzebował wiele od życia.
Widział jak rodzice si kochają, jak wpajają w niego wartości, dzięki którym stanie się prawdziwym mężczyzną i to mu wystarczało. Był dojrzały wtedy, kiedy było trzeba. Nikt nie odebrał mu dzieciństwa. Pozwalano mu na tyle ile trzeba, na obtarte kolana po nauce jeżdżenia na rowerze. Karano za bójki z kumplami oraz złe stopnie w szkole. Doceniano za dryg do języków. Uwielbiał wszystkie święta, jakie odbywały się w domu. Jednak było coś, czego pozazdrościł nawet swemu bratu… szkoła muzyczna. Ed od najmłodszych lat przejawiał chęć grania na pianinie, więc kiedy to brat mógł poświęcać tyle czasu ile chciał jedynie, aby dotykać palcami klawiszy w Edwardzie zbierała się mała zazdrość. Wydawało mu się, że nikt nie dostrzegał jego drygu, ba nawet nie chciał, aby ktoś to widział. Nie chciał być tym drugim, był pewny, że i tak byłby gorszy od brata, więc, po co się wychylać?
Od siódmego roku życia nie chciał mieć wyprawianych urodzin... Od tak. Wolał spędzić czas w ogrodzie z rodzicami i rodzeństwem po prostu się bawiąc. Był szczęściarzem o pulchnej twarzyczce. Miał niewielu przyjaciół: Millie oraz Roberta. Robert to kuzyn z strony ojca, a Millie mieszkała dwa domy dalej. Wychowywali się wzajemnie. Uczyło ich to jak należy budować prawdziwe relacje. Im ufał chyba nawet bardziej niżeli rodzinie. Nigdy siebie wzajemnie nie zostawiali. Chłopacy bronili Millie, a kiedy oni nie mieli, z kim iść na bal wiosny dziewczyna oddanie ubierała sukienkę do koloru ich krawatów i razem odbywali najlepszą potańcówkę. Nie potrzebowali więcej. Ed był im wdzięczny. Wtedy, kiedy nienawidził siebie najbardziej patrząc w swe odbicie w lustrze, oni mu pomogli.
Prawdziwa śmietanka zaczęła się budować, kiedy to Millie trenowała z nim każdego ranka. Jednak kiedyś i hormony dojrzewają i w najlepszej przyjaciółce można dostrzec kogoś więcej. Robert widział, co się z kuzynem dzieje. Jak każdy dzień przemienia się w lata, kiedy to Edward czuł więcej niżeli chciał. Zawsze powtarzał, że Millie musi mieć kogoś dobrego przy sobie, kogo nie będzie się wstydził. Któregoś dnia Robert nie wytrzymał i wyjaśnił całą sytuację Millie. Na początku była cisza z jej strony. Trwało to ponad miesiąc, kuzyn widział jak blondynka przypatruje się bujnej czuprynie, jaką miał Edward, oceniała ich przyjaźń. Chciał nawet powiedzieć o swym gadulstwie jednak wtedy stał się przełom.
Millie sama poprosiła o rozmowę Eda, wtedy zaprosiła go na randkę. Chłopak o mało nie dostał zawału, a w dniu owej randki najzwyczajniej zablokował jedną z ubikacji w rodzinnym domu przez stres. Dostał grypę jelitową, prawie słaniał się na nogach przyjmując zimne poty. Czuł, że przegrał jedyną możliwą okazje. Kiedy leżał w łóżku, obrany na cebulkę umierając i uważając, aby przypadkiem nie kichnąć, co by skutkowało w czymś niepożądanym jedna z sióstr wprowadziła do jego pokoju Millie. Znała go za dobrze i chyba dzięki temu nić porozumienia zmieniła się w coś większego. Edward był idealnym chłopakiem, dbał o blondynkę jak nikt. Nie zauważał innych, przecież największym szczęściem dla niego była owa dziewczyna.
Rodzina jak najbardziej pochwalała ten związek, przecież to w dużej mierze dzięki niej Edward zaczął dbać o siebie i chodzić jeszcze bardziej uśmiechnięty. To, że był pesymistą nie znaczyło, że nie odczuwał szczęścia. Wszystko jeszcze bardziej zaczęło się układać, gdy na trzecim roku, kiedy studiował literaturę angielską w Paryżu, okazało się, że Millie zaszła w ciążę. Być z ukochaną i oczekiwać dziecka. W głowie Edwarda już rodził się plan oświadczyn, że wyremontuje własnoręcznie jakieś mieszkanie, które będzie dla ich trójki małym skarbem. Wszystko chciał zrobić sam.
Jednak nie z każdym problemem można było samemu sobie poradzić.
Millie zaczęła mdleć dość często, nie miała siły wstawać z łóżka, usta siniały jej, zaczęły pojawiać się siniaki nie wiadomo skąd. Edward zawiózł ją podstępem do szpitala, bo sama dziewczyna wiecznie miała na wszystko wytłumaczenie. Została w nim. Kilka dni, kiedy było już wszystko jasne. Aplazja szpiku kostnego. Wyrok. Ed stracił grunt pod nogami, wtedy z pomocą zjawiła się rodzina, wszyscy szukali lekarzy i lekarstwa dla dziewczyny jednak był jedno, ale nie do przeskoczenia. Dziecko. Nie mogli przeprowadzić żadnego podawania surowic, żadnych chemii, niczego dopóki dziewczyna była w ciąży.
Ona nie chciała zrezygnować z dziecka.
Edward wtedy ją szczerze nienawidził. Nie miał wizualizacji dziecka, pomimo że chciał go nie wiedział, jakim prawem przez nie ma odebrać sobie życie osoba, którą potrzebował najbardziej na świecie. Millie była nieugięta. Niczym jak w horrorze widział jak jego ukochana gaśnie w oczach podłączona do aparatur w tym samym czasie, kiedy to jej brzuch się zaokrąglał.
Nigdy nie był tak bezsilny, nigdy nie czuł się taki bezużyteczny.
Dziewczyna zawsze powtarzała mu, że będzie dobrze jednak, kiedy chciał jej się oświadczyć, odrzuciła pierścionek. Tłumaczyła to w sposób czytelny, nie chciała, aby został wdowcem, kiedy by umarła. Był za młody na to. Chciała ślubu po narodzinach dziecka.
Jednak i to nie było zbyt łaskawą wizją.
Poród zaczął się za wcześnie. Siódmy miesiąc.
Było wiadome, że coś jest z dzieckiem nie tak. Lekarze kazali przygotować się mu na najgorsze, jednak chyba nawet tego nie przewidywali. Po kilku godzinach samotnego stania na holu przed salą operacyjną na oddziale ginekologii zjawił się lekarz. Wystarczyło „Przykro mi”, ale nie spodziewał się słów o śmierci i dziecka i Millie.
Wtedy zamknął się na te emocje. Jakby był robotem zorganizował podwójny pogrzeb swej córeczki i Millie. Tak, to miała być dziewczynka. Wybrał najcichszy cmentarz przy urokliwym drzewie, jaki tylko mógł być w Paryżu. Wszyscy pytali go czy wszystko z nim dobrze. Wiedzieli, że to nie jest jego zachowanie, gdyby nie ciemne cienie pod niebieskimi oczami nikt by nie rozpoznał, co przeżywa w środku.
Musiał się jednak wyprowadzić z miasta. Wszystko przypominało mu ukochaną. Nie ukończył studiów, choć był jednym z lepszych na roku. Nie chciał. Wymyślił plan, który powinien zająć mu jak najwięcej myśli. Chciał otworzyć bar. Szukał lokalu, później oczekiwał zgód, dotacji. Wszystko zawdzięczał sobie. Trwało to rok zanim otworzył po raz pierwszy drzwi lokalu. Z miesiąca na miesiąc coraz lepiej dawał sobie radę. Oswajał się z myślą związaną z śmiercią Millie i dziecka. Raz na miesiąc jechał na groby, aby położyć nowe kwiaty i zadbać o nie. Przez sześć lat, od kiedy to się stało nieco oddalił się od rodziny. Naprawdę chciał omijać wszystkie miejsca związane z miłością do Millie.
Wiedział, że zawsze ją będzie kochał.
Siedząc tak na fotelu bezsłownie włączył piosenkę, pierwszą, z których sam stworzył, która jest symbolem tego wszystkiego dotyczącego Millie. Zamknął oczy doszukując się błędów, lub czegoś, co mogłoby sprawić, że będzie bardziej idealna… niemo wypowiadał słowa czasami nie mogąc się doszukać niczego negatywnego. Nie możliwe.
Subskrybuj:
Posty (Atom)